Strony

poniedziałek, 21 marca 2016

One Shot II

 You don't know who you can trust now
or you should believe


   Biegałam od pomieszczenia do pomieszczenia, za wszelką cenę starając się nie obudzić mojej córeczki. A to sięgnęłam po kubek z zimną już kawą, który dziwnym trafem znalazł się na schodach, a to szukałam dosłownie wszędzie kluczy od mieszkania, które kilka minut wcześniej wrzuciłam do torebki, lub skupiałam się na zamaskowaniu toną podkładu sporych rozmiarów siniaka, który bez mniejszych skrupułów malował się pod moim okiem.
   Zatrzymując się w łazience, nałożyłam na usta jeszcze odrobinę czerwonej szminki i poprawiając włosy, udałam się do pokoju dziecka, decydując się na zaburzenie jego spokojnego snu. Usiadłam na brzegu łóżka dziewczynki i delikatnie podnosząc kołdrę okrywającą jej niewielkie ciało, potrząsnęłam z umiarkowaniem jej nogą. Chwilę później mała blondynka spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem, uraczając mnie szczerym i dziecięcym uśmiechem, który w całej swej okazałości pochłonął jej drobną twarzyczkę.
   - Dzień dobry, skarbie - zaczęłam łagodnym tonem głosu, widząc zaniepokojone spojrzenie dziewczynki. No tak. Co się dziwić? Byłam wyszykowana do wyjścia, a pozostawienie jej w domu samej, stanowiło dla niej niemały koszmar. - Mamusia musi na chwilę wyjść, ale wróci za niecałą godzinkę. - W tym momencie blondynka mocno się we mnie wtuliła, a mój głos zadrżał - Spokojnie, kruszynko. Zamknę drzwi od zewnątrz, nikt tutaj nie wejdzie. - Starałam się brzmieć przekonująco, jednak nie do końca mi to wychodziło.
   - Na pewno? - zapytała z nadzieją w głosie. - Nie mogę iść z tobą?
   - Nie - odpowiedziałam krótko, a zarazem stanowczo, po czym podnosząc się z łóżka, skierowałam się do wyjścia. - Muszę spotkać się z panią adwokat, a małe dzieci nie mogą być przy takich rozmowach, wiesz?
   - Mamusiu, ale...
   - Maggie Clarke, jesteś już dużą dziewczynką. Poradzisz sobie. Gdyby coś się działo, wiesz, gdzie znaleźć telefon - dodałam i wyszłam z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
   Spojrzałam na zegarek, który wdzięcznie eksponował się na mojej ręce. Widząc godzinę, którą wskazywał, w pośpiechu założyłam czarne szpilki i narzucając ciemny płaszczyk na plecy, wyszłam z mieszkania.
   - Torebka - mruknęłam do siebie pod nosem, gdy zorientowałam się, że brakuje mi kluczy. Weszłam z powrotem do pomieszczenia, w którym zauważyłam, stojącą na schodach, drobną postać w beżowej piżamce. Zmierzyła mnie smutnym spojrzeniem pełnym wyrzutów i udała się do salonu, z zamiarem włączenia telewizora. Odchrząknęłam cicho i kiwając przecząco głową, ponownie wyszłam z mieszkania, starannie je zamykając. Wracałam się dobre trzy razy, aby sprawdzić, czy na pewno zamknęłam drzwi, spotykając się przy tym z zainteresowaniem ciekawskiej sąsiadki. Wredna baba.
   Założyłam okulary przeciwsłoneczne i poprawiając swoją ołówkową spódnicę, ruszyłam w kierunku wyznaczonego przez moją przyjaciółkę miejsca. Tak, nie miałam umówionego żadnego spotkania z adwokatem. Byłam tchórzem. Nie potrafiłam powiedzieć prawdy własnemu dziecku. Jednak z drugiej strony, co miałam powiedzieć pięcioletniej dziewczynce, nad którą znęcał się ojciec? Nie mogłam jej zawieść, ale nie potrafiłam też odejść od swojego męża. Pomimo krzywd, które wyrządził nie tylko mi, ale także naszemu dziecku, ciągle go kochałam. I nie byłam w stanie przestać.
