piątek, 8 kwietnia 2016

~ Rozdział 11 ~

    Feels like I'm knockin' on heaven's door



 ~Perspektywa Axla~

    Myślałem, że odstrzelę temu chujowi jaja. Stał pod ścianą, śmiał się jak skończony kretyn, którym najwidoczniej musiał być, mamrotał coś pod nosem i tak w kółko. Starałem się hamować nerwy, ale czułem, iż jestem już na skraju wytrzymania. Przed oczami ponownie stanęła mi Alex, której spuchnięte oczy jasno przekazywały, co ten idiota musiał z nią robić.
    - Nareszcie. - Wyszeptała jedynie i z płaczem wtuliła się w mój tors, gdy razem z Hudsonem weszliśmy do pokoju. Nakazałem Mulatowi, aby zostawił mnie samego z tym blond dryblasem. Mieliśmy sobie w końcu coś do wyjaśnienia.
    - No i z czego się znowu cieszysz? - warknąłem w jego kierunku, mierząc go złowrogim spojrzeniem. - Odpowiadaj, cwaniaku! - krzyknąłem, doskakując do mężczyzny i łapiąc go za fraki. Myślałem, że, kurwa, eksploduję. A ten znowu się zaśmiał. No to przypierdoliłem mu w ryj. I znowu. Mało? Więc jeszcze z drugiej strony.
    - I co? - zapytał, gdy zacząłem nerwowo krążyć po pokoju, przystawiając zaciśnięte dłonie do ust i starając się opanować - Ile jeszcze razy mi tak przyjebiesz?
    - Ile, kurwa, będzie trzeba - syknąłem, nie podnosząc wzroku z upierdolonej podłogi. Starałem się opanować, naprawdę próbowałem. Ale sama jego obecność działała na mnie jak płachta na byka. Zwróciłem wzrok w jego kierunku i widząc jego pijaną mordę, przez moment nawet zrobiło mi się go żal. Przypomniawszy sobie jednak, w jakim stanie zastałem moją dziewczynę po przebywaniu w jego towarzystwie, szlag trafił mnie na nowo.
    - Dlaczego nie możesz dać nam w końcu spokoju, co? - zapytałem znacznie spokojniejszym tonem, odpalając papierosa.
    - A róbcie, co chcecie - odparł, niby obojętnie. - I tak była słaba w łóżku - rzucił, machając olewatorsko ręką.
    - Co, kurwa? - wypaliłem, upuszczając papierosa, który przypalił mi wewnętrzną część dłoni, gdy złapałem go w locie. Zgasiłem go czubkiem buta na dywanie i podniósłszy się z łóżka, podszedłem do mężczyzny. - Coś ty powiedział?
    - To, co słyszałeś. Bierz sobie tę szmatę.
    Nie wytrzymałem. Już chwilę później leżałem na basiście okładając go pięściami. W pewnym momencie ktoś próbował mnie od niego odciągnąć. Uległem. Jeszcze tylko kilka kopnięć, żeby zapamiętał.
    - Axl, powinieneś stąd wyjść. - Zakomunikował dobrze znany mi głos. Nie oponowałem. Miałem dość konfrontacji z tym pijakiem na dzień dzisiejszy. Co nie zmieniało faktu, że nerwy ciągle się mnie trzymały. Postanowiłem odszukać brunetkę i sprawdzić, co z nią. Idąc pomiędzy pokojami kopnąłem w gniazdko z prądem. Coś zaiskrzyło, a ono chwilę później leżało pod ścianą.
    - Kretynie, właśnie jedziemy po córkę właściciela. - Znowu ten znajomy głos.
    - Morda - skwitowałem i zszedłem ociężale po schodach. Nigdzie mi się bowiem, kurwa, nie spieszyło. 

~Perspektywa Alex~

    Przebywałam w kuchni w towarzystwie Slasha, który smętnie siedział przy stoliku i ze spuszczoną głową przeglądał jakąś kolorową prasę. Od momentu, w którym znaleźliśmy się we dwójkę w pomieszczeniu, nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. A cisza panująca wokół nas nie była wcale komfortowa. Doskonale bowiem słyszeliśmy zawziętą wymianę zdań dochodzącą z sypialni McKagana, która jedynie zmuszała mnie do mocniejszego zaciskania ust w wąską linijkę i szybszego mrugania oczami, byleby tylko znowu się nie rozkleić.
    Byłam właśnie w trakcie nacinania kiełbasy, w czym wciąż przeszkadzały mi trzęsące się dłonie, gdy znużony ciągłą ciszą gitarzysta, postanowił rozluźnić atmosferę uruchomieniem radia. Akurat Aerosmith. Świetny wybór, braciszku. Starając się wymazać z pamięci zaistniałą przed chwilą sytuację, zaczęłam nucić pod nosem tekst razem z Tylerem, delikatnie kołysząc biodrami. Moje dłonie ciągle niebezpiecznie drgały, więc zdecydowałam się poprosić mężczyznę o kawę, dzięki której miałam nadzieję nieco poprawić swój obecny stan. Kiedy woda w czajniku zawrzała i wydał on z siebie charakterystyczny gwizd, prezenter radiowy zapowiedział z zadowoleniem kolejny utwór, którym miał być Mama Kin. Wymieniliśmy porozumiewawcze uśmiechy z Mulatem i wsłuchując się w intro grane przez Perry'ego, wskoczyłam na blat i siadając tuż obok przyrządzanej przeze mnie potrawy, chwyciłam w dłonie kubek z gorącą kawą i zaczęłam beztrosko kiwać się na boki.
