sobota, 24 września 2016

~ Rozdział 27 ~

Sometimes I need some time on my own


~Perspektywa Alex~
 
    Ceremonia trwała już od dobrych kilku minut, kiedy w końcu udało nam się znaleźć miejsce, w którym pochowana miała zostać Clarke. Standardowa pogadanka księdza zdawała się nudzić chłopaków, którzy nerwowo przestępowali z nogi na nogę. Ja lubiłam jednak takie formy przypływu melancholii i wsłuchawszy się w słowa duchownego, kompletnie przestałam zwracać jakąkolwiek uwagę na otaczających mnie ludzi. Początkowe spojrzenia, które zostały skierowane na nasze zakłopotane spóźnieniem postacie, zdawały się absolutnie mnie nie obejmować, a szloch zupełnie nieznanych dotąd osób nie dochodził już moich uszu tak intensywnie, jak na samym początku.
    Po upływie kilku kolejnych chwil wróciłam jednak niemal natychmiastowo na Ziemię, kiedy to nasz księżulek zaczął snuć ironie, zgrabnie wplatając je w swoją wypowiedź. Miałam ochotę podejść i zdzielić go po pysku, jednak mimo wszystko nie wypadało. Zacisnęłam szczękę i przymknąwszy powieki, podniosłam głowę do góry.    
    Niebo zostało pochłonięte przez warstwę kłębiących się na nim szarych chmur i niewiele więcej aniżeli kwadransa potrzebowało, aby pogrążyć całe miasto w istnej ulewie. Wiatr wiał umiarkowanie, zwiewając włosy kobiet na ich mokre od płaczu policzki. Gunsi pozostawali w niemniej niekomfortowej sytuacji - Slash zdawał się walczyć sam ze sobą, ażeby przypadkiem donośnym przekleństwem nie pożegnać całego towarzystwa.
    Całe to zgromadzenie zdawało się być pomyłką. Zastanawiało mnie, ile osób przyszło tutaj z czystych wyrzutów sumienia, ile ze względu na owy obowiązek, a ile zważając na gorący i świeży temat w mieście. To było nie do pojęcia.
    Spojrzawszy w bok, zauważyłam, iż nie ma wśród nas Stradlina.
    Napotkawszy pytające spojrzenie Axla, zbliżyłam się do niego jedynie bliżej, aby mógł objąć mnie ramieniem.
    Wśród kilkunastoosobowej grupy oprócz moich najbliższych, udało mi się rozpoznać jedynie Annie i Jasona. Duff sprawiał wrażenie, jakby zaraz za Slashem miał opuścić ten cmentarz i nie wrócić tu już nigdy więcej. A nasza ukochana blondi z półuśmieszkiem i pełną satysfakcją wciąż spoglądała na niemal czerwonego ze złości basistę. McKagan próbował ją olewać, jednak sam fakt przebywania z nią w bliskim otoczeniu przyprawiał go o niemałą irytację.
    Pierwsze krople deszczu zawitały wśród nas, gdy trumna została symbolicznie posypana garścią piachu i przykryta pojedynczymi kwiatkami oraz wieńcami. Wielu z przybyłych po tym akcie szybko się rozeszło, śmiało można rzec - z księdzem na czele. Po kilku minutach nie było wśród nas już nikogo. Jedynie ja, Gunsi i to, co pozostało z ciała Julie. W istocie jedna wielka pomyłka. 


    Przy samochodzie McKagana znaleźliśmy się w przeciągu kilku minut. Zapewne pozostalibyśmy dłużej przy grobie naszej przyjaciółki, ale deszcz zaczął się nasilać, a świadomość, że musimy znaleźć jeszcze Izzy'ego, nie dawała nikomu spokoju.
    - Odejdź - usłyszeliśmy nagle przy przednich drzwiach Hondy, gdy wraz ze Slashem, który podobnie jak Steven walczył z mokrymi włosami, usiedliśmy na tyłach - ty już przez ostatni miesiąc zdecydowanie za wiele się nakierowałeś.
    Odepchnąwszy poirytowanego basistę Axl usiadł za kierownicą i odpalił silnik już w momencie, kiedy Duff postawił jedną nogę obok siedzenia pasażera.
    - Idiota - burknął, siadając na fotelu i ciężko oddychając.
    - Chcesz coś jeszcze dodać? - wycedził Rose, jednak Hudson zdecydował się szybko ich uciszyć. Chwilę później w milczeniu odjechaliśmy spod cmentarnej bramy.    
    Cali mokrzy wpadliśmy do Hell House, co jedynie spowodowało, że żadne z nas nie miało nawet ochoty na komentowanie zaistniałej sytuacji. Każdy zaszył się w swoim kącie - ja zaś zdecydowałam się przebrać w czyste ubrania i chociaż spróbować ogarnąć jakiś normalny dla nich obiad.
    Gdy po upływie kilkunastu minut zeszłam na dół, oczy mężczyzn zwróciły się w moim kierunku.
    - Rozmawiałaś ze Stradlinem? - zapytał Duff, a w jego głosie wyczułam coś na wzór zaniepokojenia.
    - Nie - kiwnęłam przecząco głową. - Przecież jego tutaj nie ma.
    Odszedłszy do kuchni, zaczęłam zastanawiać się, co trzyma pod maską tej swojej niezależności nasz brunet. Nietrudne do zorientowania się było, że znajdował się teraz na cmentarzu. W czasie kompletnej ulewy.
    Wyjrzawszy za okno, spoglądałam jedynie na pochłonięty niemalże w płaczu świat. Krople spadały szybko i gwałtownie, gęsto zajmując całe niebo. Może one będą w stanie obmyć ludzi z tej standardowej apatii i złych emocji. Chociaż nawet to pozostawało kwestią sporną i pełną wielu wątpliwości.



~Perspektywa Izzy'ego~
 
    Początkowo byłem niemalże pewien, iż po prostu nie wejdę na ten cmentarz, bo najzwyczajniej w świecie nie powinno mnie tam być. Nie byłem typem człowieka, który za wszelką cenę szukał sensacji i potrafił znaleźć ją nawet w śmierci drugiej osoby. Nie byliśmy ze sobą blisko i stwierdziłem, że moje pojawienie się tam byłoby zbędne. Dlatego odstąpiwszy swoich zatraconych w zadumie przyjaciół tuż przy wejściu na cmentarz, zdecydowałem poczekać na nich poza jego murami. Wzrokiem natrafiłem na wydeptaną pomiędzy zaroślami ścieżkę i chwilę później podążałem jej śladem, po prostu - przed siebie.
    Nie byłem w stanie określić, ile czasu minęło od rozpoczęcia mojego samotnego marszu, aczkolwiek nie głowiłem się nad tym zbyt długo. Wszelkie emocje buzowały w moim umyśle, nie dając mi ani chwili spokoju. Przystanąwszy, rozejrzałem się dookoła i głęboko westchnąwszy, od razu zorientowałem się, że zrobiłem po prostu jedno wielkie okrążenie dookoła tego dziwnie przerażającego miejsca. Nie mogłem określić aury panującej wokół niego jako złej, ale było w niej mnóstwo emocji, które budziły do życia tajemniczość i coś na wzór grozy, jednocześnie wzmagając ekscytację i minimalistyczne poczucie adrenaliny. Nad moją głową w przypływie kilku minut zebrały się ciemne chmury i choćby w minimalnym calu nie wydawały się one przyjazne ani dla mnie, ani dla pozostałych ludzi. Zanim wróciłem na parking, na którym miałem zamiar zastać kolejnego własnościowego grata McKagana, szybko zwróciłem uwagę na to, iż żaden z samochodów, które były tu jeszcze przed upływem godziny, nie pozostał nieruszony. Moje najbliższe otoczenie świeciło pustkami, a ja, moknąc, stałem jakby wryty w ziemię. Błoto zbierało się pod moimi nogami w bardzo szybkim tempie, dlatego też zdecydowałem się przystanąć w nieco ustronniejszym miejscu. Nogi zaprowadziły mnie pod usypany wieńcami kopiec, zza którego wystawał drewniany krzyż, z wiszącą na nim, nienaturalnie przekrzywioną w bok tabliczką.
    Pasma mokrych włosów opadały mi na twarz, przysłaniając oczy, które wciąż nie dowierzały temu, co przyszło im zobaczyć. Krople wody przesiąknęły moje ubrania i każdym milimetrem mojego ciała wstrząsnął deszcz. Zrobiło mi się ewidentnie zimno, to fakt, ale także wzbudziło się we mnie coś na wzór poważnego zaniepokojenia. Po głębszym zastanowieniu się - właściwie bez żadnego większego powodu.    
    Chłodny i przenikliwy wiatr muskał moje mokre plecy, gdy przykucnąłem przy grobie Clarke.
    Zacząłem się zastanawiać, jakim właściwie, pieprzonym, cudem tutaj dotarłem, skoro, za cholerę, nie wiedziałem, gdzie ma zostać pochowana. To wszystko było totalnie absurdalne i irracjonalne.
    Gwałtownie zerwałem się na równe nogi, kiedy poczułem, jak mój policzek pulsuje z bólu.
    - Ostatnim razem mi się nie udało - zakomunikowała brunetka, która stała obok mnie z założonymi rękoma. Patrzyłem na nią wzrokiem przepełnionym ogromnym zdziwieniem, co oczywiście nie umknęło jej uwadze. Zaśmiała się drwiąco i uderzywszy mnie w twarz ponownie, nagle zniknęła.
    Kiedy podniosłem powieki, ból ustąpił. W chwili, gdy przetarłem twarz dłonią zauważyłem, iż jest ona cała pokryta błotem. Od nie wiadomo jak długiego czasu leżałem z twarzą w błocie. Zajebiście wręcz.
    Podniósłszy się, jedyną kwestią, która jako tako mogła mnie pocieszyć, była ciemna, głęboka noc, która uwydatniła się na niebie. Lekka mżawka okalała zatracone w melancholii miasto.
    - Po co to zrobiłaś? - burknąłem w kierunku nagrobka. - Przecież ja cię i tak dalej, kurwa, nie kocham i nigdy nie będę. Nigdy.
    Nie miałem wyrzutów sumienia. Coś, co długo we mnie siedziało, mogło się w końcu ulotnić. Poczułem ulgę, choć złość dzielnie się mnie trzymała, kiedy okrężną drogą kierowałem się w stronę Hell House. Tej nocy miałem okazję sprawdzić, czy rzeczywiście znam Los Angeles jak własną kieszeń.

~Perspektywa Duffa~
 
      Po powrocie wszyscy porozsiadali się w każdym możliwym zakamarku Hella, aby ostatecznie i tak znaleźć się w jakiejś części salonu. Nikt zdawał się nie mieć innego zdania - to miejsce zdecydowanie samo w sobie miało tę energię, którą aż samoistnie chciało się przyswajać. Dzisiejszego jednak popołudnia wydawała się być ona zdecydowanie przytłoczona. Aż za bardzo.
    Rozmowa totalnie nam się nie kleiła i w gruncie rzeczy siedzieliśmy tak od dobrych kilkudziesięciu już minut wiercąc się na swoich miejscach i ślepo wpatrując się w kolorowy ekran telewizora. Kurewsko wymagające zadanie, muszę przyznać. Jak na typowych, grających brudnego rock n' rolla mężczyzn - kulturalnie opierdalaliśmy się w abstrakcyjnie wręcz wyczerpujący sposób. Nic tak nie męczy jak nuda, ya know.
    Po kilku kolejnych minutach opartych na zastanawianiu się w obliczu wyboru wstaję-nie wstaję, w końcu wparadowałem do kuchni, w której na parapecie siedziała wyglądająca za okno Alex. Podszedłszy do brunetki, oparłem ciężar swojego ciała na ramionach. Jedną z dłoni przypadkowo kładąc na ręce przyszłej pani Rose.
    Gwałtowne zerwanie się jej z miejsca i wyrwanie z istnego amoku zakończyło się obdarzaniem mnie wyczekującym spojrzeniem. Chyba kolejny raz liczyła na nutę dojrzałości z mojej strony. Ops.
    - Myślałby kto, że taka strachliwa z ciebie osoba - prychnąłem, otwierając lodówkę i uważnie analizując jej wnętrze.
    - Myślałby kto, że taki z ciebie idiota - skwitowała, odwracając się i przysuwając bliżej szyby.
    Cholera, to światło nieźle daje po oczach.
    Zamknąwszy nie taką znowu zupełnie pustą chłodziarkę, szarmancko oparłem się o jej sufit i zwróciłem swoje spojrzenie na pogrążoną w zadumie kobietę. Podwinęła nogi pod samą brodę i smętnym spojrzeniem mierzyła pogrążoną w ulewie ulicę. Podchodząc do niej, delikatnie oparłem głowę o jej ramię.
    - Martwię się o Izzy'ego - wypaliła po chwili półszeptem, wciąż nie odrywając wzroku od namnażających się kropel deszczu, które z impetem odbijały się o metalowy parapet. Pogładziła moje ramię i przechyliła w bok swoją zmęczoną łepetynkę. Westchnęła głęboko, kiedy zbierała się, aby dopowiedzieć coś jeszcze.
    Niepojęte jest to, jak bardzo ciężka jest utrata kogoś bliskiego. Wielki łańcuch przeżyć, który łączy wszystkie bliskie sobie osoby. Zdawać by się mogło, że nie jest to problem żadnego z nas, że to coś, co nas nie dotyczy. Każdy martwi się o własną dupę, nie? Z drugiej zaś strony cała ta sytuacja chcąc nie chcąc nakazywała nam zatrzymanie się i choć krótkie zastanowienie się nad sobą i swoim życiem. Co tutaj tak właściwie miało sens?
    - Chciałabym, żeby to wszystko się już skończyło - załkała cicho w sposób tak przepełniony bólem, że na moich plecach aż pojawiła się gęsia skórka. - Tak bardzo bym chciała, Duff.
    Nie wiedziałem, co mogę powiedzieć. Ba. Nie miałem pojęcia, co należy powiedzieć. Mentalność skurwiela czasami mnie przerastała i to w dodatku w najmniej odpowiednim momencie. Widziałem ból, który narastał w Alex. Coś, czego nie sposób opisać słowami.
    W takim więc razie, co musiał czuć Stradlin? Co musiał czuć Adler?
    Przystanąwszy na chwilę, na myśl zaczęło przychodzić mi tak wiele rozmaitych wniosków, że mało brakowało, a przeraziłbym się tego niemiłosiernie. W końcu jestem tylko człowiekiem.
    Człowiekiem.
    Kimś, kto nigdy nie myślał o śmierci.
    Człowiekiem.
    Kimś, komu nikt nigdy nie naskoczy.
    Człowiekiem.
    Kimś, kto niczego się nie boi.    
    Człowiekiem.    
    Kimś...
    Małym ziarnkiem piasku wśród pustyni przepełnionej po brzegi problemami, zmartwieniami i milionem ludzi z pierdyliardem zmartwień. Nicością w miejscu, którego nikt nigdy nie uporządkuje w pojedynkę.
    Dopiero wtedy zrozumiałem, jak ważna jest współpraca, działanie w grupie. Sam nie stworzyłbym Guns N' Roses. Na to składaliśmy się w końcu my wszyscy. Nasze charaktery, umiejętności, zasady. To samo zamiłowanie i ten sam cel. Różni ludzie, z różnych miejsc. A tak naprawdę w obliczu śmierci wszyscy tacy sami.
    - Nawet nie wiem, w co mam włożyć ręce, a wypadałoby przygotować coś do jedzenia - pociągnęła nosem brunetka.
    - O nic się nie martw - powiedziałem i uśmiechnąłem się pokrzepiająco, kiedy odwróciła się w moją stronę. - Spadaj pod koc, każdy ma ręce i coś sobie zrobi, jak będzie głodny.
    Jenkinson uśmiechnęła się niemrawo i zeskoczywszy z parapetu podreptała do salonu. Nie zastanawiając się długo, chwilę potem udałem się za nią.
    Kiedy układała się na fotelu, dostrzegłem, jak bardzo była zmęczona. Ledwo radziła sobie z utrzymaniem otwartych oczu i po kilku minutach w końcu uległa, postanawiając się zdrzemnąć.
    Odetchnąłem z ulgą widząc, jak spokojnie oddycha. W pewnej chwili jednak coś na zewnątrz trzasnęło, a brunetka poruszyła się niepewnie w miejscu. Rozejrzawszy się dookoła, zatrzymała następnie swoje spojrzenie na mnie. Nie było już puste i beznamiętne. Złość, obawa, żal, samotność, tęsknota. Te wszystkie uczucia sprytnie mieszały się w jej źrenicach, w fenomenalny sposób odzwierciedlając jedno, nurtujące ją już od dawna pytanie:
    - I gdzie on, kurwa, znowu jest, co?
    Odpowiedzialny dupek Rose.
    - Śpij, mała - kiwnąłem w odpowiedzi krótko głową, starając się nie zwracać na nas uwagi pozostałych.
    Co to ja... Ach, no tak.
    Odpowiedzialny dupek Rose.
 
~Perspektywa Alex~

    Przebudziwszy się, od razu dostrzegłam, że wokół mnie nic się nie zmieniło. No, może oprócz dwóch kwestii.
    Krople deszczu przestały już w tak permanentny i dźwięczny sposób dzwonić o parapet, układając dla wszystkich znużonych ludzi idealną kołysankę na leniwe popołudnie.
    Drugim bezustannie zmieniającym się aspektem była oczywiście godzina. W życiu jednak nie powiedziałabym, że rozpoczął się już nowy dzień.
    - Ktoś tutaj ładnie pociągnął - wymamrotał Slash, rozciągając swoje zastane kości i głośno ziewając. Przewróciwszy oczami, uśmiechnęłam się krótko pod nosem.
    - Która godzina? - zapytałam Mulata, którego zachowanie momentalnie mi się udzieliło. Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza, przerwana następnie odgłosem lejącej się w łazience wody i nuceniem pod nosem jakiejś chwytliwej melodii. Muszę wypytać, co to takiego.
    - Będzie jakoś kilka minut po dziewiątej - odparł znajomy głos, który w upływie chwili otulił moje uszy niczym najdelikatniejszy materiał na świecie. Ciche pożądanie przerodziło się w coś rzeczywistego. Podniósłszy się na fotelu zauważyłam za sobą bruneta, który rozsiadł się na kanapie. Przemoczony do suchej nitki. 


    - Izzy - rzuciłam, delikatnie rozchylając wargi. Na twarzy rytmicznego zagościł blady uśmiech.
    Szybkim ruchem zrzuciłam z siebie materiał okalający uprzednio moje zmarznięte ciało i opadłam na meblu tuż obok Stradlina.
    - Cały mokry. - Pokręciłam głową.
    - A w rzeczywistości to powinno być zupełnie na odwrót - odparł, uraczywszy mnie znaczącym spojrzeniem i uśmiechając się szelmowsko pod nosem. No, panie Stradlin, tego w twoim wykonaniu jeszcze nie było. W międzyczasie wyciągnął z kieszeni papierosa, któremu znacznie bliżej było do kawałka mokrego zawiniątka.
    Nie zniechęcając się, Izzy próbował odpalić swoje znalezisko. Postanowiłam nieco mu pomóc. Ktoś w końcu musiał teraz o niego zadbać.
    - A myślałem, że to dla mnie - jęknął, przyglądając się mojej twarzy, która co chwilę chowała się za warstewką małej chmurki szarego dymu.
    - Masz - powiedziałam, podając mu szluga, kiedy zachłysnęłam się kolejną dawką nikotyny. Totalna nerwówka.
    - Uspokój się - powiedział, kładąc mi jedną dłoń na plecach, a drugą ściskając moje trzęsące się dłonie. - Jestem tutaj. - Popatrzył mi głęboko w oczy. - I na razie nigdzie się nie wybieram.
    Biorąc głęboki oddech, ponownie zakaszlałam. Niemal w tym samym momencie do pomieszczenia wrócił Hudson. Swoją drogą, jego nagi tors i mokre, opadające na ramiona loki dodały mu uroku... i powabu... i seksapilu... No ósmy cud świata z tego mojego braciszka!
    Nie wiedzieć kiedy do salonu dołączyli także Duff ze Stevenem, którzy wcale nie wyglądali na zaspanych. Czy tylko mnie zmorzyła taka dawka zmęczenia?
    Nic dziwnego. Kto by przy nich nie wymiękł?   
    Pojedyncze głosy dobiegały mnie jeszcze, gdy znowu popadłam w zamyślenie.
    - To już zamknięty rozdział - zarzekał się Stradlin, kiedy przyjaciele okazywali, jak bardzo mu współczują. - Między nami nigdy nic nie było.
    Odstąpiwszy Izzy'emu łazienkę, miałam jeszcze chwilę dla siebie. Zostałam sama, siedząc na skraju kanapy, biernie obserwując najbliższe mi otoczenie.
    Nerwowo drgnęłam, gdy czyjaś chłodna dłoń znalazła się na moim karku.
    - Duff - sapnęłam, wypuszczając powietrze i kładąc dłoń na mostku. - Znowu? Naprawdę?


    Blondyn wzruszył ramionami ze śmiechem i podał mi kubek z gorącą kawą. Wystarczył jeden łyk, aby ogarnęło mnie całkowite otępienie i spokój. Nieustępliwa samotność.
    Wyrywając się z amoku, pędem ruszyłam na górę, aby wybrać dla siebie jakieś ubrania. Nowa praca, nowe perspektywy. Może chociaż w Whiskey ktoś dostrzeże we mnie potencjał. Taka okazja byle komu w końcu się nie trafia, co jeszcze bardziej mnie satysfakcjonowało.
    Minąwszy się w drzwiach z zaszokowanym moim zabójczym pędem brunetem, wpadłam do łazienki i przystąpiłam do wykonania dokładnego make-upu. I nie wyszedł on wcale tak źle, jak się obawiałam. Cmoknąwszy kilkakrotnie ustami, zostawiłam pięknego całusa na lustrze. Tak o, na dobry dzień dla nich wszystkich.
    Schodząc na dół, usłyszałam pogwizdywanie, po czym moim oczom ukazał się opierający o framugę drzwi kuchennych Slash.
    - I jak? - zapytałam, zerkając na siebie z każdej możliwej strony.
    - Zajebiście - oznajmił, kiwając głową. - Tylko gdzie ty się wybierasz?
    - Do pracy - odparłam, jakby było to coś co najmniej oczywistego, zarzucając na plecy swoją ramoneskę.
    - Nowość - rzucił, mierząc mnie dokładnym spojrzeniem.
    - Jak wrócę to wszystko ci opowiem - zapewniłam, nie mogąc z podekscytowania ustać w miejscu. Nie dałam rzecz jasna jednak tego po sobie poznać, a przynajmniej usilnie próbowałam nad sobą panować.
    - No ja myślę - usłyszałam, kiedy ciągnęłam za sobą klamkę. Puściwszy gitarzyście jeszcze buziaka, z półuśmieszkiem i pewnym wyrazem twarzy wyszłam z Hell House.
    Idąc ulicą pilnowałam się, ażeby przypadkiem nie stracić fasonu i pewności siebie. Co chwilę prostowałam się coraz bardziej, wypinając dumnie pierś do przodu i z wyczuciem zadzierając głowę ku górze. W głębi cieszyłam się jak małe dziecko, co nie pomagało mi w żadnym stopniu. Ekscytacja wręcz rozdzierała mnie na wszystkie możliwe strony. A mówią, że praca to katorga. Bzdura.
    Będąc tuż przy wejściu do lokalu, wzięłam kilka głębokich oddechów... w sumie to kilkanaście. Po pierwszej fazie śmiechu postanowiłam się ogarnąć, choć w głowie ciągle świeciła mi dziwna, zielona lampeczka. Takie przepełnione nadzieją, pozytywną energią, dobre ogniwko.
    - No dzień dobry - przywitał mnie Arthur, podchodząc do mnie szarmanckim krokiem i całując na przywitanie w policzek. - Rewelacyjna koszulka. - Pokazał palcem na malujący się na niej charakterystyczny język Stonesów i uśmiechnął się szelmowsko. - Cudownie się prezentujesz.
    Nie mówiłam zbyt wiele, co było do mnie wręcz niepodobne. Starałam się jednak pozostać niewzruszona na jego komplementy, które w rzeczywistości były bardzo miłe, choć nieco płytkie, banalne i niewyszukane. Są jednak pewne kwestie, dzięki którym łatwo tę wciąż drzemiącą gdzieś we mnie głęboko naiwniaczkę kupić.
    - Tutaj masz swoje biuro. - Wskazał na pomieszczenie, otwierając mi drzwi. - Niewielkie, ale o dobrym położeniu w budynku. Jest przynajmniej gdzie zostawić rzeczy i uwinąć się z papierkową robotą.
    Jones był bardzo rozgadanym, młodym mężczyzną. Pomimo krótkiej wymiany zdań od razu wyczułam, że nie toleruje sprzeciwu i odmiennych poglądów. Cóż... może jakoś się dogadamy.
    - Dzisiaj masz okazję wykazać się umiejętnością rozmowy z klientem i przekonać go, że nasz bar oferuje naprawdę wiele
. - Żywo gestykulując, kroczył wąskim korytarzem, udostępnianym wyłącznie pracownikom obiektu, który prowadził na główną salę. - Powodzenia. - Wskazał ręką na wyjście zza kulis, które chwilę później opuściłam. 
    Wolnym, ale śmiałym krokiem ruszyłam w stronę drzwi, przy których stała para na pierwszy rzut oka od razu różniących się wiekiem ludzi. Dopiero po chwili zorientowałam się jednak, kim jest blondynka o smukłej sylwetce towarzysząca mężczyźnie w podeszłym wieku.
    - Tyle z mojej strony - wyjaśnił facet, kończąc wymienianie ogólnych wymagań - jednak partnerka zapewne chciałaby coś dodać, prawda, kwiatuszku? - Kobieta zachichotała, zawieszając się na ramieniu swojego sponso... towarzysza.
    No co, nie ocenia się ludzi po pozorach, nie?
    Wbrew pozorom naprawdę starałam się słuchać tego, co miała mi do powiedzenia, ale po prostu nie byłam w stanie dłużej udawać, że się nie znamy.
    - Obawiam się, Ann, że nie będziemy w stanie spełnić wszystkich twych zachcianek. - Blondynka zmierzyła mnie złowrogim spojrzeniem, a następnie sztucznie zaśmiała się, ponaglając, aby Jeremy szybko wyjaśnił, iż ją z kimś pomyliłam.    
    - Czyli nic z tego nie będzie? - zapytał po chwili mężczyzna, którego włosy policzyć mogłam na palcach jednej ręki.
    - Nie mówię, że nie - zakomunikowałam, wciąż okazując swoją otwartość i sugerując zmiany lub elementy zastępcze. - Porozmawiam jeszcze z szefem i się z państwem skontaktujemy - oznajmiłam, dając wyraźny nacisk na stwierdzenie państwo i patrząc się w owym czasie na zakłopotaną Finley.
    - Gratulacje - usłyszałam za plecami głos Jonesa, który skłonił się przede mną przez krótką chwilę. - Jestem pod wrażeniem.
    - Przestań - odparłam szybko i stosunkowo cicho, wyraźnie się zawstydzając.
    - Wydaje mi się, że na dzisiaj to by było na tyle - oznajmił, obejmując mnie i odprowadzając w stronę drzwi. Zachowywał jednak bezpieczną odległość. - Elastyczne godziny pracy i luźny tryb funkcji menadżera to naprawdę coś genialnego. Po pierwszym dniu nie chcę cię zniechęcić, ale sądzę, że ci się spodoba.
    - Widzimy się jutro - odparłam, kiedy po wymianie jeszcze kilku luźniejszych zdań rozstaliśmy się na chodniku przed Whiskey.
    Pomimo wydarzeń ostatnich dni uśmiech nie schodził mi z twarzy ani na moment. Choćbym nie wiem, jak bardzo chciała.
    Mój szybki chód doprowadził mnie aż do miejsca, zza którego zakrętem słychać było nasilającą się kłótnię. Kogo z kim, rozpoznać byłam w stanie niemal od razu. Co prawda chciałam wyjść z tego zajścia niezauważona i bez szwanku, dlatego nie zmieniałam tempa swojego marszu, jednak jakoś samo z siebie udało mi się usłyszeć kilka słów wyrwanych z kontekstu:
    - Ależ kwiatuszku, oczywiście, ona była absolutnie niekulturalna.
    - Ale za to jak na nią patrzyłeś!
    - Słoneczko ty moje...
    - Nie odzywaj się do mnie, świnio!
    Ugh. Nevermind.
    Konfrontacja z Annie ostatecznie doprowadziła do tego, że jakoś przestała ogarniać mnie euforia. Momentalnie zniknęła gdzieś pod warstwą złości.
    Wchodząc do Hella w przejściu minęłam Hudsona, który najzwyczajniej w świecie chciał pogadać, w gratisie obrywając za swoją nachalność. Trochę prywatności mi się należy, prawda?
    Otwierając drzwi do sypialni nawet nie zauważyłam, kto siedzi na łóżku. Rzuciłam na podłogę wpierw torbę, a następnie kurtkę i opadłam na przykryty kołdrą materac.
    - Gdzie się tak odwaliłaś? - zapytał posępnie, wydychając dym nikotynowy w okolicach mojej twarzy.
    - Do pracy - odparłam bezemocjonalnym tonem głosu. - Swoją drogą, jak pogrywamy w pytania i to z określonymi początkami, to G D Z I E ty tak znikasz? - Dłoń mężczyzny przejechała po moim policzku. Tak jak myślałam, nie uzyskałam żadnej odpowiedzi.
    Podniósłszy się, zaczęłam chodzić po pomieszczeniu, aż w końcu zatrzymałam się przed nim, krzyżując ręce na piersi.
    - Z takim dekoltem do pracy? - zapytał arogancko, najzwyczajniej w świecie podważając moją wersję wydarzeń. Wyraźnie podkreślił ostatnie słowo, spoglądając na mnie wyczekującym spojrzeniem, unosząc w międzyczasie jedną brew do góry.
    - No popatrz - zaczęłam - wyuzdana i niekulturalna. Co ze mnie za kobieta?
    Nim dobrze zdążyłam dokończyć, Rudy znalazł się przy mnie i wręcz łapiąc moją twarz w swoje dłonie, namiętnie wpił się w moje usta.
    - Nie należy ci... się - wydukałam pomiędzy jego kolejnymi próbami wepchania mi języka do ust. W końcu jednak uległam. Miał cholernie dużo energii i to coś, co nie pozwalało mi się mu oprzeć.
    Gdy po jakiejś minucie w końcu się ode mnie oderwał, oznajmił, łapczywie nabierając powietrza:
    - Teraz jakąś tam w sobie kulturę masz. Bakterie, te sprawy. Nie ma za co.
    - Kretyn - skwitowałam i opadłam głową na jego klatkę piersiową. Przez dłuższą chwilę leżeliśmy w milczeniu.
    - To gdzie ty tak znikasz? - zagadnęłam, chcąc w końcu postawić na szczerość w naszym związku.
    - Obiecuję ci, że się dowiesz, ale nie teraz - oznajmił, gładząc moje włosy i całując mnie w czubek głowy.
    - Ale... - zaczęłam, jednak znów nie dane było mi dokończyć.
    - Nie ma czasu na żadne ale, maleńka - zakomunikował, nachylając się nade mną i głęboko patrząc w moje oczy. - Chodźmy się lepiej pieprzyć - niemal nakazał, mierząc każdy milimetr mojej twarzy i uśmiechając się szelmowsko. I znów, jakoś tak... nie byłam w stanie odmówić. 

~~~ 
Hej, hej, kto tu wrócił? 
Tęskniliście? Bo ja baaardzo.
No, w końcu znalazłam chwilę na pisanie, tak więc jest oto i powyższy fragmencik. Ostatnie rozdziały cieszą się ogromnym zainteresowaniem, przez co jest mi cholernie milutko. Bardzo dziękuję każdemu, kto zostawia po sobie komentarz. Wielki całus dla Was!
Nie będę się za wiele rozpisywała, bo w sumie blog a sprawy prywatne to dwie odrębne kwestie. Szkoła - tragedia. Myślałam w tym tygodniu nawet o jej zmianie, ale ja tak łatwo z marzeń nie rezygnuję. Szkoda czasu na zrzędzenie, trzeba działać, ot co. 
Rozdziały w najbliższym czasie... No sama nie wiem kiedy. Mam wiele rzeczy na głowie. Niedługo czeka mnie bierzmowanie etc. Ciężko jest, ale daję radę i jak coś będzie, to na pewno się dowiecie, także zaglądajcie, nie zostawię Was, a przynajmniej nie na razie, hah. 
A, no i co bym chciała zaznaczyć. To fakt, dbam o każde słowo w swoich fragmentach, ale nie zawsze wiążę się z pewnymi stwierdzeniami bezpośrednio. Ja a bohaterowie to czasem ogień i woda, także żadnych zdań nie brać bezpośrednio do siebie, you know. Nie ma tu żadnych tekstów, które mają na celu urażenie kogokolwiek. 
To by było chyba na tyle. Życzę miłego weekendu, wszelka przyjemność po mojej stronie, czekam na ocenki i do następnego!
Muah, buziaki, kochani!

      

16 komentarzy:

  1. No i co tu dużo mówić Olu...
    Ja już nic nie mam do powiedzenia, bo o tym już wiesz, że twoje opowiadania...to jest coś genialnego.
    Będę Ci za nie wdzięczna, do końca życia. Dzięki nim, pogłębiłam uczucie do Guns N Roses...
    Co do opowiadania.
    Bardzo, bardzo mi się podobało!
    Pierwsza kwestia, para A&A 👫 💕
    Uwielbiam, kocham, wielbię!
    Koniec najlepszy 😍
    Sama kwestia pogrzebu, smutna :(
    Ale uczucie, kiedy TO czytasz, nie do opisania.
    A no i szkoła... Wyobrażam sobie, co tam się wyrabia teraz, jeszcze z tym bierzmowaniem...
    Powodzenia kochana, no i czekam na następny rozdział! 😎
    Będę cierpliwie czekać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i dodam, że cieszę się, że miałam możliwość Cię poznać 😃

      Usuń
    2. Przyjemność (znowu) po mojej stronie. ;)

      Usuń
  2. Genialny rozdział! ;)
    Perspektywa Izziego ����
    Rozumiem Cię, moja droga...
    Szkoła... I tu się zaczyna problem...
    Niestety, też mam teraz urwanie głowy.
    Powodzenia no i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez cały rozdział szukałam konewki, więc jestem nieco zawiedziona, no ale niech będzie, wybaczam. XD
    Chciałam właśnie napisać, że najbardziej podobała mi się perspektywa Izzy'ego... O Boże, czy ja zawsze zaczynam od tego samego. Bardzo oryginalny ze mnie człowiek. Domyślałam się w takim razie, że przy nowym opowiadaniu będę pisać "A najbardziej podobał mi się cały rozdział". XD
    Nie no, dobra, cały cmentarz mi się w sumie podobał (nie dziwne w sumie, bo czekałam, aż to opiszesz). XD Lubię takie mroczne klimaty. Jakieś chmurki, deszczyk. Fajnie, fajnie. W sumie to takie śmieszne, że jak jest pogrzeb, to musi być brzydka pogoda. Z jednej strony może to jakieś nadnaturalne siły są tego powodem, a z drugiej... może to po prostu taki literacki schemacik. Ale zważając na fakt, że mi się to podoba, to to pewnie te nadnaturalne siły. XD
    A, chwilę, no tak, w końcu Julie stała się duchem i dała Stradlinowi w ryj. XD To tym bardziej. Ewentualnie dragi. W końcu nie codziennie leży się z twarzą w błocie bez powodu, nie? Ale cieszę się, że jej postać pojawił się tu w taki faktycznie bezpośredni sposób. Pomyślałam nawet o czymś w tym stylu w momencie, w którym Izzy szedł do tego grobu.
    Duff jaki tutaj fajny. U Ciebie w opowiadaniu w sumie głównie mnie wkurwia czy coś, więc miło tak, że dla odmiany jest fajny. I jaki mądry. Jakie przemyślenia filozoficzne. I to takie właśnie sensowne całkiem. Duże osób, jak się stara zrobić takie przemyślenia, to od tych sensownych rzeczy przechodzą do jakiegoś popierdolonego gówna, o którym jak czytasz, to sobie myślisz tylko "o chuj mu chodzi". A tu jakoś tak to całkiem normalnie i mądrze wyszło.
    Z tą pracą tak tylko nie do końca zajrzyłam, co ona tam właściwie robi i jaki był temat rozmowy z tym faciem i Ann, ale możesz mi to wyjaśnić na priv, bo pewnie to bardzo oczywiste, tylko ja nie ogarniam. XD
    O, to z Axlem takie fajne jakieś. A w sumie takie nic. W ogóle takie sceny często wychodzą tak sztucznie i robią się z nich takie flaki z olejem, a tu mi się podobało. Zwłaszcza jak opisałaś, jak on ją całował, a ona w tym czasie próbowała mówić. Totalnie to sobie wyobrażam. No i ta kultura bakterii. XDDDD Ja pierdolę, Rose. XDDDD Kc. XD
    O, żeby nie było tak zupełnie kolorowo - to jednak mała uwaga. Czasami zdarza Ci się jeszcze wplatać zdania w czasie teraźniejszym. W niektórych miejscach to jest ok, zdarza się tak, że inaczej się nie da, ale są też miejsca, w których nie do końca dobrze to brzmi. Tak dla przykładu: "Kiedy układała się na fotelu, dostrzegłem, jak bardzo jest zmęczona". Według mnie powinno być "była zmęczona".
    Serdecznie pozdrawiam i czekam na następny, amebko. Lowe. :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Motyw pogrzebu fenomenalny! Ogólnie lubię takie klimaty, ale u Ciebie są najlepsze. I chyba jak każdy czekam na moment, w którym dowiemy się, co kombinuje Nasz Axl, jednak mam swoje podejrzenia :D Czekam na następny Misiaku <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam sposób w jaki oposujesz odczucia, sytuacje czy miejsca. Po prostu niesamowite. Taki talent ❤. Dlatego to jeden z powodów, dlaczego czekam z niecierpliwością na każdy rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  6. No więc Olu chciałam Ci podziękować za ten rozdzial jest on jak zawsze najlepszy nie mogę uwierzyć że masz czas na opowiadanie naukę i resztę rzeczy
    Wracając do rozdziału Alex poszła do pracy ona w pracy??? Nie wierzę no ale bardzo ładnie ukazałaś konfrontacje Anny z Alex
    Biedny Izzy miejmy nadziej że już nie długo będzie wszystko ok

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział!
    Tak cierpliwie na niego czekałam 💋💋
    Podoba mi się bardzo 💜
    Pozdrawiam! 😊

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział!! ������
    KOCHAMMMM!!!
    Najlepsze opowiadanka����

    OdpowiedzUsuń
  9. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA jestes świetna! Perspektywa Duffa - CUDO! Popłakałam sie wręcz bo uwielbiam takie "załamanie" ostrych brudasków z Hell House ❤️ Tak trzymaj Olaaaa!

    OdpowiedzUsuń
  10. Zajebiste!
    Jak zawsze :"D
    Czekam na więcej, akcja jeszcze bardziej się rozkręca *.*

    OdpowiedzUsuń
  11. Najlepsze opowiadania ever, kużwa :D
    Nie wiem co zrobię, jak przestaniesz je pisać :<
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Jezuu, kc te opowiadania! ♥
    Czekam na next ^^3
    Super perspektywa Izziego c:

    OdpowiedzUsuń
  13. Czytam te opowiadanko pijąc cappuicino, odpoczywając pod kocem.
    Idealna część :)
    Pozdrawiam cieplutko ! :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Olu. Czytam rozdział po rozdziale i za każdym razem stwierdzam, że piszesz genialnie. Masz wielki talent. Opowiadanie czytam z największym zainteresowaniem i chęcią. Zżyłam się z bohaterami i z historią Alex. Pisz tak dalej to na pewno daleko zajdziesz! <3

    OdpowiedzUsuń