poniedziałek, 15 sierpnia 2016

~ Rozdział 24 ~

I cried when I was lonely 



~Perspektywa Alex~

    Znajdowałam się w stosunkowo niewielkim pomieszczeniu, w którym oprócz regału, wypełnionego po brzegi wszelakimi papierami, biurka, które wbrew pozorom wcale nie było wykonane z wysokiej klasy drewna, a jedynie z pozoracyjnej sklejki, oraz dwóch krzeseł, nie można było wyróżnić żadnych innych charakterystycznych jego cech. Albo po prostu przez tę niebywale napiętą i bezwzględnie nieprzyjemną atmosferę, nie byłam w stanie dostrzec niczego więcej. 
    Każdy ruch mężczyzny był przeze mnie uważnie śledzony. Momentami traciłam rachubę, co do tego, kto właściwie pracuje tutaj w roli detektywa i poszukuje jakichkolwiek wyjaśnień śmierci Clarke.
    Moje myśli krążyły wokół wczorajszych wydarzeń niemal bezustannie i, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, nie musiałam jakoś specjalnie wytężać zmysłów, aby wspomnienia minionej nocy do mnie wróciły. Były jak bumerang - zniknęły na moment za linią horyzontu, snując żmudne nadzieje na to, iż już nigdy nie będę musiała się z nimi borykać. W najmniej oczekiwanym momencie powracały jednak ze zdwojoną siłą; wyraźne i prawdziwe, nietknięte choćby najmniejszym kłamstewkiem, które nieco złagodziłoby ich mocny, wręcz drastyczny dla pamięci wydźwięk.
    Cisza panująca pomiędzy dwoma stronami zdawała się być znikoma, choć, gdy już przychodziła, wszyscy przykładali się do tego, aby jak najszybciej znalazła się ona u swojego schyłku.
    Wzrok szatyna uważnie penetrował każdy cal mojej twarzy. Zapewne wolałby, gdyby ta rozmowa przeprowadzona została w cztery oczy. Mnie to jednak nie robiło różnicy. Tak czy inaczej powiedziałam prawdę. A przynajmniej taką, na jaką pozwalało mi moje sumienie.
    - Mam rozumieć, iż wciąż upieracie się przy tym, że to już wszystko, co macie mi do powiedzenia - ozwał się w końcu biegły w śledztwie. Skinęłam aprobująco głową.
    Nie musiałam silić się na wyjaśnienia, głupi zauważyłby, iż zdawanie zeznań zaczynało stawać się dla mnie cholernie męczące, zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym.
    Mętne spojrzenie zatrzymałam na mężczyźnie, kiedy znowu wymusił na mnie kontakt wzrokowy. W tamtym momencie uświadomił sobie chyba, iż moje zaszklone spojrzenie nie wróży niczego dobrego. Zaciskając usta w wąską linijkę, przymknął powieki i powoli sunąc wzrokiem po podłodze, w końcu podniósł głowę i odwrócił ją w drugą stronę.
    - Proszę uwierzyć - miałam ochotę powiedzieć - gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, o innej porze, bez zwątpienia całkowicie zatopiłabym się w pana czarujących, szmaragdowych źrenicach.
    Jego marsz po pomieszczeniu zdawał się nie mieć końca, a ja naprawdę chciałam być już w domu. Odchrząknęłam niepewnie, gdy opierając szeroko rozpostarte ręce o parapet okna, spuścił głowę w dół. Nie zwróciło to jednak jego uwagi. Przez rozciągnięte na całej szerokości okna verticale, przez przerwy między nimi do pomieszczenia zaczęły wpadać drobne smugi słonecznego światła. Oświetlały one perfekcyjnie ułożone włosy detektywa, który na dłuższą chwilę zastygł w bezruchu.
    Oparłam się dłońmi o dwa brzegi krzesła i czekałam na jakąkolwiek decyzję ze strony śledczych. Czysto teoretycznie byłam niewinna, bo orzeczono samobójstwo. Na ciele brunetki nie było przecież jakichkolwiek, choć minimalnych śladów zabójstwa. Ja jednak i tak miałam wyrzuty sumienia. Wciąż nie docierało do mnie, że jej już nie ma. Pojawiła się równie szybko, co zniknęła z naszego życia. Gdzie sprawiedliwość? Często miałam wątpliwości co do jej istnienia, ale to zdarzenie całkowicie wykreśliło tę niegdyś pierwszorzędną wartość z listy realnych w tym świecie, w którym przyszło nam na co dzień funkcjonować.
