Strony

niedziela, 7 sierpnia 2016

~ Rozdział 23 ~

 Back off, back off bitch
Down in the gutter, die in the ditch



~Perspektywa Izzy'ego~

    Był to chyba pierwszy od dawien dawna czas, kiedy ktoś w tak skuteczny sposób momentalnie wyprowadził mnie z równowagi. Tym razem nie miałem zamiaru puścić koło uszu tego, co przyszło mi usłyszeć. Starałem się nie myśleć nawet o tym, co pomyśleli sobie moi przyjaciele. Radość i zachwyt w ich odczuciu był dla mnie jedynie czymś w rodzaju kopniaka energii, która wręcz rozpierała mnie od środka. Nie była to jednak energia pozytywna. Próbowałem się uspokoić, ale nie potrafiłem. W piorunująco szybkim tempie dotarłem do tej kamienicy, która w ciągu ostatniego tygodnia była przeze mnie odwiedzana częściej niż niejeden klub na Sunset Strip. I to chyba właśnie doprowadziło do mojej zguby. Zwłaszcza tej moralnej.
    Doskoczyłem do klamki i sprawnym ruchem ręki pociągnąłem ją w dół. Nie przyniosło to większych efektów, gdyż mieszkanie dziewczyny było zamknięte. Te dobre zwyczaje, których niestety my, jako mieszkańcy Hell House sobie nie przyswoiliśmy, w tym wypadku okazywały się zbędne. Opóźniały jedynie to, czego uniknąć się nie dało.    
    W tamtej chwili, jakby momentalnie zrozumiałem humorki Rose'a. Przecież czasami w tym chorym świecie człowiek o zdrowych zmysłach mógł skończyć w psychiatryku.
    Po kilkudziesięciu sekundach, które jedynie wzmocniły moje nerwy, przez targającą moim ciałem niecierpliwość, w drzwiach pojawiła się postać niby zaspanej brunetki. Doskonale jednak wiedziałem, co kryje się wewnątrz jej niepozornego azylu. Jej mętne spojrzenie jedynie utwierdziło mnie w tym, jak doskonale bawi się w samotności, spędzając praktycznie cały dzień, od wczesnego poranka, aż do wieczora, w domu.
    Zdawałem sobie sprawę z tego, że wyglądam inaczej niż zwykle. Na mojej twarzy pojawił się nawet nie tyle, co wściekły, ale raczej ciągle niedowierzający temu, co zrobiła, grymas. Dłonie okropnie mi się pociły, przez co ciągłe zaciskanie je w pięści schodziło się z szerokim rozprostowywaniem palców. Na karku czułem dziwne mrowienie, a serce zdawało się przebijać przez mocną ścianę płuc i żeber.
    A ona tak po prostu stała i z pogardą spoglądała na mnie zza progu. W różowym szlafroku, białych kapciuszkach i z papierosem w dłoni, którą ukryła za sobą. Drugą, od razu po zobaczeniu, kto ją odwiedził, zaczęła gładzić swój jeszcze niepokaźny brzuch.
    - Co tam, panie tatusiu? - zapytała w końcu, ucinając ogłuszającą nas ciszę.
    Nie odezwałem się ani słowem. Otworzyłem jedynie szerzej drzwi, które starała się osłonić swoim ciałem i wszedłem do środka, uprzednio gwałtownie ją odsuwając. Nie chcąc serwować jej wstydu wśród i tak mocno patologicznego związku sąsiedzkiego, zamknąłem je szybkim ruchem dłoni.
    Pozostaliśmy we dwoje w zupełnie innym świecie. Tam, gdzie dym nikotynowy unosi się w pobliżu sufitu, a butelki i pety zajmują prawie całą powierzchnię stolika w salonie. W miejscu, gdzie kilka dni temu płakała, z powodu gwałtu. W pobliżu pokoju, w którym zbliżyliśmy się do siebie na zdecydowanie za długo. Teraz wiem, że było to niepotrzebne, a wręcz destrukcyjne.
    - Jesteś nienormalna - oznajmiłem. - Nawet, jeżeli jesteś w ciąży, dlaczego palisz? Dlaczego pijesz?
    - To już moja sprawa - syknęła, wyrywając swój nadgarstek z mojego uścisku i udała się do salonu.
    - Co za bzdur naopowiadałaś Alex? - zapytałem, idąc za nią krok w krok.
    - Trzeba było mi nie robić nadziei! - krzyknęła z wyrzutem.
    - Przecież ty jesteś zwykłą dziwką, co udowodniłaś nam wczorajszej nocy.
    - Widziałeś mnie, skurwysynie - powiedziała półszeptem bardziej do siebie, niż do mnie.
    - Pewnie, że widziałem. Rewelacja, wiesz? Tak sobie, kurwa, właśnie wyobrażałem matkę moich dzieci!
    - Już nie bądź taki święty! - warknęła, kiedy odchodziłem w kierunku drzwi.
    - Stevena też wkręciłaś, że to jego bachor?
    - Wiesz, że to możliwe, skoro to on próbował mnie zgwałcić wtedy w parku? - kontynuowała zacięcie. Nie poznawałem jej.
    - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, Julie - powiedziałem, starając się uspokoić ton swojego głosu. - Między nami wszystko skończone.
    - Całe szczęście, że niczego nie było - burknęła na odchodne.
    - Masz rację. Całe szczęście - przytaknąłem. - Teraz żałuję, a co by było wtedy?
    -  Jesteś zwykłą świnią, Stradlin - rzuciła, siadając na kanapie. - Ty i ci twoi przyjaciele.
    Zbyłem ją machnięciem ręki. Nie miałem już siły, aby dalej z nią dyskutować. Będąc przy drzwiach, przystanąłem jeszcze na moment.
    - To nie jest moje dziecko, prawda?
    Podniosła na mnie mokrą od łez twarz, a chwilę później wybuchnęła śmiechem. Nie wiem, dlaczego zadałem to pytanie. Może przez jej upór, który doprowadził do tego, iż naprawdę zwątpiłem?
    - Pewnie, że nie. Bałeś się upokorzenia, że nie chciałeś wsadzić we mnie tego swojego kutasa?
    - Wsadzenie, jak to ujęłaś, nie jest żadną sztuką - oznajmiłem i chwyciłem za klamkę. - Zostaw nas w spokoju, bo to się źle dla ciebie skończy.
    Słyszałem jeszcze tonę słów. Miliony liter, które albo składały się w przekleństwa, albo w niewykonalne groźby. Wszystko zza drzwi, które oddzielały komorę gazową jej dziecka od korytarza, którego ściany pokryte były wilgocią. Zszedłem na dół gmachu, a następnie wyszedłem na ulicę. Nie odczuwałem jednak żadnej ulgi. Jej postępowanie wzbudziło we mnie żal. Z naprawdę fajnej i porządnej dziewczyny staczała się na jedną z tych łatwych dziwek, których w Mieście Aniołów było na pęczki. Jeśli naprawdę była w ciąży, nie grzeszyła zdrowym rozsądkiem. Koniecznie chciała zrobić komuś na złość. Ale komu? Sobie?
    Postanowiłem nie marnować czasu i wrócić do naszej rudery. Po drodze wstąpiłem jeszcze do budki telefonicznej, z której wykręciłem numer do Axla. 


    - Nie mam czasu - odparłem, kiedy chciał zacząć pogawędkę o swoim geniuszu. - Wracaj szybko do domu, bo Alex się martwi.
    - Będę jutro po południu. - Usłyszałem w słuchawce, po czym ją odłożyłem. - A przynajmniej się postaram. - Dobiegło moich uszu, zanim w pomieszczeniu rozległ się dźwięk urwanego połączenia.
    Wchodząc na teren naszej posiadłości, zauważyłem przez okno, że w sumie nic nie uległo zmianie. Towarzystwo siedziało w kuchni, śmiejąc się i rozmawiając na kolejny z durnowatych tematów.
    Przysiadłem na werandzie i odpaliłem papierosa. Gdyby moje życie od dziecka wyglądało inaczej, może nigdy bym tu nie przyjechał? Żałowałbym? Dzisiejszego dnia nie wiedziałem kompletnie niczego. Może jedynie to, że chyba przyszedł czas, aby nieco się znieczulić.
    Wszedłem do budynku, a wszelkie chichoty ucichły. Spojrzenia zostały zawieszone na mojej osobie, a ja jedynie przemknąłem do swoich czterech ścian, aby podelektować się samotnością. Byłem introwertykiem, ale nie czułem się z tym źle. Byłem do tego stworzony. A zwłaszcza w takie dni, jak ten dzisiejszy.

~Perspektywa Julie~
 

    Minęło kilka dobrych godzin, odkąd opuścił ściany mojego mieszkania. Zdecydowanie za dużo wyszło na jaw. Ale czy ktoś go tutaj, kurwa, zapraszał?
    W gruncie rzeczy nic się nie zmieniło. Wszystko było na tym samym miejscu, gdzie znajdowało się przed jego przyjściem. Jedynie ja przemieszczałam się z kąta w kąt, próbując jakoś unormować myśli i emocje. Jak nietrudno się domyślić - nieefektownie.
    Było około dwudziestej drugiej, kiedy zdecydowałam się pójść w nie tak znowu często odwiedzane przeze mnie miejsce. Dzisiejszy dzień miałam wolny od pracy. Annie za to odrabiała wczorajszą nieobecność, przez co wszystkie ważne dla szefa formalności wyglądały tak, jak wyglądać powinny.
    Skręcając w ciemną uliczkę, dla otuchy zarzuciłam sobie kaptur na głowę. Z jednej strony było to nieracjonalne, ale z drugiej - pomagało przezwyciężyć strach, a przynajmniej w jakimś stopniu. Starałam się być silną i niezależną, ale kiedy przychodziło co do czego, wolałam mieć przy sobie kogoś lub coś dającego mi poczucie bezpieczeństwa.
    Od starego znajomego dzielił mnie jeszcze jeden zakręt. O mało nie zeszłam na zawał, kiedy wychylił się zza rogu, wydając z siebie głośne warknięcie.
    - Pojebało cię? - rzuciłam, kiedy ładował mi do kieszeni zamówiony towar. - Wszystko? - zapytałam, podnosząc ramiona, na których wisiał cały ciężar drobnych torebek, a także dusza, z którą musiałam jeszcze dotrzeć do domu. Pieprzona odpowiedzialność. Jamie skinął głową.
    - Masz jakieś tabletki, które są wyjątkowo szkodliwe dla organizmu?
    - Dwieście - powiedział, podając mi fiolkę z kilkunastoma, różnokolorowymi pastylkami. Podałam mu klucze od mieszkania.
    - Przyjdź gdzieś za tydzień - nakazałam. W tamtej chwili wierzyłam w to, że nie będą mi już potrzebne. Jeśli się nie uda, będę miała na głowie więcej problemów niż dotychczas.
    Niepozorny chłopak zniknął szybciej, niż się pojawił.
    Wstrzymując co chwilę oddech, szłam szybkim krokiem do domu. Nie mogłam dać się złapać, nie teraz. Wiedziałam jednak, że już z daleka widać moją nienaturalność w chociażby poruszaniu się. Marzyłam o tym, aby już zamknąć się w swoim mieszkaniu.
    Schody pokonałam najszybciej, jak mogłam, choć przez wygłodzenie ból w kościach stawał się coraz bardziej nieznośny. Zamykając drzwi na przysłowiowe cztery spusty, kamień spadł mi z serca.
    Bluzę wrzuciłam do łazienki. Z jej kieszeni na kafelki wypadł jeden z woreczków z białą zawartością. Miałam ochotę wziąć już teraz, ale musiałam obejść się smakiem.
    Przypomniało mi się, że skończył mi się już cały zapas alkoholu. Dobrze, że ostatnia część mojego planu nie została jeszcze zrealizowana.
