No one can live in sorrow
Ask all your friends
~~~
Ask all your friends
~Perspektywa Izzy'ego~
- Nie powinniśmy... - znowu zaczęła pijana do granic możliwości Alex. Jej głowa nieporadnie latała na wszystkie strony, aż w końcu spoczęła w pobliżu obojczyka Rose'a. Wywód kobiety przerwało ponowne, przeciągłe jęknięcie wydobywające się z głębi jej gardła.
- Nie powinniśmy robić wielu rzeczy - wymamrotał Duff, machając kolejnym, pełnym kieliszkiem wódki tuż obok mnie - ale jakoś czasami nie można się powstrzymać. Może do piekła nie trafimy.
Jego dłoń niebezpiecznie drgała, dlatego też pomogłem odstawić mu szkło na stolik. Dla własnego bezpieczeństwa.
- Gdzieś jest nasze miejsce - dorzucił i swoje pięć groszy Slash zza bujnej czupryny.
Zagłębiłem się bardziej w czerwonej sofie i przysłaniając dłonią zapalniczkę za nią skrywaną, odpaliłem trzymanego w ustach papierosa. Wydmuchnąwszy pierwszy kłąb dymu ze swoich płuc, rozejrzałem się dookoła.
Siedziałem w naprawdę genialnym klubie, pijąc sobie zupełnie za darmo. No, dobra, nie do końca, ale czym jest wymiana w stylu koncert za alkohol? Właśnie. Niczym innym, jak czystą przyjemnością. Dookoła mnie siedzieli najbliżsi mi ludzie, a w budynku rozbrzmiewała świetna muzyka. Czego chcieć więcej?
Żadna normalność nie byłaby w stanie zastąpić mi tego rodzaju błogostanu, choć coraz częściej każde z nas tak bardzo jej pragnęło. Wszystko było w jak najlepszym porządku, a przynajmniej wszyscy tak myśleliśmy. Nie byliśmy gotowi na poważniejsze zmiany. Sex, dragi i rock n' roll - tylko to interesowało nas w jakiś szczególny sposób. W czymś w końcu trzeba zawierzyć swoją egzystencję.
Swoją drogą, czy my, banda totalnych ćpunów i alkoholików, którzy są aż nadzwyczajnie i wręcz nienaturalnie wierni swoim uzależnieniom, wyglądaliśmy kiedykolwiek jak przykładny i odpowiedni materiał na partnerów, mężów, pójdźmy dalej, ojców? Czy ta pijana morda Duffa byłaby w stanie czuwać nad pogrążonym we śnie dzieckiem? Steven czasami sam sprawiał wrażenie, jakby trzeba było się nim zaopiekować, a Slash? Slash był człowiekiem wolności. Jak sam powtarzał - uwielbiać? Uwielbiam. Gitarę i heroinę. Z miłością, nawet często postrzeganą jako zwyczajne stwierdzenie, trzeba obcować delikatnie, o czym wszyscy, nieskromnie przyznając, doskonale wiedzieliśmy.
Hudson był naszym przyjacielem, ale w dawne wspomnienia jego miłosnych perypetii, które zapewne nie były kolorowe, żaden z nas nie chciał wnikać. Co miało pozostać w tyle, w kręgu nieprzejmujących nad nami kontroli kwestii, od których woleliśmy pozostać niezależni, pozostać powinno. Są rzeczy, których się po prostu nie rusza. Dla dobra swojego i osób, na których nam zależy. To był jedyny, godny uznania sposób, który umożliwiał okazanie swoich uczuć w sposób pośredni. Wyrozumiałość. Fundament zaufania w każdej relacji. Tuż obok cierpliwości, rzecz jasna.
W całej tej zadymie - zza kłębiącego się nikotynowego dymu, wydychanego aktualnie z co najmniej dwóch par gardeł centralnie w twarz swojego sąsiada, wcale nie było widać aż tak wiele - nie zwróciłem od razu uwagi na zamyśloną twarz Rudego. Palił nerwowo kolejnego papierosa, wpatrując się pusto w jakiś punkt leżący naprzeciwko niego. Podniosłem się, wbrew pozorom wcale nie po to, aby poprawić spodnie, a jedynie podążyłem za wzrokiem swojego przyjaciela. Nie dostrzegłem jednak niczego więcej oprócz pustej sceny.
- Niedobrze mi, Axl - jęknęła brunetka, kurczowo trzymając się jego ramienia. Pierwszy raz od bardzo dawna dostrzegłem politowanie na twarzy Rose'a, kiedy prowadził słaniającą się na nogach Alex do toalety. Pierwszy też raz w celu innym, aniżeli zaliczenie kolejnego numerka w zapuszczonym kiblu.
- Kurwa - mruknął Mulat po tym, jak jego głowa opadła na blat stołu. Podniósł ją ponownie do góry, zapewne mierząc nasze twarze zamglonym spojrzeniem i chwilę później rzucił - Może Alex faktycznie miała rację? Julie nie żyje, a my, co tak właściwie robimy?
- To, co zawsze - odpowiedział niezwykle inteligentnie McKagan, będąc absolutnie rozwalonym na swoim miejscu. Hudson zbył go jednak machnięciem dłoni, nie wracając już do tematu - co w żaden specjalny sposób mnie nie zdziwiło.
Nie chciałem pozostawać bierny na reakcje moich przyjaciół na aktualne zdarzenia, które towarzyszyły naszemu życiu w ciągu ostatnich kilku dni, ale myślami po prostu byłem gdzieś indziej, momentami właściwie samemu kompletnie nie wiedząc gdzie. Dla każdego z nas było to trudne na swój sposób, ale trzeba było żyć dalej, nie? Choćbym nie wiem, na jak zimnego drania i skurwiela teraz wyszedł, ale musiałem tak postępować. Oni również.
Wzrokiem podążałem za Rose'ami, którzy właśnie powracali ze swojej wyprawy do łazienki. Axl kiwnął głową na drzwi, informując mnie tym samym, że na nich już czas. Nie zwracając większej uwagi na resztę... Dobra, pytając krótko i tak nie do końca kontaktujących z rzeczywistością chłopaków, czy też wracają do Hell House i nie uzyskawszy żadnej konkretnej odpowiedzi oprócz masy niewyraźnego bełkotu, szybkim krokiem opuściłem lokal, udając się za Rosem i jego narzeczoną.
- Jak możesz przyjmować to z takim spokojem? - zapytał Axl, a w jego głosie wyczułem znacznie więcej niż raptowną nutę poirytowania i wyrzutów. Było w nim coś przejmującego, coś, co wskazywało na to jego piękne, wrażliwe i dotknięte jakimiś dziecięcymi przykrościami wnętrze. Rozgoryczenie i żal. A w dodatku nieumiejętność poradzenia sobie z tym wszystkim w żaden racjonalny sposób.
Wydawać by się mogło, że była mu ona zupełnie obojętna. Ugryzłem się jednak w język, zanim skłoniłem się na ową uwagę sam przed sobą. W końcu znaliśmy się już tyle długich lat, że jedynie ja znałem go na wylot i Rudy doskonale wiedział, przy kim może otworzyć się do granic możliwości i zdrowego rozsądku.
Kiedy wkroczyliśmy do Hell House, Rose, jak przystało na prawdziwego gentlemana, odprowadził swoją damę do sypialni. Ja w tym czasie rozsiadłem się na kanapie w pełni sił, pomimo, że na zegarach malowała się już druga trzydzieści.
Nie próżnując, sięgnąłem do kieszeni kurtki i odsunąwszy jej zamek, wyciągnąłem z niej łyżeczkę i zapalniczkę. Ze spodni zaś wyciągnąłem bielusieńki proszek, z którym zdecydowałem dzisiaj trochę pokombinować. Ulepszona wersja heroiny zawsze brzmi lepiej, niż tylko suche określenie nazwy narkotyku, czyż nie? Oczywiście, że tak. W dodatku wzmagała ten rodzaj apetytu, który stanowczo lubiłem najbardziej.
- Dlaczego nie piłeś z nimi? - rzuciłem, słysząc kroki dochodzące zza moich pleców. Moja dłoń delikatnie drgnęła, kiedy mały płomień, który jako jedyny oświetlał pomieszczenie, został zastąpiony przez światło ze zwisającej z sufitu lampy.
- Zgaś to - mruknąłem.
Axl niechętnie pozbawił pomieszczenie oświetlenia i usiadł obok mnie. Nie omieszkałem zapytać go, kończąc przygotowywanie dawki, czy też chce spróbować. Wokalista zmierzył mnie jednak spojrzeniem pełnym pogardy i ojcowskim tonem odparł:
- Nie będę się bawił w to gówno.
Okay, coś tu jest na rzeczy.
Podałem zapalniczkę, z której wciąż wydobywał się żarzący się płomyk Axlowi, prosząc, aby nakierował jej światło nieco na rękę, na której chwilę później zacisnąłem pasek od swoich spodni.
Gdy zbliżałem już strzykawkę z cieczą ku swoim żyłom, zatrzymał mnie głos Rose'a.
- Poczekaj - powiedział, a w tonie jego głosu wyczułem coś na wzór błagania. Zgasił zapalniczkę i westchnąwszy głęboko, próbował zebrać się, aby wygłosić swój monolog.
- Czego tak wypatrywałeś na tej scenie? - zapytałem, próbując mu jakoś pomóc. Pochyliwszy się do przodu, pstryknąłem ogniem przy swoich kolanach przez krótką chwilę, jednak on od razu zareagował.
- Zgaś to - rzucił, nie zawierając w tych słowach ani grama złego nastawienia wobec mnie.
Pomiędzy nami zapadła przeszywająca każdy milimetr ciała cisza. Wiedziałem wtedy, że jest to ten moment, kiedy muszę poczekać i wykazać się wobec niego cierpliwością.
Oboje doskonale wiedzieliśmy, kto się kryje pod maską wokalisty najniebezpieczniejszego zespołu świata - dzieciak z potężnymi ubytkami na spragnionej realizacji marzeń duszy. Człowiek z ambicjami. Artysta. Pomijając całkiem niedawnego zdobywcę i łamacza kobiecych serc. Choć w świecie, w którym przyszło nam żyć, zapewne i niejedno męskie uległo rozpadowi.
- Izzy, ja nie potrafię pojąć jednego - zaczął, stawiając na długie przerwy pomiędzy kolejnymi częściami swojego rozmyślania - dzisiaj jesteś, a jutro może cię już nie być. Nie potrafię żyć z taką myślą. Wyjdę na totalną pizdę, ale nie potrafię. Mam wyrzuty sumienia, że wciągnęliśmy w to Alex. W styl życia, którego nigdy nie powinna poznać, a z którego my powinniśmy jak najszybciej zrezygnować.
- Axl...
- Posłuchaj. Mam dość codziennego widoku napranego Duffa. Mam już powyżej dziurek w nosie uczestnictwa w patologicznie cudownej wizji świata Stevena i naprawdę irytuje mnie egoistyczne podejście Slasha do wszystkiego.
- A o mnie, co powiesz? - wypaliłem, podnosząc głowę i odwracając ją w kierunku Axla. Widziałem, że panicznie odwrócił wzrok, po czym zamilkł. Pewne rzeczy są jednak aż zanadto oczywiste.
- Mam naprawdę tego wszystkiego dość. Coraz częściej zastanawiam się, po co tutaj przyjechałem.
- Rudy, nie powiem, że cię rozumiem, bo tak nie jest. Każdy z nas jest od czegoś uzależniony i możemy się tym wzajemnie irytować, taka kolej rzeczy. Duff jest zazdrosny o Alex, a swoje smutki topi w alkoholu. Slash też nie jest trudny do rozgryzienia, co ty chyba powinieneś wiedzieć najlepiej. Steven to Steven. Coś, co robiliśmy wspólnie pochłonęło go bez opamiętania, a fakt, że jeden z nas bierze więcej, inny mniej, nie wpływa na nasze relacje, a przynajmniej nie powinien. Ty też może kogoś wkurwiasz - powiedziałem, kiwając potakująco głową - ale równie dobrze możesz tego nie zauważać. Byliśmy zgrani, jednak w życiu dzieją się różne rzeczy. Nie wymagaj od innych zmian, jeśli sam nie potrafisz wprowadzić ich w życie. Nie narzucaj otwartości, jeżeli sam jesteś skłonny do tajemniczości. Jesteśmy różni, Axl, ale mimo wszystko tworzymy jedność. Każdy na swój sposób przyczynia się do trwałości zespołu, więc nie doszukujmy się na siłę dziury w całym.
- Może masz rację - mruknął pod nosem.
- Nie wiem. Nie gwarantuję. Jestem tylko człowiekiem - powiedziałem, wstając z kanapy. - Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że przyjazd tutaj był najlepszą opcją z możliwych. A było ich niewiele - dodałem na odchodne.
Nie miałem na celu kłótni z Rudym, więc usatysfakcjonowała mnie standardowa, cicha reakcja z jego strony. Miałem szczerą nadzieję, że wszystko sobie przemyśli i większość kwestii wróci do normy. Chciałem, żeby i on dostrzegł, że wcale nie robi wszystkiego w sposób tak perfekcyjny i dobry, aby wszyscy czuli się wobec jego decyzji komfortowo. Nie każdemu można dogodzić, a on, jako frontman, który na co dzień spotyka się z masą krytyki, musiał się z tym pogodzić.
Z jednej strony taka rola w tym zespole była dla niego idealna. Na pewne rzeczy kompletnie nie zwracał uwagi, aby w chwilach zwątpienia nad nimi pomyśleć i ewentualnie się zrehabilitować. Pomimo częstego stawiania się i zapewniania o własnej racji, czasami zdarzało się, że potrafił przystanąć i spróbować zawalczyć o siebie czy swoje przekonania w inny sposób, niż ten praktykowany dotychczas.
Nie dwoiłem się zbytnio nad tą rozmową - późna godzina, zmęczenie i pokoncertowe emocje dawały się we znaki. Rzuciłem się na łóżko i jakoś tak... momentalnie przysnąłem.
~Perspektywa Stevena~
Kiedy Izzy, Axl i Alex nagle wyparowali, postawiliśmy raczej na bardziej rozrywkową formę imprezowania. Wciągnęliśmy sobie po kresce kruchej blondynki i ta szarawa rzeczywistość jakoś od razu rozbłysnęła paletą wszelakich kolorów.
Chwilowo.
Nie minęło nawet kolejne kilkadziesiąt minut naszego kilkugodzinnego już opijania naprawdę udanego koncertu, w który w sumie miałem niewielki wkład. Nawalanie w tamburyn nie leżało w kręgu moich zamiłowań, ale nie ma się nad czym rozwodzić. Daliśmy czadu. Po całości, tak, jak mieliśmy w zwyczaju. Koncert w Whiskey można odhaczyć na duży plus. Ludzie na bank nas tutaj zapamiętają.
Jak to jednak w niektórych momentach bywa i nas dopadła ta dziwna melancholia. Ludzie wysypywali się do domów coraz liczniejszymi grupami, a pomiędzy naszą trójką zapadła cisza. Każdy myślami krążył gdzie popadło, jednak zdawać by się mogło, że wszyscy natrafiliśmy choćby pośrednio na postać Clarke.
I tak ni stąd, ni zowąd, dopadły mnie cholerne wyrzuty sumienia. Nie zdążyłem jej przeprosić. Nie zdążyłem jej niczego wyjaśnić. Jej już nie było w moim życiu. Nie było jej ani wśród nas, ani nigdzie indziej na świecie.
Tutaj nawet złudna wiara w życie pozaziemskie nie pomagała. I jak zwykle tryskałem optymizmem, tak w chwili obecnej jedyne, czego szczerze pragnąłem, to wynalezienie wehikułu czasu. Szczeniackie marzenie, które ostatnimi czasy wracało do mnie bardzo często. Aż za często.
Odwróciwszy się w stronę sceny omal nie spadłem z kanapy, kiedy zobaczyłem na niej Julie. Tańczyła na niej pole dance - zupełnie tak, jak wtedy, gdy ostatnim razem graliśmy koncert. Była tam. I kilka razy popatrzyła mi się nawet prosto w oczy.
Wtedy dostrzegłem w nich coś okropnego. Ból, strach, samotność, tęsknotę. Wszystkie te uczucia, których żaden człowiek nie chciałby doświadczyć w swoim życiu, a mimo tego są one niemalże nieuniknione.
Brunetka przystanęła, wlepiła we mnie spuchnięte od płaczu oczy i spuszczając głowę w dół, nagle zniknęła. Cała radość z tego, że znowu ją widzę, prysnęła jak bańka mydlana. Nie potrafiłem się z tym pogodzić. I wiedziałem, że przez długi czas nie będzie mi to dane.
Nie za bardzo kontaktując, zupełnie olałem moment, w którym upuszczono mnie na chłodną podłogę. Miałem jedynie szczerą nadzieję, że znajduję się we własnych czterech ścianach. Sama ta świadomość działała na mnie jakoś tak... uspokajająco.
~Perspektywa Alex~
Przebudziłam się, kiedy niebywale drażniące moje oczy promienie słoneczne, zmusiły mnie do wstania z łóżka i przysłonięcia okien zasłonami.
- Axl - wypowiedziałam imię Rudzielca i potrząsnęłam jego ramieniem, znad którego wychyliwszy się, spoglądałam na jego zatopioną w krainie błogiego snu twarz. - Hej, wstawaj no.
Z każdą próbą dobudzenia wokalisty odpowiadała mi jednak głucha cisza. Położywszy się na wznak, wlepiłam wzrok w lampę, której klosz ozdobiony był masą, ekhem, usmażonych much. Bleh.
Myśląc w gruncie rzeczy o wszystkim i o niczym, dotarło do mnie w końcu, iż nadszedł ten dzień, kiedy ostatecznie powinniśmy pożegnać się z Clarke. Na samą myśl coś aż ścisnęło mnie w żołądku. Próbowałam uciec myślami od uroczystości pogrzebowej, jednak za nic w świecie mi się to nie udawało. Podjęłam jeszcze kilka prób obudzenia Axla, lecz żadna z nich nie była owiana w pozytywne skutki. Musiałam wyjść się przewietrzyć i to jak najszybciej.
Napisawszy szybko kartkę do chłopaków, pozostawiłam ją na stole w kuchni i przestąpiwszy śpiącego na podłodze Stevena, wyszłam z Hell House.
Włożyłam w uszy słuchawki od swojego walkmana i włączywszy kasetę Zeppelinów, już chwilę później rozsmakowywałam się w głosie Planta. Jak to jednak bywa w gorszych chwilach - postawiłam na najbardziej chwytające za serce utwory. Odruchowo skierowałam się w stronę plaży - sam widok morza, pomijając już jego szum, który także dzisiejszego dnia przed pogrzebem chciałam usłyszeć, działał na mnie równie kojąco, co głos Axla.
Ściągnąwszy swoje trampki, chwyciłam je w dłoń i rozleniwionym krokiem zbliżyłam się do wody. Zanurzywszy w niej rękę stwierdziłam, że jest całkiem ciepła, toteż chwilę później spacerowałam brzegiem oceanu próbując uspokoić gwałtowny tok myślenia. W okolicy nie było nikogo. Stwierdziłam, że kawałek się przebiegnę. Kilka sekund czułam, jak krople wody drażnią moje nogi po całej ich długości.
Nie mogąc złapać tchu, nieco zwolniłam już jakieś dziesięć minut później. W Philadelphii taki codzienny, poranny jogging pomagał mi uspokoić myśli, co i w tym przypadku w jakimś stopniu się sprawdziło. Przystanąwszy, rozejrzałam się dookoła. Ocean był spokojny, a dookoła wciąż nie dostrzegłam ani żywej duszy. No, może oprócz jednego chłopaka, którego długie włosy muskające piasek wręcz wołały, abym do niego podeszła. Nie zastanawiając się dłużej, tak też uczyniłam.
Wspaniały śpiew dobiegł moich uszu, kiedy znajdowałam się kilka metrów od nieznajomego.
Zaczęłam klaskać, stopniowo wzmacniając swój gest wobec tajemniczego chłopaka. Nie krył zdziwienia, kiedy ujrzał mnie w pierwszej chwili, jednak niedługo potem wstał i ukłonił się szarmancko, następnie uśmiechając się szelmowsko i chowając kartkę ze spisanym dotąd tekstem do kieszeni swojej kurtki.
- Sebastian - powiedział, podając mi swoją dłoń.
- Alexandra, ale w gruncie rzeczy wszyscy mówią mi Alex - rzuciłam, odwzajemniając gest długowłosego.
Bach był stanowczo bardzo urokliwym mężczyzną, który był mniej więcej tego samego wzrostu, co Duff. Bardzo przystojny blondyn, który od razu mnie do siebie przekonał. Naiwna, tak, blah, blah, blah. Jego sposób bycia po prostu cholernie mi odpowiadał.
Wymieniliśmy kilka luźnych zdań, po czym zdecydowaliśmy się przejść. Nie byłam pewna, co do godziny, aczkolwiek jeszcze nie za bardzo się nią przejmowałam. Na pewno nie było wcześniej niż przed dziewiątą.
Spacerując po Sunset Strip, Bazz opowiadał mi trochę o sobie. Dowiedziałam się, że jest wokalistą w zespole o wdzięcznej nazwie Skid Row i dostałam zaproszenie do ich mieszkania na zapoznawczą imprezę, jak to ładnie ujął. Jeśli pozostali są tak sympatyczni, jak on, obawiam się, że będę prowadziła swoje życie na dwa domy. Nie, nie, nie. Gunsi i tak na zawsze pozostaną najbliżsi mojemu sercu i to bezapelacyjnie.
- A to nie tutaj przypadkiem grali wczoraj koncert? - zapytałam bardziej siebie, niż Sebastiana, kiedy przekraczaliśmy próg Whiskey A Go Go.
- Kto? - Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Machnęłam jednak na odczepne ręką.
Kiedy zajęliśmy jeden z praktycznie wszystkich wolnych stolików, wokalista zamówił sobie drinka, ja natomiast poprosiłam o szklankę wody. Musiałam się jakoś trzymać na pogrzebie.
- Nagadałem się - powiedział, kładąc swoje ramię na oparciu kanapy - teraz twoja kolej.
- Na pewno chcesz tego słuchać? - zapytałam, wzrokiem śledząc ruchy sprawnie uwijającego się przy nas młodego, kompletnie wystraszonego kelnera.
- Mała, z twoich ust, to nawet największa bzdura brzmi jak kawałek czystej poezji - oznajmił, ukazując ponownie swój piękny uśmiech. Dobre posunięcie, panie Bach, przyznaję.
Chwilę zajęło mi ułożenie sobie historii swojego życia od początku do końca, jednak kiedy przeszłam do konkretów, mój towarzysz z każdym słowem zdawał się być coraz bardziej zdziwiony, niż na początku.
- Chcesz mi powiedzieć, że jesteś narzeczoną T E G O Axla Rose'a? - zapytał, o mało nie zakrztusiwszy się trunkiem, który od razu odstawił na stolik. Przytaknęłam. - W takim razie nasza sąsiedzka rodzinka się powiększa - rzucił i ponownie obdarzył mnie uśmiechem. - A czym zajmujesz się na co dzień?
- Siedzeniem w domu i dbaniem o to, żeby nie pozdychali, jak na razie - odparłam, siląc się na uśmiech znad szklanki, z której co rusz ubywało przyjemnie chłodnej wody.
- Nie szukasz pracy? - zapytał, przyjmując poważny wyraz twarzy i opierając łokcie o blat mebla.
- Szukać szukam, ale znalezienie czegoś, co nie skłania się ostatecznie ku jednemu to inna kwestia - rzuciłam. Mój nowy znajomy przez chwilę się zamyślił. Pierwotnie przyjął taki wyraz twarzy, jakby chciał sprostować to jakimś niesmacznym i typowo męskim żartem, ostatecznie się powstrzymując.
- A tutaj? - zapytał, unosząc brew ku górze. - Próbowałaś?
- Nie - odpowiedziałam, mimowolnie rozglądając się dookoła. W sumie całkiem przyjemne wnętrze.
- Daj mi chwilę - powiedział i wstał od stolika, pozostawiając mnie przy nim samą.
Minął kwadrans, a ja dalej trwałam sama w najlepsze za blatem, o który wystukiwałam rytm We Will Rock You, kiedy to podszedł do mnie blondyn z jakimś mężczyzną.
- Jesteś wygadana? - zapytał od razu ten drugi. Kiwnęłam głową po chwili zawahania, że owszem. - Lubisz poznawać ludzi? - Potwierdziłam. - No to witamy w pracy. Arthur. - Podał mi dłoń, a ja delikatnie ją uścisnęłam.
- A-Alex - zająknęłam się. - Pan wybaczy, ale to wszystko dzieje się tak szybko.
- Przyjdź jutro o dwunastej, uzupełnimy formalności i dogadamy się, co do podziału obowiązków. - Puścił mi oczko i pożegnawszy się, wrócił do swoich obowiązków.
- Co to właśnie było? - zapytałam Sebastiana, choć nie byłam w stanie ukryć radości.
- Załatwiłem ci pracę, słonko - odparł, będąc widocznie usatysfakcjonowanym. Nie kryjąc euforii, rzuciłam mu się na szyję i szczerze przytuliłam.
- Dziękuję - powiedziałam i zaoferowałam mu jeszcze krótki spacer.
Sebastian odprowadził mnie aż pod same drzwi Hella. Przytuliłam go ponownie, pierdyliard razy dziękując, a on stwierdził, że przyjmie moje podziękowanie, jeśli wpadnę do nich w weekend. Nie byłam w stanie odmówić, tym bardziej, że bardzo chciałam zobaczyć go jeszcze raz. Uśmiechnął się, będąc za płotem naszej rudery, i pomachał mi, kiedy znikałam za drzwiami.
- Gdzie ty byłaś? - Zatrzymał mnie zatroskany głos Axla. Był dziwnie przyćmiony.
- Na spacerze - oznajmiłam, wymijając go i biegnąc w pośpiechu na górę.
Wyrzuciwszy z szafy wszystkie ciuchy, wyciągnęłam spod ich sterty czarną sukienkę i chwyciwszy w biegu czarne buty, zamknęłam się w łazience. Kończąc pospieszne wkładanie swojej garderoby, postawiłam jeszcze na delikatny make-up, po czym rozczesując poplątane włosy, opuściłam pomieszczenie.
W drzwiach łazienki wpadłam jeszcze na Axla, który od razu zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie założyłaś szpilek? - zaskomlał, patrząc na mnie błagalnym spojrzeniem. Przewróciłam oczami i wzdychając, wyminęłam mężczyznę, po czym włożyłam na siebie te czarniutkie cudeńka. Cholernie wysokie cudeńka.
Schodząc na dół, zauważyłam jak chłopcy nieporadnie chodzili z pomieszczenia do pomieszczenia, kompletnie nie radząc sobie z koszulami i krawatami. Nie byli z nimi obyci, co stanowczo nie umknęło mojej uwadze. Bardziej jednak zdziwiło mnie to, że w ogóle posiadali takie elementy garderoby w swoich szafach. Ostatecznie zdecydowali się jednak z krawatów zrezygnować i idąc śladami Slasha, na zawiązane koszule narzucili jedynie ramoneski.
- Gotowi? - zapytałam, mierząc ich wzrokiem. Skinęli głowami. - Idziemy - powiedziałam, przełykając ślinę i otwierając szeroko drzwi. Kiedy mężczyźni opuścili już budynek, poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Będzie dobrze, mała - powiedział Slash, patrząc na mnie spojrzeniem pełnym pocieszenia. Przytuliłam go mocno i dogoniliśmy pozostałych. Chwyciłam Axla za dłoń i czekaliśmy, aż Stradlin wyprowadzi kolejnego rupiecia McKagana, jakim okazała się być tym razem czerwona Honda.
Przez moją głowę przelatywały różne myśli - od pogrzebu, aż po nazwanie mnie małą tak nieświadomie tyle razy dziennie przez różne osoby.
- Kocham cię, maluchu - rzucił prawie bezgłośnie Rose, a ja oparłam głowę o jego ramię. Taa.
Wyjrzałam za usyfioną szybę. Świat zdawał się być jakiś taki smutny, przygnębiony. Każda chwila okropnie mi się dłużyła. A w szczególności ta, kiedy szłam po nierównej, prowadzącej pod górkę ścieżce w kierunku określonej na cmentarzu alejki, walcząc z uwierającymi mnie butami. Jebane, męskie zachcianki.
- Nie powinniśmy robić wielu rzeczy - wymamrotał Duff, machając kolejnym, pełnym kieliszkiem wódki tuż obok mnie - ale jakoś czasami nie można się powstrzymać. Może do piekła nie trafimy.
Jego dłoń niebezpiecznie drgała, dlatego też pomogłem odstawić mu szkło na stolik. Dla własnego bezpieczeństwa.
- Gdzieś jest nasze miejsce - dorzucił i swoje pięć groszy Slash zza bujnej czupryny.
Zagłębiłem się bardziej w czerwonej sofie i przysłaniając dłonią zapalniczkę za nią skrywaną, odpaliłem trzymanego w ustach papierosa. Wydmuchnąwszy pierwszy kłąb dymu ze swoich płuc, rozejrzałem się dookoła.
Siedziałem w naprawdę genialnym klubie, pijąc sobie zupełnie za darmo. No, dobra, nie do końca, ale czym jest wymiana w stylu koncert za alkohol? Właśnie. Niczym innym, jak czystą przyjemnością. Dookoła mnie siedzieli najbliżsi mi ludzie, a w budynku rozbrzmiewała świetna muzyka. Czego chcieć więcej?
Żadna normalność nie byłaby w stanie zastąpić mi tego rodzaju błogostanu, choć coraz częściej każde z nas tak bardzo jej pragnęło. Wszystko było w jak najlepszym porządku, a przynajmniej wszyscy tak myśleliśmy. Nie byliśmy gotowi na poważniejsze zmiany. Sex, dragi i rock n' roll - tylko to interesowało nas w jakiś szczególny sposób. W czymś w końcu trzeba zawierzyć swoją egzystencję.
Swoją drogą, czy my, banda totalnych ćpunów i alkoholików, którzy są aż nadzwyczajnie i wręcz nienaturalnie wierni swoim uzależnieniom, wyglądaliśmy kiedykolwiek jak przykładny i odpowiedni materiał na partnerów, mężów, pójdźmy dalej, ojców? Czy ta pijana morda Duffa byłaby w stanie czuwać nad pogrążonym we śnie dzieckiem? Steven czasami sam sprawiał wrażenie, jakby trzeba było się nim zaopiekować, a Slash? Slash był człowiekiem wolności. Jak sam powtarzał - uwielbiać? Uwielbiam. Gitarę i heroinę. Z miłością, nawet często postrzeganą jako zwyczajne stwierdzenie, trzeba obcować delikatnie, o czym wszyscy, nieskromnie przyznając, doskonale wiedzieliśmy.
Hudson był naszym przyjacielem, ale w dawne wspomnienia jego miłosnych perypetii, które zapewne nie były kolorowe, żaden z nas nie chciał wnikać. Co miało pozostać w tyle, w kręgu nieprzejmujących nad nami kontroli kwestii, od których woleliśmy pozostać niezależni, pozostać powinno. Są rzeczy, których się po prostu nie rusza. Dla dobra swojego i osób, na których nam zależy. To był jedyny, godny uznania sposób, który umożliwiał okazanie swoich uczuć w sposób pośredni. Wyrozumiałość. Fundament zaufania w każdej relacji. Tuż obok cierpliwości, rzecz jasna.
W całej tej zadymie - zza kłębiącego się nikotynowego dymu, wydychanego aktualnie z co najmniej dwóch par gardeł centralnie w twarz swojego sąsiada, wcale nie było widać aż tak wiele - nie zwróciłem od razu uwagi na zamyśloną twarz Rudego. Palił nerwowo kolejnego papierosa, wpatrując się pusto w jakiś punkt leżący naprzeciwko niego. Podniosłem się, wbrew pozorom wcale nie po to, aby poprawić spodnie, a jedynie podążyłem za wzrokiem swojego przyjaciela. Nie dostrzegłem jednak niczego więcej oprócz pustej sceny.
- Niedobrze mi, Axl - jęknęła brunetka, kurczowo trzymając się jego ramienia. Pierwszy raz od bardzo dawna dostrzegłem politowanie na twarzy Rose'a, kiedy prowadził słaniającą się na nogach Alex do toalety. Pierwszy też raz w celu innym, aniżeli zaliczenie kolejnego numerka w zapuszczonym kiblu.
- Kurwa - mruknął Mulat po tym, jak jego głowa opadła na blat stołu. Podniósł ją ponownie do góry, zapewne mierząc nasze twarze zamglonym spojrzeniem i chwilę później rzucił - Może Alex faktycznie miała rację? Julie nie żyje, a my, co tak właściwie robimy?
- To, co zawsze - odpowiedział niezwykle inteligentnie McKagan, będąc absolutnie rozwalonym na swoim miejscu. Hudson zbył go jednak machnięciem dłoni, nie wracając już do tematu - co w żaden specjalny sposób mnie nie zdziwiło.
Nie chciałem pozostawać bierny na reakcje moich przyjaciół na aktualne zdarzenia, które towarzyszyły naszemu życiu w ciągu ostatnich kilku dni, ale myślami po prostu byłem gdzieś indziej, momentami właściwie samemu kompletnie nie wiedząc gdzie. Dla każdego z nas było to trudne na swój sposób, ale trzeba było żyć dalej, nie? Choćbym nie wiem, na jak zimnego drania i skurwiela teraz wyszedł, ale musiałem tak postępować. Oni również.
Wzrokiem podążałem za Rose'ami, którzy właśnie powracali ze swojej wyprawy do łazienki. Axl kiwnął głową na drzwi, informując mnie tym samym, że na nich już czas. Nie zwracając większej uwagi na resztę... Dobra, pytając krótko i tak nie do końca kontaktujących z rzeczywistością chłopaków, czy też wracają do Hell House i nie uzyskawszy żadnej konkretnej odpowiedzi oprócz masy niewyraźnego bełkotu, szybkim krokiem opuściłem lokal, udając się za Rosem i jego narzeczoną.
- Jak możesz przyjmować to z takim spokojem? - zapytał Axl, a w jego głosie wyczułem znacznie więcej niż raptowną nutę poirytowania i wyrzutów. Było w nim coś przejmującego, coś, co wskazywało na to jego piękne, wrażliwe i dotknięte jakimiś dziecięcymi przykrościami wnętrze. Rozgoryczenie i żal. A w dodatku nieumiejętność poradzenia sobie z tym wszystkim w żaden racjonalny sposób.
Wydawać by się mogło, że była mu ona zupełnie obojętna. Ugryzłem się jednak w język, zanim skłoniłem się na ową uwagę sam przed sobą. W końcu znaliśmy się już tyle długich lat, że jedynie ja znałem go na wylot i Rudy doskonale wiedział, przy kim może otworzyć się do granic możliwości i zdrowego rozsądku.
Kiedy wkroczyliśmy do Hell House, Rose, jak przystało na prawdziwego gentlemana, odprowadził swoją damę do sypialni. Ja w tym czasie rozsiadłem się na kanapie w pełni sił, pomimo, że na zegarach malowała się już druga trzydzieści.
Nie próżnując, sięgnąłem do kieszeni kurtki i odsunąwszy jej zamek, wyciągnąłem z niej łyżeczkę i zapalniczkę. Ze spodni zaś wyciągnąłem bielusieńki proszek, z którym zdecydowałem dzisiaj trochę pokombinować. Ulepszona wersja heroiny zawsze brzmi lepiej, niż tylko suche określenie nazwy narkotyku, czyż nie? Oczywiście, że tak. W dodatku wzmagała ten rodzaj apetytu, który stanowczo lubiłem najbardziej.
- Dlaczego nie piłeś z nimi? - rzuciłem, słysząc kroki dochodzące zza moich pleców. Moja dłoń delikatnie drgnęła, kiedy mały płomień, który jako jedyny oświetlał pomieszczenie, został zastąpiony przez światło ze zwisającej z sufitu lampy.
- Zgaś to - mruknąłem.
Axl niechętnie pozbawił pomieszczenie oświetlenia i usiadł obok mnie. Nie omieszkałem zapytać go, kończąc przygotowywanie dawki, czy też chce spróbować. Wokalista zmierzył mnie jednak spojrzeniem pełnym pogardy i ojcowskim tonem odparł:
- Nie będę się bawił w to gówno.
Okay, coś tu jest na rzeczy.
Podałem zapalniczkę, z której wciąż wydobywał się żarzący się płomyk Axlowi, prosząc, aby nakierował jej światło nieco na rękę, na której chwilę później zacisnąłem pasek od swoich spodni.
Gdy zbliżałem już strzykawkę z cieczą ku swoim żyłom, zatrzymał mnie głos Rose'a.
- Poczekaj - powiedział, a w tonie jego głosu wyczułem coś na wzór błagania. Zgasił zapalniczkę i westchnąwszy głęboko, próbował zebrać się, aby wygłosić swój monolog.
- Czego tak wypatrywałeś na tej scenie? - zapytałem, próbując mu jakoś pomóc. Pochyliwszy się do przodu, pstryknąłem ogniem przy swoich kolanach przez krótką chwilę, jednak on od razu zareagował.
- Zgaś to - rzucił, nie zawierając w tych słowach ani grama złego nastawienia wobec mnie.
Pomiędzy nami zapadła przeszywająca każdy milimetr ciała cisza. Wiedziałem wtedy, że jest to ten moment, kiedy muszę poczekać i wykazać się wobec niego cierpliwością.
Oboje doskonale wiedzieliśmy, kto się kryje pod maską wokalisty najniebezpieczniejszego zespołu świata - dzieciak z potężnymi ubytkami na spragnionej realizacji marzeń duszy. Człowiek z ambicjami. Artysta. Pomijając całkiem niedawnego zdobywcę i łamacza kobiecych serc. Choć w świecie, w którym przyszło nam żyć, zapewne i niejedno męskie uległo rozpadowi.
- Izzy, ja nie potrafię pojąć jednego - zaczął, stawiając na długie przerwy pomiędzy kolejnymi częściami swojego rozmyślania - dzisiaj jesteś, a jutro może cię już nie być. Nie potrafię żyć z taką myślą. Wyjdę na totalną pizdę, ale nie potrafię. Mam wyrzuty sumienia, że wciągnęliśmy w to Alex. W styl życia, którego nigdy nie powinna poznać, a z którego my powinniśmy jak najszybciej zrezygnować.
- Axl...
- Posłuchaj. Mam dość codziennego widoku napranego Duffa. Mam już powyżej dziurek w nosie uczestnictwa w patologicznie cudownej wizji świata Stevena i naprawdę irytuje mnie egoistyczne podejście Slasha do wszystkiego.
- A o mnie, co powiesz? - wypaliłem, podnosząc głowę i odwracając ją w kierunku Axla. Widziałem, że panicznie odwrócił wzrok, po czym zamilkł. Pewne rzeczy są jednak aż zanadto oczywiste.
- Mam naprawdę tego wszystkiego dość. Coraz częściej zastanawiam się, po co tutaj przyjechałem.
- Rudy, nie powiem, że cię rozumiem, bo tak nie jest. Każdy z nas jest od czegoś uzależniony i możemy się tym wzajemnie irytować, taka kolej rzeczy. Duff jest zazdrosny o Alex, a swoje smutki topi w alkoholu. Slash też nie jest trudny do rozgryzienia, co ty chyba powinieneś wiedzieć najlepiej. Steven to Steven. Coś, co robiliśmy wspólnie pochłonęło go bez opamiętania, a fakt, że jeden z nas bierze więcej, inny mniej, nie wpływa na nasze relacje, a przynajmniej nie powinien. Ty też może kogoś wkurwiasz - powiedziałem, kiwając potakująco głową - ale równie dobrze możesz tego nie zauważać. Byliśmy zgrani, jednak w życiu dzieją się różne rzeczy. Nie wymagaj od innych zmian, jeśli sam nie potrafisz wprowadzić ich w życie. Nie narzucaj otwartości, jeżeli sam jesteś skłonny do tajemniczości. Jesteśmy różni, Axl, ale mimo wszystko tworzymy jedność. Każdy na swój sposób przyczynia się do trwałości zespołu, więc nie doszukujmy się na siłę dziury w całym.
- Może masz rację - mruknął pod nosem.
- Nie wiem. Nie gwarantuję. Jestem tylko człowiekiem - powiedziałem, wstając z kanapy. - Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że przyjazd tutaj był najlepszą opcją z możliwych. A było ich niewiele - dodałem na odchodne.
Nie miałem na celu kłótni z Rudym, więc usatysfakcjonowała mnie standardowa, cicha reakcja z jego strony. Miałem szczerą nadzieję, że wszystko sobie przemyśli i większość kwestii wróci do normy. Chciałem, żeby i on dostrzegł, że wcale nie robi wszystkiego w sposób tak perfekcyjny i dobry, aby wszyscy czuli się wobec jego decyzji komfortowo. Nie każdemu można dogodzić, a on, jako frontman, który na co dzień spotyka się z masą krytyki, musiał się z tym pogodzić.
Z jednej strony taka rola w tym zespole była dla niego idealna. Na pewne rzeczy kompletnie nie zwracał uwagi, aby w chwilach zwątpienia nad nimi pomyśleć i ewentualnie się zrehabilitować. Pomimo częstego stawiania się i zapewniania o własnej racji, czasami zdarzało się, że potrafił przystanąć i spróbować zawalczyć o siebie czy swoje przekonania w inny sposób, niż ten praktykowany dotychczas.
Nie dwoiłem się zbytnio nad tą rozmową - późna godzina, zmęczenie i pokoncertowe emocje dawały się we znaki. Rzuciłem się na łóżko i jakoś tak... momentalnie przysnąłem.
~Perspektywa Stevena~
Kiedy Izzy, Axl i Alex nagle wyparowali, postawiliśmy raczej na bardziej rozrywkową formę imprezowania. Wciągnęliśmy sobie po kresce kruchej blondynki i ta szarawa rzeczywistość jakoś od razu rozbłysnęła paletą wszelakich kolorów.
Chwilowo.
Nie minęło nawet kolejne kilkadziesiąt minut naszego kilkugodzinnego już opijania naprawdę udanego koncertu, w który w sumie miałem niewielki wkład. Nawalanie w tamburyn nie leżało w kręgu moich zamiłowań, ale nie ma się nad czym rozwodzić. Daliśmy czadu. Po całości, tak, jak mieliśmy w zwyczaju. Koncert w Whiskey można odhaczyć na duży plus. Ludzie na bank nas tutaj zapamiętają.
Jak to jednak w niektórych momentach bywa i nas dopadła ta dziwna melancholia. Ludzie wysypywali się do domów coraz liczniejszymi grupami, a pomiędzy naszą trójką zapadła cisza. Każdy myślami krążył gdzie popadło, jednak zdawać by się mogło, że wszyscy natrafiliśmy choćby pośrednio na postać Clarke.
I tak ni stąd, ni zowąd, dopadły mnie cholerne wyrzuty sumienia. Nie zdążyłem jej przeprosić. Nie zdążyłem jej niczego wyjaśnić. Jej już nie było w moim życiu. Nie było jej ani wśród nas, ani nigdzie indziej na świecie.
Tutaj nawet złudna wiara w życie pozaziemskie nie pomagała. I jak zwykle tryskałem optymizmem, tak w chwili obecnej jedyne, czego szczerze pragnąłem, to wynalezienie wehikułu czasu. Szczeniackie marzenie, które ostatnimi czasy wracało do mnie bardzo często. Aż za często.
Odwróciwszy się w stronę sceny omal nie spadłem z kanapy, kiedy zobaczyłem na niej Julie. Tańczyła na niej pole dance - zupełnie tak, jak wtedy, gdy ostatnim razem graliśmy koncert. Była tam. I kilka razy popatrzyła mi się nawet prosto w oczy.
Wtedy dostrzegłem w nich coś okropnego. Ból, strach, samotność, tęsknotę. Wszystkie te uczucia, których żaden człowiek nie chciałby doświadczyć w swoim życiu, a mimo tego są one niemalże nieuniknione.
Brunetka przystanęła, wlepiła we mnie spuchnięte od płaczu oczy i spuszczając głowę w dół, nagle zniknęła. Cała radość z tego, że znowu ją widzę, prysnęła jak bańka mydlana. Nie potrafiłem się z tym pogodzić. I wiedziałem, że przez długi czas nie będzie mi to dane.
Nie za bardzo kontaktując, zupełnie olałem moment, w którym upuszczono mnie na chłodną podłogę. Miałem jedynie szczerą nadzieję, że znajduję się we własnych czterech ścianach. Sama ta świadomość działała na mnie jakoś tak... uspokajająco.
~Perspektywa Alex~
Przebudziłam się, kiedy niebywale drażniące moje oczy promienie słoneczne, zmusiły mnie do wstania z łóżka i przysłonięcia okien zasłonami.
- Axl - wypowiedziałam imię Rudzielca i potrząsnęłam jego ramieniem, znad którego wychyliwszy się, spoglądałam na jego zatopioną w krainie błogiego snu twarz. - Hej, wstawaj no.
Z każdą próbą dobudzenia wokalisty odpowiadała mi jednak głucha cisza. Położywszy się na wznak, wlepiłam wzrok w lampę, której klosz ozdobiony był masą, ekhem, usmażonych much. Bleh.
Myśląc w gruncie rzeczy o wszystkim i o niczym, dotarło do mnie w końcu, iż nadszedł ten dzień, kiedy ostatecznie powinniśmy pożegnać się z Clarke. Na samą myśl coś aż ścisnęło mnie w żołądku. Próbowałam uciec myślami od uroczystości pogrzebowej, jednak za nic w świecie mi się to nie udawało. Podjęłam jeszcze kilka prób obudzenia Axla, lecz żadna z nich nie była owiana w pozytywne skutki. Musiałam wyjść się przewietrzyć i to jak najszybciej.
Napisawszy szybko kartkę do chłopaków, pozostawiłam ją na stole w kuchni i przestąpiwszy śpiącego na podłodze Stevena, wyszłam z Hell House.
Włożyłam w uszy słuchawki od swojego walkmana i włączywszy kasetę Zeppelinów, już chwilę później rozsmakowywałam się w głosie Planta. Jak to jednak bywa w gorszych chwilach - postawiłam na najbardziej chwytające za serce utwory. Odruchowo skierowałam się w stronę plaży - sam widok morza, pomijając już jego szum, który także dzisiejszego dnia przed pogrzebem chciałam usłyszeć, działał na mnie równie kojąco, co głos Axla.
Ściągnąwszy swoje trampki, chwyciłam je w dłoń i rozleniwionym krokiem zbliżyłam się do wody. Zanurzywszy w niej rękę stwierdziłam, że jest całkiem ciepła, toteż chwilę później spacerowałam brzegiem oceanu próbując uspokoić gwałtowny tok myślenia. W okolicy nie było nikogo. Stwierdziłam, że kawałek się przebiegnę. Kilka sekund czułam, jak krople wody drażnią moje nogi po całej ich długości.
Nie mogąc złapać tchu, nieco zwolniłam już jakieś dziesięć minut później. W Philadelphii taki codzienny, poranny jogging pomagał mi uspokoić myśli, co i w tym przypadku w jakimś stopniu się sprawdziło. Przystanąwszy, rozejrzałam się dookoła. Ocean był spokojny, a dookoła wciąż nie dostrzegłam ani żywej duszy. No, może oprócz jednego chłopaka, którego długie włosy muskające piasek wręcz wołały, abym do niego podeszła. Nie zastanawiając się dłużej, tak też uczyniłam.
Wspaniały śpiew dobiegł moich uszu, kiedy znajdowałam się kilka metrów od nieznajomego.
Remember yesterday - walkng hand in hand
Love letters in the sand - I remember you
Through the sleepless nights, through every endless day
I'd wanna hear you say - I remember you
Zaczęłam klaskać, stopniowo wzmacniając swój gest wobec tajemniczego chłopaka. Nie krył zdziwienia, kiedy ujrzał mnie w pierwszej chwili, jednak niedługo potem wstał i ukłonił się szarmancko, następnie uśmiechając się szelmowsko i chowając kartkę ze spisanym dotąd tekstem do kieszeni swojej kurtki.
- Sebastian - powiedział, podając mi swoją dłoń.
- Alexandra, ale w gruncie rzeczy wszyscy mówią mi Alex - rzuciłam, odwzajemniając gest długowłosego.
Bach był stanowczo bardzo urokliwym mężczyzną, który był mniej więcej tego samego wzrostu, co Duff. Bardzo przystojny blondyn, który od razu mnie do siebie przekonał. Naiwna, tak, blah, blah, blah. Jego sposób bycia po prostu cholernie mi odpowiadał.
Wymieniliśmy kilka luźnych zdań, po czym zdecydowaliśmy się przejść. Nie byłam pewna, co do godziny, aczkolwiek jeszcze nie za bardzo się nią przejmowałam. Na pewno nie było wcześniej niż przed dziewiątą.
Spacerując po Sunset Strip, Bazz opowiadał mi trochę o sobie. Dowiedziałam się, że jest wokalistą w zespole o wdzięcznej nazwie Skid Row i dostałam zaproszenie do ich mieszkania na zapoznawczą imprezę, jak to ładnie ujął. Jeśli pozostali są tak sympatyczni, jak on, obawiam się, że będę prowadziła swoje życie na dwa domy. Nie, nie, nie. Gunsi i tak na zawsze pozostaną najbliżsi mojemu sercu i to bezapelacyjnie.
- A to nie tutaj przypadkiem grali wczoraj koncert? - zapytałam bardziej siebie, niż Sebastiana, kiedy przekraczaliśmy próg Whiskey A Go Go.
- Kto? - Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Machnęłam jednak na odczepne ręką.
Kiedy zajęliśmy jeden z praktycznie wszystkich wolnych stolików, wokalista zamówił sobie drinka, ja natomiast poprosiłam o szklankę wody. Musiałam się jakoś trzymać na pogrzebie.
- Nagadałem się - powiedział, kładąc swoje ramię na oparciu kanapy - teraz twoja kolej.
- Na pewno chcesz tego słuchać? - zapytałam, wzrokiem śledząc ruchy sprawnie uwijającego się przy nas młodego, kompletnie wystraszonego kelnera.
- Mała, z twoich ust, to nawet największa bzdura brzmi jak kawałek czystej poezji - oznajmił, ukazując ponownie swój piękny uśmiech. Dobre posunięcie, panie Bach, przyznaję.
Chwilę zajęło mi ułożenie sobie historii swojego życia od początku do końca, jednak kiedy przeszłam do konkretów, mój towarzysz z każdym słowem zdawał się być coraz bardziej zdziwiony, niż na początku.
- Chcesz mi powiedzieć, że jesteś narzeczoną T E G O Axla Rose'a? - zapytał, o mało nie zakrztusiwszy się trunkiem, który od razu odstawił na stolik. Przytaknęłam. - W takim razie nasza sąsiedzka rodzinka się powiększa - rzucił i ponownie obdarzył mnie uśmiechem. - A czym zajmujesz się na co dzień?
- Siedzeniem w domu i dbaniem o to, żeby nie pozdychali, jak na razie - odparłam, siląc się na uśmiech znad szklanki, z której co rusz ubywało przyjemnie chłodnej wody.
- Nie szukasz pracy? - zapytał, przyjmując poważny wyraz twarzy i opierając łokcie o blat mebla.
- Szukać szukam, ale znalezienie czegoś, co nie skłania się ostatecznie ku jednemu to inna kwestia - rzuciłam. Mój nowy znajomy przez chwilę się zamyślił. Pierwotnie przyjął taki wyraz twarzy, jakby chciał sprostować to jakimś niesmacznym i typowo męskim żartem, ostatecznie się powstrzymując.
- A tutaj? - zapytał, unosząc brew ku górze. - Próbowałaś?
- Nie - odpowiedziałam, mimowolnie rozglądając się dookoła. W sumie całkiem przyjemne wnętrze.
- Daj mi chwilę - powiedział i wstał od stolika, pozostawiając mnie przy nim samą.
Minął kwadrans, a ja dalej trwałam sama w najlepsze za blatem, o który wystukiwałam rytm We Will Rock You, kiedy to podszedł do mnie blondyn z jakimś mężczyzną.
- Jesteś wygadana? - zapytał od razu ten drugi. Kiwnęłam głową po chwili zawahania, że owszem. - Lubisz poznawać ludzi? - Potwierdziłam. - No to witamy w pracy. Arthur. - Podał mi dłoń, a ja delikatnie ją uścisnęłam.
- A-Alex - zająknęłam się. - Pan wybaczy, ale to wszystko dzieje się tak szybko.
- Przyjdź jutro o dwunastej, uzupełnimy formalności i dogadamy się, co do podziału obowiązków. - Puścił mi oczko i pożegnawszy się, wrócił do swoich obowiązków.
- Co to właśnie było? - zapytałam Sebastiana, choć nie byłam w stanie ukryć radości.
- Załatwiłem ci pracę, słonko - odparł, będąc widocznie usatysfakcjonowanym. Nie kryjąc euforii, rzuciłam mu się na szyję i szczerze przytuliłam.
- Dziękuję - powiedziałam i zaoferowałam mu jeszcze krótki spacer.
Sebastian odprowadził mnie aż pod same drzwi Hella. Przytuliłam go ponownie, pierdyliard razy dziękując, a on stwierdził, że przyjmie moje podziękowanie, jeśli wpadnę do nich w weekend. Nie byłam w stanie odmówić, tym bardziej, że bardzo chciałam zobaczyć go jeszcze raz. Uśmiechnął się, będąc za płotem naszej rudery, i pomachał mi, kiedy znikałam za drzwiami.
- Gdzie ty byłaś? - Zatrzymał mnie zatroskany głos Axla. Był dziwnie przyćmiony.
- Na spacerze - oznajmiłam, wymijając go i biegnąc w pośpiechu na górę.
Wyrzuciwszy z szafy wszystkie ciuchy, wyciągnęłam spod ich sterty czarną sukienkę i chwyciwszy w biegu czarne buty, zamknęłam się w łazience. Kończąc pospieszne wkładanie swojej garderoby, postawiłam jeszcze na delikatny make-up, po czym rozczesując poplątane włosy, opuściłam pomieszczenie.
W drzwiach łazienki wpadłam jeszcze na Axla, który od razu zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie założyłaś szpilek? - zaskomlał, patrząc na mnie błagalnym spojrzeniem. Przewróciłam oczami i wzdychając, wyminęłam mężczyznę, po czym włożyłam na siebie te czarniutkie cudeńka. Cholernie wysokie cudeńka.
Schodząc na dół, zauważyłam jak chłopcy nieporadnie chodzili z pomieszczenia do pomieszczenia, kompletnie nie radząc sobie z koszulami i krawatami. Nie byli z nimi obyci, co stanowczo nie umknęło mojej uwadze. Bardziej jednak zdziwiło mnie to, że w ogóle posiadali takie elementy garderoby w swoich szafach. Ostatecznie zdecydowali się jednak z krawatów zrezygnować i idąc śladami Slasha, na zawiązane koszule narzucili jedynie ramoneski.
- Gotowi? - zapytałam, mierząc ich wzrokiem. Skinęli głowami. - Idziemy - powiedziałam, przełykając ślinę i otwierając szeroko drzwi. Kiedy mężczyźni opuścili już budynek, poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Będzie dobrze, mała - powiedział Slash, patrząc na mnie spojrzeniem pełnym pocieszenia. Przytuliłam go mocno i dogoniliśmy pozostałych. Chwyciłam Axla za dłoń i czekaliśmy, aż Stradlin wyprowadzi kolejnego rupiecia McKagana, jakim okazała się być tym razem czerwona Honda.
Przez moją głowę przelatywały różne myśli - od pogrzebu, aż po nazwanie mnie małą tak nieświadomie tyle razy dziennie przez różne osoby.
- Kocham cię, maluchu - rzucił prawie bezgłośnie Rose, a ja oparłam głowę o jego ramię. Taa.
Wyjrzałam za usyfioną szybę. Świat zdawał się być jakiś taki smutny, przygnębiony. Każda chwila okropnie mi się dłużyła. A w szczególności ta, kiedy szłam po nierównej, prowadzącej pod górkę ścieżce w kierunku określonej na cmentarzu alejki, walcząc z uwierającymi mnie butami. Jebane, męskie zachcianki.
~~~
A, taka drobna niespodzianka na czwartkowy wieczór. Pozwólcie, że dzisiaj zawrę trochę dłuższą notkę pod rozdziałem. A więc:
1. Zobowiązałam się zmienić nazwę z Rocket Queen na inną, ze względu na to, iż zarówno ja, jak i Julia, autorka bloga Appetite for Guns N' Roses, nie chciałybyśmy być ze sobą mylone, czy też wzmagać konflikty, która to nie była pierwsza, a która z nas z kolei nie jest lepsza. Nie, tak na pewno nie będzie, gdyż w tym momencie pod owym pseudonimem karierę ucinam i zwracam go tej prawowitej RQ. Zdecydowałam się na nick Cherry Blossom - taki dosyć dwuznaczny, ponieważ wcale nie pokładam specjalnego zamiłowania w Japonii, znanej jako kraj kwitnącej wiśni, a raczej jestem skłonna ku osobistej refleksji. Stwierdziłam, że taka nazwa będzie dobra, ze względu na rozwój, który poczyniłam i czynię dalej w swojej prowizorycznej karierze literackiej. Mam też nadzieję, iż moje opowiadania (a, zdradzę troszkę już teraz) będą odbierane w formie takiej wisienki na torcie - czegoś, na co się czeka i spożywa, w duuużym cudzysłowie, ze smakiem. Liczę na wyrozumiałość i szybką akceptację.
Odnośnie jeszcze samego nicku, uległ on już zmianie, aczkolwiek nagłówek muszę do ukończenia AWNIJALP pozostawić taki. Zmienię go, kiedy przyjdzie ten czas. Czas na coś nowego, lepszego. O ile przyjdzie.
2. Tutaj już taki punkcik odnośnie rozdziału - proszę o nie zarzucanie mi, że tekst jest zbyt spięty czy też brakuje w nim luzu. Jak to się mówi, jest i czas na zabawę, ale zależy mi na tym, żeby zawrzeć w nim także pewne moje spostrzeżenia i własne odczucia odnośnie różnorakich kwestii, co, według mnie przynajmniej, jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Fajnie wyczuwać autora poprzez poszczególne perspektywy. Oczywiście nie urządzę Wam totalnie sztywnego przedsięwzięcia, spokojnie. Tak tylko, chciałam to zaznaczyć, bo dużo o tym myślałam. Zależy mi, więc się martwię, hah.
3. Ostatni, I promise.
Zaczęła się szkoła - dla mnie zupełnie nowy rozdział w moim życiu. Liceum, przygotowania do matury, rozszerzenia i inne pierdoły. Nie rzucę pisania, a przynajmniej na chwilę obecną się na to nie zapowiada, ale, ALE proszę o naprawdę garść ogromnej wyrozumiałości odnośnie czasu publikacji kolejnych fragmentów. Wspominałam o tym wcześniej, ale ponawiam. Rozdziały będą, ale to wszystko zależy od ilości nauki. Na razie idzie sprawnie, bo aż zanadto wykazuję się systematycznością, ale zaznaczam, na pewno będzie to rzadziej, niż raz w tygodniu. Dlatego czytać, komentować, motywować i pokazywać, że ze mną jesteście.
No, to tyle.
3. Ostatni, I promise.
Zaczęła się szkoła - dla mnie zupełnie nowy rozdział w moim życiu. Liceum, przygotowania do matury, rozszerzenia i inne pierdoły. Nie rzucę pisania, a przynajmniej na chwilę obecną się na to nie zapowiada, ale, ALE proszę o naprawdę garść ogromnej wyrozumiałości odnośnie czasu publikacji kolejnych fragmentów. Wspominałam o tym wcześniej, ale ponawiam. Rozdziały będą, ale to wszystko zależy od ilości nauki. Na razie idzie sprawnie, bo aż zanadto wykazuję się systematycznością, ale zaznaczam, na pewno będzie to rzadziej, niż raz w tygodniu. Dlatego czytać, komentować, motywować i pokazywać, że ze mną jesteście.
No, to tyle.
Kończę gadanie, zapraszam do komentowania.
Do następnego!
Czy ktoś wreszcie nakarmi tą biedną Alex i zakaże jej wychodzenia z łóżka?
OdpowiedzUsuńPo 2.Musiałam niewybaczalnie przegapić moment o śmierci Julii :o gdzie o tym pisałaś? Pewnie przez 40 st gorączki już mi się literki zlewały.
3. Jeju co ten Bach. Nie mów mi, że będzie z nim kręcić.
4. Powodzenia maturzystko. Z autopsji Ci powiem, że to nic strasznego. Więcej kłopotu przysporzyły mi egzaminy na prawko.
5. Leciutka sugestia. Leciuteńka. Zwróć uwagę na częste powtarzanie się formy zrobiwszy, położywszy itp, itd.
Czekam na więcej i miłego wieczoru.
PS. Gif z Axlem na końcu to najlepszy GIF ever.
Odnośnie piąteczki dziękuję bardzo. Czasami się nie nadąży nawet za sobą.
UsuńA co do wątku z Julie - dla przypomnienia - był to rozdział 23. :)
Niech nikt nie próbuje zbliżać się do Axla i Alex!
OdpowiedzUsuńZ tą pracą czuję, że będzie ciekawie, więc czekam na następny rozdział.
Jak zawsze trzymasz poziom i tak ma być :) buźka
Piękny rozdział, czulam każda emocje która chcialas przekazać. Do następnego! ❤
OdpowiedzUsuńCzeeść! 😁
OdpowiedzUsuńTo znowu ja, taaak :")
Więc zacznę od pewnych kwestii, haha, sama nie wiem od czego mam zacząć.
Po pierwsze zanim zacznę mówić o opowiadaniu, chciałabym zapytać, czy oglądasz może " twoja twarz brzmi znajomo?" :)
Jutro o 21.50 zaczyna się i będzie tam jedna wokalistka i aktorka ( nie pamiętam imienia dokładnie ), udawała Axla!💕
Zobaczyłam zwiastun i będzie grane Paradise City, a babka ubrana jak Axl z koncertu w 1991 😍 Głos podobnie zagrany, nie powiem dokładnie, usłyszałam tylko kawałek...
Jutro oglądam :D
No i teraz opowiadanie... Nie podoba mi się to, że jest jakiś nowy koleś ( nie chodzi o to, że go dodałaś do opowiadania, tylko jakby to jaki jest 😂). Jeśli on stanie między Axlem i Alex to nie ręczę za siebie! :(
Po drugie, opowiadanie GE NIA LNE!!!
Nie wiem co powiedzieć, serio...
Jedyne czego mi brakowało, to zbliżenie naszej kochanej pary, czyli A&A <3
Poza tym, podoba mi się to że Axl opiekuje się nią tak bardzo <3
Fajnie by było, jeśli w którymś z opowiadań o nich, była akcja w której Rose uratowałby Alex <3
Pomyśl nad tym kochana:)
To taka propozycja ode mnie :")
Kolejna rzecz, może to zabrzmieć trochę... Dziwnie? 😁😂
Chodzi o to.... Wczoraj wieczorem, zobaczyłam jak wrzuciłaś świeże opowiadanie. Było zero komentarzy, jak napisałam pp paru minutach wrzucone :D
Siedzę tak na tym blogu i myślę, cholera, przeczytałabym. Już weszłam na to opowiadaj, już otwieram.
Mówię "nie...wychodzę stąd" i tak oto postanowiłam, że przeczytam te opowiadanie w piątek. Przyszłam po szkole i włączyłam opowiadanie <3
Strasznie mi przykro że już je przeczytałam. Będę musiała czekać kolejny tydzień albo i więcej, bo masz roboty :(
Czekam więc cierpliwie, no i pamiętaj, nie myśl o opuszczeniu tych cudnych opowiadań! <3
Nie tak dawno cię odkryłam i nie znioslabym tej myśli, że opuszczasz te opowiadania :(
Ajj... Tak jak napisałam muszę cierpliwie poczekać.
Jak słucham głosu Axla ( nie wiem czy ty też tak masz) jak za tamtych czasów miał taki z chrypka ( przeczytałam wczorajszy artykuł co wysłałaś o głosie Axla) to aż mam CIARY WSZĘDZIE!
A jak pomyślę o tym jak biedny był ten głos to aż mówię "Aaaajjjć" w myślach.
Biedny głos... Ciekawe czy podda się jakiejś operacji, jak też ktoś napisał " spa dla głosu " żeby sobie te struny głosowe odmlodzic trochę.
Zobaczymy panie Rose :D
I znowu gdy czytałam opowiadanie, czas mi sie zatrzymał i tak miło 💞
...
Pozdrawiam jeśli przeczytasz i odpowiesz! :D
Buziaki :) :*
Może obejrzę, ale nie jestem zwolenniczką takich programów. Wiadomo, że nie odzworuje go identycznie, ale... No, nie lubię. Zresztą utną piosenkę do 2/3 minut, a to mnie strasznie denerwuje, więc muszę przemyśleć. Może sam wykon ogarnę na youtubie.
UsuńMaria Tyszkiewicz bodajże, ale nie pamiętam dokładnie.
Mam to samo. Kocham tę chrypę, jak śpiewa driveem np. w You Could Be Mine. Ale uwielbiam też moment przed drugim refrenem w Don't Cry, gdy śpiewa: and the times we had, baby. Uwielbiam. Tokyo '92 - N A J L E P S Z E.
Nie wiem, czy taki zabieg wyszedłby mu na lepsze. Mercury np. bał się operacji prostowania (?) zębów, bo myślał, że zmieni się przez to jego głos. Trochę banał, ale jeden zły ruch może wszystko zniszczyć. Osobiście wolałabym, gdyby dbał o siebie, a głos zostawił tak, jak jest, bo radzi sobie świetnie.
Bardzo dociekliwa z Ciebie osoba, aż nie może się powstrzymać bez odpowiedzi, a jak dotąd robiłam to bardzo rzadko. Liczę, że w końcu dowiem się, kim jesteś.
Pozdrawiam cieplutko. :*
Ahahahaha :D
UsuńNo widzisz, ja to zawsze mam tyle pytań i pisania / gadania na temat który uwielbiam 😁
A no, ja też mam nadzieję, że w końcu do ciebie napiszę, bo za każdym razem gdy widzę cię w szkole mówię sobie " o moją koleżanka od Gunsow " 😂
Masz w sumie rację, niech o ten głos też dba ( zasada taka, że nawilża gardło, daje mu odpocząć itp... Niby banał ale ważne :D ), ale niech dba też o siebie, za gubienie kg w sumie można powiedzieć że się wziął. Włosy, też by mógł coś z nimi zrobić, jestem pewna, że na pewno myślał o takich rzeczach w swoim wyglądzie :)
Co do chrypy... Nie wiem czy widziałas koncert z '88 w NYC, na początku razem z fanami śpiewał koncking on heaven's door. Kurde, jak to usłyszałam, to myślałam że wykituje albo nie wiem. Tak mi się gorąco zrobiło, jak próbował z fanami zaśpiewać to jak najgłośniej
" koncking on heaven's door " że aż myślałam że się biedny wykończy. Pot się lał i ten głos biedny, jezuu 😶
Ale kocham ten głos dalej, nawet jako Axl z 2016, na to ze zadba o siebie też liczę :)
Myślę, że nie raz ani nie dwa myślał o tym, żeby coś z tym zrobić.
A te kilogramy które się pojawiły w ciągu ostatnich lat, to chyba to, ze było mało koncertów. Przecież na nich skakał i świetnie się bawił ( jak Zawsze :D ), pot sie lał. Czytałam trochę na temat ten oto i dowiedziałam się, że przez lata kiedy nie było Gunsow w oryginalnym składzie, koncertów nie wiele było... Axl też miał problemy z uzywkami (?) i tak się stało...
Jestem ciekawa, czym zaskoczy nas jeszcze Axl :))
Bo jeśli mam być szczera, to już mnie zaskoczył tym że chciał przeprosić Slasha i myślał nad tym, poza tym gdy zobaczyłam jak skacze w 2016 moja słowa tylko "O Boże", kolejna, zauważyłam nie tylko ja, ale i moja mama ( która była nastolatka w 80' 90' latach... Czego jej mega zazdroszczę) powiedziała że schudł.
Naprawdę, Axl zaskakuje mnie pod każdym względem... Jak usłyszałam Mr, B, Don't Cry i inne piosenki, głos mi się nieziemsko podobał i jak dla mnie, Axl z głosu w 80'-90' latach. Haha nic nie zrobie Gunsi mega, moje serducho bez nich nie żyje i nic nie zrobisz.
<3 Oczywiście, jeśli Ci to nie przeszkadza, odpisze :")
Z góry przepraszam za to całe zamieszanie tutaj :D
*odpiszesz, bardzo przepraszam za błąd: ))
OdpowiedzUsuńMam do ciebie pewna prośbę, chciałabym do cienie napisać, ale tak nie na fb i nie tutaj, bo będę Ci ciągle spamic :(
Czy na e-mailu odpiszesz? :)
Pewnie, że tak.
UsuńAle jeden warunek - przedstawisz się na początku. ;)
Zajebioza! ��
OdpowiedzUsuńDziewczyno, genialnie!
Uu, nowy Pan się pojawil :D
Mam nadzieję że nie przewróci życia Alex i Axla do góry nogami
Niech Bach się pojawi w następnym rozdziale!Uwielbiam go xd. A rozdział jak zwykle,super. Jestem ciekawa, jak się sprawy potoczą ze ślubem Axla i Alex,który,jak mam nadzieję, jest coraz bliżej. ��
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny❤❤
Te twoje opowiadania...
OdpowiedzUsuńSerio, chciałabym wiedzieć co dalej, chciałabym w weekend czytać i czytać i czyyytać ��
Zajebiste, jak zwykle!
OdpowiedzUsuńTy mnie zawsze potrafisz zaskoczyć ��
W takim razie, znowu czekam na następny rozdział :)
Hej kochana :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! Tak jak pisano wyżej, zajebiste opowiadanie!
Szkoda mi było Axla, który miał wyrzuty że Alex jest w to wszystko wciągnieta :( Axl kochany jedyny, nie ma problemów z uzywkami...
Mam nadzieję, że pomoże Alex wyjść z tych nałogów, martwi się o nią... :(
Mogłabyś troszeczkę zdradzić, czy między nimi będzie okej wszystko i czy Axl pomoże jej w skończenia z nałogami?
Widzę, że poza opowiadaniem odpowiadasz też na pytania związane z Gunsami. Chcialabym poruszyć temat o głosie Axla. Wiem wszystko o tym głosie, wysłałaś linka w jednej z odpowiedzi. Tylko...
O co chodzi z tą chrypką? Czy to jest np ta co przed Sweet Child śpiewał? Kawałek z Queen"a?
W których momentach ona jest i czy o to chodzi ze ta chrypka to też ten pisk Axla? ( który koochamy )
I ten the drive, wiesz jak on śpiewał? Bo ja szczerze nie mam pojęcia, jak da się to śpiewać? Nie, że próbuje ale jestem ciekawa jak on z tym zaczął i czy od początku kariery Gunsów już tego driva stosował:)?
Co do tego pisku, to chodzi o te jego wysokie dźwięki.
OdpowiedzUsuńWiesz o co kaman? XD
Na początku dziękuję za miłe słowa, ale wiele zdradzić nie mogę - wszystko logicznie się rozwinie, można się domyślać, co, gdzie, jak i dlaczego.;)
UsuńChrypkę trudno mi będzie wytłumaczyć. Jest, no bo... jest. W sumie nie każdy mógł ową posiadać, albo inaczej - nie używał jej tak często i dobitnie jak Rose.
A drive to właśnie to 'darcie się', które jest tak krytykowane (znowu odwołam się do YCBM). Zbierałam się trochę do odpisania, bo nie do końca wykminiłam o co chodzi i w sumie dalej jestem tak między, a pomiędzy. Mam nadzieję, że jakoś znośnie to wygląda i Cię satysfakcjonuję.
A, no i pewnie, odpowiem na wszystkie pytania, ale proszę, niech będą one pisane w jednym miejscu, np. na asku. Tak mi łatwiej wszystko ogarnąć. :)
Perfecto!��
OdpowiedzUsuńLiczę na to, że następny rozdział będzie jeszcze dłuższy :)
Co tu dużo mówić...
OdpowiedzUsuńHmm...
Superanckie opowiadanie!:)
Rozumiem z tą szkoła i wszystkim innym...też mam mega roboty.
No ale mimo tego... Czekam na next! :)
Jestem ciekawa tak samo jak inni, co ten koleś namiesza w życiu naszych Gunsow :(
Oby nic między naszą cudna para :)
Oo widzę, że tu dużo osób czeka tak jak i ja ����
OdpowiedzUsuńOpowiadanie, cod miód! ������
I orzeszki ��
Kochana, napisałam do ciebie na e-maila :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jak zwykle, najlepsze!
Kiedy next? :((
Powoli się tworzy. ;)
OdpowiedzUsuńNajlepsza Moja życzę Ci powodzenia w szkole a co do rozdzialu to super tylko szkoda Alex tak przeżywa śmierć koleżanki ale wyjdzie z tego Axl jej pomoże
OdpowiedzUsuńZarąbiste opowiadanko :3
OdpowiedzUsuńJejciu, widzę że teraz to będzie emocji nie mało, bo teraz i ślub ich będzie pewnie, i wszystko... Aaaa kocham �� ��
Nie mogę się doczekać! ����
Spóźniłam się... prawie dwa tygodnie? W sumie to nie nowość jeśli o mnie chodzi, więc mam nadzieję, że nie czujesz się bardzo poszkodowana z tego powodu. W każdym razie jak co roku we wrześniu jestem chora i mam czas, żeby ogarnąć cokolwiek poza szkołą.
OdpowiedzUsuńNie mogę się już do czekać, kiedy zaczniesz pisać przede wszystkim o Izzy'm, tak bardzo lubię fragmenty z jego perspektywy u Ciebie. Są zdecydowanie najlepsze pod względem stylu i ogólnej atmosfery, ale prawie zawsze (przynajmniej teraz odnoszę takie wrażenie) są też o czymś, poruszają jakiś problem. No i ogólnie kc Izzy.
Wnioskując po tym, co mówi Axl, zdaje się, że Gunsi mogą się podzielić teraz na dwa obozy, których łącznikiem będzie Stradlin. Nie ma wątpliwości, kto należy do którego, poza Alex. Pytanie tylko, czy stanie po którejś stronie ze względu na siebie i swoje przekonania, czy ze względu na Axla. W każdym razie mamy tu kolejny powód do kłótni w zespole. Zapowiada się bajecznie.
Pomimo że bardzo się ucieszyłam, gdy pojawił się Bach, to jakoś sam fragment z jego udziałem nie przypadł mi specjalnie do gustu. Odebrałam cały opis w nieco w taki sposób, jakby nie była to dla Alex nowa, kompletnie obca osoba. Rozumiem, że to wynika z faktu, że większość czytelników jest z nim już pewnie dobrze zaznajomiona, ale moim zdaniem dla zachowania samego realizmu powinno to przebiegać nieco inaczej. Myślę, że nie powinnaś chociażby prawie od razu używać jego nazwiska lub też pseudonimu, skoro przedstawił jej się wyłącznie jako "Sebastian". Poza tym narzuciłabym tu nieco wolniejsze tempo i trochę większy dystans między nimi, jak przystało na ludzi, którzy dopiero co się poznali. Mimo wszystko fajnie, że Baz pomógł Alex znaleźć pracę. Jeśli dobrze rozumiem, to będzie pewnie kimś w stylu menadżera załatwiającego zespoły na koncerty.
Czy masz jeszcze zamiar opisywać pogrzeb? Czekałam na to, więc byłoby w sumie fajnie, ale zrozumiem, jeśli tego nie zrobisz, bo może Ci to nie być zupełnie do niczego potrzebne. Z drugiej strony po przemyśleniach Stevena widzę, że wątek Julie nie został jeszcze permanentnie zakończony, więc mogłoby z tego wyniknąć coś ciekawego.
Serdecznie pozdrawiam. :*