    Poczuwszy przyjemny i ciepły dotyk na skórze swojej dłoni, mimowolnie podniosłam wzrok. Zauważyłam okrytą troską twarz Slasha, który pogładziwszy pokrzepiająco moją dłoń, następnie delikatnie ją uścisnął, posyłając mi przy tym blady uśmiech. Sama chciałam się na owy skusić, jednak jedyne, na co było mnie stać w tamtej chwili, to zaciśnięcie powiek i pochylenie głowy ku dołowi. Hamowałam się, ażeby tylko nie wybuchnąć płaczem.  
    Sam fakt tęsknoty nie zalicza się do niczego złego. Ba, jest to rzecz całkowicie ludzka. Sama świadomość utraty drugiej osoby i zdania sobie sprawy, iż już nigdy nie stanie ona przy naszym boku dopiero zaczyna przysparzać problemów, uniemożliwiających wręcz normalne funkcjonowanie.
    Nie wiem, co czułam. Pustkę czy rozgoryczenie? Żal czy zrozumienie? Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
    Słyszałam wymianę zdań pomiędzy Hudsonem a szatynem, który w końcu wyrwał się ze swojego zamyślenia i ponownie zwrócił się do nas. Ich słowa niby do mnie docierały, z drugiej zaś strony absolutnie nie wiedziałam, o czym rozmawiali. Myślami byłam już w domu, a właściwie przy boku Axla. Miałam ogromną nadzieję, iż zastanę go w Hell House, gdy wrócę.
    Kiedy opuszczaliśmy komisariat, Mulat nie odstępował mnie ani na krok. Niepewnie objął mnie ramieniem, jednak widząc, iż jestem w kompletnej rozsypce, znacznie bardziej dał mi znać o swojej obecności. Nie mówił za wiele, widząc, iż jego próby odwrócenia mojej uwagi od tych najświeższych, najbardziej przyziemnych spraw, owiane zostały w niepowodzenie.
    Docierając do Hella nie liczyłam na okrzyki radości, czy szczególne zwrócenie uwagi na moją osobę. Potrzebowałam chwili samotności, lecz nie tak bardzo, jak niezastąpionej odskoczni w postaci spokoju. Nic więcej.
    Przystanąwszy przed werandą budynku, omiotłam krótkim spojrzeniem porośniętą powoli dostrzegalną warstwą mchu ławkę, następnie bezpruderyjnie się na niej kładąc. Byłam przekonana, iż Slash uszanował moją chęć trwania w sytuacji obecnej w samotności, udając się do wnętrza naszego mieszkania. Przyszło mi się jednakże mylić i napotkawszy widok czekoladowych oczu mężczyzny, które aktualnie kryły w sobie multum współczucia i nieumiejętność dodania otuchy w żaden właściwy sposób, westchnęłam głęboko. Odwróciłam szybko swoje spojrzenie od przybitego natłokiem negatywnych emocji i kwestii Mulata, byleby tylko nie dostrzegł łez, które stopniowo ogarniały moje oczy, ukrywając obojętność i łagodząc wewnętrzny ból. Działały kojąco. Niestety jak narkotyki - dawały tylko chwilowe poczucie ulgi i oderwania się od szarej rzeczywistości.



    Usilnie wstrzymywałam płacz. Stanowił on krótki, nic nie dający maraton - tona wylanych łez z konkretnego powodu, często przeradzająca się w histerię, która chyląc się ku końcowi, znów nabiera rozpędu, gdy tylko przypomnimy sobie, czymże jest fakt naszej wewnętrznej słabości. Błędne koło.
    Bezwiednym spojrzeniem śledziłam ruch sklepienia niebieskiego, które dzisiejszego dnia było zachmurzone. Słońce starało się przebić zza potężnej warstwy kłębiących się chmur, jednak bez większych efektów.
    Pomyślałam wtedy, że życie dookoła mnie trwa dalej, na każdym kroku snując plany ukazania swojej świetności i piękna.
    Otępienie, które mnie ogarniało, porównać mogłam do nieba. Niewarte zachodu, łudzące człowieka,  puste myśli do ciemnych, nie zwiastujących niczego dobrego chmur. Słońce zaś do osoby, która była moim promykiem w gorsze dni. W gruncie rzeczy wpierw chciałam w tym miejscu ulokować Axla, jednak spoglądając na wydarzenia przeszłości... wszyscy mężczyźni jednako zasłużyli na to, aby stanowić obiekt mojego, bardzo osobistego porównania.
    Kiedy tak zamknięta w sobie poddawałam swoje ciało stanowi nieważkości, obserwując rozciągające się nade mną widoki i wsłuchując się w dźwięki budzącego się do życia miasta, Slash stał i wytrwale kontynuował pilnowanie mnie. Kątem oka widziałam, jak gryzie się sam ze sobą w obecnej sytuacji. Począwszy od wyrzutów sumienia, miałam ogromny żal do siebie, że przez tak długi okres naszej znajomości i pogłębiania naszych relacji oraz zaufania, nie byłam w stanie za nic mu się odwdzięczyć. Dług, który z dnia na dzień rósł wobec Hudsona zdawał się być już monstrualnych rozmiarów. Nie było mowy o wyrównaniu naszych rachunków, choć wiedziałam, iż gitarzysta wszystko, co robił dla swoich najbliższych, robił bezinteresownie i... z miłości. Z uczuciem, które w przypadku rockmana mogłoby zdawać się śmieszne, dziwne i wręcz nieistniejące w jego egzystencji. W przypadku Saula było jednak inaczej. Był z nim obyty i dla niego istniało - choć nie zawsze ukazywał je poprzez najprostsze, banalne słowa, a jedynie gesty, które odzwierciedlały ciepło i troskę płynącą w jego żyłach. Tuż obok duszy przepełnionej czystym rock n' rollem, rzecz jasna.
    - Dlaczego nie powiedziałaś temu facetowi, że brałaś razem z Julie? - zapytał, przerywając ciszę między nami. Przełykając ślinę, poczęłam się zastanawiać. Pierwszą myślą, która zakazała mi mówienia o tym, była chęć nie wkopania żadnego z mężczyzn w tłumaczenie i inne bzdury. Przecież zaraz po takim oznajmieniu rozpoczęłoby się śledztwo skąd miałyśmy dragi, od kogo, w jakim celu. Koniecznie chciałam tego uniknąć.
    - Wybacz - powiedział, przecierając swoją twarz dłonią - nie powinienem cię męczyć. - Uśmiechnął się blado. - Może spróbujesz się przespać? - zapytał po chwili, niepewnie podając mi dłoń. Chwyciłam ją delikatnie i podniósłszy się na nogi, razem ze Slashem weszłam do wnętrza Hell House.
    Od razu skierowałam się do sypialni, gdzie zwinąwszy się w kłębek, ulokowałam się po swojej stronie łóżka. Axl mógł wrócić w każdej chwili, a gdyby był zmęczony, nie miałby gdzie spać. Położywszy głowę na miękkiej poduszce, jedyną rzeczą, której szczerze pragnęłam, był sen. Rzecz w tym, że nie nadszedł.
    Tracąc resztki cierpliwości i odchodząc od zmysłów, ciągle przewracając się z jednego boku na drugi, postanowiłam wziąć prysznic. Zawsze był to sprawdzony sposób na swego rodzaju oczyszczenie i ciała, i duszy człowieka.
    I jak postanowiłam, tak też zrobiłam. Już kilka minut później strumienie kojąco gorącej wody spływały po moim nagim ciele, które kryło się za zaparowaną szybą kabiny.
    Kiedy wrząca woda pobudziła wszystkie moje zmysły, pieszcząc je bez opamiętania, rozpoczęłam powolne, lecz jednocześnie bardzo staranne wcieranie żelu w swoją wilgotną skórę. Nie próżnując, wcierałam z pasją szampon do włosów w skórę głowy, której ból ostatnimi czasy zdawał się być nieodłącznym elementem mojej egzystencji. Dzięki zaś temu zabiegowi, zdawał się on stopniowo zanikać, co także przyczyniło się do tego, iż mogłam w pełni się zrelaksować.
    Odchylając głowę nieco do tyłu, wciąż delikatnie masując swoje włosy, odnalazłam się w istnej błogosferze, do której przeniesienie się umożliwiło mi przymknięcie zmęczonych powiek.
    Poczuwszy czyjś dotyk na swoich biodrach, niepewnie odwróciłam się do tyłu. Jakże szczerym uśmiechem, połączonym z niedowierzającym wciąż wyrazem twarzy, obdarowałam Axla, który stał za mną, wtulając się swoim nagim ciałem w moje plecy.