    Wzięłam do ręki telefon, który dostałam od Browna. Miał służyć jedynie do kontaktowania się z nim, ale nie miałam zamiaru myśleć o konsekwencjach. Za kilka godzin już nic nie będzie mnie dotyczyło.
    Wykręciłam numer do Hell House i modliłam się, aby odebrała Jenkinson. Po piątym sygnale zwątpiłam, czy ktokolwiek pofatyguje się, aby zobaczyć, kto dzwoni.
    - Halo? - usłyszałam znajomy głos
 brunetki. Zawahałam się. - Halo? - powtórzył głos w słuchawce. - Chyba ktoś sobie robi żarty. 
    - Nie, nie, poczekaj, Alex! - zaśmiałam się nerwowo. - To ja, Julie.
    - No cześć, co słychać?
    - Wpadniesz do mnie dzisiaj?
    - Nie wiem, bo...
    - Proszę, to ważne - nalegałam, wchodząc jej w słowo.
    - Dobrze, tylko o której?
    - Za godzinę?   
    - Pasuje, to do zobaczenia.
    - Jeszcze jakbyś mogła, kup nam coś do picia po drodze. Pa.
    - Ma się rozumieć. Na razie - zakończyła rozmowę, odkładając słuchawkę.
    Nie byłam do końca przekonana, czy ciąganie jej po nocach po tej okolicy jest dobrym pomysłem, ale nie chciałam rezygnować z postawionego sobie celu. To było moje marzenie, które chciałam spełnić. Z tym, że takie trochę... pierdolnięte.
    Siedziałam, jak na szpilkach, oczekując, aż brunetka zapuka do drzwi. Kilka razy wyglądałam, czy nikt przed nimi nie stoi, nabierając się na odgłosy dobiegające zza ścian. W końcu przyszedł upragniony moment i przed oczami stanęła mi zgrabna sylwetka Alex, machająca mi przed oczami butelką czerwonego wina. Nie zwlekając, wpuściłam ją do środka, pozwalając spokojnie się rozebrać, a samej odbierając od brunetki trunek.
    - Wyjątkowo spokojna okolica, wbrew pozorom - zaczęła rozmowę, która później zaczęła nieziemsko nam się kleić. Wiadomo, jak to kobiety. Pogadałyśmy trochę o ciuchach, facetach i takich tam babskich sprawach.
    Wszystko przebiegało spokojnie, aż do momentu, w którym zaproponowałam jej pierwszą działkę. Brunetka nieco się stawiała, ale była już nieco podpita, więc łatwiej było mi ją przekonać. Okazało się, że ma też butelkę wódki, co znacznie ułatwiło mi sprawienie, że w pewnym momencie przestała całkowicie kontaktować. Zaczęła bredzić, mamrotać coś pod nosem. Zdecydowałam się na drobny test. Podałam jej jedną z tabletek, która sprawiła, iż kobieta stała się senna, ale ciągle mówiła, iż jej niedobrze. Pozostawiłam ją trochę na pastwę losu, w pełni skupiając się na swojej osobie.
    Nic nie szło jednak po mojej myśli. Dłonie okropnie mi się trzęsły, a jęki Alex w ogóle nie pomagały mi w realizacji tego, do czego dążyłam.
    - Trochę na odwagę - mruknęłam do siebie, siłując się z otwarciem butelki czystej. Kiedy w końcu ją otworzyłam, pociągnęłam z niej kilka łyków, a następnie wpakowałam sobie do ust, z których skapywały kropelki trunku, blisko połowę zawartości małej fiolki, popijając ją następnie pozostałą częścią alkoholu
.
    Minął kwadrans, a ja nie czułam żadnej różnicy. Wszystko dookoła było takie same, nic się nie zmieniło. Akcja zaczęła się, kiedy spróbowałam się podnieść.
    Upadłam na plecy i nie byłam w stanie wykonać żadnego ruchu. Usłyszawszy odgłosy wymiotne, które wydawała z siebie widocznie cierpiąca Alex, mnie także zrobiło się niedobrze. Zaczęłam rzygać, krztusząc się własnymi wymiocinami. Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam sobie pomóc. Zaczął rozmazywać mi się obraz, a następnie totalnie nic nie pamiętałam. Jedynie ostatnią walkę, którą ostatecznie przegrałam. Na własne życzenie.
    Nie czułam jednak ulgi. Ból i cierpienie to najwidoczniej to, co na zawsze ze mną pozostanie.


~Perspektywa Alex~
 

    Kiedy tylko w drzwiach rezydencji ćpunów i alkoholików, jak pięknie zwykł mawiać Steven, pojawił się Izzy, od razu wiedziałam, że powinnam z nim porozmawiać.
    Totalnie wyłączyłam się z jakże urokliwej rozmowy na temat tego, kto jakie ostatnio łóżkowe epizody zaliczył. Szczerze mówiąc w sumie nie powinno mnie to obchodzić od samego początku, ale wśród chłopaków pewien sposób myślenia udzielał się wszystkim. I to w sumie było fajne. Bez wątpienia stwarzało dobry klimat w naszym domu.
    Minął może kwadrans, zanim wymknęłam się z kuchni i podreptałam pod pokój Stradlina. Nie dochodziły z niego żadne dźwięki, więc postanowiłam zobaczyć, czy brunet przypadkiem nie śpi. Co prawda, o tej godzinie dla nich dopiero zaczynało się życie, a zważając na fakt wczorajszej imprezy, taka teoria bardziej przybierała na wartości. Wiedziałam jednak, że rytmiczny się z czymś gryzie i to był dobry powód do izolacji od reszty. A może nawet i snu.
    Ku mojemu zdziwieniu zastałam go jednak siedzącego pod oknem. Sprawiał wrażenie nieobecnego, ale bił od niego tak przeszywający człowieka ból, że momentalnie zrobiło mi się cholernie źle. Izzy omiótł mnie mętnym spojrzeniem, aby potem znów powrócić do wlepiania spojrzenia w podłogę.
    Kosmyki jego włosów opadały niesfornie na czoło rytmicznego. Zwykle miał w zwyczaju odgarniać je niemal natychmiast, jednak teraz sprawiał wrażenie, jakby wszystko było mu totalnie obojętne.
    - Suka suką pozostanie - wymamrotał w chwili, gdy oparł swoją głowę o ścianę za sobą. Czyżby miłość spojrzała mu w oczy? Tylko, kurwa, dlaczego nieszczęśliwa?
    W chwili, gdy chciałam już coś powiedzieć, na dole zadzwonił telefon. Wszystkie marne pocieszenia, rady i inne pierdoły wyleciały mi momentalnie z głowy. Pojawiła się totalna pustka, od których twardych ścian odbijał się dźwięk dzwoniącego telefonu. Skrępowana, smutnym tonem głosu przeprosiłam Izzy'ego i udałam się do przedpokoju, z którego dochodził ten irytujący dźwięk. Nagle przyspieszyłam, kiedy przyszło mi na myśl, iż może to być Axl.
    Kiedy odebrałam, zorientowałam się jednak, że dzwoni Julie. Niechętnie z nią rozmawiałam, ale kiedy poprosiła mnie o przyjście, nie byłam w stanie odmówić. Brak asertywności, tak, tak, blah, blah, blah. Pomimo późnej godziny zebrałam manatki i ruszyłam w drogę. Tak trochę po cichu, nie mówiąc nic nikomu. W końcu mieli teraz swoje sprawy na głowie. Zresztą Stradlin pewnie miałby do mnie żal czy coś w rodzaju pretensji, a tego nie chciałam. Nawet, jeżeli by tego nie okazywał.
    Lampy oświetlały mi drogę przez dłuższą część mojego spaceru, jednak kiedy w końcu dotarłam na osiedle, gdzie mieszkała Clarke, ich światło stawało się coraz bardziej znikome. Kiedy wchodziłam do kamienicy, ledwo widziałam własną dłoń. Posłużyłam się zapalniczką, aby nieco rozjaśnić okolicę. Odruchowo odpaliłam papierosa, którego dopalałam siedząc na schodach pod jej drzwiami już chwilę później. 



    Pod kurtką miałam schowaną butelkę czystej, a wyproszone wino dzierżyłam odważnie w dłoni. Aż się sobie dziwiłam, że z taką pewnością siebie przebrnęłam przez te nieciekawe uliczki. Kwestia przyzwyczajenia? Dziwne, ale może i tak.
    Kiedy Clarke otworzyła drzwi, moje nozdrza od razu spotkały się z nieciekawym zapachem. Walczyłam z tym, aby na mojej twarzy nie pojawił się choć drobny grymas, bo najzwyczajniej w świecie taka reakcja była nie na miejscu. A pomimo towarzystwa, w którym się obracałam, posiadałam jeszcze resztki jakiejś kultury. Nie, żeby Gunsi zachowywali się, jak w chlewie. Co to, to nie. A przynajmniej nie bezustannie.
    Brunetka wystartowała ostro. Wino, chwilę później narkotyki. Od zawsze miałam słabą głowę do picia, co tu kryć. Dlatego już w połowie naszego spotkania poczułam się gorzej, niż przed wyjściem z Hell House. A przecież wczoraj też nie próżnowałam z alkoholem.
    W chwili, gdy poprosiłam ją o jakieś tabletki przeciwbólowe, podsunęła mi coś dziwnego. Ale co, no wzięłam. A potem już tylko zapamiętałam wymioty i nic więcej. Kompletnie. Jakby ktoś zgasił światło i zapalił je, kiedy pozostałam kompletnie sama, w zupełnie innym miejscu.

~Perspektywa Duffa~
 

    Byliśmy w trakcie spożywania piątej, czy tam szóstej kolejki, kiedy dźwięk dzwoniącego telefonu ponowił się. Szybkim ruchem ręki przechyliłem kieliszek i krzywiąc się, pod wpływem gorzkiego smaku trunku, otarłem usta wierzchem dłoni i jako jedyny spośród przyjaciół, zdecydowałem się zobaczyć, kto się tak do nas dobija.
    I był to chyba najgorszy dotychczas odebrany przeze mnie telefon. nikomu się nie tłumacząc się, wybiegłem z Hella.
    Początkowo miałem problem z trafieniem pod wskazany adres, ale zauważywszy radiowóz, pobiegłem w jego kierunku.
    - To ja odebrałem telefon - zawiadomiłem policjanta, nie mogąc przestań dyszeć. Podniósł głowę znad notesu i wskazał mi ręką kamienicę, do której chwilę później wpadłem.
    Na schodach zderzyłem się z dwójką innych mundurowych, którzy nieśli jakiś czarny worek. W mojej głowie pojawił się czarny scenariusz.
    Stanąwszy w drzwiach, przeraziłem się. Zobaczyłem okropnie zarzyganą podłogę w pomieszczeniu, w którym ledwo na nogach stała Alex. Rozmawiał z nią ostatni z policjantów, którego spotkałem. Brunetka nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje. Postanowiłem interweniować i nie pozwolić na to, aby dłużej się męczyła dzisiejszego dnia.
    - Jutro przyjedziemy na komisariat, ale dzisiaj musi odpocząć - rzuciłem do mężczyzny, trzymając kobietę za ramiona. - Zabiorę ją.
    - Czy pan jest pod wpływem alkoholu? - zapytał, jednak ja kompletnie go olałem. Liczyło się dla mnie tylko to, aby jak najszybciej dostarczyć ją do domu.
    - Podwieziecie nas? - zapytałem ciągle notującego coś funkcjonariusza.
    - To nie taksówka - burknął. - Zresztą mamy w cholerę roboty. Zaraz przyjedzie lekarz wystawić akt zgonu.
    Nie do końca zrozumiałem, o czym mówi. Powoli szedłem ze słaniającą się na nogach kobietą, która ciągle jęczała, że źle się czuje.
    W tamtej chwili byłem okropnie wkurwiony. Między innymi na Rose'a, że zniknął sobie nie wiadomo gdzie i, kurwa, z jakiego powodu, zostawiając brunetkę samą. Odpowiedzialny facet, nie ma co.