   Pokonałam trzy niewysokie schodki i chwilę później weszłam do budynku. Lubiłam to miejsce. Przyjemne wnętrze, perfekcyjnie dobrane dodatki, miły dla oka wystrój z przeważającą białą i kremową kolorystyką, widok na tętniące życiem miasto. Czego chcieć więcej?
   Zdjęłam swój płaszcz i odwieszając go na stojący w pobliżu wejścia wieszak, udałam się do najbliższego wolnego stolika. Usiadłam przy nim wygodnie i skierowałam swój wzrok za okno. Najwyraźniej się zamyśliłam, gdyż dopiero chwilę później zauważyłam w szybie odbicie swojej przyjaciółki. Uśmiechnęłam się pod nosem i zabierając swoje rzeczy, przesiadłam się do niej.
   - Ktoś tu jest ostatnio mocno rozkojarzony - zaczęła, podnosząc się i pocałowała mnie w policzek - Zamówiłam nam kawę i tiramisu. Mam nadzieję, że ci to odpowiada - dodała, uśmiechając się do mnie życzliwie.
   - Tak, jak najbardziej - odparłam, zakładając nogę na nogę i wygodnie opierając się o skórzane oparcie kanapy.
   Jak to kobiety już od dobrych trzydziestu minut rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, zupełnie zapominając o otaczającym nas świecie.
   - I nie uwierzysz - powiedziała z błyskiem w oku brunetka, zanurzając usta w kieliszku z białym winem. - On jej się oświadczył, a ta dopiero tydzień później powiedziała mu o swoim niepełnosprawnym synu! - rzuciła, stawiając z hukiem szkło na stoliku.
   - No co ty? Naprawdę? - parsknęłam, zasłaniając dłonią usta.
   - A w dodatku... - zaczęła Berry, jednak przerwał jej dźwięk dzwoniącego telefonu. - Wybacz, przedszkolanka dzwoni - rzuciła przewracając z niechęcią oczami i obdarzając mnie przepraszającym spojrzeniem, odebrała telefon - Kurczę, bardzo cię przepraszam, ale Anthony źle się poczuł i muszę zabrać go do domu. Wybacz, ale to pilne - dodała w pośpiechu i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Podnosząc się z kanapy, zaczęła mnie przepraszać - Gdzie moje maniery? Nie masz mi tego za złe? To naprawdę przykry zbieg okoliczności, kiedyś to sobie odbijemy - rzuciła i niemal wybiegła z budynku, przelotnie mnie przytulając i ciągle przepraszając za zaistniałą sytuację.
   Pokręciłam głową ze śmiechem, widząc biegnącą po chodniku brunetkę, która o mało nie zabiła się o własne nogi, jednak szybko się opanowałam i skierowałam swój wzrok na lampkę wina. Nawet nie wiem, w którym momencie zaczęłam się nią bawić, przechylając ją wraz z jej zawartością raz na prawo, a raz na lewo. Słysząc ciche odchrząknięcie nad sobą, niebezpiecznie drgnęłam, o mało nie wypuszczając z rąk naczynia.
   - Mogę? - zapytał ciemnowłosy mężczyzna, wskazując na wcześniejsze miejsce mojej przyjaciółki.
   - Oczywiście - uśmiechnęłam się i chwytając w dłoń torebkę, podniosłam się z zajmowanego przeze mnie miejsca. -  Ja i tak już wychodziłam.
   Mężczyzna zmierzył mnie zdezorientowanym spojrzeniem. Ustępuję mu miejsca i jeszcze ma jakieś zastrzeżenia? Czy może powiedziałam coś nie tak? Swoimi spostrzeżeniami otwarcie podzieliłam się z ciemnowłosą postacią, która śmiejąc się, odparła, iż chciała dotrzymać mi towarzystwa. Nieco się rumieniąc, zajęłam poprzednie miejsce i poprosiłam do naszego stolika kelnera.
   - Dwa razy whiskey - rzuciliśmy w tym samym momencie. Spojrzeliśmy najpierw po sobie, a następnie nasz wzrok skierował się na rozpromienionego i rozbawionego całą sytuacją kelnera, ponownie wspólnie dodając - Ja zapłacę.
   Młody chłopak polecił nam, abyśmy uzgodnili między sobą, kto przyjmie rachunek, a on w tym czasie uda się przygotować zamówienie. Od czasu jego zniknięcia przy naszym stoliku zapanowała niezręczna cisza. Nie wiedziałam, gdzie podziać swoje spojrzenie, więc błądziłam nim po pomieszczeniu, bezustannie bawiąc się swoimi palcami. Mój towarzysz natomiast doskonale wiedział, gdzie się patrzeć. Czułam jego wzrok na swojej twarzy.
   - Proszę. - Usłyszałam nagle jego głos i zauważyłam wyciągniętą w kierunku kelnera dłoń z banknotem. - Reszty nie trzeba - dodał, uśmiechając się szarmancko.
   Nie byłam przekonana, co do tego mężczyzny, dlatego czekałam, aż to on poruszy jakiś temat. Najlepiej byłoby, gdyby powiedział coś o sobie, jednak na to się nie zanosiło. Ku mojemu zdziwieniu chwilę później bez skrępowania zaczął opowiadać mi historię swojego życia. Dowiedziałam się, że był gitarzystą w legendarnym zespole. Dziwne, bo nigdy o takim nie słyszałam.
   - Wybacz - zaczęłam niepewnie. - Rodzice wychowali mnie na muzyce Mozarta i Beethovena - uśmiechnęłam się pod nosem na samo wspomnienie rygorystycznych lat dzieciństwa. Tak, aż chce się tam wrócić!
   - Naprawdę? - zapytał, nie kryjąc rozbawienia.
   - Niestety - odpowiedziałam, szeroko się uśmiechając i kręcąc głową.
   Rozmawialiśmy jeszcze przez długi czas, a na naszym stoliku wciąż stały te same szklanki, tyle, że coraz częściej napełniane przez naszego kelnera. Ludzie przewijali się przez bar kilkukrotnie, a my nic. Siedzieliśmy tutaj od dobrych dwóch godzin, napawając się swoją obecnością. W momencie jednak, gdy mój towarzysz zapytał mnie o powód, przez który moja twarz jest nieco spuchnięta, gwałtownie podniosłam się od stolika i ruszyłam w kierunku wieszaków. Coś we mnie pękło, a oczy napełniły się łzami. Założyłam prędko na siebie płaszcz i opuściłam pomieszczenie. Poczułam potrzebę jak najszybszego znalezienia się w domu. Chłodne, jesienne powietrze uderzało w moje rozgrzane policzki.
   - Przepraszam - usłyszałam za sobą znajomy głos, a ręka mojego towarzysza zacisnęła się na moim nadgarstku. Odwróciłam się w jego stronę i wtedy stało się coś dziwnego. Mężczyzna złączył nasze usta w krótkim pocałunku, po czym wpychając mi skrawek jakiejś kartki w dłoń, skierował swoje kroki w przeciwnym kierunku.
   Potrząsnęłam głową i wpychając głębiej ręce do kieszeni, schowałam nos za kołnierz płaszcza i wbijając wzrok w swoje buty, ruszyłam do domu.
   Wchodząc do kamienicy, poczułam, jak moje ciało przeszył dreszcz. Skarciłam się w myślach i unosząc dumnie głowę do góry, zaczęłam pokonywać kolejno wszystkie schody.
   - Co? - rzuciłam bezsilnie patrząc na drzwi, na których wielkimi, drukowanymi literami, wypisane było: pożałujesz, dziwko. Chwyciłam za klamkę, nie radząc sobie ze strachem. - Maggie? - zapytałam, wchodząc do salonu. Obeszłam całe mieszkanie, jednak po dziewczynce ani śladu. - Maggie? Maggie, córeczko! - krzyknęłam i zaczęłam ponowne poszukiwania. Bezskutecznie.
   Moją panikę przerwał dzwonek do drzwi. Miałam nadzieję, że to sąsiadka odprowadziła moje niesforne dziecko do domu, jednak osobą, którą ujrzałam w drzwiach, okazał się być policjant.
   - Pani Julie Clarke? - zapytał poważnym tonem, który mocno mnie przeraził.
   - Tak - odparłam niepewnie, głośno przełykając ślinę.
   - Starszy aspirant Jefferson. Poproszę panią ze mną. Potrzebne jest zidentyfikowanie ciała przez...
   - Co? - rzuciłam, przerywając mężczyźnie. - Co? Co ty pierdolisz? Jakie ciało, jakie zidentyfikowanie, jakie zwłoki? - pytałam, a on mierzył mnie spokojnym spojrzeniem. Moje ciało przeszył spazmatyczny dreszcz, a ja wybuchnęłam głośnym płaczem. Rzuciłam się na policjanta i okładając go pięściami po klatce piersiowej, krzyczałam. Krzyczałam do wszystkich i o wszystkim, co przyszło mi na myśl.
   - Spierdalaj - rzuciłam na koniec. - Nigdzie z tobą nie jadę, skurwielu - zmierzył mnie spojrzeniem pełnym niedowierzania. - Nie rozumiesz? Wypierdalaj! - nakazałam i wskazując ręką na schody, trzasnęłam mu drzwiami przed nosem. Zaczęłam mówić sama do siebie na zmianę wybuchając głośnym śmiechem i płaczem. Weszłam do kuchni i otworzyłam wszystkie możliwe butelki z alkoholem, które zaczęłam kolejno opróżniać. Będąc przy końcu drugiej, chwyciłam swoją własność i udałam się z nią do przedpokoju, po czym siadając pod drzwiami wejściowymi, sięgnęłam po płaszcz, uprzednio zrzucając go na ziemię i opróżniając jego kieszenie, w końcu natrafiłam na poszukiwaną kartkę. Odczytałam z niej adres wypisany drukowanymi literami i nieporadnie podnosząc się z zimnej podłogi, ruszyłam do sypialni. Zdjęłam z siebie te wyjściowe szmaty i wyciągnęłam spod łóżka pudło, w którym znajdowały się moje skarby z lat młodości. Wyciągnęłam z niego skórzaną kurtkę, przetarte, ciemne jeansy z wysokim stanem i t-shirt z logiem Led Zeppelin. Uśmiechając się do swoich zdobyczy, chwyciłam je w ręke i opróżniając butelkę wódki do końca, rzuciłam nią o przeciwległą ścianę, po czym śmiejąc się niczym opętana, udałam się do łazienki.
   Potrzepałam kilka razy głową, a następnie natapirowałam włosy i nałożyłam na twarz mocny make-up, szczególną dokładnością obdarowując oczy, tym samym nadając im wyrazistość i sprawiając, że przyciągały uwagę. Po ustach ponownie przejechałam krwistoczerwoną szminką i kilka razy mlaskając ustami, zadowolona z efektów swojej pracy, skierowałam się do wyjścia. Obowiązkowo założyłam swoje czarne szpilki, dzięki którym czułam się naprawdę kobieco. A teraz w dodatku miałam w sobie ten pożądany przez każdą kobietę pazur, uwidaczniający naszą stanowczość i niezależność. Szłam ulicami miasta, jak pierdolnięta rockmanka i się tego nie wstydziłam. Ba! Byłam z tego kurewsko dumna.
   Pamiętam, jak kupiłam sobie te ubrania będąc z Berry na zakupach. Mama strasznie się na mnie zdenerwowała i zabroniła chodzenia w nich. Tak więc od piętnastu lat kurzyły się w tym pudle, wędrując z jednego miejsca zamieszkania do kolejnego. Paranoja.
   - Paczkę czerwonych Marlboro - rzuciłam do mężczyzny siedzącego za szybą. Położyłam banknot na ladzie, a ten trzęsącymi się dłońmi podał mi mój zakup. Co ci ludzie mają w głowach, że są tacy strachliwi?
   Kolejne sto metrów przemierzałam żując papierosa w ustach. Bo po co kupić zapalniczkę? Dopiero w pobliskim sklepie udało mi się ją zdobyć. No, w końcu. Zaciągnęłam się dymem i wybuchnęłam nieopanowanym kaszlem. Daje się niedyspozycja we znaki, oj daje. Przypomniał mi się mój pierwszy incydent z nikotyną. Skończył się tak samo, jak teraz i od tamtej pory nie miałam papierosa w ustach. Poukładana córeczka idealnych rodziców. Zapomnijcie. Wciągnęłam więc jeszcze raz dym z papierosa, kolejny i kolejny. Szło się więc przyzwyczaić. Mało tego, czułam się zajebiście.
   Z nieukrywaną pewnością siebie podążałam ulicami miasta, ściągając na siebie spojrzenia męskiej części mieszkańców, co cholernie mi się podobało. I pomimo tego, że byłam matką... Że byłam po trzydziestce, w żaden sposób mi to nie przeszkadzało. Powiem więcej, jeszcze bardziej mnie podniecało i dawało poczucie zwiększonego przypływu adrenaliny.
   Przeczesując palcami moje długie blond włosy, które opadały mi na ramiona, oczekiwałam, aż mój nowy znajomy pofatyguje się, aby otworzyć mi drzwi. Nieco poirytowana zaczęłam trącać palcami framugę, jednak chwilę później w wejściu do masywnego domu zauważyłam znajomą sylwetkę. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół, a jego szczęka o mało nie spotkała się z podłożem. Ha, wciąż ma się ten urok osobisty!
   - Witaj, Saulu Hudsonie - rzuciłam, uśmiechając się zalotnie.
   - Ju-Julie? - wyjąkał, jakby z niedowierzaniem.
   - We własnej osobie - odparłam, patrząc po sobie. - Będziemy tutaj tak stali, czy wpuścisz mnie do środka?
   Mulat otworzył szerzej drzwi i gestem ręki zaprosił mnie do mieszkania. Zrzuciłam kurtkę ze swoich ramion, a on momentalnie znalazł się przy mojej osobie. Czułam jego oddech na swojej szyi. Spoglądałam na niego niewinnym spojrzeniem, nawijając sobie na palec jego kręcone włosy.
   - Wyglądasz zajebiście - mruknął, całując mnie po odkrytych ramionach. Zwróciłam jego twarz w kierunku swojej i bez zastanowienia wpiłam się w jego usta. Po co? Bo chciałam, kurwa, zapomnieć.
   Mężczyzna oparł się dłonią o ścianę znajdującą się za mną i zaczął gwałtownymi ruchami języka zwiedzać moje podniebienie. Nie pozostawałam dłużna Mulatowi, co już chwilę później przerodziło się w kurewsko szybkie tempo naszego przesuwania się w kierunku kanapy i wzajemnego pozbywania się ubrań. Mężczyzna naparł na mnie swoim ciałem, przyciskając mnie do ściany, gdy pozostałam w samej bieliźnie i bez skrępowania pieszcząc moje piersi ustami, dłońmi błądził po moim ciele, niby przypadkowo trafiając na moją kobiecość. Nakazałam mu, aby w końcu przeszedł do rzeczy, na co z chęcią przystanął, ciągle się ze mną drocząc, tym samym mnie podniecając. Miliony gorących pocałunków i śmiałych ruchów dłoni na naszych ciałach. Nie było mowy, aby skończyć, nie teraz. Kiedy znaleźliśmy się na kanapie cała akcja nabrała tempa. Mężczyzna nie zdążył nawet we mnie wejść, a ja byłam już po pierwszym szczytowaniu. Bawiliśmy się zajebiście i to się liczyło. W chwili, gdy mężczyzna zaczął się we mnie poruszać, wszystkie problemy nagle zniknęły. Czułam się bosko, było mi cholernie przyjemnie. Oboje krzyczeliśmy z rozkoszy i pozwalaliśmy się oddać ekstazie, a nasze jęki wypełniły cały dom Mulata. Po skończonym stosunku wtuliłam się w mężczyznę i zaczęłam płakać, po prostu.
   - Co się dzieje? - zapytał, odgarniając moje włosy za ucho. W jego głosie słychać było troskę, co bardzo mnie zdziwiło. Myślałam, że rockmeni nie są wrażliwi.
   - Nic - odparłam, wzruszając ramionami, nawet nie ocierając łez. - Po prostu nie mam już nikogo - dodałam, niby obojętnie.
   - Nie pierdol - burknął. - Masz mnie.
   Te słowa wzbudziły we mnie poczucie dziwnej radości. Myślałam, że ten seks był tylko jednorazową przygodą. Ale czy tak właściwie tego nie chciałam? Poczucia bezpieczeństwa, którą dały mi jego umięśnione ramiona i szczęścia, które dawała mi sama jego obecność? Co ja pierdolę, przecież ledwo się znamy.
   Mulat nachylił się nade mną i krótko, lecz czule cmoknął mnie w usta. Ten niewinny pocałunek już chwilę później przerodził się w o wiele zachłanniejszą i agresywną wymianę śliny, która jedynie zapowiadała, jak długa noc nas czeka.
   - Masz mnie - rzucił w przerwach między kolejnymi pocałunkami.
Naiwna dziwka? Może i tak. Ale w tamtej chwili było mi naprawdę kurewsko dobrze. 


~~~
Czasami przychodzą takie dni, gdy człowiek nie wie, co ze sobą zrobić. Ba, mało tego. Nie wie, po co właściwie jest na tym świecie, skoro na każdym kroku zdaje sobie sprawę z własnej beznadziejności. Powiem Wam, że może nie jest to perfekcyjne odwołanie do mojego aktualnego stanu, aczkolwiek od rana chodzę dziwnie przybita, a głowa mi pęka od nadmiaru, a może braku czegoś? Sama nie jestem w stanie określić. Ciągle chce mi się płakać i nie mogę znaleźć sobie miejsca we własnym mieszkaniu - dziwne uczucie. Być może to przez pogodę, która ostatnio dostaje kompletnego świra. Ptaki śpiewają, a chmury wyglądają, jakby chciały potraktować mnie toną śniegu.
Przychodzę do Was dzisiaj z taką krótką historią. Kilka dni temu ucząc się do sprawdzianu naszła mnie wena i tak powstał powyższy one shot. W miarę możliwości proszę o opinię. Pamiętajcie, czytacie, więc komentujecie.
Zmykam szukać inspiracji, motywacji oraz chęci do życia. Kiedyś w końcu wyjdzie słońce, prawda?
Buźka!   

 


8 komentarzy:

  1. Zajebiste. Akurat wróciłam do domu i proszę ! Masz talent :D

    OdpowiedzUsuń
  2. No kurde, ja nie wiem, co ja mam tu pisać. Przecież wiesz, że jesteś genialna, niesamowita i długo by wymieniać. Po prostu kocham. I pamiętaj, słońce zawsze wychodzi, po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój. Pozdrawiam Cię i życzę jak najwięcej chęci do życia, motywacji i wszystkiego, czego sobie zapragniesz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie, dzięki takim słowom zawsze jest odrobinę lepiej. Pozdrawiam cieplutko.

      Usuń
  3. Ja Cie kwacze! Masz zajebiste pomysły. Wiesz, przy pierwszych linijkach strasznie mnie oczy zapiekły ale tylko troszeczkę xD no wiesz zastanawia mnie, gdzie jest Maggie bo wiesz to jej zniknięcie mnie przeraziło. Ale liczą sie dobre rockowe czasy no i Slash: ) Teraz nacieszę sie rozdziałem i poczekam na następny😊 pozdrawiam ma zajebistości xD
    ~ Carrie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego zapiekły Cię oczy? :o Coś nie tak?
      Ha, no widzisz. Stwierdziłam, że za tak wyśmienitą aktywność należy Wam się chociaż jakiś one shot, a że miałam coś w zanadrzu... :3
      Dziękuję bardzo i również pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. Kiedy ta mała zniknęła jakoś tak mi sie smutno zrobiło xD ale dalsza część najlepsza

      Usuń
    3. Jejku, a ja już się bałam, że to przez jakieś błędy xD

      Usuń