    Po pierwszej zwrotce razem z Hudsonem mieliśmy już w dłoniach chochle do zupy i tłuczki do mięsa, do których śpiewaliśmy, z wielkim zaangażowaniem wcielając się w rolę Tylera. Pomimo tego, że tworzyliśmy zgrany i naprawdę utalentowany duet, nawet we dwójkę nie byliśmy w stanie dorównać wokaliście Aerosmith. A szkoda, bo nasze predyspozycje były naprawdę wysokie. Nic straconego, trening czyni mistrza!
    - Wiesz, Slash? - zagaiłam, zwracając na siebie uwagę gitarzysty, który kiwając przecząco głową zachęcił mnie do dalszego mówienia. - Wasze wykonanie tej piosenki podoba mi się o wiele bardziej. - Puściłam oczko w kierunku mężczyzny, który z dumą uniósł głowę do góry.
    - To było wiadome od samego początku - rzucił, ukazując mi szereg swoich zębów. Uniosłam ręce do góry w geście poddania, gdy nagle wyrósł przed nami Steven owinięty jednym ręcznikiem w pasie, drugim wieńczącym jego szyję oraz czapeczką z gazety na głowie. Jakby sam jego widok nie budził zainteresowania, tak sam zwracający na siebie uwagę, zaczął nagle tupać bosą stopą o podłogę, wyznaczając sobie rytm, do którego ma śpiewać. Wymieniliśmy z Saulem zdezorientowane spojrzenia, aby chwilę później, w przypadku gitarzysty, przyłożyć sobie z otwartej dłoni w twarz lub, postępując, jak ja, wybuchnąć głośnym śmiechem. Steven jednak w ogóle nie przejął się naszymi reakcjami i zaczął kontynuować swój występ:
    - Keepin' touch with Mama Kin./Tell her where you've gone and been./Livin' out your fantasy... - W tym momencie rzucił się przed nami na kolana, tłukąc się niemiłosiernie o twarde kafelki, na co aż wciągnęłam powietrze przez zęby, po czym zaczęłam upewniać się, że z perkusistą wszystko w porządku. Ten jednak obdarzył mnie charakterystycznym uśmiechem, który na moment zniknął, gdy otwór zakończył za niego Slash, dobitnym:
    - Sleeping late and smoking tea.
    Nie pozostałam gorsza, a co. Wydałam z siebie, wręcz ociekające przebojowością:
    - Oh, yeah. - I wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, wzajemnie sobie gratulując. Nie powiem, zrobiło się tutaj naprawdę przyjemnie.
    - Już w porządku? - zapytał rozkosznie Adler, wlepiając we mnie wyczekujące spojrzenie.
    - Tak - odparłam, uśmiechając się przekonująco i mierzwiąc włosy perkusisty.
    Zeskoczyłam z blatu i poprawiając swoje spodenki, powróciłam do przygotowywania mięsa. Na szczęście w międzyczasie udało mi się wziąć prysznic i przebrać w jakieś ciuchy, w których czułam się naprawdę dobrze. A skórzane spodenki i t-shirt z logiem The Rolling Stones sprawdzały się w swojej roli naprawdę rewelacyjnie. Korzystając z towarzystwa Adlera i Hudsona, poprawiałam sobie humor w naprawdę skuteczny sposób, z zaangażowaniem śledząc ich wymianę zdań, która momentami przyprawiała mnie o łzy, spowodowane długotrwałym śmiechem. Nie miałam pojęcia, jak oni mogli zachowywać powagę, plotąc takie głupoty.
    - No i rozumiesz, siedzimy sobie u niej w mieszkaniu, wszystko fajnie, przyjemna atmosferka. Wino, sprośne teksty, mało brakuje do momentu, w którym coś może między nami zaiskrzyć. Wodzę sobie dłonią po jej udzie, jadę coraz wyżej i wyżej, a ona nagle wyskakuje mi z pytaniem, czy nie chcę pobawić się w trójkącik z jej mężem. Myślałem, że zejdę, gdy zauważyłem wspomnianego na schodach - opowiadał Stev, żywo gestykulując. - Ona była naprawdę fajną kobietką. Taką drobniutką. Skąd takiego karka wytrzasnęła to ja nie mam, przyjacielu, pojęcia! - dodał, na co Slash z uśmiechem wytrzeszczył oczy. - Patrz, co po sobie zostawił - oznajmił Pudel, wskazując na bliznę pod kolanem.
    - Czym on ci przypierdolił? - zapytał ze zdziwieniem Mulat.
   - To nie on - odparł z przerażeniem w głosie blondyn. - Mieli chichuachuę. - Na jego twarzy na samo wspomnienie wstąpił widoczny grymas. A my razem z Saulem znowu wybuchnęliśmy śmiechem.
    - Nie szło się z nim dogadać? - zagaił Slash, zanurzając usta w puszce z piwem. - No wiesz, suczka czy pies? - zapytał, ruszając wymownie brwiami.
    - Głupia suka, rzecz jasna! - Adler niemal pisnął, nie kryjąc oburzenia.
   - Stev, przyjacielu, zmarnowałeś okazję życia - powiedział Hudson, przybierając markotny wyraz twarzy. Widząc jednak, iż Popcorn nie do końca rozumie, o co mu chodzi, kontynuował - No wiesz, ty Pudel, ona chichuachua, może wyszedłby z tego jakiś związek na dłuższą metę?
    Myślałam, że Adler poczuje się urażony słowami gitarzysty. Perkusista przybrał jednak minę myśliciela, co jedynie wywołało u mnie kolejny napad śmiechu.
    - A mogłem poruchać! - krzyknął, uderzając pięścią w stół. I w tym momencie kucałam już przy jednej z szafek, wylewając kolejno łzy i starając się złapać oddech. Slash gładził moje plecy, również bezustannie zanosząc się śmiechem. Pudel natomiast chyba naprawdę poczuł się dotknięty swoją głupotą, bo leżał z głową na stole, nie wykazując żadnych oznak życia. Niczym zbity pies. Dobrze, koniec, proszę państwa, koniec!
    W chwili, gdy Hudson zaczął zmieniać stację przy radiu, coś wydało z niego mało przekonujący dźwięk i po prostu ucichło.
    - Zepsute? - zapytałam, wychylając głowę zza ramienia gitarzysty.
      - Chyba tak - rzucił, nie kryjąc złości. - Co za gówno.
    - Przynajmniej nie psie - pocieszył nas głos zmarnowanego Adlerka.
    Niestety w domku nie zapanowała cisza. Trzaskanie drzwiami z piętra dawało o sobie znać także na parterze. Wymieniłam się z Hudsonem pytającymi spojrzeniami, na które w odpowiedzi jedynie oboje wzruszyliśmy ramionami. Co tam się dzieje?
    Chwilę później po schodach ociężale i powoli zszedł Axl, a następnie mogliśmy zauważyć Stradlina, który podtrzymując McKagana na swoim ramieniu, skierował się w kierunku wyjścia na taras. Kilka minut później usłyszeliśmy warkot silnika i zauważyliśmy jedynie odjeżdżającego spod domków vana. Mężczyźni wymienili między sobą kilka zdań, z których dowiedziałam się, iż rytmiczny wraz z basistą pojechali po córkę właściciela tego terenu. Jakby nie mógł jechać sam Izzy. Duff aktualnie był naszą najlepszą wizytówką. Trzymajcie mnie, bo padnę ze śmiechu. Współczuję dziewczynie towarzystwa. Biedna. Nie chcę wiedzieć, co sobie o nas pomyśli i jaką relację zda ojcu, po konfrontacji z półprzytomnym dryblasem. Choć z drugiej strony brunet postąpił bardzo rozsądnie pozbawiając nas jego obecności. Wszyscy musieliśmy bowiem nieco ochłonąć.
    Przybierając obojętny wyraz twarzy, poprawiłam włosy i wróciłam do ciągle przerywanej czynności. Teraz także nie dane było mi jej dokończyć. Rose zaszedł mnie od tyłu i jedną dłonią obejmując w pasie, drugą odgarnął mi włosy za ucho i eufemistycznie musnął mój policzek. Przymknęłam oczy, a słysząc nad uchem jedynie krótkie polecenie, abym wtuliła się w mężczyznę, bez zastanowienia odwróciłam się i mocno go objęłam. Zaplotłam dłonie na jego karku i z wciąż zamkniętymi oczami, dotknęłam nosem jego nosa. Wokalista przyciągnął mnie do siebie i przez dłuższą chwilę trwaliśmy do siebie przytuleni. Czas jakby się zatrzymał i wszystko inne przestało mieć znaczenie. Slash nadal walczył z radiem, niemiłosiernie przy tym hałasując, a Popcorn obdarzał wnętrze głośnymi i wymagającymi zainteresowania westchnięciami. A my? Staliśmy, ciesząc się swoją obecnością i wdychając wzajemnie swój zapach. I po upływie kilku chwil znowu zrobiło się tak cholernie przyjemnie. Podniosłam powieki i odgarniając grzywkę z czoła ukochanego, przejechałam dłonią po jego policzku, a następnie delikatnie musnęłam jego wargi. Nie obyło się oczywiście bez odwzajemnienia. Kolejnego i kolejnego.
    - Gramy w karty? - zapytał Slash, który zaczął wyliczać już nasze pocałunki na palcach.
    - Tak - kolejny całus.
    - Jasne - i jeszcze jeden.
    - Pewnie - nigdy za wiele.
    - Nie ma problemu - krótki buziak.
   - Jak dla mnie super pomysł - i tak jeszcze przez krótki czas rzucaliśmy ogólniki w kierunku Mulata, przerywając, jakże cudowny akt miłości, aż do momentu, w którym Slash nie wyszedł z kuchni, niemal wyciągając z niej za jeden z ręczników Adlera. Uśmiechnęłam się do Axla, co oczywiście odwzajemnił i mocniej się do niego przytuliłam, gdy pozostaliśmy w kuchni już tylko we dwoje.
    - Dziękuję - wyszeptałam, zaciągając się zapachem jego perfum. - Dziękuję.

~Perspektywa Izzy'ego~

    Mając niecały kwadrans drogi za sobą już zdążyły mieć miejsce dwie istotne rzeczy. Po pierwsze, McKagan wreszcie usnął, a co za tym idzie? Brak jego śpiewu, szlochu, jęków, zażaleń i innych wymagających dobitnego potrząśnięcia basistą kwestii. Po drugie zaś udało mi się zdecydować, iż z Jasonem spotkam się sam. Mój niezastąpiony towarzysz mógłby nie wywrzeć na mężczyźnie pierwszorzędnego wrażenia.
    Nie minęło dziesięć minut, a ja już zaparkowałem vana pod małą, ale jakże przyjemną dla oka villą, należącą do trzydziestopięciolatka. Trochę dziwnie czułem się, obcując ze świadomością, iż w tym miejscu przebywa jedynie dwa razy w roku. Nasz wyjazd pokrywał się już z trzecim. Czyżby nasza opinia już tak graniczyła z ulicznym rynsztokiem? Nie powiem, że cieszyłem się z tego powodu. Ba, było mi kurewsko wstyd. Przykro? Cholera, nie wiem. Ale czy powinienem znać takie uczucie?
    Wychodząc z samochodu odpaliłem szluga, którego od wyjazdu spod domków przeżuwałem leniwie w ustach. W sytuacjach stresujących lub niekomfortowych lubiłem skupić swoją uwagę na czymś innym, a, że łatwo było mnie rozproszyć, generalnie stawiałem na trzymanie czegoś w ustach lub dłoni. I oczywiście w większości przypadków był to niezastąpiony, długi, jędrny, pełny, reprezentatywny, miły w dotyku, niepowtarzalny w smaku, o charakterystycznym wyglądzie, rozpoczynający swoją dumną nazwę na literę P, czyli jedyny w swoim rodzaju...
     Papieros. Papieros, zboczeńce.
    Zaciągając się dymem, rozejrzałem się po okolicy. W gruncie rzeczy podobało mi się tutaj. Idealne miejsce dla początkującej rodziny z aspiracjami na gromadkę dzieci. Nie, żebym o tym marzył, czy coś. Raczej skupiałem się na spokoju, na którego brak nie sposób było tutaj narzekać. Zresztą, jak w całej tej miejscowości. O ile w ogóle takowa istniała. Na pierwszy rzut oka określiłbym całe otoczenie w promieniu dziesięciu kilometrów jakimś zaawansowanym odludziem. Zero cywilizacji.
    Opierając się o wdzięcznie wgniecioną maskę naszego samochodu, zgasiłem papierosa czubkiem buta i zdecydowałem się w końcu załatwić to, co do załatwienia miałem. W końcu mnie także należy się chwila odpoczynku.
    W sumie dawno nie widziałem się z Brownem. Odkąd zafascynował się zmianą stylu życia i ustatkowania się, zaprzestaliśmy naszych kontaktów. Nigdy nawet bym nie przypuszczał, że zwykły ćpun może stać się osobą, która niemal nie zyskała miana biznesmena. Łezka się w oku kręci na myśl, kogo moja skromna osoba nie miała w szeregach swoich klientów. Może nie były to osoby na miarę Joe Perry'ego czy Joan Jett, ale na pewno jakieś przyszłe gwiazdy. Rękę dałbym sobie uciąć. W końcu nigdy nie tworzy się tak dobrze, jak po dawce niezastąpionego Brownstone'a. Nie ma mowy.
    Oczywiście mój towar, choć generalnie sprawdzony, miewał także skrajne przypadki i jego zażywanie czasami bywało opłakane w skutkach. Naprawdę nie mam pojęcia, co musiałem sprzedawać Jasonowi, że tak poprzewracało mu się w głowie. Od naszego ostatniego spotkania minęły już blisko dwa lata, a w jego życiu nastąpiła prawdziwa rewolucja. Byłem ciekawy jego reakcji na moją osobę. Zrozumiałym było, iż chciał się odciąć od świata narkotyków na skalę dalekiej odległości, ale dlaczego zaniechał naszego kontaktu? Wiem, wiem. Bał się, że ewentualny powrót do przeszłości zafundowany przeze mnie jego ukochanej rodzinie będzie cholernie impasowy. Ale przecież nie byłem, kurwa, idiotą.
    Zapukałem do drzwi i odchrząknąłem cicho, oczekując, aż zostaną one przede mną otwarte. Kiedy usłyszałem za nimi krótkie  proszę, bez zastanowienia wszedłem do budynku. Pierwszą rzeczą, która od razu uraczyła, jednocześnie zachwycając moje oczy były kurewsko długie i zgrabne nogi oraz naprawdę kusząco prezentujące się pośladki. Mimowolnie nieco wytrzeszczyłem oczy i chyba jedynie jakiś głos nad moim ramieniem, które było bezustannie poklepywane, sprawił, iż wróciłem na ziemię. Popatrzyłem w bok i zauważyłem obok siebie szatyna, ubranego w idealnie wyprasowane jeansy i polówkę z krótkim rękawem. Włosy miał krótko ścięte i jedynie jego niezmieniony, choć trochę zmarnowany wyraz twarzy sprawił, iż go poznałem. Gdzie ten Jason z irokezem na głowie i glanami na nogach, no gdzie?
    Mężczyzna poruszał ustami, jednocześnie się uśmiechając. Domyślawszy się, czym dzielił się ze mną podczas mojej nieuwagi, rzuciłem:
    - Ciebie także miło widzieć. - I uniosłem kąciki ust w delikatnym uśmiechu. I nagle ta urokliwa postać zbliżyła się w naszą stronę, wyciągając dłoń w moją stronę. Chwilę później usłyszałem melodyjne imię kobiety, w którym przyszło mi się zatopić bez większego umiaru.
    - To jest Izzy - odpowiedział kobiecie szatyn, tym samym wywołując śmiech blondynki. Chyba się wygłupiłem. Zdarza się. - Stradlin, przyjacielu, a ty sam? - Nie przypominam sobie, abyśmy przeszli na bardziej zaawansowane niż znajomość relacje, kolego.
    - Powiedzmy. Duff chyba wstydził się mi potowarzyszyć. Wybaczcie, jest nieco... Hm, nieśmiały - odparłem, udając zaangażowanie całą rozmową. Cholera, jakby nie mogła się już skończyć. Tak, jeszcze masa pytań i możemy jechać.
    - A powiedz mi... - I tak przez kolejny kwadrans.
    - Tak, tak, yhym, nie, nie mam pojęcia, tak, nie, jasne. - I kolejne minuty upływały mi na naprzemiennym odpowiadaniu i zawziętym obserwowaniu blondynki. Co za kobieta!
    - Dobra, nie zatrzymuję was już. - W końcu.
   - Mam nadzieję, że do szybkiego zobaczenia - powiedziałem i poklepałem go po plecach, gdy przytulił mnie na pożegnanie. - Czekam na twoją córkę w samochodzie - rzuciłem, aby następnie zwrócić się do owego anioła. - Z panią chyba też przychodzi mi się już pożegnać.
    Nie wiedzieć czemu, kobieta wybuchnęła śmiechem, w czym zawtórował jej Jason. Ech, ja pierdolę.
    - Jaka pani? - parsknął. - Annie to moja córka - dodał i objął blondynkę.
    - Wybacz, wyglądasz na dużo starszą - mruknąłem, mierzwiąc swoje włosy.
    - Jest modelką i od dzieciństwa wiele chorowała. W gruncie rzeczy jest chyba od ciebie trzy lata młodsza. Prawda, skarbie? - zapytał i cmoknął ją w czoło. Uroczo.
    - Tak - odparła równie dźwięcznym, co pierwotnie głosem. No, w końcu pozwolił jej się wypowiedzieć.
    - Jedziemy więc? - zagaiłem, uśmiechając się.
   - Poczekajcie jeszcze na Julie - poprosił Brown, przybierając przepraszający wyraz twarzy. - Kochanie! - krzyknął. Jaka cudowna rodzinka. Może i my zaczniemy mówić tak do siebie z bandą tych debili?
    Uwaga, zaraz zwymiotuję.
    Kolejne minuty oczekiwania na młodszą siostrę Ann minęły w ciszy i wymienianiu się spojrzeniami.
    - Dlaczego masz na sobie moją kurtkę? - pisnęła blondynka, gdy brunetka w końcu zeszła po schodach. Uśmiechnęła się jedynie sztucznie do swojej starszej siostry, a następnie przybierając poirytowany wyraz twarzy, bez większego skrępowania pokazała jej środkowy palec. Nareszcie ktoś normalny!
    - Julie - podeszła do mnie i życzliwie się uśmiechając, podała mi rękę. Odwzajemniłem ten gest i ponownie żegnając się z Jasonem przepuściłem dziewczyny przodem w drzwiach i wspólnie udaliśmy się do samochodu.
    Już po kilku minutach przebywania w towarzystwie osiemnastolatki bardzo ją polubiłem. Być może dlatego to właśnie jej zaproponowałem miejsce obok kierowcy. Gorący temperament, pewność siebie i wybitne poczucie humoru. Dodatkowo była bardzo ładna. Takie... Damskie odzwierciedlenie Adlera, o! Oczywiście pomijając kwestię wyglądu w przypadku mężczyzny.
    Julie chyba jako jedyna z tej rodziny wiedziała, czego chce od życia. Koszulka z Black Sabbath, skórzane spodnie, ramoneska, lekki makijaż, podkreślający jej intensywną urodę oraz kręcone włosy. Widzę, że Brown w roli przykładnego tatusia nie sprawdził się rewelacyjnie. Buntownik na pokładzie! Nie przeszkadzało mi to jednak w żadnym stopniu. Ba, mało tego. Ja za takimi dziewczynami wręcz szalałem i cieszyłem się, że przyjdzie mi spędzić w jej towarzystwie kilka naprawdę fajnych dni.
    Oj, i gadane to ona miała!
    - Stradlin, a ty tak zawsze milczysz? - zapytała z nutą ironii w głosie, gdy skończyła swoją myśl o osobach, które... Ee... No tak. Trochę jej nie słuchałem, ale odleciałem dosłownie na moment!
    - Zdarza się, że i ja mam coś do powiedzenia - odpowiedziałem, z dumą poprawiając się w fotelu.
    - Nawet wiem, kiedy - rzuciła z dumą w głosie.
    - No?
    - W Wigilię - parsknęła. - Zwierzęta choć raz w roku mogą coś powiedzieć - dodała, wystawiając język. - Wyluzuj, Izzy - trąciła moje ramię i zaśmiała się głośno. - Z życia trzeba czerpać garściami.
    - Dla ciebie to najwyżej pan Stradlin. - Odezwał się głos z tyłu.
    - Już rano mówiłam ci, żebyś się ode mnie odpierdoliła - burknęła brunetka, rozwalając się na fotelu.
    - Dlaczego nie jesteście w Los Angeles? - zapytałem, starając się zniwelować niekomfortową atmosferę.
    - Bo tata... - zaczęła blondynka, jednak Julie weszła jej w słowo.
    - Bo szanowny pan Jason Brown zlecił nam pilnowanie porządku wśród bandy ćpunów i alkoholików.
    - Julie!
    - Zamknij się, szmato. Nie jesteś moją rodziną i możesz mnie pocałować w dupę! - krzyknęła brunetka i złapała za klamkę, przez co gwałtownie zahamowałem.
    - Ale chyba nie będziesz wysiadała na środku drogi, co? - zapytałem, łapiąc ją za nadgarstek i obdarzając pocieszającym uśmiechem. Julie wzięła głęboki oddech i wpasowała się głębiej w fotel. Ech... Kobiety.