    Nie zwlekając, odwróciłam się i namiętnie pocałowałam wokalistę. Pasma mokrych włosów poprzyklejały nam się do twarzy, jednak nawet one nie były w stanie przysłonić radości, która emanowała poprzez nasze milczenie, oczy i usta.
    Chyba żaden mój gest w pełni nie wyrażał mojej euforii.
Staliśmy przytuleni pod strumieniem gorącej wody drażniącej nasze ciała. A właściwie jedno - stanowiące nierozłączną całość.
    Nim zdążyłam się obejrzeć, staliśmy pośrodku plaży. Nie wiedzieć kiedy zapadła noc - światło księżyca odbijało się wdzięcznie w tafli nadzwyczaj spokojnego oceanu.
    Rudy od razu ruszył w kierunku wody, ciągnąc mnie za rękę. Chciałam dać ponieść się chwili, jednak kobiecy instynkt i zapobiegawczość przejęły górę nad całą sytuacją.
    - Przecież nie umiesz aż tak dobrze pływać - powiedziałam, kiedy ciało Rose'a coraz bardziej chowało się pod wodą. Uzyskawszy jedynie zachętę do wejścia w postaci ciepłego uśmiechu, podążyłam za mężczyzną. Raz się żyje.
    Niepewnie stąpałam po nierównym gruncie, który zdawał się znikać z każdym krokiem.
    - Spokojnie - powiedział wokalista, kiedy podałam mu swoją dłoń. - Ze mną nic ci się nie stanie - zakomunikował. Oddalając się już wspólnie jeszcze dalej od piaszczystego brzegu, szepnął krótko nad moim uchem, obejmując mnie w pasie - Nigdy.
    Poczułam przyjemne ciepło ogarniające moje ciało. Pomimo tego, iż panował środek nocy nasze nagie ciała nie odczuły choć minimalnego powiewu wiatru czy zimna. Gęsia skórka czy dreszcz stanowiły rzeczy nieznane. Trwająca chwila zdawała się być najbardziej romantyczną ze wszystkich, które spędziliśmy razem.
    Będąc blisko kilkadziesiąt metrów od brzegu, który stopniowo zaczął znikać z mojego pola widzenia, pozostawałam zanurzona w morskiej toni ciągle na tę samą głębokość. Nie czułam gruntu pod nogami, lecz nie tonęłam. Odwróciłam głowę subtelnie w bok, natrafiając na twarz Rose'a, którego wzrok zatrzymał się na moich ustach. Przejeżdżając kciukiem po moim policzku, rzucił:
    - Widzisz? Obiecałem, że ze mną nic ci się nie stanie. - Uśmiechnęłam się na te słowa, przypominając sobie każdą chwilę, w której okazywał, ile dla niego znaczę. - Jeśli pójdziemy na dno, to tylko we dwoje.
    - I we dwoje się z niego odbijemy - szepnęłam, kiedy oparł swój podbródek na moim obojczyku. Poczułam tylko, jak krótko przytaknął i delikatnie musnął wargami moją szyję.
    Przymknęłam powieki, subtelnie wydymając usta i odchylając głowę w przeciwległy bok.
    Z każdym muśnięciem mojej wilgotnej skóry przez Axla czułam się coraz bardziej rozanielona, jednak nie umknął mojej uwadze fakt, iż jego dotyk był coraz bardziej znikomy. Początkowo nie wzbudziło to mojego wielkiego zainteresowania, gdyż skupiona byłam jedynie na trwającej chwili, jednak wraz z momentem, w którym poczułam, iż stopniowo opadam na dno, zaczęłam panikować.
    Kiedy otworzyłam oczy, słońce skutecznie je podrażniło. Nastał poranek. Świat na nowo budził się do życia. Przetarłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Ani śladu po Axlu.
    Zerwałam się gwałtownie do siadu i rozglądałam się po każdym zakamarku zupełnie pustej i nieznanej mi plaży z nadzieją odnalezienia swojego narzeczonego. Bezskutecznie.
    Bezsilna, ponownie przytłoczona i rozczarowana, opadłam na piasek, zamykając powieki. Miałam złudną nadzieję, że gdy to zrobię, cały ten koszmar się skończy.  W głowie ciągle echem odbijał mi się niski ton głosu Rose'a. Wiedziałam, że to złudzenie. Nie chciałam otwierać oczu i znowu przeżywać tego samego koszmaru - życia w samotności, okalanego brakiem osoby, którą szczerze się kocha.