    Kiedy weszliśmy do Piekielnego Domu, położyłem brunetkę na kanapie. Dostała drgawek, więc przykryłem ją kocem i usiadłem na skraju mebla, czuwając nad tym, żeby nic jej się już nie stało. Była pijana, ale niemożliwe, żeby spowodowało to aż tak duże mdłości.
    Chwilę potem pojawili się chłopaki, dopytując, co się stało.
    Tłumaczyłem im, że nawet nie wiem, u kogo była, kiedy odezwał się Stradlin:   
    - Przecież ona poszła odwiedzić Clarke.
    Podniosłem się powoli z kanapy i popatrzyłem na każdego z osobna.
    - Duff, co się dzieje? - zapytał Slash, kładąc mi dłoń na ramieniu.
    - Czyli to Julie nie żyje - mruknąłem, opadając na rozpadający się mebel. Brunetka znowu zaczęła wymiotować.
    - Przecież ty dzisiaj nie brałeś, co ty pierdolisz? - dopytywali mężczyźni, jednak ja nie miałem głowy do tego, aby wszystko im tłumaczyć. Musiałem zająć się Alex i samemu wszystko sobie poukładać.
    To, co się wydarzyło, brzmiało nierealnie. Może to sen? Przecież jeszcze wczoraj... widzieliśmy ją... była w klubie... pełna energii...
    Żaden element nie pasował mi do tej chorej układanki.
    Mężczyźni rozeszli się do kuchni, a ja czekałem, aż brunetka spokojnie zaśnie. Kiedy w końcu jej się to udało, stanąłem na skraju dwóch pomieszczeń, aby cały czas mieć na nią oko.
    Wyjaśniłem wszystko chłopakom, którzy podobnie, jak ja, nie dowierzali w to, co przyszło im usłyszeć. Jedynie Stradlin, podpierając swoją głowę na łokciach, powtarzał ciągle, przy okazji wspomnienia imienia brunetki:
    - Suka suką pozostanie.

    Żaden z nas jednak nie szukał źródła tych słów. W pewnym momencie zapadła iście grobowa cisza. Każdy dumał samotnie nad tym, co się stało. Wydawało się jednak, że wszyscy dochodzili do podobnych wniosków, lub mówiąc prościej, nie natrafiali na żadne racjonalne wyjaśnienie tej sytuacji.
     Julie popełniła samobójstwo z własnej woli, co było pewne. Tyle też udało mi się przypadkiem usłyszeć. A my? Nie chcieliśmy umierać, pomimo głoszonej zasady live fast, die young, a wbrew pozorom ciągle byliśmy o krok od śmierci. Prawie każdego dnia zaglądała któremuś z nas w oczy. I co? To było to, czego chcieliśmy? To, co chcieliśmy osiągnąć? Oczywiście, że nie. Dopóki jednak nic się nie stało, każdemu taki tryb życia odpowiadał. I nie zapowiadało się, aby szybko uległ on zmianie. 

~~~ 
Ostatnio pojawiło się dużo fragmentów z perspektywy Julie, bo, jak zauważyliście, od teraz nie będzie ich już w ogóle. Spodziewał się ktoś takiego rozwoju spraw? Postanowiłam, że coś namieszam, bo robiło się za kolorowo i ot, co powstało. 
 Ten rozdział miał pojawić się już dawno temu, gdyż powstał dzień po publikacji 22, ale aktywność ubolewała, więc byłam zmuszona go trochę przetrzymać. 
Czekam na szczere opinie i do następnego. 
Buźka!

9 komentarzy:

  1. O ja nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy biedna Julie i co się stanie z Alex o jezu jak ja się martwię ale nic zobaczymy co będzie no to miłej weny i do następnego

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejuuuuu Julie, biedna Julie. Izzy najlepszy: "Suka suką zostanie." �� wszystko jasne dlaczego Julie bylo tak dużo. Szkoda... Co do Alex to na szczęście niv się jej Nie stało. Byłoby słabo gdyby znowu trafiła do szpitala. XD No i mój kochany Duffy zawsze służy pomocą. W każdym opowiadaniu Duff to moja ulubiona meska postać i zawsze shippuje go z główną bohaterka, wiec i teraz tak jest �� team #dalex ❤ czekam na dalszy rozwój akcji! ��

    OdpowiedzUsuń
  3. TOTALNY SZOK. Nie wiem co więcej napisać. W ogóle się nie spodziewałam takiego obrotu akcji...
    P.S Ale rozdział jak najbardziej świetny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kompletnie się tego nie spodziewałam. Pomimo, że Julie była suką, to trochę szkoda, że już jej nie ma. Łudziłam się, że się zmieni i wszystko się ułoży. To smutne, co się stało. Czekam na następny.

    Pozdrawiam i życzę dużo weny 😉

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku Julie ;c Zdanie po zdaniu bardziej i bardziej miałam wrażenie, że nie skończy się dobrze. Jakoś przypadły mi do gustu fragmenty z jej perspektywy. Czekam na kolejny rozdział, jako że ten to sztosik ☺ weny!

    OdpowiedzUsuń
  6. To się porobiło. Nie mogę powiedzieć, że całkowicie się tego nie spodziewałam, bo od początku perspektywy Julie chodziło mi to po głowie. Wcześniej za to myślałam, że ma jakiś bardziej skomplikowany plan. Bardziej sukowaty, jak jej zachowanie w stosunku do Izzy'ego. Chyba sama musiała uznać, że za bardzo wszystko się skomplikowało. I w sumie to trochę ją rozumiem. Z tego powodu jej decyzja nie była dla mnie dużym zdziwieniem. Owszem, ruszyła mnie, nie powiem, że nie, przypuszczalnie nawet bardziej niż powinna, ale nie w momencie w którym popełniła samobójstwo, tylko raczej wtedy, kiedy zdałam sobie sprawę, że cały świat tak bardzo zwalił jej się na głowę, że przez to odbierze sobie życie.
    Szkoda, że to już koniec jej przygody w tym opowiadaniu, niewątpliwie był to jednak jeden z ciekawszych wątków, o ile nie najciekawszy. Zastanawia mnie jednak, czy Izzy będzie dalej podchodził do tego tak całkowicie bezemocjonalnie, czy jednak coś się zmieni. Ogólnie jak to wpłynie na resztę.
    Serdecznie pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
  7. To ja jeszcze ponękam komentarzami.

    Przeczytałam całe opowiadanie. Niesamowicie sie wkręciłam. Widać Twój postęp w pisaniu i rozkręcaniu wątków. Wielki plus tez za dobrane zdjecia/gify.
    Bardzo podoba mi się jak wykreowałaś postać Julie, która jest chyba moim ulubionym bohaterem całego opowiadania. Fajny też jest Axl. Z niecierpliwością czekam az zagra November Rain.
    Co więcej, zauważyłam, że trochę czytasz. Pokarm dla rybek xD zawsze się z tego śmieję. Osobiście daje luźną propozycję wspomnienia o tym jak Duff przezyl smierc kliniczna.
    Fajnie by bylo, jakby Gunsi w 90' tez mieszkali razem. Wtedy może ich losy potoczyłyby się inaczej.

    Mam też 2 pytania:
    1. Czemu akurat Violet Ell? Kocham jej styl, jej włosy, make-up..wsystko. Ale czemu akurat ona? Masz może zamiar wpleść kiedyś w życiu Alex wątek zaburzeń odżywiania?

    2. Kim jest dziewczyna będąca tutaj Julie? Jest przepiękna!

    Ok, to by było na tyle. Czekam na nowe rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do pierwszego pytania to w sumie nie wiem. Jakoś ujęła mnie swoją postacią i tak po prostu wyszło.
      A druga bohaterka to Weronika Rose - ma instagrama m.in. (tak, jest Polką), więc warto sobie przejrzeć.
      Dziękuję bardzo i pozdrawiam. :*

      Usuń