    - W sumie, Izzy, nie gniewasz się, co? - zaczęła niepewnie Annie, odsuwając od siebie z niechęcią i widocznym obrzydzeniem McKagana, który perfidnie zwalał na nią swoje bezwładne ciało - Wiesz, właśnie o takie zachowanie chodziło ojcu - mruknęła ciszej i wskazała palcem na basistę. Nie odezwałem się ani słowem. Jakoś nie miałem ochoty na rozmowę i postanowiłem delektować się ciszą. Skierowałem swój wzrok w stronę brunetki, która z zaangażowaniem obserwowała widok za oknem. Ciężki przypadek.
    Jakieś dwadzieścia minut później byliśmy już na miejscu. Cała grupa siedziała chyba w domu i oddawała się jakże ciekawej rozmowie, której efektem był głośny śmiech, rozchodzący się od domków, aż po sam podjazd. Westchnąłem głośno i gasząc silnik, skierowałem się otworzyć drzwi dziewczynom, które w gruncie rzeczy na jakiś szacunek zasługiwały. Nie zdziwiłem się, gdy zauważyłem brunetkę stojącą koło vana i blondynkę ciągle siedzącą w jego wnętrzu.
    - Jestem w niebie? - usłyszałem zapijaczony głos basisty. - Bo chyba widzę anioła - dodał, łapiąc Ann za nadgarstek. Kobieta przybrała dziwny grymas na twarzy, który aż mnie przeraził. Cholera, co on jej takiego zrobił, że o mało się nie popłakała? Dziwne stworzenie.
    Niemal spanikowana wybiegła z samochodu, gdy uwolniłem jej dłoń z uścisku basisty.
    - Witamy w piekle - rzuciłem bardziej do siebie niż do kobiet, które natychmiast zmierzyły mnie ostrzegawczym spojrzeniem. - Tędy. - Wskazałem siostrom na ścieżkę prowadzącą do domków, zarzucając rękę McKagana za własną szyję. Poprawiwszy sobie blondyna na ramionach udałem się za Annie i Julie, które kroczyły dumnie obok siebie, chcąc pokazać drugiej swoją niezależność i dominację. Coś czuję, że wspólnie nie będziemy się nudzić.

~~~
Przybywam z nowym rozdziałem, który, co tu dużo mówić, kompletnie mi się nie podoba. Nie wiem, jak Wy go odbieracie, także, jak zawsze, proszę o jakąś uzasadnioną opinię.
Jak obiecywałam, tak i zrobię, od dzisiejszego rozdziału będziemy mieli do czynienia z dwiema nowymi postaciami, bang! A właściwie będą to przedstawione w dzisiejszym fragmencie dwie kobiety, co zapewne nie umknęło Waszej uwadze. Zapraszam więc do zakładki Bohaterowie, tam na pewno znajdziecie więcej informacji na ich temat.
Muszę przyznać, iż moja twórczość ostatnimi czasy przechodzi poważny kryzys. Nie podoba mi się to, co zdołam napisać, gdy już się do tego zmuszę. You know, mam ochotę coś zrobić, ale jednocześnie jej nie mam. Także coraz częściej miewam wątpliwości, co do tworzonego przeze mnie tekstu. Jednak gdy dłużej leży w szufladzie czuję się z nim pewniej. A tak odnoszę wrażenie, jakbym sprzedawała Wam coś nijakiego. Źle mi z tym, ponieważ czytelników mam naprawdę wspaniałych.
Odnośnie tego, iż naprawdę bardzo Was cenię, chciałabym powyższy rozdział zadedykować właśnie Wam. Tak po prostu, że ze mną jesteście i znosicie moje wywody oraz głupie pomysły.
~ Julce Jett, za wierne i oddane komentowanie każdego postu;
~ Nikoli T., która zawsze stawia mnie do pionu;
~ Carolinie Carrie McKagan, zawsze głęboko wczuwającej się w przeżycia bohaterów;
~ Rocket Queen, za obiektywne opinie i bycie moją skrytą motywacją;
~ Ewelinie Rose, niezależnie od dnia czujnie śledzącej losy Alex i Gunsów;
~ Anonimowi, dzielnie podpisującemu się za każdym razem, czyli Natt za stawianie mnie do pionu w chwilach zwątpienia;
~ Miss Nothing, za bardzo wyczerpujące i zawierające w sobie wiele cennych rad opinie, pomimo tego, iż jeszcze tutaj nie dotarła, co wiąże się z bardzo męczącym procesem informowania mnie o ewentualnych niedociągnięciach.
To naprawdę świetne uczucie, gdy czytelnicy wczuwają się w rozterki i przeżycia bohaterów. W komentarzach uwalnia się wtedy taka magiczna aura, coś cudownego. Dziękuję.
Jednak nie spoczywajcie na laurach, ha. 
No, trochę pomarudziłam, ale sami doskonale wiecie, że bez tego momentami się nie da.
I pamiętajcie, czytacie, więc komentujcie. Pod tym fragmentem jestem wyjątkowa ciekawa Waszych opinii.
Życzę miłego weekendu!
Buźka!


     

10 komentarzy:

  1. Dziękuję za dedykację tak wspaniałego rozdziału. Nie rozumiem, dlaczego wątpisz w swój talent, bo mój stosunek do Twojego pisania, nigdy się nie zmienił. Wciąż utrzymujesz doskonały poziom, a nawet zaskakujesz w pozytywnym tego słowa znaczeniu. :))
    Papieros, zboczeńcy!!! :') Ha ha ..świetne! Uśmiałam się ;D
    Mnie najbardziej do gustu przypadła perspektywa Axla tym razem <3
    Weny życzę Kochana i abyś nie wątpiła w swój potencjał! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za dedykację :). Według mnie nie masz co w siebie wątpić, masz na prawdę talent ! A co do rozdziału to wiadomo Axl jest moim ulubieńcem, a w twoim opowiadaniu jest perfekcyjny. Czekam na następny z niecierpliwością :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dla mnie jest super! Nie rozumiem tylko jednej rzeczy, co to znaczy eufemistycznie? Bo eufemizm to złagodzenie treści wypowiedzi wiec raczej od tego się to nie wzięło... Przeszkadza mi to bo nie umiem sobie wyobrazic jak wyglada eufemistyczny pocałunek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eufemistyczny to inaczej delikatny(jest to synonim tego właśnie słowa), czyli w tym wypadku, jakby lekkie muśnięcie warg drugiej osoby. Mam nadzieję, iż takie wyjaśnienie jest wystarczające i pomoże w wyobrażeniu. :)
      Pozdrawiam. ;)

      Usuń
  4. Cześć, cześć. Boże, nawet nie wiesz jak mi się nie chce. Dlatego nie będę, za przeproszeniem, pierdolić, jak to ładnie i płynnie się czyta czy coś, bo... bo to tylko świadczy o tym, że ktoś nie przeczytał rozdziału xD Dobra, lecimy z tym:

    Śmiać mi się chciało, gdy przeczytałam o tym, że Rudy skakał do basisty xD to jest niemożliwe! Duff jest naprawdę wysoki! (wiem, bo widziałam :p) Nie rozumiem, dlaczego Axl się wkurzył, gdy tamten (to był Duff, tak? Jestem tak zrąbana, że po prostu... ch$#) powiedział, że laska jest słaba w łóżku. No nie same boginie seksu i gwiazdeczki porno chodzą po tym świecie ;-;

    Wcale nie tak trudno dorównać Stevenowi w śpiewaniu :p Wystarczy mieć dobre głośniki i mieć odkręcone tak głośno, że nie słyszy się siebie. A i jak miałaś ten teks piosenki, co śpiewali, to nie daję się od akapitu, a wsadza się ukośniki czyli powinno być: "Keepin' touch with Mama Kin./Tell her where you've gone and been./Livin' out your fantasy" - no takie życie. Może to ja jestem jakoś modowo upośledzona, ale jak można dobrze się czuć w skórzanych spodniach? >.<

    O Izzy diluje. Ale śmiesznie. To przez te narkotyki odszedł z Gunsów. Przeczytałam trzy albo cztery książki o tym zespole :p O kobieta, ktróa nie jest deską ;-; Ciekawe dlaczego takie zawsze pociągają facetów. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego w takich opowiadaniach o Gunsach nigdy nie było brzydkiej laski, deski, albo kogoś grubego, kto nie ociekał seksapilem. Wręcz przeciwnie. Kiedyś pisałam o GnR i też takich rzeczy nie poruszałam, ale teraz albo się robię stara, albo mi się to cholera nudzi.

    Z takich rzeczy organizacyjnych: dlaczego nie odpowiadasz na komentarze? Tak się zastanawiam. Ale to takie głębokie przemyślenie, których dzisiaj wiele.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj więc. To i ja odniosę się do wszystkiego kolejno. :)
    Akcja opisana z atakiem Rudego na Duffa była właśnie formą zaznaczenia tego kontrastu, względem ich wzrostu. Zależało mi, aby gdzieś to umieścić, a ich aktualne relacje były na to idealnym momentem.
    Idąc dalej. No, heh, kurde, to jest Steven, prawda? Zresztą, gdyby wszystko było tak oczywiste i jasno przekazane, w moim mniemaniu oczywiście, opowiadanie byłoby denne i nie miało sensu. Czasami więc unikam takich słów zwracających oczy w kierunku rzeczywistości. Bo i po co? Piszę, bo chcę się od niej oderwać, na co dzień mam jej wystarczająco dużo z dawką mocnej ironii.
    Za wskazówkę dziękuję, skorzystam na pewno i to już za moment.
    Sama jestem posiadaczką skórzanych spodenek i służą mi one do noszenia, przy wykonywaniu codziennych czynności tylko dlatego, że czuję się w nich naprawdę swobodnie. :D
    Słowa i dilerce Stradlina. Miały mnie naprowadzić, czy jak? Muszę zaznaczyć, iż wiem, czym się zajmował i jakie to pociągnęło za sobą skutki. Bardziej kojarzy mi się z dragami niż z notorycznym zaprzeczaniem, ale to drugą drogą (tak, jak niektórzy kojarzą Stevana przez ksywę Popcorn, a nie np. Pudel).
    Kurczę, już gdzieś wspominałam o tym, iż to moje opowiadanie i ciągle idzie do przodu - każdy człowiek się rozwija, podobnie ja. Nie uwzględniłam w nim na razie osoby przy kości, co nie znaczy, że tego nie zrobię. Niczego też nie obiecuję, bo może pojawi się taka postać drugoplanowa czy po prostu epizodyczna. Ale czy to ma większe znaczenie? Czy w opowiadaniu jest osoba otyła, czy nie? Cóż, przyznam, że na taki fakt nie zwróciłabym uwagi czytając cudze opowiadanie, ale to może przez moje wyobrażenie o tamtym czasie i przez to, iż kompletnie mi to do szczęścia nie potrzebne.