    Niespodziewanie poczułam ciepły dotyk na swojej twarzy. Czyjś oddech dawał mi przyjemne poczucie bezpieczeństwa. Postanowiłam zaryzykować i podniosłam powieki do góry.
    -  Jeśli to znowu sen, to natychmiast chcę się z niego obudzić - szepnęłam wprost w wargi mężczyzny, które delikatnie musnęły moje.
    - Czasami mam wrażenie, że to, co dzieje się w naszym życiu nie ma racji bytu, ale za cholerę nie chcę się obudzić, jeśli to tylko sen. - Rudowłosy wokalista założył mi kosmyk włosów za ucho, następnie przejeżdżając dłonią po moim policzku. - W końcu odgrywasz w nim główną rolę.
    - I co z tego? - kontynuowałam zacięcie, choć podzielałam zdanie Axla w każdym jego wymiarze.
    - Utraconego snu już nie powtórzysz - oznajmił, całując mnie w czubek głowy. Widząc zadumę na mojej twarzy, która zawitała na niej przez dłuższą chwilę, dodał - Dawno się nie widzieliśmy - po czym schodząc ze mnie, podał mi dłoń, abym także mogła się podnieść. 
    Usiedliśmy na skraju łóżka, a ja znowu poczułam przypływ tej dziwnej melancholii. Oparłam głowę o ramię mężczyzny i siedząc w milczeniu, próbowałam dojść do wniosku, które sprawy i kwestie najpierw mu przedstawić, a w dodatku, w jaki sposób.
    - Gdzie byłeś? - wypaliłam po chwili nienaturalnie załamanym tonem głosu, następnie cicho odchrząkując.
    - Byłem załatwić kilka spraw - odparł po chwili i zaprzestając wlepianie wzroku w bliżej nieokreślony punkt na ścianie, zwrócił swoją twarz do mnie i nieznacznie się uśmiechnął.
    - Sam? - wydusiłam z siebie, czując, jak łzy napływają mi do oczu.
    - A z kim miałbym niby być? - zapytał wyjątkowo obojętnie, lecz będąc widocznie urażonym.
    Nie odpowiedziałam. Przysunęłam się jedynie bliżej niego i milczałam. Axl subtelnie gładził moje plecy poprzez gęstwinę rozczochranych włosów. Z jego ruchów wypływała niebywała delikatność i czułość, a ja w końcu czułam, że zyskałam upragniony spokój, a przynajmniej w kategorii fizycznej. Psychicznie zaś - chyba powoli wysiadałam.
    Po kilku kolejnych minutach ciszy, przerywanej milionem westchnięć, Rose niespodziewanie wstał i skierował się do drobnej szafki, stojącej najbliżej wejścia.
    Uważnie obserwowałam każdy jego ruch. Wyciągnięcie mojego portfela, wyprzedzone pytającym spojrzeniem, wyjęcie małej karteczki z kieszeni spodni i szybkie napisanie na niej kilku słów.
    Ukończywszy, mężczyzna podszedł do mnie i kucając przy moich nogach, popatrzył mi głęboko w oczy.
    - Włóż je do niego sama - nakazał, podając mi, jak się chwilę później okazało, jego zdjęcie.
    - Zawsze będę przy tobie. - Odczytałam powoli napis na odwrotnej części fotografii. - Axl, '90.



    Uśmiechnęłam się niemrawo do mężczyzny i skierowawszy się do portfela, włożyłam do niego podarowane mi zdjęcie. Przejechałam jeszcze uprzednio po nim kciukiem i uśmiechnęłam się sama do siebie.
    Kiedy zamknąwszy szafkę, podniosłam się, momentalnie znalazłam się w ramionach Axla.
    - Tęskniłem - szepnął tuż przy moim uchu, zaciągając się moim zapachem. Przytaknęłam.
    - Ja też.
    Kilka minut później, w milczeniu leżeliśmy na łóżku. Krótko mówiąc - napawaliśmy się swoją obecnością i bliskością, której jednako nam obojgu bardzo brakowało. Odczuwałam zmęczenie, a miarowy oddech Rudego i bicie jego serca zdawały się działać na mnie tak uspokajająco i tak usypiająco, że byłam bliska zaśnięcia w jego ramionach.
    - Jutro z samego rana znowu muszę zniknąć - zakomunikował zbliżonym do półgłosu tonem, poprzedzając te słowa głośnym przełknięciem śliny.
    Udałam jednak, że już zasnęłam, nie chcąc marnować czasu na kłótnię i długotrwałe przekonywanie, aby ze mną został. Pomimo tego, iż słowa wokalisty bardzo mnie dotknęły, starałam się cieszyć trwającą chwilą.
    Aż do momentu, w którym z moich oczu nie polał się strumień gorzkich łez.


~Perspektywa Duffa~


    Kiedy się przebudziłem, Alex nie było w domu. Od chłopaków dowiedziałem się, iż to Slash towarzyszył jej podczas wizyty na komisariacie.
    Zawaliłem. No, ale, kurwa... znowu?
    Wyrzucałem sobie, że jednak w okolicach szóstej skusiłem się na tę drzemkę... która ostatecznie okazała się być kilkugodzinnym snem. Przespałem moment, w którym powinienem być przy niej. Straciłem czas, w którym mogłem odzyskać pewne zdanie na mój temat w jej oczach.
    Mimo tego, że się pogodziliśmy wiedziałem, ba, czułem, że między nami wciąż nie do końca jest tak, jak być powinno. Nasze aktualne relacje nie przypominały nawet tych z początków naszej znajomości. A cholernie chciałem, żeby tak było.
    Jednak przez to, iż bardziej wprawiałem się w traceniu szans, niż w ich wykorzystywaniu, zawsze dostawałem to, na co zasługiwałem. Jedno, wielkie, pierdolone, gówno. G ó w n o.
    Wróciwszy do swojego pokoju, usiadłem na brzegu łóżka i zatopiłem twarz w dłoniach. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się na najładniejszy. Wiało beznadzieją. A w tej aurze zatopiłem się i ja.



    Po kwadransie totalnie pozbawionego sensu łażenia po pokoju, chwyciłem za swojego akustyka i zacząłem grać. Wszystko to, co tylko przychodziło mi do głowy. Udało mi się stworzyć kilka nowych melodii, które w większości zainspirowałem utworami, których niegdyś nauczył mnie mój brat - Bruce.
    Spisując na szybko wszystkie chwyty na skrawku jakiegoś papieru, odłożyłem gitarę na bok i wyszedłem ze swojej sypialni, wybawiony z niej odgłosem otwieranych drzwi, który dobiegł moich uszu kilka minut temu.
    Zdecydowałem się działać od razu, stawiając jednocześnie na delikatność. Wiedziałem, że brunetka przechodzi teraz przez bardzo ciężki okres i banalne wręcz było zranienie jej, czy chociaż powiedzenie czegoś dotkliwego.
    Udałem się do sypialni jej i Rose'a przekonany, że jest w niej sama. Ten dupek przecież zniknął gdzieś bez słowa kilka dni temu. Nie chcąc tracić kolejnej szansy, wziąłem w dłoń butelkę wina i zapukałem do drzwi.
    Cisza. Rezygnując z tej części kulturalnego postępowania wobec brunetki, wszedłem wdzięcznym krokiem do pokoju, czując tylko, jak ktoś piorunuje mnie wzrokiem.
    - Co ty tutaj robisz? - zapytałem, czując, jak nerwy przejmują nade mną kontrolę. Wpadłem.
    - A ty? - syknął Rose'a, tulący do siebie spłakaną, lecz śpiącą brunetkę.
    - Przyszedłem z tobą porozmawiać - oznajmiłem, chcąc jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Rudy najwidoczniej połknął haczyk, bo wygramolił się spod niespokojnie drzemiącej kobiety i wychodząc z sypialni, zamknął za nami cicho i tak skrzypiące drzwi.
    Oparłszy się o ścianę, odpalił papierosa i wydmuchując przed siebie chmurę dymu, kiwnął głową, abym zaczął mówić.   
    - Wiesz, dlaczego płakała? - Axl wzruszył ramionami i pokiwał przecząco głową. - Wczoraj zmarła Julie. - Wokalista zakrztusił się dymem, gdy powiadomiłem go o przyczynie niedostatecznie dobrego stanu Alex. - W jej obecności.   
    - Nic nie mówiła - powiedział, marszcząc czoło.   
    - Była w okropnym stanie - zacząłem. - Dzisiaj jest odrobinę lepiej, jak widzisz.
    - Rewelacji nie ma - skwitował, odchylając głowę do tyłu i opierając ją o ścianę. Przez dłuższą chwilę staliśmy w milczeniu, przerywanym jedynie przez wydychanie nikotyny spożywanej przez Rose'a.
     - Gdzie ciągle znikasz? - zapytałem, nie kryjąc dezaprobaty wobec jego postępowania.   
    - Wystarczy, że Stradlin wie - burknął.   
    - Myślałem, że wszyscy składamy się na zespół - warknąłem, hamując się, ażeby przypadkiem nie wzniecić kłótni.
    - Myślałeś też, że upijesz Alex, a ona wskoczy ci do łóżka - powiedział kąśliwie, wskazując na butelkę wina. - Nie spodziewałeś się mnie tutaj, co? - zapytał, nie próżnując z owianiem swojego pytania masą ukochanej ironii, mierząc mnie piorunującym spojrzeniem.   
    Spuściłem wzrok w dół. Poczułem się zażenowany całą tą sytuacją.
    Kiedy Rose wypuścił ostatni kłębek dymu ze swoich ust - dziwnym trafem prosto w moją twarz - zgasił papierosa o ścianę i wrzucił peta do kibla, przez niedomknięte drzwi od łazienki. Następnie zbliżył się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość i mierząc we mnie palcem, zakomunikował:
    - Nie chcę widzieć cię przy niej bliżej, niż tylko by sobie tego życzyła.
    - Dziwne, że nie ma nic przeciwko mojej obecności, gdy ty, przykładny partner, szwendasz się, chuj wie gdzie, pozostawiając jej jedynie domyślanie się i postradanie zmysłów - warknąłem, odtrącając jego dłoń.
    - Gdyby nie fakt, że śpi za ścianą, obiłbym ci tę mordę, raz, a porządnie, bo już od dawna mam taką dziwną, nieodpartą chęć - rzucił, uśmiechając się sztucznie.
    - Moglibyście w końcu, kurwa, przestać - rzucił widocznie poirytowany gitarzysta, który niespodziewanie znalazł się na szczycie schodów. - Bo po tym zespole niedługo zostaną tylko rozrzucone po całych Stanach szczątki.
    Rose splunął jeszcze sobie pod nogi, pozostawiając mnie pod ścianą, tuż przy drzwiach prowadzącymi do ich sypialni. Sam udał się za Slashem, z zaangażowaniem go o coś prosząc.
    Chwilę później usłyszałem trzask drzwi.
    Zszedłem na dół i usiadłem na kanapie z butelką uprzednio znalezionej w kredensie wódki. Steven smacznie drzemał sobie na fotelu, a Stradlin odgrzewał wczorajszą pizzę. Kiedy Slash wszedł do pomieszczenia i rzucił się na mebel tuż obok mnie, wiedziałem, że coś się stało. Nie omieszkałem więc o to zapytać.
    - Znowu gdzieś poszedł - rzucił niechętnie, odpalając papierosa i podając mi paczkę czerwonych Marlboro.
    - Przecież miał jechać rano - powiedział Izzy, który po chwili także będąc poczęstowanym przez Mulata dawką nikotyny, przysiadł obok nas.
    - Im szybciej, tym lepiej - odparł Hudson, naśladując głos Rose'a.


 ~~~
Nieskromnie muszę przyznać, iż zdecydowanie jest to ten rozdział, który od początku mojego tworzenia podoba mi się najbardziej. Ostateczny werdykt oczywiście pozostawiam Wam.
Takie pytanie nasuwa mi się przy okazji tej części opowiadania: gdzie, według Was rzecz jasna, ten Rose tak znika?
Po ostatnich rozdziałach taki spokojny, sentymentalny fragmencik jest według mnie jak najbardziej na miejscu.
Przy okazji dziękuję za ponad 14 tys. wyświetleń bloga! Kochani, to dla mnie wielkie wyróżnienie. Tym bardziej, że jestem tutaj dopiero, choć w sumie aż od siedmiu miesięcy. Ale szybko zleciało!
No i dzięki wielkie za taką aktywność pod postami pojawiającymi się w wakacje - niby wolne, a jednak czuwacie. Milutko.
Informowałam o tym na grupie, ale napiszę i tutaj - dorzuciłam do zakładki nową, a mianowicie Polecane. Śledźcie, sugerujcie, proponujcie - jestem chętna na nowe historie i wrażenia.
To co, tyle na razie.
Korzystajcie z wakacji i do następnego!  
Buźka! 

7 komentarzy:

  1. Rozdział fajny, ale smutny. Szkoda mi Alex :( Mam nadzieję, że sytuacja zmieni się niedługo w bardziej pogodną. A co do zniknięć Rose'a, nie mam pojęcia. xD
    P.S Gratuluję 14 tysięcy wyświetleń. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Alex Alex Alex...biedna i ona i Julie. Super smutny ale i klimatyczny, fajny rozdział. Podoba mi się, czekam na wyjaśnienie sytuacji! 😘

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział troszkę spokojniejszy i dobrze, gdyż tego wymaga sytuacja. Ja jak zwykle jestem dumna, gratuluję 14k i ogólnie weny, bo to co tworzysz jest piękne..

    OdpowiedzUsuń
  4. Trudno jest w sumie wybitnie tknąć mnie jakąkolwiek sceną z Axlem ze względu na to, że prawdopodobnie trochę mi się już one przejadły, ale tutaj Ci się wybitnie udało. Aż mi się nawet trochę płakać zachciało. Uwielbiam, jak ktoś jest w stanie w odpowiedni sposób oddać miłość łączącą dwoje ludzi. Poza tym kocham opisy snów. Btw. czy Ty się przypadkiem mnie nie pytałaś o to, czy opisać sen, czy nie, właśnie w kontekście tej sceny? Jeśli tak, to bardzo się cieszę, że wybrałam sen, bo strasznie mi się podoba, zwłaszcza że opisałaś to tak płynnie, iż trudno zorientować się, że to rzeczywiście sen do momentu, w którym Alex i Rose nagle znajdują się na plaży. Poza tym bardzo dobre, przemyślane wypowiedzi bohaterów - emocjonalne i znaczące, ale nie sztuczne. Trafiające w samo sedno, prosto do serca czytelnika.
    Liczyłam na to, że może w poprzednich komentarzach uda mi się znaleźć jakąś teorię tego, gdzie znika Rose, z którą mogłabym się zgodzić, ale niestety tak się nie stało. Sama skłaniałabym się zatem ku opcji, że jest to coś, co zaskoczy Alex, w bardzo pozytywny lub bardzo negatywny sposób. Trudno jednak jednoznacznie cokolwiek orzec, bo Axl jest w tej kwestii wybitnie tajemniczy. Ale to dobrze.
    Dodawaj jak najwięcej zdjęć Alex, proszę, dzięki nim w końcu zaczęłam sobie ją wyobrażać jako Violet. XD
    Gratuluję 14 tyś. wyświetleń i serdecznie pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak zawsze spóźniona, ale wiesz, że ja mam problemy z czasem xd
    Ciężko mi określić, czy to jest najlepszy rozdział, ponieważ wszystkie utrzymane są na podobnym wysokim poziomie. Rewelacje i nic więcej nie mogę dodać.
    Szkoda mi Alex. Dobrze, że przynajmniej nie jest sama w takich chwilach. Aczkolwiek sądzę, iż Axl ją skrzywdzi. Poza tym shippuję ją z Duffem xD
    Jeśli chodzi o miejsce, w które udał się Rose. Nie wiem, gdzieto jest, ale mam zzłe przeczucia.
    Kolejny fakt, który rzucił mi się w oczy, to czas akcji – rok 1990. Normalnie Gunsi mieli już wille z basenem i kupę kasy, a tu proszę. Nadal mieszkają w Hell House i klepią biedę. Oryginalne posunięcie.
    Kłótnia Duffa i Axla, która niszczy ich relację. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe i Alex nie stanie pomiędzy dwoma przyjaciółmi. A przynajmniej może sobie to jakoś wyjaśnią.
    Pomysł ze snem – strzał w dziesiątkę. Dopiero wątek plaży zdziwił mnie i zarazem uświadomił, że to tylko wytwór wyobraźni Alex.
    Jako, że zazwyczaj nic nie piszę albo krótko, to teraz masz ode mnie dłuższą wypowiedź. Za taki kawał dobrej roboty należy ci się kilka szczerych, ale też i miłych słów.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny 😉

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział bardzo ładnie napisany szkoda mi Alex ale mam nadzieję że chociaż trochę jej przejdzie.
    No i oczywiście nie mam zielonego pojęcia gdzie Axl mógł wyjechać

    OdpowiedzUsuń