Strony

czwartek, 10 listopada 2016

~ Rozdział 29 ~

 You were mine
All mine 



~Perspektywa Duffa~

    Miałem już szczerze powyżej niż nawet po dziurki w nosie tej całej szopki - cisza, smęty, jakieś refleksje, full zbędnych rzeczy i kwestii, które jedynie w znaczący sposób wadziły naszemu standardowemu trybowi życia, który na dobrą sprawę w takich chwilach jak te, mógłby ulec drobnemu ulepszeniu. Dlatego byłem wniebowzięty, gdy nawiedzili nas nasi koledzy po fachu, zabierając do siebie na umówioną, u m ó w i o n ą imprezę, o której ktoś nie raczył nas powiadomić. Generalnie, gdyby zawitał wśród nas podczas tego popołudnia choć na moment, bez wątpienia zebrałby to, co jego, ale dzisiaj Mulat był wyjątkowo niedostępny. Na pieprzony, kurwa, plus dla niego.
    Ludzka, wręcz dziecięca radość zastąpiła miejsce frustracji, o której idąc przy boku najbardziej lubianego przeze mnie członka Mety, niemalże od razu zapomniałem. Jason i ja mieliśmy podobny pogląd na życie, jako osoby, które angażowały się w granie brudnego rock n' rolla i innych, w jego przypadku szczególnie, nieprzeciętnych gatunków muzyki, stąd też lubiliśmy sobie kulturalnie pogawędzić, w wymagających tego sytuacjach rzucając kurwami po ulicy. Choć, i w tym wypadku, w jego wykonaniu wyglądało to nieco inaczej.
    - A ty się, kurwa, odsuń. - Niejednokrotnie warknął pod nosem, odpychając, jak mawiał z umiarkowaniem, kolejną lafiryndę, która spokojnie mogłaby zastąpić niejeden szyld klubu dzięki swojemu makijażowi. Czasami odnosiliśmy wrażenie, że tapety tych panienek ważą więcej od ich mózgów. I szczerze mówiąc... takie dalekie od prawdy to znowu nie było. Zupełnie jak spostrzeżenie, że stanowią one zbiorowisko chyba wszystkich chorób wenerycznych. Wbrew pozorom nie takie znowu łatwe było mówienie o tym. Samoistnie dreszcz przebiegał po ciele, a włos jeżył się na głowie, wracając myślami do nocnych epizodów, których nie pamiętaliśmy. Milionów nocnych epizodów w niezapamiętanych kiblach z nieznajomymi dziwkami... Oh, God, please, tylko obejdźmy się bez wtórnych rzeżączek i innych gówien. Ten jeden raz. Proszę? Pomimo tej pieprzonej zasady, która paradoksalnie wpisywała się pod album Mety Kill 'Em All.
    - Gotta catch 'em all - mruknął z przekąsem pod nosem Jason, zaraz po tym, jak pstryknięcie otwieranej przez niego puszki i wydobywający się z niej syk gazu dobył moich uszu. - Czym jest jednak dobry seks za chwilowe zmaganie się z i tak uleczalnymi chorobami? - zapytał, zanurzając wargi w niewielkim otworze swojego trunku. - Pewnie i tak nie raz już się z nimi borykaliśmy.
    - W najgorszym wypadku możesz załapać HIV - rzuciłem znacznie mniej optymistycznie, jeżeli owego optymizmu można było w ogóle doszukać się w naszej rozmowie.
    - Sam Kudłaty mówił, że pewnego dnia wszyscy umrzemy na AIDS. To będzie prawdziwa rockandrollowa epidemia. Przecież my wszyscy pieprzymy te same panienki. Zresztą, jedna z drugą dorzucą dobrego loda i będziemy kwita - powiedział, uśmiechając się na samą myśl wspomnianej przyjemności pod nosem.
    Lubiłem i bardzo, ale to bardzo ceniłem tego gościa. Miał wymagające poczucie humoru i często rzucał na prawo i lewo kąśliwymi żartami czy uwagami, ale miał w sobie też to coś, co sprawiło, że od razu złapaliśmy wspólny język. Zdawać by się mogło, że zastępowanie Cliffa było dla niego czymś cholernie problematycznym, ale Newsted umiejętnie to maskował. Robił to, co do niego należało - odgrywał swoją rolę na scenie pierwszorzędnie i tylko tyle powinno zaspokoić głód ciekawskich. Nikt mu w końcu w gacie nie będzie zaglądał. Jego sprawa, niezależnie jak wielki czy jak mały był ten jego p r o b l e m. 
    W każdym razie, zapowiadała się świetna impreza, której nie miałem zamiaru pod żadnym względem zmarnować. Próżnowanie? A w życiu! Wszystko moje. Chociaż raz. Chociaż przez tę jedną noc.
    - W sumie to dziwię ci się, że to wytrzymujesz. - Usłyszałem w chwili, gdy Newsted zdecydował się zagłuszyć szumiących i przekomarzających się po całej długości ulicy Rose'a i Hetfielda, których sprzeczka tym razem tyczyła się zastępczego koncertu Gunsów za nieporadną, jak wielokrotnie zaznaczał Axl, Metallikę. Kiedy odwróciłem głowę w stronę basisty, akurat przez jego przełyk sprawnie przemknął łyk wcześniej upitego piwa. - Nienawidzę pierdolenia - kontynuował - jak gramy, to gramy, jest informacja, pod którą wszyscy się dostosowujemy. Jak idziemy pić, albo idziemy na dziwki, żaden nie oponuje. Dlaczego nie warkniesz, nie powiesz, że koniec użalania się i lizania sobie wzajemnie dupy, tylko spinacie się i wychodzicie? Skończycie jak pizdy, jeśli się nie pozbieracie.
    Chciałem coś odpowiedzieć, jakoś ustosunkować się, obronić zespół, jednak uśmiechnąłem się jedynie głupkowato pod nosem, wlepiając spojrzenie w coraz bardziej szarzejący chodnik. Noc rozgaszczała się na niebie, stopniowo rozwijając na nim dywany lśniących gwiazd, których moc starała się przewyższyć uliczne, zaniedbane latarnie, rzucające na deptak smugi zamglonego światła, w których tańczyła jedynie masa kurzu.
    Poczułem się naprawdę idiotycznie. Szedłem na tym przedzie jak ostatni matoł, któremu jakby mowę odjęło po usłyszeniu gorzkiej prawdy na temat swój i, jakby nie było, także i swojego zespołu. Powinienem się tłumaczyć? Nie wiedziałem. A ta niewiedza pozwoliła mi jedynie milczeć i myśleć. A właściwie starać się skupić, pomimo ciągłego nawoływania to on.
    Z krótkotrwałego amoku wyrwało mnie ocucające odchrząknięcie Stradlina, którego skinięcie głową doprowadziło mnie następnie do postaci awanturującego się Rose'a. Tuż obok Rudzielca nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd wyrosło dwóch rosłych mężczyzn, którzy nie wyglądali przyjaźnie. Takie dwa, typowe łyse karki, którym doskwierał brak spuszczonego w grafiku, choćby jednego, cotygodniowego wpierdolu. Oh, jaka szkoda, że tym razem padło na Rudego. Wszelkie wyrazy... czy jak to tam.
    - To on, to on! - krzyczała jakaś panienka, której lament nie był nawet tyle, co wyrazem ulgi, że jej oprawca dostanie karę, w ogromnym cudzysłowie pisaną, za swoje występki, ale wręcz tryskała ekscytacją, popychając co chwilę swoich koleżków w stronę Axla, który po wcześniejszym podpadnięciu Hetfieldowi, stał się jego głównym punktem dokuczliwych komentarzy.
    Zaczęło się robić niebezpiecznie i Axl wrzeszczał jedynie, żebyśmy sobie poszli, bo on i tak nas za moment dogoni. Staliśmy w kilkuosobowej grupie i wpatrywaliśmy się, jak tamta dwójka chce obić mu mordę. W sumie mogliśmy mu pomóc, ale... po co się wychylać? Izzy stwierdził, wyłapując mocno spanikowane spojrzenie Rose'a, że chyba faktycznie lepiej będzie, gdy pójdziemy, więc ruszyliśmy do domu zespołu, do którego dumnie prowadził nas James.
    Mijając zakręt, ponownie usłyszeliśmy głos rudowłosej dziuni:
    - Chciał klepnąć mnie w dupę!
    Przykładny narzeczony, nie ma co. 
    Wkraczając w nie takie znowu skromne, jak zdążył zapowiedzieć wokalista Metalliki, progi ich wspólnego mieszkanka, zdecydowanie wykazał się wyższością, którą nad nami czuł. Uprzejmie zaprosił nas do środka, otwierając uprzednio drzwi kluczem. Jedna z podstawowych różnic pomiędzy naszymi ruderami. Do Hella wchodziło się z hukiem i bez pukania. A tutaj? Pełna kulturka. Żałosne, choć bardzo sentymentalne i w sumie... Wzruszające?
    Przekraczając próg mieszkania, od razu nasunęły mi się na myśl wspomnienia z rodzinnego domu. Zapach pieczonego w weekendy ciasta, który chyba już zawsze kojarzyć mi sbędzie z każdym nastoletnim wybrykiem, kilkunastominutowymi tłumaczeniami, a następnie bezsilnymi uderzeniami mokrej szmaty o plecy, które później zapłakana i zatroskana mama z czułością głaskała, narażając mnie na pretensje ze strony starszego rodzeństwa.
    Powrót do przeszłości przerwał mi Hetfield, który uderzając mnie w plecy, podał mi do rąk butelkę czystej. Niby był to przyjacielski gest, ale kurde... łapę to on ma ogromną. A siłę w niej nie mniejszą.
    Zanim impreza zaczynała nabierać rozpędu, upłynęła jeszcze dobra godzina, w której Metallikę odwiedziło kilkanaście osób. Wśród nich znalazł się także, ekhem, nieco poturbowany Rose. Nie domyśliłbym się, iż to on próbował wkroczyć na teren Hetfielda i spółki, gdyby nie te wrzaski dochodzące z przedsionka.
    - Kurwa, wpuść mnie - mówił początkowo wyraźnie zmarnowany i niechętny, jednak uszczypliwa gadka Jamesa zaczęła działać mu na nerwy. Podszedłem do dwóch stron konfliktu i kładąc wokaliście dłoń na ramieniu, nakłoniłem, aby pozwolił tej rudej pale wejść do środka. Zbyt długo nie oponował; zostawił nas w wejściu, niemal biegnąc z wywalonym na wierzchu językiem do trójki panienek, które bajerowane były przez Kirka przy kuchennym blacie, gdzie gitarzysta pieczołowicie przyrządzał drinki nowym koleżankom.
    - Jak się wytłumaczysz Alex? - zapytałem, kiedy kierował się w stronę centrum całej zabawy, umyślnie mnie ignorując i nawet nie patrząc w moją stronę.
    - A widzisz ją gdzieś tutaj? - zapytał retorycznie, wykrzywiając twarz w wyczekującym grymasie. - Zresztą nie twój, jebany, interes - burknął, po czym zniknął gdzieś pomiędzy wciąż powiększającą się grupą ludzi.
    Zdecydowanie górując nad całym zgromadzeniem, wypatrywałem jakichś fajnych sztuń, które mogłyby w znaczący i efektywny sposób umilić mi ten wieczór. Wyboru za wielkiego nie było - jedne z nich już odlatywały gdzieś daleko ze swoimi facetami, a inne nie prezentowały się zbyt dobrze, żeby nie powiedzieć, iż same ich twarze odrzucały mnie z odległości kilku metrów.
    Znużony poszukiwaniami - nie bacząc na to, jak długie by one nie były - postanowiłem znaleźć Adlera, który obiecał zaraz do nas dołączyć. Miałem szczerą nadzieję, że to zaraz już od przynajmniej dobrej godziny pojmowane było jako teraz. W tej lepszej zaś wizji umyśliłem sobie odnalezienie Stradlina. Ze Stevenem bowiem kontakt ostatnio był, hm... mocno ograniczony, mówiąc delikatnie. Zresztą po co silić się na zwracanie uwagi, wyciąganie pomocnej dłoni czy też tłumaczenie, jak dziecku przez dupę, że nie wolno, nie powinien i jednoczesne dorzucanie miliona innych bzdetów naraz. Przemawiałby przeze mnie hipokryzja; nadużywanie zakazów wobec innych w czasie, gdy samemu ma się bardzo rutynowy stosunek z używkami. A naruszanie cudzej godności w obliczu własnych uzależnień było zdecydowanie nie na miejscu. Zupełnie jak wkładanie palców w nieswoją dupę, czy tam wtykanie nosa w nieswoje sprawy; jak kto, kurwa, woli.
    Dumnie przechadzając się po wszystkich pomieszczeniach, a raczej przepychając się wśród szalejącego tłumu, jak na złość, kilka razy mijałem się z Rosem, przy czym ani przez moment na horyzoncie nie pojawiła mi się idiotyczna morda Pudla, której niewychwycenie było czystą niemożliwością, czy też wiecznie bezemocjonalna twarz Stradlina. W gruncie rzeczy mógłbym zagaić Axla o pozostałych, ale wolałem olać gnoja i dokończyć poszukiwania samotnie.
    Zakończyły się one jednak zupełnie inaczej. Olałem nie tylko Rose'a, ale i wszystkich pozostałych, zaraz po tym, jak natrafiłem na Newsteda. Nie zważałem zupełnie na fakt, iż napalona lalunia ciągnęła go w stronę kibla i za wszelką cenę starała się, aby skupił swoją uwagę tylko na niej. Ku mojemu zdziwieniu skupił. Olewając mnie i moją propozycję na wspólne chlańsko. Olewasz, zostaniesz olany. Bang, bang, kurwa, bang. O, ironio.
    W przelocie złapałem z narożnego stolika, przy którym wcześniej Hammett przyrządzał popisowe drinki swoim koleżankom, z którymi właśnie w najlepsze zabawiał się na parkiecie, butelkę whiskey. Nie okazywałem większego entuzjazmu i nawet na nią nie patrzyłem; w moim wypadku powodem do radości wobec rzeczy materialnych była jedynie butelka czystej. A to? Jedynie napój dla zabicia czasu.
    Po opróżnieniu pierwszej butelki później w swoje gardło wlewałem dosłownie wszystko, co zostało mi podstawione pod nos; jak nie przez domowników, to innych znajomych i nieznajomych oraz pozostałych gości i imprezowiczów. Wielokrotnie musiałem odmawiać rozochoconym panienkom seksu, mając totalnie zepsuty humor. Zajebista impreza. Najebany Duff wraca do domu.
    I kiedy tak chwiejnym krokiem kierowałem się do drzwi, dziwnie znajomy głos i dotyk potraktował moje ciało:   
    - Totalnie naprany. - Usłyszałem, zostając odepchniętym, a następnie znów osamotnionym. - Świnia. - Dobiegło moich uszu na odchodne, jednak chwila nerwów, wyrażonych krótkimi salwami przekleństw rzucanymi pod nosem, została wynagrodzona mi świetnym obciągnięciem. Nie wiem, przez kogo, nie wiem do końca, gdzie, ale było ono naprawdę rewelacyjne.
    A później? Zwinąłem się do domu. Okropna impreza. Na stypach bawią się lepiej. Lepiej ode mnie. 


~Perspektywa Alex~

 
    Naciskając na klamkę liczyłam na kilka życzliwych uśmiechów, które od razu poprawiłyby mi humor. Już niemal widziałam ich wszystkich na kanapie, siedzących i czekających na mój powrót, który tylko rozpocząłby kolejne, cudowne popołudnie spędzone we wspólnym gronie. Jak to jednak w te gorsze, porażająco męczące dni bywa - myliłam się. Po ludzku się myliłam, jednak wolałam się do tego nie przyznawać. Ani przed sobą, ani przed nikim innym. Przywitanie przez pusty dom nie było niczym przyjemnym. Uśmiechnęłam się krzywo pod nosem i dobita ciszą na wejściu, przekroczyłam próg, zamykając za sobą drzwi.    
    Niedbale rzuciłam swoje rzeczy w okolice schodów i udałam się do kuchni, aby coś przekąsić. Dzisiejszy dzień mnie wykończył - nieprzyzwyczajenie do jakiejkolwiek pracy dawało o sobie znać. Miałam szczerą nadzieję, że to kwestia kilku dni, a góra miesiąca, aż do nastania momentu, w którym wszystko się unormuje.
    Biorąc kęs znalezionego w lodówce jabłka, stwierdziłam niemal od razu, że nie nadaje się ono absolutnie do niczego. Wrzuciłam je sprawnym ruchem ręki do kubła, nalewając sobie następnie szklankę wody z kranu. Otoczyła mnie dziwna beznadzieja. Dzisiejszy dzień w ogóle był okropnie dziwny i nużący. Kilka chwil w milczeniu i zachciało mi się spać.
    I jak od dawna marzyłam o spokoju, tak zaczął mi on teraz okropnie przeszkadzać. Zdawał się być wręcz przerażający. Potrzebowałam uwagi, rozmowy, czegokolwiek. Obecności drugiej osoby. Natychmiast.
    Gramoląc się do własnych czterech ścian, które dzieliłam od niepamiętnego już czasu z Rosem, a od jeszcze dłuższego z jego nieobecnością, mijałam kolejno kilka pomieszczeń, do których drzwi były na oścież otwarte. Chłodny wiatr wywołany przeciągiem drażnił moje kostki, kiedy przechadzałam się korytarzem między pokojami. Nienaturalne odgłosy i westchnięcia wróciły mnie kilka kroków do tyłu, gdy nie zwróciłam wcześniej większej uwagi na czyjąś obecność w Hellu. 



    Pokręciłam szybko głową i zakłopotana spuściłam spojrzenie w dół, szybkim krokiem udając się do swojej sypialni. Zbyt długie wpatrywanie się w Stevena, który w najlepsze dogadzał sobie z wzajemnością z nieznaną mi dziewczyną, wprawiło mnie w niemałe zażenowanie. Nie zdążyłam nawet zamknąć za sobą drzwi, kiedy zjawił się za mną, tłumacząc coś, a jego nędzną gadkę zagłuszała spragniona większych wrażeń koleżanka. Kręciłam nieustannie głową, nawet nie wsłuchując się w jego niezrozumiały monolog.
    - Dość - rzuciłam ochrypniętym, osłabionym głosem. - Nieważne, nie obchodzi mnie to. Nie moja sprawa. Przepraszam.    
    Popcorn stał jak wmurowany, jednak nie minęło dobre dziesięć sekund, nim drobna blondynka z powrotem zaciągnęła go do łóżka, aby dokończyć to, czemu z tak dużym zaangażowaniem oddawała się nawet na moich oczach. Dobra była. Niech żałuje ktokolwiek, kto mógł zobaczyć to zajście z boku; moje rumieńce, zaskoczenie i wybałuszone oczy Adlera oraz wypchane po brzegi usta... Ekhem. Nieistotne. Lepiej urwać tutaj dla zdrowej psychiki odbiorców.  
    Nie przerywając już więcej zapatrzonej w siebie parze, która zdążyła już chyba zapomnieć o całej sytuacji, chodziłam to tu, to tam, krzątając się bez większego celu. To zamknęłam drzwi, to uchyliłam okno. Gdzieś z kolei dźwięk skrzypiących drzwi wyrwał mnie z zamyślenia.
    Kiedy trafiłam jednak na pijanego Slasha, który leżał sobie na podłodze, w zupełności nikomu nie wadząc, rzuciłam od razu bezsilnie:
    - Co narobiłeś tym razem? - kucając odruchowo tuż przy nim.
    Milczenie odbijało się echem po ścianach, a szelest moich ubrań o chropowate wybrzuszenia kaloryfera podkusił Mulata, aby ułożyć ciężką głowę na moich kolanach. Siedzieliśmy w ciszy, która mnie dobijała, a jego zaspokajała. Dlaczego tak cholernie muszę się od wszystkich różnić?
    - Czy ci się to podoba, czy nie, teraz będę ci opowiadać - powiedziałam, zatapiając jedną z dłoni w gęstwinie jego loków. Głos drżał mi, gdy tylko ruszałam mniej i bardziej dotkliwe tematy, a Hudson dalej milczał. Wiedziałam jednak, że słucha. I tyle całkowicie mi wystarczało.
    - Gdzie są pozostali? - zapytałam chwilę po tym, jak większa chwila słabości minęła.
    - Wyszli - odparł absolutnym bełkotem, który i tak zdawał się być dla mnie aż zanadto dziwnie zrozumiały.
    - Dowiem się, gdzie? - nalegałam, wcale nie ironizując. Obchodziłam się z wyczerpanym Hudsonem z pełnym zapasem delikatności i cierpliwości.
    - Odwiedziła nas Metallika, to my ośmieliliśmy się odwiedzić Metallikę.
    Przytaknęłam krótko, tępo wpatrując się w równoległą ścianę. Nagle Hudson zaczął gwałtownie, choć nieefektywnie podnosić się z ziemi.
    - Co robisz? - zapytałam, marszcząc czoło i towarzysząc mu na każdym, niekontrolowanym kroku.
    - Mnie nie może tam zabraknąć. Ciebie też - powiedział, uśmiechając się pijacko i mierząc palcem w moje serducho. I wiecie co? Jaki by ten uśmiech nie był, była to najlepsza rzecz, jaka mnie dzisiejszego dnia spotkała. Wspólnymi siłami dotarabaniliśmy się do wyjścia.
    - Podziwiam twój żołądek - powiedziałam na jednym wdechu, kiedy wspólnymi, a dokładniej dzięki mojej sile przekraczaliśmy furtkę naszej rezydencji.
    - Możesz popodziwiać też to, co zostawił w toalecie - odparł, otwarcie się z siebie nabijając. Co za człowiek.
    - Nie mam już czym nacieszać wzroku - rzuciłam, krótko się śmiejąc.
    - Wiesz, jest taka jedna rzecz, którą mam nawet przy sobie. Na początku może cię przerazić jej wielkość, ale za to potem jak cieszy - opowiadał gitarzysta z podekscytowaniem w głosie. Typowy marketingowiec.
    - Jak cudowna ta oferta by nie była, nie skorzystam - zapewniłam. - Panu już dziękujemy, nagadałeś się.
    Mulat zaśmiał się słabo, ale wydusił z siebie ten gest. Zaczął wracać do życia. A ja mu w tym zawtórowałam.
    Idąc dzielnie przed siebie - kto liczyłby te potknięcia i nieudane slalomy na chodniku - nie rozmawialiśmy. Cisza sprawiła, iż pozwoliłam sobie na stosunkowo zbędne rozmyślanie. Postawa Stevena jednak bardzo mnie rozczarowała. Przecież tak kochał Julie.
    Spoglądając na powłóczającego nogami Slasha, warknęłam w myślach:   
    - Slash, on... Wszyscy najchętniej by uciekali, znikali i udawali, że potrafią zapomnieć. Pierdoleni tchórze. Jebani egoiści.
    A osoba, która swoją postawą irytowała mnie najbardziej, nie raczyła się nawet wytłumaczyć. Te niby pomocne wdechy na opanowanie się nie pomogły. Miałam ochotę wytargać go za te rude kłaki - i byłby to chyba jeden z najbardziej agresywnych sposób na pokazanie miłości. Wszystkie jednak nerwy wynikały właśnie z obycia z nią.
    Nasze uczucie było mocno toksyczne, wręcz patologiczne, a nawet użyłabym stwierdzenia, że piekielnie popieprzone. Zamiast uskrzydlać, ciągnęło ku dołowi. Gdzie i w, kurwa, jakim filmie z happy endem tak było? Z chęcią pogadam z reżyserem, który i być może nagrywa mój życiorys. Serdeczny fuuuck, w pańską stronę, drogi panie.
    Docierając w skromne, lecz absolutnie zajebiste progi, w które zaprosił nas rozpromieniony James Hetfield w całej swojej postaci, oddałam Hudsona w ręce Kirka i Larsa, którzy także wpadli się przywitać. Po zdjęciu Slasha z moich ramion poczułam się jak nowonarodzona. Miałam szczerą ochotę ucałować swoje bicepsy, choćby w teatralny sposób, ale obawiałam się, że śmiech pozostałych z tego powodu będzie tylko jednego rodzaju - sarkastyczny.
    - Nie dotykaj mnie - burknęłam, kiedy nie wiadomo skąd pojawił się przy mnie i położył chłodne dłonie na moich ramionach. Nie obdarzając go ani jednym, choć krótkim spojrzeniem, oddaliłam się w stronę kuchni, wpadając po drodze na totalnie napranego McKagana, którego zbyłam krótkim
wypowiedzianym pod nosem komentarzem i nieco bardziej niż umiarkowanym odepchnięciem na bok, byleby tylko natychmiast zszedł mi z drogi. W pomieszczeniu czekał na mnie zdziwiony, lecz jednocześnie dziwnie uradowany Hetfield, który na wejściu wręczył mi półpełną szklankę z przezroczystą cieczą.    
    Przechyliwszy naczynie, wypiłam blisko całą zawartość naczynia, podsuwając ją ponownie wokaliście.
    - Widzę, że ktoś tu dzisiaj ma gorszy dzień - zarechotał, jednak moje piorunujące spojrzenie momentalnie sprowadziło go na ziemię. Niemal wyrwawszy mu z rąk szklankę, ponownie zatopiłam w niej nieumalowane nawet wargi.    
    Silne szarpnięcie za ramię spowodowało, iż wyplułam wszystko, co miałam w ustach prosto przed siebie.
    - Koniec tej całej szopki - warknął Rose, targając moją ręką.    
    - Ja dopiero się rozkręcam, kochanie - wycedziłam przez zęby z ironicznym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy, następnie wyrywając się z uścisku mężczyzny. Nogi poniosły mnie prosto w roztańczony tłum, gdzie chwilę później prężyłam swoje ciało na wszystkie strony, wydzierając się wniebogłosy, idąc za tekstem śpiewanym przez wokalistę aktualnie wysławianego przez bawiących się imprezowiczów zespołu.
    - Więc będziemy bawić się razem - usłyszałam nad uchem, kiedy jego dłonie twardo spoczęły na mojej talii.
    Tańczyliśmy niemal do upadłego; blisko siebie tak bardzo, że nasze ciała ani na moment nie przestawały się ze sobą stykać. Axl był mistrzem w wielu dziedzinach, miał także wiele energii, której szczerze mu zazdrościłam. Pięć piosenek, a ja już miałam dość. Szybki przebieg imprezy, nie powiem.
    Zdyszani opadliśmy na kanapie, którą Rudzielec zwolnił dla nas w mało kulturalny sposób, prawie zrzucając z niej parę zawstydzonych nastolatków. Opadł na nią pierwszy, jednak widząc moje mało przekonane i poirytowane spojrzenie, przyciągnął mnie do siebie, sadzając na swoich kolanach.
    - Masz - powiedział, podając mi butelkę napoczętego Danielsa. Upiłam z niej łyka i rzuciłam gdzieś za siebie. - Ależ zbuntowana. - Nie obyło się bez komentarza podpitego wokalisty, którego drobne oczka błyszczały delikatnie w świetle domowych lamp, zwisających niedbale z sufitu.
    Przygryzłam delikatnie dolną wargę zaledwie chwilę przed tym, nim Rose musnął moje usta. Brak namiętnej odpowiedzi wyprowadził go z równowagi. Ciągnąc mnie za rękę w stronę wyjścia był bardzo stanowczy, a jego twarz przybrała kamienny wyraz. Nieukrywanie hamował się, aby nie wybuchnąć i nie rzucić jakimś głupim tekstem w moim kierunku. W tym szybkim marszu natknęłam się przelotnie na zmarnowany wzrok siedzącego pod ścianą, w ciemniejszym i słabo widocznym zakamarku domu, Izzy'ego. Był nieobecny. Naćpany. Znowu.


    - Nie zostawię tutaj Slasha - oznajmiłam stanowczym tonem głosu, zapierając się na werandzie. Axl zatrzymał się wpół kroku. Wziął głęboki oddech i zbliżył się, ujmując moją twarz w dłonie, ponownie i znacznie dłużej obcałowując moje usta. - Siadasz mi na psychikę. Wiesz, że tego nie lubię.
    - Ale wiem też, za czym tęskniłaś - odparł, unosząc jedną brew ku górze. - Mała, Slash nie jest dzieckiem. Poradzi sobie, a ty też musisz pomyśleć o sobie.
    - Dziwne, że mówisz mi to ty - rzuciłam kąśliwie, nie dając za wygraną.
    - Chodź ze mną, to się przekonasz, że nic nie jest dziwne, jak to nazwałaś - nalegał, zaciskając delikatnie moje dłonie w swoich. To coś w jego oczach mnie przekonało. - Jestem tutaj. Z tobą, na zawsze. - Te słowa bardzo na mnie podziałały. Przymknęłam powieki i pokiwałam twierdząco głową. Uległam.



    Szybki marsz, nerwowe rozglądanie się dookoła, pocące się dłonie i niepewność w oczach - to wszystko towarzyszyło Rose'owi w czasie pokonywanie tej niemiłosiernie dłużącej się drogi. Miałam złe przeczucia, ale adrenalina rozsadzała moje żyły, łącząc się z czymś na wzór euforii, z czymś sygnalizującym, że spotka mnie coś dobrego.
    Mocno zarośnięte otoczenie, obskurny budynek, a raczej jego ruiny. To wszystko, co ukazało się moim oczom po ostatecznym zatrzymaniu się w miejscu, do którego mieliśmy dotrzeć. Rose porozglądał się krótko dookoła, po czym wyciągając z kieszeni scyzoryk, zbliżył się do najbliższego drzewa i wyrył na nim pierwszą literę swojego imienia.
    - Teraz twoja kolej - powiedział, podając mi do rąk wcześniej trzymany przez niego połyskujący, metalowy przedmiot. Bez większych emocji przejęłam scyzoryk od wokalisty i podeszłam do wyznaczonego drzewa. Dlaczego też miałabym uwidaczniać swoją radość czy ekscytację? Po co? Tęskniłam za nim i dobrze o tym wiedział. Ale nie miałam zamiaru od razu po jego łaskawym pojawieniu się rzucać mu się w ramiona i zgrywać, że wszystko jest w porządku. Bo nie było. A przynajmniej nie dla mnie.
    - Dalej jesteś zła? - raczej oznajmił niż zapytał, coraz mniej cierpliwym tonem głosu, gdy odepchnęłam jego ręce, które sprawnie chciał owinąć wokół mojej talii.
    - Nie. Za co? - odpowiedziałam, a ironia pochłonęła całą moją osobę.
    Kiedy Rudy odwrócił mnie siłą w swoją stronę i spojrzał mi głęboko w oczy, od razu zauważyłam, że jemu także nie jest lekko. Ale czy ktokolwiek go do czegoś zmuszał?
    Krzyżując ręce na piersi czekałam. Po prostu. Stałam niczym bezwiednie postawiony słup i milczałam. Szczerze wątpiąc czy i na to sobie zasłużył. Na obecność, której on sam mi nie podarował przez kilka ostatnich dni. A w obliczu uczucia, jakim go darzyłam, zdawały się one trwać w nieskończoność.
    Axl nie odezwał się jednak ani słowem. Ujął moją dłoń we własną i stając za mną, pomógł mi wyskrobać drugie A, które następnie umiejscowiliśmy w całkiem kształtnym sercu.
    - Jesteśmy jak dwa żywioły - powiedział, kiedy przerzuciwszy wszystkie moje włosy na jedno z ramion, podrażnił swoim oddechem moją szyję. - Niby trwałe, a jednak zaskakujące i zmienne. Toczące ciągłą walkę ze sobą i z własnym wnętrzem jednocześnie. Nic dziwnego, w końcu...
    - Przeciwieństwa się przyciągają - dokończyłam półgłosem, zatrzymując wzrok na wyrytych na drzewie literach.
    - Mądra dziewczynka - cichy pomruk znów wzbudził we mnie natychmiastową reakcję; moje ciało momentalnie przeszedł dreszcz, a ręce pokryła gęsia skórka. Gorący, lecz krótki pocałunek w obojczyk pobudził dodatkowo w upływie piekielnie krótkiej chwili większość moich zmysłów. Odwróciłam się i spojrzawszy krótko w oczy wtulonego we mnie mężczyzny, następnie zatrzymałam spojrzenie na linii jego warg. Byliśmy od siebie kompletnie uzależnieni. Dwa ciężkie charaktery, które miały identyczny problem z przyznaniem się do takiej sposobności

    Między nami zapadła cisza, którą wypełniały jedynie nasze rozgrzewające chłodnawe powietrze oddechy. Z oddali nie słychać było zupełnie niczego; ani grama jęków, skowytów czy wrzasków. Bajeczna cisza przerywana subtelnym powiewem wiatru, trącającego przeschnięte liście drzew.
    - Chodź - powiedział, subtelnie trącając moją dłoń własną palcami, aby chwilę później splotły się one w jedność.
    Podnosząc wysoko nogi stanęliśmy przy głębokim dole, którego tajemniczość wręcz nalegała, aby wejść do środka. Axl pomógł mi wejść, ujmując ciężar mojego ciała w talii tuż po tym, jak sam wskoczył do środka.

     Byłam zachwycona klimatem wnętrza. Niby nic wielkiego, żadna duża różnica pomiędzy zewnętrzną stroną budynku. Jednak dźwięk pianina, które skupiło na sobie całą moją uwagę, wzruszył mnie bez opamiętania. W połączeniu z głosem Axla, który początkowo nieśmiało śpiewał zupełnie nową piosenkę. Walczyłam z cisnącymi się do oczu łzami. Hamowałam się, byleby tylko nie wybuchnąć płaczem, jednak okazało się być to niemożliwe. Rozpłakałam się niczym małe dziecko tuż po słowach: If we could take the time to lay it on the line/I could rest my head/just knowin' that you were mine/All mine, wtulając się w swojego ukochanego, który przestał grać, nie zaprzestając jednak śpiewu: 

So if you want to love me
Then darlin' don't refrain
Or I'll just end up walkin'
In the cold November rain


    - Hej, nie płacz już - prosił, uśmiechając się ciepło. - Nigdzie się nie wybieram, mała - zapewniał. - Bo zacznę śpiewać Don't Cry - zaśmiał się.
    Wbrew pozorom te słowa nie pomogły. Płakałam głośniej, mocno zaciskając dłonie na jego kurtce, przez co wokalista zaśmiał się cicho. Mieliśmy do siebie słabość, zdecydowanie. Oboje. I to ogromną.
    Axl głaskał mnie przez cały czas po głowie, mrucząc jedynie w jej czubek cicho:
    - Tyle nerwów, a to wszystko dla ciebie. Miłość wymaga poświęceń, skarbie. Oboje się o tym bardzo mocno przekonaliśmy.
    Geez, jak ja go kocham.
    Podniosłam spłakane oczy na Rudego, a następnie krótko musnęłam jego wargi. Przez drżący głos nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa, jednak moje oczy wręcz krzyczały wszelkie wyrazy, które tylko mogły ukazać, jak bardzo byłam mu wdzięczna. Bo byłam. Cholernie. Bardziej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić.

     - Axl, co ty masz na policzku? - zapytałam, zrywając się z miejsca i patrząc na niego z wyczekiwaniem oraz z przerażeniem rosnącym w oczach. Kiedy założyłam jego włosy nieco do tyłu, moim oczom ukazał się czerwony policzek, na którym zaczynał malować się już dorodny siniak. Rose uśmiechnął się niepewnie i wzruszywszy ramionami, przytulił mnie do siebie, uspokajając szeptem. Wtuliwszy eufemistycznie obolałą twarz w moją dłoń, rzucił jedynie niemal nieme i krótkie: nic wielkiegoNie ruszałam się, przestałam odwzajemniać jakiekolwiek gesty. Byłam jak kłoda. Co się właściwie stało? Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam? - te pytania nie dawały mi spokoju. Wpatrywałam się gdzieś przed siebie, zupełnie mętnym spojrzeniem. Dlaczego nasza miłość nie może być normalna? 
    - Bo my tacy nie jesteśmy - prowadził ciągły, niemrawy monolog Axl, jednak ja nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, o czym mówi. Skinęłam jednak krótko głową i przymknęłam oczy. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło, a nieodparta chęć snu przejęła nade mną kontrolę. 
    Dalszy szept, krótkie całusy w czubek głowy i nagły wznos mojego ciała w górę. A potem? Błogi spokój.
    - Prawdziwa panna młoda. - Usłyszałam nad uchem dumny i radosny ton głosu. Uśmiechnęłam się w myślach. Najpiękniejsze przed nami. Oby. Choć w tym naszym, nieokładkowym przykładzie miłości... Na pewno.  

~~~
Witam, witam, witam. Cześć i czołem, jest Cherry z rozdziałem. 
Na początku dodam, iż wszelkie powtórzenia z serii zdanie po zdaniu są przemyślane. :)
Sporo czasu minęło od ostatniego; sporo nowych pomysłów, wrażeń, emocji, myśli i innych ludzkich rzeczy, które w chwilach zbyt górnolotnej radości czy typowej słabości ściągają nas na stałą płaszczyznę, aby nieco przystopować. Ciężko mi się tłumaczyć, więc nie będę tego robić - łączyć życia prywatnego z blogiem. Nie do tego jest on przeznaczony. 
Mam nadzieję, że drobny uśmiech choć przemknął przez Wasze twarze, gdy dowiedzieliście się, że pojawił się nowy rozdział. Ja cieszę się bardzo wtedy, gdy piszę, ale kiedy notuję coś pod postem - całe moje serce jest normalnie dla Was. We wszystkim co publikuję. 
Spotykamy się już w listopadzie, miesiącu dla mnie szczególnym. Wiadomo, ja jako fanka GN'R powiązana jestem wybitnie z utworem November Rain, ale obchodzę także swoje urodziny. Jest to dla mnie okres tak samo ważny, jak i trudny, bowiem skłania mnie ku wielu refleksjom, melancholii. Ale nie narzekam. Czuję się sobą. A to jest najważniejsze. 
Postaram się o częstsze publikacje, ale staranie a obiecanie to różnica. Dlatego nie łapcie mnie za słowa, a obdarzcie wyrozumiałością. 
Kurczę, tak się cieszę, że jestem tu znów z Wami, że piszę i piszę. Ale już się zamykam. Czekam na komentarze i serdecznie wszystkich pozdrawiam. 
A w tym wyjątkowym dla mnie czasie powierzam ten fragment każdemu, kto tu zawita. Temu, któremu podoba się moja twórczość i jej przeciwnikom. Ten rozdział dedykuję Wam, Drodzy Czytelnicy. :)
Buziaki i do następnego!
Muah!


*zdjęcie na początku może być trochę mylące czy też dziwiące, ale nie trwóżcie się - to jedynie Hetfield, James Hetfield; tak, ten drugi wokalista wymieniany od niedawna na moim blogu. ;) Odsyłam zaintrygowanych tutaj: Metallica ; tam zapewne wiele pytań zostanie wyjaśnionych. A zakładkę zedytuję w wolnej i to naprawdę wooolnej chwili, bo bohaterowie są bardzo pracochłonni. Wszystko jednak w swoim czasie; just a little patience!

        

9 komentarzy:

  1. Olaaa! 😍
    Boże kochany,ty to jesteś artystka. Żebyś mnie widziała czytającą. Aż mi się rumience z emocji pokazały.
    Jesteś niesamowita!
    Czekałam i się doczekałam!💓😍😍
    Te przemyślenia Alex, takie bardzo głębokie poruszyły mnie mega, tak samo jak te milostki 💞
    Mocne całuski 💓

    OdpowiedzUsuń
  2. jest 3 a ja znów się nie wyśpię do pracy. Ale mogę umrzeć spokojnie, bo WRESZCIE zaśpiewał jej tą piosenkę. Gdybym była na miejscu Alex, pewnie zwymiotowałabym cukrem. Kszty romantyzmu we mnie nie ma. A Ci dwaj wyrabiają jego normę za cały Hell House. No mniejsza, też kocham November Rain, też mam urodziny w listopadzie, ale z całych sił nienawidze tego miesiąca.
    Trzymaj się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spodziewałby się ktokolwiek, że tego samego dnia, droga imienniczko? ;)

      Usuń
    2. też sprawdziłam. No cóż xd urodzone pod gwiazdą November Rain :)

      Usuń
  3. Chciałabym zobaczyć minę Alex przyłapującej Stevena 😂 Dla niej to była bardzo niekomfortowa sytuacja, aczkolwiek mnie to bawi xdd No cóż,jestem dziwna.
    Sądzę, że postawa Adlera wynika ze sposobu, w jaki przeżywa żałobę za ukochaną. Każdy z nas jest inny. On akurat potrzebuje zapomnienia, żeby poradzić sobie z tym wszystkim. Szkoda, że Julie już nie ma. Pomimo iż miała te swoje nieczyste zagrania, lubiłam ją.
    Mam dziwne przeczucia co do napoju, który dał jej Hetfild. Widzę czarny scenariusz, ale mam nadzieję, że się nie spełni 😉
    Alex i Axl tworzą naprawdę ładną parę. Zawsze kiedy opisujesz ich wątek miłosny, uśmiecham się jak głupi do sera. To wyrycie inicjałów na drzewie 😍 C'est très romantique ❤ Kocham ten wątek i mam nadzieję, że dojdzie do ich ślubu 😉
    Podsumowując, cud, miód, malina 👍👌 Kocham Twój styl, ale o tym pewnie już wiesz, bo w kółko to powtarzam. Czekam na ciąg dalszy 😉 Doskonale rozumiem twój brak czasu. U mnie jest podobnie. Jak to mówią, są rzeczy ważne i ważniejsze, przyszła pani dziennikarko (chyba, że coś się zmieniło, a ja o tym nie wiem).
    Pozdrawiam i życzę dużo weny 😉😘 No i oczywiście powodzenia w szkole xdd

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział!
    Te romantyczne sceny ��
    Właśnie z tym napojem, jak ktos napisał wyżej �� ��
    Ciekawa jestem, czy ten napój coś miał.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zajebisty :)
    Kuźwa, haha tyle mam w sobie tego romantyzm, kocham po prostu te sceny ����
    Genialna jesteś! Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  6. Wzruszyło mnie to, jak Alex opowiadała pijanemu Slashowi. To tak ślicznie pokazało ich więź...
    Przecudnie, rozdział genialny i teraz już wiem, że miałam na co czekać.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam, a zapomniałam skomentować.. Tak, tak refleks.... Alex i Axl kc ich tak bardzo <3 Wspaniały, romantyczny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń