You're fuckin' crazy
Ya know you're crazy
Ya know you're crazy
~Perspektywa Duffa~
Śpiew ptaków, mnóstwo kwiatów, motyli. Brzmi jak wstęp do jednej z piękniejszych i przyjemniejszych bajek, co? Być może bajka to będzie, ale na pewno nie dla dzieci.
Czując, jak przyjemny, letni wietrzyk delikatnie muska nagą skórę na moim torsie, zatopiłem swój wzrok w zieleni świeżej trawy, pośród której na perfekcyjnie rozłożonym kocu, leżała równie perfekcyjna kobieta mojego życia z perfekcyjnym trunkiem w ręku, którym co chwilę polewała swoje ciało. Muszę przyznać, w samej bieliźnie prezentowała się niezwykle kusząco, a wódka spływająca drobnymi strużkami po ciele brunetki, jedynie dodawała jej uroku.
Kobieta widząc, iż ją obserwuję, obdarowała moją osobę ponętnym spojrzeniem i zwinnym ruchem palca wskazującego przywołała mnie do siebie. Dzięki szybkiej reakcji i sprawnym ruchom momentalnie znalazłem się przy brunetce, a w gwoli ścisłości pod nią. Bez skrępowania położyłem swoje dłonie na jej idealnie wklęsłej talii, z wielkim zainteresowaniem obserwując jej twarz. Kobieta niemal bezustannie przygryzała swoje palce, mierząc mnie przy tym prowokującym spojrzeniem. Czyżby mój kolega już zaczął się odzywać? Błagam, przejdźmy do rzeczy. Lubię twój widok, skarbie, ale mamy drobny problem. Ktoś domaga się konkretów. I to w trybie natychmiastowym.
Obcując z pewnym, niezwykle uciążliwym powodem mojego skrępowania, pozwoliłem, aby kobieta karmiła mnie truskawkami, pełnymi po same brzegi czekoladą. Soczysty smak owoców i widok rozpalonego ciała mojej kochanki jedynie wzniecał we mnie poczucie podniecenia, a miejsca w moich bokserkach z sekundy na sekundę coraz bardziej ubywało. Postanowiłem przejąć inicjatywę. Oboje mieliśmy na to ochotę, więc jaki był sens odwlekania w czasie tego, co i tak musiało się stać? Podniosłem się do siadu i wpiłem się w usta kobiety, delikatnie obciążając jej ciało własnym, dzięki czemu już chwilę później leżałem na niej i bez większych problemów mogłem oddać się długo wyczekiwanej przyjemności. Próbując odpiąć jej stanik, coś mnie jednak zatrzymało. Śmiech. Wstrzymałem się. Cisza. Znów przeszedłem do rzeczy. Śmiech. Zwróciłem spojrzenie w kierunku twarzy brunetki, która wręcz tonęła w rozanieleniu. Ten odgłos nie należał więc do niej. Zdezorientowany rozejrzałem się dookoła. Cisza. Spoglądam na swoją towarzyszkę - śmiech. Nie powiem, cała ta sytuacja zaczęła mnie już dobitnie wkurwiać, więc przestając zwracać jakąkolwiek uwagę na dźwięki rozchodzące się wokół nas, przystąpiłem do działania. Miałem jednak nieodparte wrażenie, iż kobieta mimowolnie mnie odpycha i blokuje dostęp do swojego ciała.
- O nie, kotku, nie ze mną te numery - rzuciłem zawadiacko, sprawnym ruchem ręki rozsuwając jej kurczowo zaciśnięte uda. Czułem opór z jej strony, ale gdy spoglądałem na jej twarz, widziałem, że ona także tego pragnie. Nic tutaj nie trzymało się kupy. Piękna natura dookoła nas zamiast wzbudzać zachwyt, wywoływała jedynie wrażenie zdrowo pierdolniętej rzeczywistości. Wszystko w mgnieniu oka stało się mocno posrane. Odrzucanie gestów, uśmiech i pożądanie na twarzy kobiety, nieustający śmiech. Zwiększone tempo, zawirowanie otoczenia, utracony widok pełnego krajobrazu, trzask, huk, ból, wymóg udzielenia szybkiej odpowiedzi na moje trzy tradycyjne pytania, które zawsze umożliwiały określenie mojego stanu trzeźwości.
- Duff McKagan, Seattle, nie wiem, ale jest zajebiście - mruknąłem pod nosem, podnosząc głowę z kuchennego stołu. Jęknąłem przeciągle, czując, jak boli mnie kark i wszystkie możliwe kości, zatapiając przy tym palce w swoich tlenionych włosach. Z trudem podjąłem, nieudaną zresztą, pierwszą próbę uniesienia ciężkich powiek i opierając głowę na łokciach, rozpocząłem rozmasowywanie skroni. Gdy pulsujący ból nieco ustąpił, uchyliłem niepewnie jedno oko, a następnie drugie, po czym znalazłem się na Ziemi. Gratulacje, McKagan. Liczy się dobre wrażenie. Zaraz, powoli. Niby przed kim? Zmierzyłem zamglonym spojrzeniem dwie znajome postacie i wypaliłem:
- Steven, skurwielu, zamknij łaskawie swoją jebaną mordę i podaj mi butelkę wódki - zwracając się niedbale do perkusisty. Zmęczony i nieźle skacowany, lecz ciągle kulturalny. Nic tylko brać przykład!
- Cześć, Duff - odpowiedział blondyn, kucając blisko mnie i machając mi dłonią przed twarzą. - Mi również niezmiernie miło cię widzieć - dodał, gdy odtrąciłem jego rękę, a na jego twarzy zagościł charakterystyczny uśmiech. Popatrzyłem na niego z politowaniem, a on podniósł się gwałtownie do góry i salutując, wybiegł z pomieszczenia, chuj wie gdzie. - Musimy wyleczyć cię tym, co doprowadziło cię do takiego stanu! Już biegnę, szybko! Zaraz wracam!
Wyciągnąłem przed siebie swoje nogi i zakładając jedną na drugą, starałem się ukryć zanadto uwidaczniony... Ekhem, wzwód. Kiedy siedziałem już w miarę neutralnej, niezdradzającej zbyt wiele i stosunkowo komfortowej pozycji, spojrzałem na kobietę, która aktualnie ulokowała swoją osobę na blacie i machała beztrosko nogami. Zmierzyła mnie pogardliwym wzrokiem, toteż i ja postanowiłem odwdzięczyć się jej tym samym, dodatkowo momentalnie zmieniając taktykę na zupełną ignorację w jej kierunku, wywołując tym samym kłótnię. Kobietom to jednak niewiele potrzeba, żeby znaleźć powód do sprzeczki. Jakby nie było wciąż pozostają one niebywale skomplikowanym gatunkiem. Zacznijmy więc ciekawy wywód:
- Długo masz zamiar zachowywać się, jak niedopieszczona księżniczka? - Oj, skarbie, nie musisz oddawać mi swojej roli. Sama doskonale się w niej odnajdujesz - Cały czas masz jakieś pretensje. - Czyżby monolog? - Wiecznie coś ci nie pasuje. - Kurwa, streszcza swój życiorys. Idealny wstęp do opowieści o twoim życiu, słonko. Nie wiem tylko, który mężczyzna okaże nim większe zainteresowanie i zapewni ci to dłuższą oraz owocną znajomość, aniżeli szybki numerek w klubowej toalecie. Blisko piętnastominutowe pierdolenie, blah, blah, blah. - Nie będę traciła na ciebie nerwów. - Szybko się zorientowałaś, kotku, że to nie będzie bogate w pozytywne skutki. - Ty mnie w ogóle słuchasz? - jakże bym mógł cię olewać? - Ech, świnia!
I tyle widziałem ją tamtego poranka. Wyszła z kuchni, dodatkowo potykając się o moje nogi. Śmiem sądzić, że zrobiła to specjalnie. Skarbie, takich rzeczy się nie wygrywa na loterii! Choć patrząc na twój charakter odnoszę wrażenie, jakbyś kupiła go w częściach na jarmarku.
- Skurwysynie, zdajesz sobie sprawę z tego, że wszystko mówiłeś na głos? - Drzwi kuchenne gwałtownie się otworzyły, a w ich framudze zauważyłem postać zdenerwowanej i dziwnie przybitej brunetki.
- I co z tego? - rzuciłem ostentacyjnie i arogancko, jednak w porę rozumiejąc powagę sytuacji i widząc drżący podbródek kobiety, dodałem - Wszystko? - po czym przełknąłem nerwowo ślinę.
- Wszystko - rzuciła dobitnie, obdarzając mnie jeszcze niedowierzającym spojrzeniem i kręcąc głową, wyszła z pomieszczenia.
W tamtej chwili cały entuzjazm i pewność siebie opuściły moją osobę. Podekscytowanie i dusza rodowitego cwaniaka znacząco podupadła. Razem z moim stojącym dotychczas dzielnie i wytrwale na baczność kolegą.
- Adler! - krzyknąłem, a w pomieszczeniu momentalnie pojawił się Popcorn z dwiema butelkami czystej. Nie zdążyłem niczego powiedzieć, a perkusista już odchylił moją głowę do tyłu i wlewał do moich ust zawartość pierwszej butelki. Nie oponowałem. Pomijając fakt, że nie nadążałem z połykaniem i większość trunku wylewała się poza moją jamę ustną, poczułem się znacznie lepiej. Nie do przejmowania się kobietami rockman został stworzony, prawda?
Odepchnąłem zapchlony tyłek Pudla od swojej osoby i wstając z podłogi, ruszyłem w kierunku własnej sypialni. Szedłem dzielnie przed siebie, nieco się zataczając, wręcz niemal niezauważalnie, dzierżąc w dłoni butelkę mojej niezawodnej i jedynej kochanki. Zanim ostatecznie rzuciłem się na łóżko w moim pokoju, zauważyłem jeszcze przez okno nad jeziorem Axla leżącego z założonymi za głowę rękami na piasku, którego dojrzałymi i niebywale soczystymi truskawkami karmiła Alex, pozostająca jedynie w samym stroju kąpielowym. Bolało. Kurwa mać. I jakoś tak w jednej chwili zachciało mi się płakać. Wróć.
- Jeszcze łyka czystej, proszę - mruknąłem do siebie pod nosem i sięgając po leżącą w pobliżu łóżka butelkę, której większa część pozostała już na dywanie, chwilę później przyłożyłem do niej swoje usta. Od razu lepiej.
Obcując z pewnym, niezwykle uciążliwym powodem mojego skrępowania, pozwoliłem, aby kobieta karmiła mnie truskawkami, pełnymi po same brzegi czekoladą. Soczysty smak owoców i widok rozpalonego ciała mojej kochanki jedynie wzniecał we mnie poczucie podniecenia, a miejsca w moich bokserkach z sekundy na sekundę coraz bardziej ubywało. Postanowiłem przejąć inicjatywę. Oboje mieliśmy na to ochotę, więc jaki był sens odwlekania w czasie tego, co i tak musiało się stać? Podniosłem się do siadu i wpiłem się w usta kobiety, delikatnie obciążając jej ciało własnym, dzięki czemu już chwilę później leżałem na niej i bez większych problemów mogłem oddać się długo wyczekiwanej przyjemności. Próbując odpiąć jej stanik, coś mnie jednak zatrzymało. Śmiech. Wstrzymałem się. Cisza. Znów przeszedłem do rzeczy. Śmiech. Zwróciłem spojrzenie w kierunku twarzy brunetki, która wręcz tonęła w rozanieleniu. Ten odgłos nie należał więc do niej. Zdezorientowany rozejrzałem się dookoła. Cisza. Spoglądam na swoją towarzyszkę - śmiech. Nie powiem, cała ta sytuacja zaczęła mnie już dobitnie wkurwiać, więc przestając zwracać jakąkolwiek uwagę na dźwięki rozchodzące się wokół nas, przystąpiłem do działania. Miałem jednak nieodparte wrażenie, iż kobieta mimowolnie mnie odpycha i blokuje dostęp do swojego ciała.
- O nie, kotku, nie ze mną te numery - rzuciłem zawadiacko, sprawnym ruchem ręki rozsuwając jej kurczowo zaciśnięte uda. Czułem opór z jej strony, ale gdy spoglądałem na jej twarz, widziałem, że ona także tego pragnie. Nic tutaj nie trzymało się kupy. Piękna natura dookoła nas zamiast wzbudzać zachwyt, wywoływała jedynie wrażenie zdrowo pierdolniętej rzeczywistości. Wszystko w mgnieniu oka stało się mocno posrane. Odrzucanie gestów, uśmiech i pożądanie na twarzy kobiety, nieustający śmiech. Zwiększone tempo, zawirowanie otoczenia, utracony widok pełnego krajobrazu, trzask, huk, ból, wymóg udzielenia szybkiej odpowiedzi na moje trzy tradycyjne pytania, które zawsze umożliwiały określenie mojego stanu trzeźwości.
- Duff McKagan, Seattle, nie wiem, ale jest zajebiście - mruknąłem pod nosem, podnosząc głowę z kuchennego stołu. Jęknąłem przeciągle, czując, jak boli mnie kark i wszystkie możliwe kości, zatapiając przy tym palce w swoich tlenionych włosach. Z trudem podjąłem, nieudaną zresztą, pierwszą próbę uniesienia ciężkich powiek i opierając głowę na łokciach, rozpocząłem rozmasowywanie skroni. Gdy pulsujący ból nieco ustąpił, uchyliłem niepewnie jedno oko, a następnie drugie, po czym znalazłem się na Ziemi. Gratulacje, McKagan. Liczy się dobre wrażenie. Zaraz, powoli. Niby przed kim? Zmierzyłem zamglonym spojrzeniem dwie znajome postacie i wypaliłem:
- Steven, skurwielu, zamknij łaskawie swoją jebaną mordę i podaj mi butelkę wódki - zwracając się niedbale do perkusisty. Zmęczony i nieźle skacowany, lecz ciągle kulturalny. Nic tylko brać przykład!
- Cześć, Duff - odpowiedział blondyn, kucając blisko mnie i machając mi dłonią przed twarzą. - Mi również niezmiernie miło cię widzieć - dodał, gdy odtrąciłem jego rękę, a na jego twarzy zagościł charakterystyczny uśmiech. Popatrzyłem na niego z politowaniem, a on podniósł się gwałtownie do góry i salutując, wybiegł z pomieszczenia, chuj wie gdzie. - Musimy wyleczyć cię tym, co doprowadziło cię do takiego stanu! Już biegnę, szybko! Zaraz wracam!
Wyciągnąłem przed siebie swoje nogi i zakładając jedną na drugą, starałem się ukryć zanadto uwidaczniony... Ekhem, wzwód. Kiedy siedziałem już w miarę neutralnej, niezdradzającej zbyt wiele i stosunkowo komfortowej pozycji, spojrzałem na kobietę, która aktualnie ulokowała swoją osobę na blacie i machała beztrosko nogami. Zmierzyła mnie pogardliwym wzrokiem, toteż i ja postanowiłem odwdzięczyć się jej tym samym, dodatkowo momentalnie zmieniając taktykę na zupełną ignorację w jej kierunku, wywołując tym samym kłótnię. Kobietom to jednak niewiele potrzeba, żeby znaleźć powód do sprzeczki. Jakby nie było wciąż pozostają one niebywale skomplikowanym gatunkiem. Zacznijmy więc ciekawy wywód:
- Długo masz zamiar zachowywać się, jak niedopieszczona księżniczka? - Oj, skarbie, nie musisz oddawać mi swojej roli. Sama doskonale się w niej odnajdujesz - Cały czas masz jakieś pretensje. - Czyżby monolog? - Wiecznie coś ci nie pasuje. - Kurwa, streszcza swój życiorys. Idealny wstęp do opowieści o twoim życiu, słonko. Nie wiem tylko, który mężczyzna okaże nim większe zainteresowanie i zapewni ci to dłuższą oraz owocną znajomość, aniżeli szybki numerek w klubowej toalecie. Blisko piętnastominutowe pierdolenie, blah, blah, blah. - Nie będę traciła na ciebie nerwów. - Szybko się zorientowałaś, kotku, że to nie będzie bogate w pozytywne skutki. - Ty mnie w ogóle słuchasz? - jakże bym mógł cię olewać? - Ech, świnia!
I tyle widziałem ją tamtego poranka. Wyszła z kuchni, dodatkowo potykając się o moje nogi. Śmiem sądzić, że zrobiła to specjalnie. Skarbie, takich rzeczy się nie wygrywa na loterii! Choć patrząc na twój charakter odnoszę wrażenie, jakbyś kupiła go w częściach na jarmarku.
- Skurwysynie, zdajesz sobie sprawę z tego, że wszystko mówiłeś na głos? - Drzwi kuchenne gwałtownie się otworzyły, a w ich framudze zauważyłem postać zdenerwowanej i dziwnie przybitej brunetki.
- I co z tego? - rzuciłem ostentacyjnie i arogancko, jednak w porę rozumiejąc powagę sytuacji i widząc drżący podbródek kobiety, dodałem - Wszystko? - po czym przełknąłem nerwowo ślinę.
- Wszystko - rzuciła dobitnie, obdarzając mnie jeszcze niedowierzającym spojrzeniem i kręcąc głową, wyszła z pomieszczenia.
W tamtej chwili cały entuzjazm i pewność siebie opuściły moją osobę. Podekscytowanie i dusza rodowitego cwaniaka znacząco podupadła. Razem z moim stojącym dotychczas dzielnie i wytrwale na baczność kolegą.
- Adler! - krzyknąłem, a w pomieszczeniu momentalnie pojawił się Popcorn z dwiema butelkami czystej. Nie zdążyłem niczego powiedzieć, a perkusista już odchylił moją głowę do tyłu i wlewał do moich ust zawartość pierwszej butelki. Nie oponowałem. Pomijając fakt, że nie nadążałem z połykaniem i większość trunku wylewała się poza moją jamę ustną, poczułem się znacznie lepiej. Nie do przejmowania się kobietami rockman został stworzony, prawda?
Odepchnąłem zapchlony tyłek Pudla od swojej osoby i wstając z podłogi, ruszyłem w kierunku własnej sypialni. Szedłem dzielnie przed siebie, nieco się zataczając, wręcz niemal niezauważalnie, dzierżąc w dłoni butelkę mojej niezawodnej i jedynej kochanki. Zanim ostatecznie rzuciłem się na łóżko w moim pokoju, zauważyłem jeszcze przez okno nad jeziorem Axla leżącego z założonymi za głowę rękami na piasku, którego dojrzałymi i niebywale soczystymi truskawkami karmiła Alex, pozostająca jedynie w samym stroju kąpielowym. Bolało. Kurwa mać. I jakoś tak w jednej chwili zachciało mi się płakać. Wróć.
- Jeszcze łyka czystej, proszę - mruknąłem do siebie pod nosem i sięgając po leżącą w pobliżu łóżka butelkę, której większa część pozostała już na dywanie, chwilę później przyłożyłem do niej swoje usta. Od razu lepiej.
~Perspektywa Stevena~
Chodziłem dookoła drewnianego stolika w salonie, oddając się nudzie, która całkowicie pochłonęła moją osobę. Nie lubiłem przebywać w samotności, a na takową byłem zdany już od dobrej godziny. Nasza para zakochanych umilała sobie wzajemnie czas nad jeziorem, więc nie wypadało im przeszkadzać, a ciągłe oglądanie ich wzajemnego dopieszczania się i wysłuchiwania sprośnych słówek stawało się dla mnie odrobinę nużące. Dobra, żartowałem! Siadałem od czasu do czasu przy wyjściu na taras i przysłuchiwałem się temu, o czym w danej chwili rozmawiali, skazując się tym samym na mimowolne ataki śmiechu. Wierzcie lub nie, ale niektóre z ich wzajemnych komplementów były naprawdę zabawne!
Dobra, pogrążam się. Nie było w nich nic śmiesznego, lepiej? Fajnie mi się ich obserwowało, ale słyszeć, nie słyszałem praktycznie niczego, a jeśli już coś obiło mi się o uszy, byłem skory do nieokiełznanych wzruszeń. No co? Byli cholernie uroczy!
Wracając jednak do pozostałych. Duff smęcił coś pod nosem w swoim pokoju, Izzy i Slash również znajdowali się w swoich sypialniach, które zamknięte były normalnie na cztery spusty! I co? I nic. Żaden z nich nie domagał się mojej obecności. Oni nie chcieli, albo ja po prostu nie chciałem przeszkadzać. Człowiek czuje, gdy jest zbyteczny, nie?
Tak więc co rusz przystając i ponownie rozpoczynając kolejne rundy na swojej drodze dookoła jednego z mebli, w przerwach pomiędzy zastanawianiem się, skłaniałem się ku bezsensownemu darciu mordy. Całkiem fajny sposób na zabicie czasu. Dodatkowo mogłem utwierdzić się, że moi przyjaciele żyją. Będąc w trakcie śpiewania jednej z moich autorskich symfonii, usłyszałem dźwięczne:
- Zamknij się, jebany Pudlu! - Wydobywające się z sypialni, znajdujących się na piętrze.
- Też was kocham, moje robaczki! - odkrzyknąłem uradowany i nim zdążyłem powrócić do uprzednio przerwanej czynności, znów przerwał mi głos moich przyjaciół:
- Spierdalaj, chuju!
Tak, bez wątpienia tworzyliśmy zgraną ekipę. Nie chciałem się z nimi kłócić, więc starając się wykazać cierpliwością i wyrozumiałością, zaprzestałem mojego śpiewania. Przysiadłem na kanapie i penetrowałem wzrokiem pomieszczenie. Podrapałem się po głowie, kiedy poczułem pod palcami coś kruchego. Powoli zacząłem wyciągać zdobycz z moich włosów, gdy w końcu w mojej dłoni ujrzałem serową kulkę! Uśmiechnąłem się na jej widok i szybko schowałem ją do niezawodnej kryjówki, czyli własnego brzucha. Tak przy okazji, zakątek naprawdę godny polecenia, jeśli chcesz mieć wszystko w jednym miejscu. Nie polecam jednak połykania prezerwatyw i skarpetek. Nie no, co wy. Oczywiście, że tego nie robiłem. Bynajmniej żadnej z tych rzeczy nie poddałem próbie przechowywania w całości, co to, to nie. Ale jakby co to nie mówcie Duffowi, że jego ulubiona, zielona skarpetka jest u mnie, okay? Ostatnio często o niej wspomina. Chyba tęskni, biedaczek.
Oddając się radosnemu bekaniu, w międzyczasie podrapałem się także pod pachą, przy okazji której pod palcami też poczułem dziwną oraz intrygującą strukturę. Wyrywając sobie trochę włosów w końcu udało mi się zebrać kilka małych kuleczek na opuszkach palców. Obejrzałem je, powąchałem, rozejrzałem się dookoła i włożyłem do ust. Okropne. Gorsze od trzydniowej skarpety McKagana. Kiedy upewniłem się, że nikt nie patrzy, wyciągnąłem znalezisko z ust i rzuciłem je za siebie. Uratowany.
Rozwalając się wygodniej na kanapie, dalej beztrosko rozglądałem się po pomieszczeniu. Mój wzrok wylądował na suficie, nogi na stoliku, a dłoń na dupie. Pomacane, wychwycone! Ha! To się nazywa sztuka odkładania rzeczy niezbędnych na czarną godzinę.
Wyciągnąłem z tylnej kieszeni spodni mały woreczek i rozsypując jego zawartość w miejscu, gdzie przed chwilą leżały moje stopy, włożyłem palec wskazujący do ucha i dzięki ciekawej, żółtej mazi, którą z niego wydobyłem, uformowałem z proszku stosunkowo równą kreskę. Już chwilę później mogłem uraczyć swoje drogi oddechowe cudownym narkotykiem i zapachem śmierdzących oraz spoconych nóg. Wypadałoby się chyba w końcu umyć. Generalnie tydzień bez prysznica nie daje się aż tak we znaki. Cóż. Myślałem, że perfumy chłopaków wystarczą. Może czas przerzucić się na własność Alex?
Pozwalając, aby błogi i euforyczny stan całkowicie opanował moje ciało, skierowałem swe kroki w kierunku deski do prasowania, która stała w przedpokoju, tuż przy drobnej meblościance. Wyciągnąłem element domowego wyposażenia z wcześniej zajmowanego przez niego miejsca i zaniosłem go do salonu, następnie udając się po żelazko, które znajdowało się w jednej z dolnych szafek w kuchni. Dumny ze znalezienia potrzebnych mi rzeczy w ciągu niedługiego odstępu czasowego, pewnym siebie krokiem ruszyłem do najbliższego kontaktu, aby podłączyć do prądu potrzebny mi sprzęt i w końcu zrealizować swoje postanowienie. Stałem już przy swojej deseczce z położoną na niej głową i zbliżałem do swoich włosów żelazko, kiedy ktoś gwałtownie wyrwał mi je z ręki.
- Pojebało cię? - rzuciłem w tym samym czasie z Rosem, który patrzył na mnie nie do końca wierząc w to, co zobaczył. - Co ty właśnie zrobiłeś? - dodaliśmy po chwili również wspólnie. Axl w przypływie nerwów momentalnie zrezygnował z dalszej rozmowy ze mną, pozostawiając moją obecność brunetce, która patrzyła się na mnie z rozbawieniem. Dalej leżałem z głową na desce, ponownie trzymając w dłoni żelazko, które łaskawie oddał mi Rose, tyle, że rozgrzane już do granic możliwości. Ponownie skierowałem je ku swoim włosom, kiedy ktoś znowu wyciągnął mi je z ręki, jednak bardziej delikatnym, choć ciągle stanowczym ruchem. Chwilę później poczułem, jak ktoś ujmuje w dłoń mój podbródek i spogląda w moje oczy. W tęczówkach mojego towarzysza zauważyłem swoje odbicie i otwierając szeroko usta, bez zastanowienia stwierdziłem:
- Wiedziałem, że jestem kurewsko przystojny, ale nie, że aż tak.
- Stev, powiedz mi, co ty właściwie chciałeś zrobić? - zagaiła kobieta, nie kryjąc rozbawienia. Potrząsnąłem lekko głową i mierzwiąc swoje włosy odpowiedziałem jej nie inaczej, jak niezawodnym pytaniem retorycznym:
- No jak to co? - kiedy jednak zauważyłem, iż odpowiedź nie jest dla niej równie oczywista, co dla mnie, odparłem, wzdychając. - Wyprostować włosy. - Po czym spotykając się z jej początkowo niedowierzającym, a następnie rozbawionym spojrzeniem i śmiechem, uśmiechnąłem się krzywo, a następnie dołączyłem do jej spazmatycznego ataku chichotu, któremu przyglądał się Rose, stojąc oparty o framugę drzwi, oddzielających salon od przedpokoju, ciągle nie wierząc w to, co właśnie przyszło mu zobaczyć. Pokręcił głową z politowaniem i wyszedł z pomieszczenia, pozostawiając w nim mnie i spłakaną ze śmiechu Alex. I takie wspólne chwile to ja rozumiem! Stanowcza dezaprobata dla samotnego spędzania czasu. Nigdy więcej!
~Perspektywa Alex~
Pogoda dzisiejszego dnia była wręcz wymarzona. Niejeden człowiek, który właśnie kierował się na swój długo wyczekiwany urlop gdzieś za granicę, mógłby nam jej pozazdrościć. Pomimo wczesnych godzin porannych słońce intensywnie świeciło, ogrzewając swoimi gorącymi promieniami każdy z odsłoniętych kawałków mojego ciała.
Poprawiłam się na kocu, nieco prężąc się przed bezchmurnym niebem i nasuwając okulary przeciwsłoneczne bardziej na nos, przymknęłam oczy, całkowicie oddając się delektowaniu błogą ciszą i wszechogarniającym mnie spokojem. Wyciągnęłam nogi bardziej przed siebie, pozwalając, aby moje stopy kompletnie zanurzyły się w piasku. Człowiekowi to jednak niewiele potrzeba do szczęścia. Zalotnie odchyliłam głowę do tyłu, trafiając na usta mężczyzny, który właśnie przykucnął za mną i zaczął gładzić moje ramiona.
- Tu jest idealnie - rzuciłam, gdy jego wargi oderwały się od moich i powędrowały równie śmiało na szyję, co dłonie na brzuch.
- Yhym... - usłyszałam jedynie w odpowiedzi w cichym pomruku, który umiejętnie mnie rozbawił. Uniosłam podbródek wyżej i ponownie zatraciłam się w ciszy, która mnie otaczała. Słońce zaczęło grzać jakby mocniej, więc podniosłam się z koca, co spotkało się z niemałym oburzeniem wokalisty, który już chwilę później zniknął z mojego pola widzenia. Humorki gorsze niż u kobiety w ciąży. Ale mniejsza. Czego ja tutaj...
Już uważnie penetrowałam wnętrze mojej torby w poszukiwaniu kremu do opalania, gdy ktoś bezwstydnie wziął mnie na ręce, chwilę później zanurzając się ze mną w okropnie zimnej wodzie. Ani szarpanie się, ani głośne piski nie zniechęciły Rudzielca do realizacji swojego planu. Będąc kilkanaście metrów od brzegu, wypuścił mnie ze swoich objęć.
Czując, iż tracę grunt pod nogami, momentalnie wskoczyłam w ramiona mężczyzny, który obdarzył mnie jedynie triumfalnym uśmiechem i nie słuchając moich próśb, zaczął oddalać się jeszcze bardziej od brzegu. Oczywiście nie omieszkał obdarzyć mnie kilkoma, jakże pewnymi swojej nieomylności, stwierdzeniami, które w jego mniemaniu były jak najbardziej trafne. Normalnie zabrałabym dłonie z jego karku i przestała zatapiać się w jego szarozielonych tęczówkach, ale ciągle przeszkadzał mi w tym fakt, iż wciąż znajdowałam się blisko środka jeziora.
Po kilku minutach powolnego tempa przesuwania się wśród stojącej wody w kierunku pomostu, w końcu mogłam spokojnie odetchnąć z ulgą. No, prawie. Wciąż pozostawałam w wodzie, w objęciach wokalisty, który mierzył mnie porozumiewawczym spojrzeniem.
- Nie ma mowy - rzuciłam i udając obrażoną, próbowałam wdrapać się na drewniany most. Coś, a raczej ktoś, w niebywale umiejętny sposób mi to uniemożliwił.
- No ale przyznaj sama, w jeziorze to ty jeszcze tego nie robiłaś - zamruczał, kładąc swoje dłonie na moich pośladkach i pozwalając, abym oplotła jego biodra nogami. Rose oparł mnie o jedną z grubych i masywnych beli podtrzymujących pomost i kontynuował swój, jakże eksplicytny, wywód - Wszyscy są w domku, zajmują się sobą. Dlaczego my mamy odmawiać sobie przyjemności? - zapytał, a w jego oku pojawił się dobrze znany mi błysk. Axl zauważył chyba, iż jego słowa i przekonujący uśmiech bezbłędnie na mnie wpłynęły, bo zbliżył się do moich ust z zamiarem pocałunku. W sumie, dlaczego miałabym mu odmawiać? Wakacje to wakacje. Czas istnego szaleństwa. Już czułam jego oddech na swoich wargach, a nasze usta dzieliły jedynie milimetry, gdy odniosłam wrażenie, iż para, a właściwie kilka par małych, okropnych nóżek stąpa po moich ramionach. Otrząsnęłam się nerwowo i uśmiechnęłam się przepraszająco do mężczyzny, który patrzył na mnie kompletnie zdezorientowany. Poczułam jednak, iż taki odruch nie wpłynął w oczekiwany przeze mnie sposób na małego intruza, więc niekoniecznie dobrowolnie mój organizm postanowił posunąć się do ostateczności. Widziałam jeszcze twarz Rudego wykrzywioną w nienaturalnym grymasie, gdy wpadaliśmy pod wodę, a zanim zdążyłam na dobre wypłynąć spod jej wzburzonej tafli, do moich uszu już dotarły słowa zniesmaczenia.
- Utopiłabyś mi pająka - wytknął rytmiczny, wskazując na mnie palcem. Myślałam, że wcześniej zrobiło mi się słabo, ale aktualnie to chyba umierałam.
- C-co? - wykrztusiłam ledwo słyszalnie i dałabym sobie rękę uciąć, iż już czułam, jak moje ciało ponownie zatapia bliżej nieokreślona ilość cholernie chłodnej wody. Na szczęście na straży stał Axl, łapiąc moją niemal bezwładną osobę w talii.
Chwilę później siedziałam na pomoście obejmowana przez wokalistę, z głową leżącą na jego obojczyku. Mężczyźni o czymś dyskutowali, jednak nie dane było mi wyłapać przewodniego tematu, gdyż ciągle mierzyłam wzrokiem tę wstrętną pokrakę.
- Alex, przestań - zwrócił mi uwagę Stradlin, a moje nienawistne spojrzenie natychmiast zostało skierowane z jego dłoni w kierunku twarzy bruneta. - Liz jest nieszkodliwa, nie musisz się obawiać. Zresztą, też ma uczucia, więc wyluzuj trochę - dodał, a to małe, wredne, obrzydliwe stworzonko bezceremonialnie paradowało sobie pomiędzy jego palcami. Uroczo.
- Nie zbliżaj tego do mnie - nakazałam, po czym wstając na równe nogi zakomunikowałam, że idę do pokoju. Z nimi to się, kurwa, nie da nudzić. Rose oczywiście nie pozwolił sobie na to, aby zabrakło tutaj jego pytania o dotrzymanie mi towarzystwa, jednak kategorycznie odmówiłam, co zupełnie było nie po jego myśli. Mężczyzna zmarszczył czoło i rzucając w moją stronę błagalne spojrzenie, zmusił mnie do tłumaczenia. Nachyliłam się więc nad nim i cmokając przelotnie w policzek, wyjaśniłam, że idę się nieco ogarnąć i przygotować obiad. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna, ale nie widziałam sensu martwienia Rudzielca. W końcu przez ten czas mieliśmy odpocząć, a nie trwać w jakichś kłótniach i sporach. Owinięta w nasz koc, oddaliłam się więc do domku.
W salonie zastałam uśmiechniętego Stevena, który z zafascynowaniem oglądał jakiś program w telewizji oraz Saula, któremu kompletnie nie udzielał się dobry humor. Jak na zawołanie, gdy weszłam, znudzony gitarzysta podniósł się z kanapy i skierował swe kroki w moim kierunku, zasłaniając tym samym machającego do mnie Stevena, który z rosnącym poirytowaniem oczekiwał, aż odzyska dobrą widoczność na większą część świata, aniżeli na, jakże zajebisty, tyłek Hudsona.
- W końcu. - Dało się słyszeć przeciągłe westchnięcie perkusisty, gdy gitarzysta mu mnie odsłonił i udał się do kuchni. Niczym gwiazda na czerwonym dywanie puściłam blondynowi buziaka wraz z drobnym mrugnięciem. To się nazywa widowisko godne obejrzenia! Żeby było zabawniej, Stev wskoczył na siedzenie kanapy i łapiąc niewidzialnego całusa przytknął go sobie do policzka, a następnie kierując rozanielony wzrok ku górze, położył obie dłonie na klatce piersiowej w okolicy swojego serca. Zaśmiałam się, jednak chwilę później wręcz zamarłam, gdy zauważyłam jedynie sterczące w górze nogi Popcorna. Zakryłam twarz dłonią, ale gdy moim oczom ukazały się dwa palce, wystawione w moim kierunku w charakterystycznym geście, wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Kręcąc głową, poinformowałam mężczyznę, że idę wziąć prysznic i możemy brać się za przygotowywanie grilla. Informacja ta spotkała się z niemałym entuzjazmem. No! I to ja rozumiem.
Przechodząc obok pokoju McKagana, nie wiedzieć czemu, zrobiło mi się dziwnie przykro. Naprawdę ceniłam tego człowieka, a ten potraktował mnie w tak przedmiotowy sposób. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy popełniamy błędy, ale każdy za swoje nieprzemyślane decyzje odpowiada i wydaje mi się, iż ja wyrzuty sumienia okazałam w jak najbardziej taktowny sposób. Ale Duff wolał postawić na swoim, zgrywać zadziornego i nieugiętego chłopca, którego pieprzy opinia innych, nie wyznając przy tym żadnych zasad i nie przyznając się do własnych błędów. Halo, jesteśmy rodziną, nie? A jakby nie było, najbliższych się nie wybiera.
Wiem, że postąpiłam źle, dając mu może żmudną nadzieję na coś, co w moim sposobie postrzegania naszych relacji nawet nie miałoby racji bytu. Być może zaczął traktować te drobne wyskoki, jak coś istotnego. Ale, do cholery, przecież byłam z Axlem, prawda? A gdzie stosowanie się do zasady: nie pieprzymy lasek kumpli? Dziwne, co? A jednak. Gunsi mieli swój regulamin, którego bacznie przestrzegali. Ale przecież zawsze musi się znaleźć wyjątek od reguły. Jedyną rzeczą, która naprawdę podnosiła mi ciśnienie, był fakt, iż przez jego wygórowane ambicje sytuacja w zespole mogła stać się naprawdę napięta. Przyłapując się na tym, że już od kilku minut nerwowo kroczyłam pod drzwiami od sypialni blondyna, postanowiłam, iż jest to moment, w którym należy wziąć sprawy w swoje ręce. Czy chciałam go w tamtej chwili widzieć? Niekoniecznie. Koniec końców? Wejść, weszłam.
Widok, który ukazał mi się po wkroczeniu do pomieszczenia nie był zadowalający. Na dokładnie odkurzonym wcześniej dywanie walały się puste paczki po papierosach, pety, popiół, opróżnione do ostatniej kropli alkoholu butelki, a nawet ubrania, czy puste opakowania po chipsach i krakersach. Stanęłam niepewnie w wejściu i naprawdę zastanawiałam się, czy nie opuścić tego miejsca. Zmierzyłam wzrokiem całą sypialnię, zatrzymując się na okropnie bladym basiście, który aktualnie pozbawiał swój żołądek całej jego zawartości do doniczki z okazałym kwiatkiem, stojącej przy samym oknie. Kiedy skończył, wytarł usta o koniec swojego, wcześniej białego t-shirtu i popatrzył na mnie zamglonym wzrokiem. Wyglądał, jakby oczekiwał na jakiś komentarz z mojej strony, jednak ja nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Cała ta sytuacja nie powinna mieć miejsca. Zaczęłam się nawet karcić w myślach za stwierdzenia, które przelatywały mi przez głowę. Miałam jednak spore wątpliwości, co do tego, czy przede mną leży właśnie mój przyjaciel, czy zwykły alkoholik.
Kolejne minuty mojego pobytu w pomieszczeniu przebiegały w ciszy. Ja nie wiedziałam, co powiedzieć, a on najzwyczajniej w świecie mnie ignorował. Kiedy sięgnął jednak po kolejną już szklankę, aby wypełnić ją nowo otwartym trunkiem, zdecydowałam się na interwencję.
- Nie pogrążaj się - wycedziłam przez zęby, czując, jak moja szczęka zaczyna drżeć. Zrobiło mi się go najzwyczajniej w świecie szkoda. Moich uczuć nie podzielał jednak sam basista. Popatrzył na mnie i zaczął się śmiać. Świetnie.
- Przestań - nakazałam, mierząc go mocno poddenerwowanym spojrzeniem. - Co ty ze sobą robisz, człowieku? - zapytałam z niedowierzaniem, choć właściwie nie oczekiwałam od niego odpowiedzi. Spojrzeć prawdzie w oczy, do niego aktualnie nie docierało praktycznie nic. Pierdolony egoista.
- Utopiłabyś mi pająka - wytknął rytmiczny, wskazując na mnie palcem. Myślałam, że wcześniej zrobiło mi się słabo, ale aktualnie to chyba umierałam.
- C-co? - wykrztusiłam ledwo słyszalnie i dałabym sobie rękę uciąć, iż już czułam, jak moje ciało ponownie zatapia bliżej nieokreślona ilość cholernie chłodnej wody. Na szczęście na straży stał Axl, łapiąc moją niemal bezwładną osobę w talii.
Chwilę później siedziałam na pomoście obejmowana przez wokalistę, z głową leżącą na jego obojczyku. Mężczyźni o czymś dyskutowali, jednak nie dane było mi wyłapać przewodniego tematu, gdyż ciągle mierzyłam wzrokiem tę wstrętną pokrakę.
- Alex, przestań - zwrócił mi uwagę Stradlin, a moje nienawistne spojrzenie natychmiast zostało skierowane z jego dłoni w kierunku twarzy bruneta. - Liz jest nieszkodliwa, nie musisz się obawiać. Zresztą, też ma uczucia, więc wyluzuj trochę - dodał, a to małe, wredne, obrzydliwe stworzonko bezceremonialnie paradowało sobie pomiędzy jego palcami. Uroczo.
- Nie zbliżaj tego do mnie - nakazałam, po czym wstając na równe nogi zakomunikowałam, że idę do pokoju. Z nimi to się, kurwa, nie da nudzić. Rose oczywiście nie pozwolił sobie na to, aby zabrakło tutaj jego pytania o dotrzymanie mi towarzystwa, jednak kategorycznie odmówiłam, co zupełnie było nie po jego myśli. Mężczyzna zmarszczył czoło i rzucając w moją stronę błagalne spojrzenie, zmusił mnie do tłumaczenia. Nachyliłam się więc nad nim i cmokając przelotnie w policzek, wyjaśniłam, że idę się nieco ogarnąć i przygotować obiad. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna, ale nie widziałam sensu martwienia Rudzielca. W końcu przez ten czas mieliśmy odpocząć, a nie trwać w jakichś kłótniach i sporach. Owinięta w nasz koc, oddaliłam się więc do domku.
W salonie zastałam uśmiechniętego Stevena, który z zafascynowaniem oglądał jakiś program w telewizji oraz Saula, któremu kompletnie nie udzielał się dobry humor. Jak na zawołanie, gdy weszłam, znudzony gitarzysta podniósł się z kanapy i skierował swe kroki w moim kierunku, zasłaniając tym samym machającego do mnie Stevena, który z rosnącym poirytowaniem oczekiwał, aż odzyska dobrą widoczność na większą część świata, aniżeli na, jakże zajebisty, tyłek Hudsona.
- W końcu. - Dało się słyszeć przeciągłe westchnięcie perkusisty, gdy gitarzysta mu mnie odsłonił i udał się do kuchni. Niczym gwiazda na czerwonym dywanie puściłam blondynowi buziaka wraz z drobnym mrugnięciem. To się nazywa widowisko godne obejrzenia! Żeby było zabawniej, Stev wskoczył na siedzenie kanapy i łapiąc niewidzialnego całusa przytknął go sobie do policzka, a następnie kierując rozanielony wzrok ku górze, położył obie dłonie na klatce piersiowej w okolicy swojego serca. Zaśmiałam się, jednak chwilę później wręcz zamarłam, gdy zauważyłam jedynie sterczące w górze nogi Popcorna. Zakryłam twarz dłonią, ale gdy moim oczom ukazały się dwa palce, wystawione w moim kierunku w charakterystycznym geście, wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Kręcąc głową, poinformowałam mężczyznę, że idę wziąć prysznic i możemy brać się za przygotowywanie grilla. Informacja ta spotkała się z niemałym entuzjazmem. No! I to ja rozumiem.
Przechodząc obok pokoju McKagana, nie wiedzieć czemu, zrobiło mi się dziwnie przykro. Naprawdę ceniłam tego człowieka, a ten potraktował mnie w tak przedmiotowy sposób. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy popełniamy błędy, ale każdy za swoje nieprzemyślane decyzje odpowiada i wydaje mi się, iż ja wyrzuty sumienia okazałam w jak najbardziej taktowny sposób. Ale Duff wolał postawić na swoim, zgrywać zadziornego i nieugiętego chłopca, którego pieprzy opinia innych, nie wyznając przy tym żadnych zasad i nie przyznając się do własnych błędów. Halo, jesteśmy rodziną, nie? A jakby nie było, najbliższych się nie wybiera.
Wiem, że postąpiłam źle, dając mu może żmudną nadzieję na coś, co w moim sposobie postrzegania naszych relacji nawet nie miałoby racji bytu. Być może zaczął traktować te drobne wyskoki, jak coś istotnego. Ale, do cholery, przecież byłam z Axlem, prawda? A gdzie stosowanie się do zasady: nie pieprzymy lasek kumpli? Dziwne, co? A jednak. Gunsi mieli swój regulamin, którego bacznie przestrzegali. Ale przecież zawsze musi się znaleźć wyjątek od reguły. Jedyną rzeczą, która naprawdę podnosiła mi ciśnienie, był fakt, iż przez jego wygórowane ambicje sytuacja w zespole mogła stać się naprawdę napięta. Przyłapując się na tym, że już od kilku minut nerwowo kroczyłam pod drzwiami od sypialni blondyna, postanowiłam, iż jest to moment, w którym należy wziąć sprawy w swoje ręce. Czy chciałam go w tamtej chwili widzieć? Niekoniecznie. Koniec końców? Wejść, weszłam.
Widok, który ukazał mi się po wkroczeniu do pomieszczenia nie był zadowalający. Na dokładnie odkurzonym wcześniej dywanie walały się puste paczki po papierosach, pety, popiół, opróżnione do ostatniej kropli alkoholu butelki, a nawet ubrania, czy puste opakowania po chipsach i krakersach. Stanęłam niepewnie w wejściu i naprawdę zastanawiałam się, czy nie opuścić tego miejsca. Zmierzyłam wzrokiem całą sypialnię, zatrzymując się na okropnie bladym basiście, który aktualnie pozbawiał swój żołądek całej jego zawartości do doniczki z okazałym kwiatkiem, stojącej przy samym oknie. Kiedy skończył, wytarł usta o koniec swojego, wcześniej białego t-shirtu i popatrzył na mnie zamglonym wzrokiem. Wyglądał, jakby oczekiwał na jakiś komentarz z mojej strony, jednak ja nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Cała ta sytuacja nie powinna mieć miejsca. Zaczęłam się nawet karcić w myślach za stwierdzenia, które przelatywały mi przez głowę. Miałam jednak spore wątpliwości, co do tego, czy przede mną leży właśnie mój przyjaciel, czy zwykły alkoholik.
Kolejne minuty mojego pobytu w pomieszczeniu przebiegały w ciszy. Ja nie wiedziałam, co powiedzieć, a on najzwyczajniej w świecie mnie ignorował. Kiedy sięgnął jednak po kolejną już szklankę, aby wypełnić ją nowo otwartym trunkiem, zdecydowałam się na interwencję.
- Nie pogrążaj się - wycedziłam przez zęby, czując, jak moja szczęka zaczyna drżeć. Zrobiło mi się go najzwyczajniej w świecie szkoda. Moich uczuć nie podzielał jednak sam basista. Popatrzył na mnie i zaczął się śmiać. Świetnie.
- Przestań - nakazałam, mierząc go mocno poddenerwowanym spojrzeniem. - Co ty ze sobą robisz, człowieku? - zapytałam z niedowierzaniem, choć właściwie nie oczekiwałam od niego odpowiedzi. Spojrzeć prawdzie w oczy, do niego aktualnie nie docierało praktycznie nic. Pierdolony egoista.
- Nic - odparł, wzruszając z zadowoleniem ramionami i podnosząc wyżej butelkę, zaczął nalewać sobie alkoholu raz do jednej, a raz do drugiej szklanki.
- Co ty robisz? - zapytałam, nie do końca będąc świadoma tego, co właśnie przychodzi mi zobaczyć. Basista pokiwał wymownie brwiami i poklepał miejsce na łóżku, tuż obok siebie. Niechętnie skierowałam się we wskazanym kierunku, a kiedy przysiadłam już obok pijanego mężczyzny, którego zapach ewidentnie sugerował mi, że czas już iść, on nagle zaczął tłumaczyć mi swoje zachowanie. A co gorsza, cholera, mówił bardzo mądrze. W tamtym momencie zaczęłam zastanawiać się, dlaczego dałam mu poznać się tak dobrze. Teraz doskonale wiedział, jak wzbudzić we mnie poczucie winy i naprawdę umiejętnie to wykorzystywał.
- Wiesz, dlaczego nalewałem wódki do dwóch szklanek? - zapytał, patrząc się w moją stronę. Kiedy pokiwałam przecząco głową, blondyn rozpoczął tłumaczenie - Żeby żadna z nich nie była pusta. - No, na to bym nie wpadła. Genialne, Sherlocku. Tylko, do chuja, po co? - Żeby żadna z nich nie była pusta, tak, jak ten pokój, gdy z niego wyjdę, moje serce, odkąd je opuściłaś i twoje słowa, które nie znaczą dla mnie już zupełnie nic - zakończył, starając się dobitnie zaakcentować każde słowo. I nie powiem, pomimo tego, że w jego organizmie wciąż krążył spożyty przez niego alkohol, wypowiedział te słowa w bardzo przekonujący sposób. Zrobił to w sposób, który, nie ukrywajmy, kurewsko mnie zabolał. Popatrzyłam z żalem na mężczyznę, na którego twarzy malował się wyraz błogiego spokoju i ulgi. Ulgi, która odwiedziła go zaraz po tym, jak spokojnie mógł wygarnąć mi, jak bardzo go zraniłam. Tylko, dlaczego? Kurwa, za co?
Podniosłam się z miejsca i skierowałam się do drzwi. Wiedziałam, że nie jestem dłużej w stanie gryźć się sama ze sobą i swoimi myślami, które dodatkowo napędzały emocje. Nie chciałam go więcej ranić i dawać nadziei na cokolwiek. Nie chciałam go widzieć. Czy było coś, czego chciałam w tamtym momencie? A i owszem. Samotności. Ewentualnie ramienia Rose'a, w którym mogłabym się całkowicie zatopić i wyciszyć.
Momentalnie zaczęło mi szumieć w głowie, a łzy były blisko ukazania się światu. Prawie naciskałam na klamkę i delektowałam się brakiem obecności tego... Ugh. Byłam blisko opuszczenia jego sypialni, kiedy ktoś z premedytacją mnie zatrzymał, zdając sobie sprawę z tego, jak mi w tej chwili ciężko. Odwróciłam wzrok, gdy mężczyzna przywarł na mnie całym ciężarem swojego ciała, niemal miażdżąc mnie na ścianie. Śmierdział alkoholem. Litrami alkoholu, które zabiły w nim resztki uczuć i świadomości. Słowa pijanego to myśli trzeźwego. Nie będę więc tłumaczyła sobie jego szczerości zaawansowanym stanem nietrzeźwości basisty. On po prostu chciał to powiedzieć.
Czując dotyk blondyna na swoim ciele, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej śmielszy, zaczęłam nerwowo zaciskać dłonie w pięści. Gdy mężczyzna przeszedł do całowania mojej szyi, aż po sam biust, moje wargi były wręcz miażdżone przez obrzydzenie, które opanowało całą moją osobę. Odwróciłam głowę w stronę drzwi, kiedy poczułam, że łzy zaczynają spływać po moich policzkach. Być napastowaną przez własnego przyjaciela? Czemu nie.
- Duff, przestań - poprosiłam, zdobywając się na wydobycie ze swojego gardła choć krótkiego dźwięku. - Proszę - błagałam, pomimo łamiącego się głosu. Blondyn zdawał się być jednak nieubłagany na moje prośby. Już chwilę później poczułam jego oddech na swoich wargach. Pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu wzięłam głęboki wdech powietrza, którego niestety brakowało w tym pomieszczeniu. Kiedy basista naparł swoimi ustami na moje, wciąż pozostawałam obojętna. Nie oddawałam pocałunków, co mocno go irytowało. Cały czas walczył i próbował rozchylić moje wargi językiem. Bez efektów. Pozostawałam nieugięta. Kiedy postanowił kapitulować, otwarcie go poinformowałam:
- Nie musisz pić z mojego powodu - słowa te ledwo przeszły mi przez gardło. - Nie jestem tego warta - dodałam cicho, gniotąc w rękach jeden z rogów koca. Blondyn wybuchnął drwiącym śmiechem. Gdzie jest ten czuły i troskliwy Duff? No gdzie?
- Chyba żartujesz - parsknął .- Z twojego powodu? Chciałabyś - dodał, ocierając oczy mokre od łez. Świetnie się bawił. - Ja po prostu lubię być najebanym, księżniczko - powiedział, robiąc charakterystyczne przerwy pomiędzy kolejnymi słowami. Na koniec wbił mi jeszcze palec wskazujący w mostek, drugą dłonią łapiąc mnie za podbródek. Przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam głowę w kierunku drzwi, które gwałtownie się otworzyły, powodując, iż blondyn ode mnie odskoczył.
- Co ty robisz? - zapytałam, nie do końca będąc świadoma tego, co właśnie przychodzi mi zobaczyć. Basista pokiwał wymownie brwiami i poklepał miejsce na łóżku, tuż obok siebie. Niechętnie skierowałam się we wskazanym kierunku, a kiedy przysiadłam już obok pijanego mężczyzny, którego zapach ewidentnie sugerował mi, że czas już iść, on nagle zaczął tłumaczyć mi swoje zachowanie. A co gorsza, cholera, mówił bardzo mądrze. W tamtym momencie zaczęłam zastanawiać się, dlaczego dałam mu poznać się tak dobrze. Teraz doskonale wiedział, jak wzbudzić we mnie poczucie winy i naprawdę umiejętnie to wykorzystywał.
- Wiesz, dlaczego nalewałem wódki do dwóch szklanek? - zapytał, patrząc się w moją stronę. Kiedy pokiwałam przecząco głową, blondyn rozpoczął tłumaczenie - Żeby żadna z nich nie była pusta. - No, na to bym nie wpadła. Genialne, Sherlocku. Tylko, do chuja, po co? - Żeby żadna z nich nie była pusta, tak, jak ten pokój, gdy z niego wyjdę, moje serce, odkąd je opuściłaś i twoje słowa, które nie znaczą dla mnie już zupełnie nic - zakończył, starając się dobitnie zaakcentować każde słowo. I nie powiem, pomimo tego, że w jego organizmie wciąż krążył spożyty przez niego alkohol, wypowiedział te słowa w bardzo przekonujący sposób. Zrobił to w sposób, który, nie ukrywajmy, kurewsko mnie zabolał. Popatrzyłam z żalem na mężczyznę, na którego twarzy malował się wyraz błogiego spokoju i ulgi. Ulgi, która odwiedziła go zaraz po tym, jak spokojnie mógł wygarnąć mi, jak bardzo go zraniłam. Tylko, dlaczego? Kurwa, za co?
Podniosłam się z miejsca i skierowałam się do drzwi. Wiedziałam, że nie jestem dłużej w stanie gryźć się sama ze sobą i swoimi myślami, które dodatkowo napędzały emocje. Nie chciałam go więcej ranić i dawać nadziei na cokolwiek. Nie chciałam go widzieć. Czy było coś, czego chciałam w tamtym momencie? A i owszem. Samotności. Ewentualnie ramienia Rose'a, w którym mogłabym się całkowicie zatopić i wyciszyć.
Momentalnie zaczęło mi szumieć w głowie, a łzy były blisko ukazania się światu. Prawie naciskałam na klamkę i delektowałam się brakiem obecności tego... Ugh. Byłam blisko opuszczenia jego sypialni, kiedy ktoś z premedytacją mnie zatrzymał, zdając sobie sprawę z tego, jak mi w tej chwili ciężko. Odwróciłam wzrok, gdy mężczyzna przywarł na mnie całym ciężarem swojego ciała, niemal miażdżąc mnie na ścianie. Śmierdział alkoholem. Litrami alkoholu, które zabiły w nim resztki uczuć i świadomości. Słowa pijanego to myśli trzeźwego. Nie będę więc tłumaczyła sobie jego szczerości zaawansowanym stanem nietrzeźwości basisty. On po prostu chciał to powiedzieć.
Czując dotyk blondyna na swoim ciele, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej śmielszy, zaczęłam nerwowo zaciskać dłonie w pięści. Gdy mężczyzna przeszedł do całowania mojej szyi, aż po sam biust, moje wargi były wręcz miażdżone przez obrzydzenie, które opanowało całą moją osobę. Odwróciłam głowę w stronę drzwi, kiedy poczułam, że łzy zaczynają spływać po moich policzkach. Być napastowaną przez własnego przyjaciela? Czemu nie.
- Duff, przestań - poprosiłam, zdobywając się na wydobycie ze swojego gardła choć krótkiego dźwięku. - Proszę - błagałam, pomimo łamiącego się głosu. Blondyn zdawał się być jednak nieubłagany na moje prośby. Już chwilę później poczułam jego oddech na swoich wargach. Pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu wzięłam głęboki wdech powietrza, którego niestety brakowało w tym pomieszczeniu. Kiedy basista naparł swoimi ustami na moje, wciąż pozostawałam obojętna. Nie oddawałam pocałunków, co mocno go irytowało. Cały czas walczył i próbował rozchylić moje wargi językiem. Bez efektów. Pozostawałam nieugięta. Kiedy postanowił kapitulować, otwarcie go poinformowałam:
- Nie musisz pić z mojego powodu - słowa te ledwo przeszły mi przez gardło. - Nie jestem tego warta - dodałam cicho, gniotąc w rękach jeden z rogów koca. Blondyn wybuchnął drwiącym śmiechem. Gdzie jest ten czuły i troskliwy Duff? No gdzie?
- Chyba żartujesz - parsknął .- Z twojego powodu? Chciałabyś - dodał, ocierając oczy mokre od łez. Świetnie się bawił. - Ja po prostu lubię być najebanym, księżniczko - powiedział, robiąc charakterystyczne przerwy pomiędzy kolejnymi słowami. Na koniec wbił mi jeszcze palec wskazujący w mostek, drugą dłonią łapiąc mnie za podbródek. Przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam głowę w kierunku drzwi, które gwałtownie się otworzyły, powodując, iż blondyn ode mnie odskoczył.
~~~
No, coraz bardziej Was rozpieszczam. Nie miałabym jednak sumienia, aby urwać w połowie perspektywy Alex. Gdybym z kolei w ogóle jej nie wstawiła, rozdział byłby za krótki. Tak więc jest, co jest. Mam nadzieję, że się cieszycie. W końcu to już dziesiąty rozdział.
Aktywność jest naprawdę pierwszorzędna, zgodnie z moją prośbą pojawiają się także opinie w coraz większych ilościach. Raz zachwalają, raz krytykują, a mnie, jako autorowi nie pozostaje nic innego, jak dalej oddawać się temu, co pozwala mi się wyciszyć i stanowi dla mnie odskocznię od szarej rzeczywistości. Czasami zastanawiam się, jak marnowałam czas, gdy nie spędzałam go na pisaniu. Cóż... Każdego czasem dotyka nuta melancholii.
Jeśli już tu jesteś, zostaw po sobie jakiś ślad. Mnie będzie niezmiernie miło, a Ty staniesz się częścią tego bloga, gdyż żadna z uwag nie zostaje przeze mnie usuwana.
Jak oceniacie funkcjonowanie strony? Po takiej ilości rozdziałów wydaje mi się, iż każdy z Was może podzielić się ze mną swoją opinią. Jak zawsze będzie mi niezmiernie miło, a każdą, nawet najmniejszą z uwag, wezmę sobie głęboko do serca.
A jak prezentuje się Wasze zdanie na temat rozdziału? Pamiętajcie, czytacie, więc także komentujcie. Śmiało, nie gryzę. Jeszcze, ha.
Do następnego, buźka!
No, coraz bardziej Was rozpieszczam. Nie miałabym jednak sumienia, aby urwać w połowie perspektywy Alex. Gdybym z kolei w ogóle jej nie wstawiła, rozdział byłby za krótki. Tak więc jest, co jest. Mam nadzieję, że się cieszycie. W końcu to już dziesiąty rozdział.
Aktywność jest naprawdę pierwszorzędna, zgodnie z moją prośbą pojawiają się także opinie w coraz większych ilościach. Raz zachwalają, raz krytykują, a mnie, jako autorowi nie pozostaje nic innego, jak dalej oddawać się temu, co pozwala mi się wyciszyć i stanowi dla mnie odskocznię od szarej rzeczywistości. Czasami zastanawiam się, jak marnowałam czas, gdy nie spędzałam go na pisaniu. Cóż... Każdego czasem dotyka nuta melancholii.
Jeśli już tu jesteś, zostaw po sobie jakiś ślad. Mnie będzie niezmiernie miło, a Ty staniesz się częścią tego bloga, gdyż żadna z uwag nie zostaje przeze mnie usuwana.
Jak oceniacie funkcjonowanie strony? Po takiej ilości rozdziałów wydaje mi się, iż każdy z Was może podzielić się ze mną swoją opinią. Jak zawsze będzie mi niezmiernie miło, a każdą, nawet najmniejszą z uwag, wezmę sobie głęboko do serca.
A jak prezentuje się Wasze zdanie na temat rozdziału? Pamiętajcie, czytacie, więc także komentujcie. Śmiało, nie gryzę. Jeszcze, ha.
Do następnego, buźka!
Haha przekomicznie ! ;D Uśmiałam się. Ja naprawdę nie wiem, co mam napisać. :)) Jest rewelacyjnie jak zawsze. Nie mam pojęcia skąd bierzesz te wszystkie pomysły, ale mam nadzieję, że będzie ich więcej. Żaden blog nie jest w stanie, równać się z Twoim :) Najlepszy blog, Najlepsza Autorka !
OdpowiedzUsuńRozdział naprawde świetny! Ten Duff... Gdzie, ten czuły tleniony blondas którego uwielbiam ponad życie? Właśnie... Nie wiem co sie z nim stało ale licze że sie troche ogarnie i przemyśli sobie to wszystko. Ehh... Zaczęłam od końca a nie tak miało być! Dobra co do Stevena to rozbawiła mnie jego perspektywa no i to prostowanie włosów xDDD Lepsze to niż nic. I pająki brr... Też ich nie lubię a niech Stradlina tak dziabnie zobaczymy czy taka fajna będzie xD Nie wiem czy już Ci to pisałam ale prosze Cie znajdź tym rockmanom fajne i nie plastikowe dziewczyny,żeby ich troche ogarnęły co nie jest łatwym zadaniem xD no to tyle i fajnie że trzymasz sie regularności nasza autorko! Weny i czekam na następny !
OdpowiedzUsuń~Carrie
Cześć, cześć.
OdpowiedzUsuńTen sen Duffa... hmmm... trudu mi go opisać. Kiedyś lubiłam takie opowiadania o Gunsach, gdzie co drugi/trzeci rozdział ktoś się kochał, teraz mi to nie przeszło, ale chyba mi się nie chce. Mam też małego doła, może dlatego. Dlatego przepraszam, jakbym narzekała za dużo. Ale to był na szczęście sen. Widzę, że zasada "czym się zatrułeś, tym się lecz" działa x) Perspektywa Stevena była... inna, dziwna, ale śmieszna ;D No taki Steven. Alex też jest fajna. W końcu moja imienniczka ;) Wydaje mi się być najbardziej poukładana z nich wszystkich.
See you :)
Perspektywa Stevena po prostu mnie rozwaliła xD Biedna Alex, jeśli to Axl wszedł do pokoju to łooooo. Teraz jak zwykle powtórzę się jak to pod każdym rozdziałem, nie miałabym serca aby cię nie pochwalić. Rozdział jest świetny, czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńNo więc jestem. Z opóźnieniem, ale jestem. Steven w tym rozdziale po prostu mnie powalił. Czego człowiek nie wymyśli z nudy? Ale Duff to już przegiął. Ale to właśnie jest ciekawe. Nie lubię, gdy wszystko jest miłe i nudne. Ale kto wpadł do pokoju? No i jak zwykle chcę powiedzieć, że rozdział genialny, uwielbiam Cię, życzę dużo weny, czekam na kolejny i pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńTum du dum! Nadchodze ja ^^
OdpowiedzUsuńTak więc moje uzdolnione słoneczko... po pierwsze jak zawsze cudownie ^^ Uwielbiam Twój styl pisania *.*
Pudel najlepszy ^^ Ciekawe co ten geniusz jeszcze wymyśli :D
No i oczywiście jest A&A, bez tego rozdział to nie rozdział <3 #AAforever
Więc robaczku mój nie bądź głupia, zbieraj się do kupy i nie narzekaj, bo dostaniesz w końcu kopa :*
Kocham na zawsze sis <3 /Natt
Perspektywa Stevena zwaliła z nóg hahahaha. Kocham tego pozytywnego blondasa. :D Co do Duffa ughhhhhhh biedny wiem, że bardzo kocha Aleks i boli mnie serce przez to, że tak cierpie, ale taka pewnie ma być kolej rzeczy. Głupia jest, że zrobiła mu nadzieje... Ehh. No to do następnego rozdziału. :)
OdpowiedzUsuńPierwsza i najważniejsza rzecz - cholernie się cieszę, że nie przypisałaś postaci Duffa tej samej roli co w prawie każdym opowiadaniu (niestety i w moim XD), to znaczy takiego "pana idealnego". Wydaje mi się, że w przeciwieństwie do reszty, której charaktery mogą ulec jedynie minimalnym przekształceniom, McKagan jest takim bohaterem uniwersalnym, dlatego bardzo dobrze, że poszłaś w innym kierunku niż wszyscy. W obecnej sytuacji przede wszystkim w oczy rzuca się ciekawie wykreowana duma, przez którą zachowuje się w stosunku do Alex tak, a nie inaczej, mimo że wcale nie jest mu ona obojętna, co pokazuje chociażby fakt, że ma sny z nią w roli głównej lub że z jej powodu chce mu się płakać.
OdpowiedzUsuńDruga najważniejsza rzecz - wspominałam już o tym wcześniej, ale muszę się nieco powtórzyć ze względu na to, że zdecydowałaś się tutaj na pisanie z perspektywy Stevena. O ile sam jej początek jest jeszcze ok, a także możliwe do uzasadnienia jest jego zachowanie po zażyciu narkotyków, to wszystko inne mi osobiście się nie podoba. Po prostu nie lubię kreowania Stevena w ten sposób, zwłaszcza że tutaj poza samym dziecinnym zachowaniem dochodzi jeszcze tak strasznie podkreślona i przesadzona niechlujność, od której mi osobiście robi się nieco nieprzyjemnie. W każdym razie, nawet jeśli część z tych zachowań rzeczywiście byłaby możliwa, to boli mnie trochę takie odróżnianie pod tym względem Stevena od reszty Gunsów.
Cieszę się, że w końcu nie uprawiali seksu w tym jeziorze. Nie to, że mam coś do seksu w jeziorze, ale wydaje mi się, że gdyby to zrobili, to byłoby już za dużo. Sceny erotyczne są fajne, ale nie w dużej ilości. A tak jest akurat. Aczkolwiek ten Izzy z pająkiem... no ok. XD
Wydaje mi się, że za często piszesz o Alex "brunetka", zamiast po prostu nazywać ją po imieniu. Imiona aż tak nie rzucają się w oczy jako powtórzenia, a inne słowa tak, więc dobrze byłoby to skorygować.
Serdecznie pozdrawiam. :*
A i jeszcze jedna rzecz - daj sobie najlepiej spokój z tym podkreślaniem swojej własnej zajebistości przez Gunsów. Ja też na początku parę razy tak napisałam, ale jak po jakimś czasie to czytałam, to zaczęłam usuwać, bo wydaje się to strasznie sztuczne.
Usuń