    Na początku sama powiedziałaś, iż komentarze pochlebiające są jawnym przykładem tego, że ktoś po tekst po prostu nie sięgnął. Jak zapewne zauważyłaś, pod rozdziałem ostatnimi czasy zawsze dziękuję za aktywność, czy każde miłe słowa, a także z wieloma czytelnikami mam kontakt przez maile na przykład. Poznaję tych ludzi, wymieniam kilka zdań. Wiedzą, że sprawiają mi radość i bardzo ich cenię, więc na komentarze odpowiadam w chwili, gdy pojawia się jakaś niejasność lub krytyka, która w moich oczach, jako autora i właściciela tego opowiadania, jest nieuzasadniona i zwyczajnie mnie rozbawia, ale daje także nauczkę, aby pisać po prostu jaśniej.
    Nie chcę, aby mój tekst był powierzchowny i okładkowy. Chcę się dobrze czuć, publikując go tutaj i wiedzieć, że czytelnicy mają radość z obcowania z nim.
    Mam nadzieję, że wszystko znośnie wytłumaczyłam.
    Dziękuję za każdą wskazówkę, człowiek uczy się na błędach.
    Pozdrawiam gorąco i do następnego. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dotarłam! Z "drobnym" opóźnieniem, ale to u mnie normalka, więc proszę przymknąć na to oko :v
    A! I skomentuję tu od razu poprzedni rozdział.
    No to jedziem z tym koksem!
    1) Slaaaaaash, jak ja go uwielbiam. Aż sama miałam ochotę znaleźć się z nim w kuchni i... śpiewać XD Nie no, spoko ziomuś z niego, fajny kumpel, 10/10.
    2) Duff, kurwiu. Zjechałabym go bardziej, ale mam do niego taką tyci tyci słabość i może nawet mu troszkę współczuję. Chociaż to jak zachował się w poprzednim rozdziale go w żaden sposób nie usprawiedliwia! Można tylko zrzucić nieco winy na wódkę, która wypaczyła mu mózg. I d i o t a.
    I mam nieodparte wrażenie, że będzie startował do którejś z nowych bohaterek.
    3) Co nie zmienia faktu, że ja tam kibicuję Stradlinowi! Bitch please, jest najinteligentniejszy z nich wszystkich. A na inteligencję się leci, nie? Zresztą co jak co, ale przystojny też był!
    * pardon, jest
    4) Axl i Alex, słodko. But to wcale nie negatywne stwierdzenie, serio są uroczy. I to jak Rose się za nią wstawia i bije McKagana po mordzie za każde obrażenie jej, ha! Bohater pierwsza klasa.
    5) Steven. FUJ, to się ponoć leczy, brachu.
    6) No i nasze nowe bohaterki. Ciekawa jestem czy jakoś bardzo zamieszają w tym opowiadaniu... W sumie by mogły! No i zastanawiam się jakie będą ich relacje z do tej pory jedyną dziewczyną wśród naszej nierozgarniętej bandy - Alex. Polubią się czy wręcz przeciwnie? Będzie iskrzyć?
    Wrzucaj szybko nowy!

    PS: Dziękuję za dedykację! :3

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem! Spóźniona, ale jestem! Rozdział naprawdę cudowny, niesamowity i wiele pierdolonych epitetów wyrażających jego wspaniałość XD. Ty to oczywiście wiesz, ale muszę Ci to powtarzać miliard razy. No i nowe bohaterki! Ciekawe osobowości, odmienne... A jak się dogadają z resztą? Czekam na następny! A i zapomniałabym- cieszę się, że Axl i Alex nie kłócą się i.. i po prostu jest zajebiście! Uwielbiam, jak Ty to rozgrywasz! No i na sam koniec chciałam podziękować za dedykację, czuję się zaszczycona! No i jak każe tradycja życzę dużo weny i wszystkiego najlepszego!
    PS. Steven najlepszy, jak zwykle :'D

    OdpowiedzUsuń
  8. Biedny Duff.. Stacza się niestety. Slasha po prostu kocham za to jaki jest dla Alex, tak samo Steven haha. Axl.. no nie dziwię mu się bo to w koncu jego dziewczyna i na pewno jest mu także przez to wszystko ciężko. Zobaczymy czy pojawienie się dwóch nowych dziewczyn namiesza w domu. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. No więc po pierwsze dziękuję za dedykację. W końcu dotarłam. XD
    Widzę dużo krytki pod tym rozdziałem... Po raz pierwszy to ja nie będę ta najbardziej krytyczna. :D Oczywiście mam swoje uwagi, ale nie jest ich tak dużo.
    W sumie jedyne, do czego tak naprawdę się przyczepię, to że w tym rozdziale było parę fragmentów, które były niezupełnie jasne, trochę się gubiłam i musiałam czytać jeszcze raz, ale podejrzewam, że u mnie też się to zdarza, bo to czasami zależy po prostu od wizji autora. Mimo wszystko staraj się zawsze upewniać, że wszystko jest zrozumiałe.
    O, chciałam zaznaczyć, że bardzo podobał mi się moment, w którym Alex i Axl stali razem w kuchni. Nawet nie chodzi mi o tę serię pocałunków, bo ja po prostu nie gustuję w takich słodkościach, ale wcześniej, to polecenie, by się przytuliła, dotykanie się nosami itp. Lubię właśnie takie subtelne gesty.
    No i mam wielką nadzieję, że Stradlin będzie miał dziewczynę! Ja tak lubię czytać o Izzy'm, a naprawdę trudno jest mi znaleźć opowiadanie, w którym o nim jest trochę więcej i jeszcze do tego z kimś jest.
    "Witamy w piekle". Dlaczego mój geniusz zawsze ma najlepsze teksty, niezależnie od opowiadania? Och, proszę, jak najwięcej Izzy'ego.
    Serdecznie pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń