With all the reasons you give it's
It's kinda hard to believe
It's kinda hard to believe
~Perspektywa Alex~
Kolejny dzień i któryś już raz ponownie kolejna pustka w głowie. I to nie byle jaka, a taka konkretna. Stęknęłam, kiedy przewracałam się na drugi bok z nadzieją odnalezienia obok mnie Rose'a. Wczorajsza noc była pełna mocnych wrażeń i szczerze wątpiłam w to, że istniała owa ewentualność, iż w sypialni znajdowałabym się sama. I się nie pomyliłam.
W sumie to nie do końca wiedziałam, w którym pomieszczeniu jestem, ale czy to miało jakiekolwiek, choć minimalne znaczenie? Oczywiście, że nie. Wtuliłam się delikatnie w nagie plecy mężczyzny, który nie przerywając ani na moment swojego słodkiego snu, cichutko pomrukiwał.
Czułam się nieziemsko dobrze, jednak jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Zapach. I nie chodziło mi wcale o to, iż w całym domu, naprawdę delikatnie rzecz ujmując, jebało potem, papierosami i alkoholem, lecz o zapach perfum, które miały o niebo intensywniejszą woń od tych, które posiadał Axl. Wyswobodziłam się niechętnie z sideł, które zasadziło na mnie dzisiejszego popołudnia łóżko, i podniósłszy się ociężale do pozycji siedzącej, przetarłam oczy i przechyliłam bolącą głowę w bok.
- Mam tylko nadzieję, że nic nie odjebaliśmy - skwitowałam krótko, opadając na łóżko.
Mulat jedynie jęknął przeciągle, prosząc, abym się zamknęła. Nie miałam dzisiaj humoru na zabawę w te ich słowne gierki i przywaliłam mu poduszką. Tak po prostu. Slash zerwał się z łóżka i zmierzył mnie... Zapewne próbował przywołać na swą twarz coś w rodzaju nienawistnego spojrzenia, jednak skończyło się na tym, iż zdołał wydobyć z siebie tylko jakiś nienaturalny grymas.
- Kiedyś się rozliczymy - wymamrotał, wręcz rzucając się na łóżko. Mebel zaskrzypiał, a ja poczułam, jakby obniżył się o kilka centymetrów.
Nie do końca wiedziałam, na co mam dzisiaj ochotę, ciągle skupiając myśli na tym, czy na coś w ogóle ją mam. Wlepiłam wzrok w poszarzały sufit i milczałam, wsłuchując się w głośny oddech Hudsona. Wiadomo, jak takie dźwięki działają na nas w ciszy.
- Jak to, kurwa, robisz specjalnie, to przestań - syknęłam do mężczyzny przez zaciśnięte zęby.
- O chuj ci chodzi? - Na odezwę nie musiałam długo czekać. Początkowo nie do końca zrozumiałam, co do mnie powiedział, przez tłumienie dźwięku przez poduszkę, na której leżał z wtuloną w nią twarzą.
Przewróciłam oczami i z założonymi rękami leżałam, dalej penetrując wzrokiem sufit. Miałam ochotę na prysznic. Gorący. Ale najlepiej by było, gdyby ktoś mnie do niego zaniósł. Nie miałam siły nigdzie się dzisiaj ruszać.
Oddech gitarzysty nie próżnował z głośnością, toteż po upływie jakiegoś kwadransa zupełnie przestałam się nim przejmować.
- Gdzie Axl? - zapytałam znacznie spokojniejszym tonem głosu, na który nie zamierzał wysilić się Mulat.
- Wyszedł? - odparł ironicznie.
- Gdzie? - odgryzłam się.
- Nie wiem - rzucił oschle.
- To się czas, kurwa, dowiedzieć - oznajmiłam, podnosząc się ze skrzypiącego łóżka.
- Powodzenia - mruknął za mną na odchodne, nie zmieniając wcześniejszej pozycji. Pomachał mi jedynie ręką, co raczej miało posłużyć za gest wyproszenia mnie z pokoju.
- Na pewno zrobię więcej sama, niż z twoją pomocą - burknęłam i już miałam trzasnąć drzwiami, gdy gitarzysta podniósł głowę i skierował na mnie zamglone spojrzenie.
- Okresu księżniczka dostała, że się tak rzuca? - zapytał, uśmiechając się złośliwie.
Już miałam ochotę na jakąś długą gadkę i wygarnięcie wszystkiego temu palantowi. Nie miał się do kogo przyczepić? Kurwa, później będzie przepraszał. Pierdolę to wszystko. Trzaśnięcie drzwiami poprzedziłam jedyne głośnym:
- A spierdalaj - i skierowałam się do łazienki.
Stojąc przed lustrem, przyglądałam się swojej twarzy. Miałam podkrążone oczy i jedyne, czego chciałam, to tylko wyglądać normalnie dzisiejszego dnia. Wyglądać normalnie i czuć się dobrze, o.
W pewnej chwili parsknęłam pod nosem, jak totalna wariatka, następnie wybuchając śmiechem i śmiejąc się sama do siebie. Co to, koncert życzeń? Jeśli tak to ja poproszę puste mieszkanie. Tak całkowicie, bez nikogo w środku. Na tydzień. Zapasem alkoholu i fajek też nie pogardzę. I co? I nic. Żyłam w takim świecie, że nawet rzekomy Bóg miał wyjebane na czyjeś prośby.
Wskakując pod prysznic (ach, to tak dzisiaj pięknie nazywa się wczołganie do kabiny, w której przez całą kąpiel musiałam podpierać się jedną ręką ściany), czułam jedynie, jak mój żołądek przechodzi konkretną rewolucję. Muliło mnie od rana i nie zanosiło się na to, aby szybko przestało.
Wychodząc z kabiny, zarzuciłam na siebie wczorajsze, koncertowe, przepocone szmaty, gdyż nie miałam najmniejszej ochoty na fatygowanie się do własnego pokoju, aby ponownie konfrontować się z nabuzowanym Hudsonem.
W gruncie rzeczy nie wiedziałam nawet, o co nam poszło. Byłam jednak okropnie wkurwiona i nie miałam zamiaru puścić mu płazem tego, że zachowywał się, jak pieprzona księżniczka.
Ops, dzisiaj już gdzieś to słyszałam. W takim razie, były nas dwie. Współczucie dla pozostałych.
Skończywszy robienie delikatnego make-upu, dzięki któremu miałam nadzieję nieco przykryć zewnętrzne ślady wczorajszej popijawy, postanowiłam udać się do kuchni. Byłam pewna, że nie zastanę tam nikogo i choć chwilę będę mogła posiedzieć w ciszy i samotności.
Kiedy weszłam do pomieszczenia i przepchałam się przez ten cały syf, aby następnie zrzucić masę petów z poklejonego chuj wie czym stołka, miałam doskonały widok na całą kuchnię. Co z tego, jak i tak totalnie żadnego wrażenia nie wywarło na mnie to, co się w niej znajdowało. Dzień, jak co dzień, dopóki ktoś tego nie ogarnie.
Naprawdę nie polecam mówienia o sobie w trzeciej osobie lub kategoriami bezosobowymi. Dziwne uczucie.
Miałam ochotę na to i na tamto, a tak naprawdę nie miałam chęci na nic. O, może mogłabym jedynie spędzić cały dzień w łóżku słuchając, no powiedzmy, Stonesów albo Zeppelinów. Ale nie, przecież trzeba zasuwać.
Pierwszą, w sumie pożyteczną rzeczą dzisiejszego dnia, którą oprócz wzięcia prysznica i względnego ogarnięcia się, udało mi się dzisiaj zrobić, było otwarcie lodówki. I co? Światło, oh yeah, cóż za euforia. Czyli nawet na kanapkę ze starym serem nie miałam, co liczyć. Świetnie, świetnie.
Podnosiłam wysoko nogi i wykonywałam naprawdę rozmaite manewry, byleby tylko nie stanąć na jakiejś starej butelce czy kawałku pizzy. Tak, właśnie to danie włoskiej biedoty stanowiło dla mieszkańców Hella jeden z normalnych posiłków, a ostatnimi czasy w sumie jedyny. Jakby to ładnie i sytuacyjnie ująć: bella fantastico!
Otwierałam kolejno wszystkie szafki, których w gruncie rzeczy było niewiele, natykając się na ciekawe znaleziska. Ta, w większości były to własności Stradlina w postaci dragów. Czy on kiedykolwiek rzuci tę robotę?
Czułam się nieziemsko dobrze, jednak jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Zapach. I nie chodziło mi wcale o to, iż w całym domu, naprawdę delikatnie rzecz ujmując, jebało potem, papierosami i alkoholem, lecz o zapach perfum, które miały o niebo intensywniejszą woń od tych, które posiadał Axl. Wyswobodziłam się niechętnie z sideł, które zasadziło na mnie dzisiejszego popołudnia łóżko, i podniósłszy się ociężale do pozycji siedzącej, przetarłam oczy i przechyliłam bolącą głowę w bok.
- Mam tylko nadzieję, że nic nie odjebaliśmy - skwitowałam krótko, opadając na łóżko.
Mulat jedynie jęknął przeciągle, prosząc, abym się zamknęła. Nie miałam dzisiaj humoru na zabawę w te ich słowne gierki i przywaliłam mu poduszką. Tak po prostu. Slash zerwał się z łóżka i zmierzył mnie... Zapewne próbował przywołać na swą twarz coś w rodzaju nienawistnego spojrzenia, jednak skończyło się na tym, iż zdołał wydobyć z siebie tylko jakiś nienaturalny grymas.
- Kiedyś się rozliczymy - wymamrotał, wręcz rzucając się na łóżko. Mebel zaskrzypiał, a ja poczułam, jakby obniżył się o kilka centymetrów.
Nie do końca wiedziałam, na co mam dzisiaj ochotę, ciągle skupiając myśli na tym, czy na coś w ogóle ją mam. Wlepiłam wzrok w poszarzały sufit i milczałam, wsłuchując się w głośny oddech Hudsona. Wiadomo, jak takie dźwięki działają na nas w ciszy.
- Jak to, kurwa, robisz specjalnie, to przestań - syknęłam do mężczyzny przez zaciśnięte zęby.
- O chuj ci chodzi? - Na odezwę nie musiałam długo czekać. Początkowo nie do końca zrozumiałam, co do mnie powiedział, przez tłumienie dźwięku przez poduszkę, na której leżał z wtuloną w nią twarzą.
Przewróciłam oczami i z założonymi rękami leżałam, dalej penetrując wzrokiem sufit. Miałam ochotę na prysznic. Gorący. Ale najlepiej by było, gdyby ktoś mnie do niego zaniósł. Nie miałam siły nigdzie się dzisiaj ruszać.
Oddech gitarzysty nie próżnował z głośnością, toteż po upływie jakiegoś kwadransa zupełnie przestałam się nim przejmować.
- Gdzie Axl? - zapytałam znacznie spokojniejszym tonem głosu, na który nie zamierzał wysilić się Mulat.
- Wyszedł? - odparł ironicznie.
- Gdzie? - odgryzłam się.
- Nie wiem - rzucił oschle.
- To się czas, kurwa, dowiedzieć - oznajmiłam, podnosząc się ze skrzypiącego łóżka.
- Powodzenia - mruknął za mną na odchodne, nie zmieniając wcześniejszej pozycji. Pomachał mi jedynie ręką, co raczej miało posłużyć za gest wyproszenia mnie z pokoju.
- Na pewno zrobię więcej sama, niż z twoją pomocą - burknęłam i już miałam trzasnąć drzwiami, gdy gitarzysta podniósł głowę i skierował na mnie zamglone spojrzenie.
- Okresu księżniczka dostała, że się tak rzuca? - zapytał, uśmiechając się złośliwie.
Już miałam ochotę na jakąś długą gadkę i wygarnięcie wszystkiego temu palantowi. Nie miał się do kogo przyczepić? Kurwa, później będzie przepraszał. Pierdolę to wszystko. Trzaśnięcie drzwiami poprzedziłam jedyne głośnym:
- A spierdalaj - i skierowałam się do łazienki.
Stojąc przed lustrem, przyglądałam się swojej twarzy. Miałam podkrążone oczy i jedyne, czego chciałam, to tylko wyglądać normalnie dzisiejszego dnia. Wyglądać normalnie i czuć się dobrze, o.
W pewnej chwili parsknęłam pod nosem, jak totalna wariatka, następnie wybuchając śmiechem i śmiejąc się sama do siebie. Co to, koncert życzeń? Jeśli tak to ja poproszę puste mieszkanie. Tak całkowicie, bez nikogo w środku. Na tydzień. Zapasem alkoholu i fajek też nie pogardzę. I co? I nic. Żyłam w takim świecie, że nawet rzekomy Bóg miał wyjebane na czyjeś prośby.
Wskakując pod prysznic (ach, to tak dzisiaj pięknie nazywa się wczołganie do kabiny, w której przez całą kąpiel musiałam podpierać się jedną ręką ściany), czułam jedynie, jak mój żołądek przechodzi konkretną rewolucję. Muliło mnie od rana i nie zanosiło się na to, aby szybko przestało.
Wychodząc z kabiny, zarzuciłam na siebie wczorajsze, koncertowe, przepocone szmaty, gdyż nie miałam najmniejszej ochoty na fatygowanie się do własnego pokoju, aby ponownie konfrontować się z nabuzowanym Hudsonem.
W gruncie rzeczy nie wiedziałam nawet, o co nam poszło. Byłam jednak okropnie wkurwiona i nie miałam zamiaru puścić mu płazem tego, że zachowywał się, jak pieprzona księżniczka.
Ops, dzisiaj już gdzieś to słyszałam. W takim razie, były nas dwie. Współczucie dla pozostałych.
Skończywszy robienie delikatnego make-upu, dzięki któremu miałam nadzieję nieco przykryć zewnętrzne ślady wczorajszej popijawy, postanowiłam udać się do kuchni. Byłam pewna, że nie zastanę tam nikogo i choć chwilę będę mogła posiedzieć w ciszy i samotności.
Kiedy weszłam do pomieszczenia i przepchałam się przez ten cały syf, aby następnie zrzucić masę petów z poklejonego chuj wie czym stołka, miałam doskonały widok na całą kuchnię. Co z tego, jak i tak totalnie żadnego wrażenia nie wywarło na mnie to, co się w niej znajdowało. Dzień, jak co dzień, dopóki ktoś tego nie ogarnie.
Naprawdę nie polecam mówienia o sobie w trzeciej osobie lub kategoriami bezosobowymi. Dziwne uczucie.
Miałam ochotę na to i na tamto, a tak naprawdę nie miałam chęci na nic. O, może mogłabym jedynie spędzić cały dzień w łóżku słuchając, no powiedzmy, Stonesów albo Zeppelinów. Ale nie, przecież trzeba zasuwać.
Pierwszą, w sumie pożyteczną rzeczą dzisiejszego dnia, którą oprócz wzięcia prysznica i względnego ogarnięcia się, udało mi się dzisiaj zrobić, było otwarcie lodówki. I co? Światło, oh yeah, cóż za euforia. Czyli nawet na kanapkę ze starym serem nie miałam, co liczyć. Świetnie, świetnie.
Podnosiłam wysoko nogi i wykonywałam naprawdę rozmaite manewry, byleby tylko nie stanąć na jakiejś starej butelce czy kawałku pizzy. Tak, właśnie to danie włoskiej biedoty stanowiło dla mieszkańców Hella jeden z normalnych posiłków, a ostatnimi czasy w sumie jedyny. Jakby to ładnie i sytuacyjnie ująć: bella fantastico!
Otwierałam kolejno wszystkie szafki, których w gruncie rzeczy było niewiele, natykając się na ciekawe znaleziska. Ta, w większości były to własności Stradlina w postaci dragów. Czy on kiedykolwiek rzuci tę robotę?
Resztki kakao w jakimś zardzewiałym, metalowym pudełeczku, trzy kostki cukru, który wyglądał, jakby właśnie miał przeobrazić się w coś nienaturalnie monstrualnego. O, nawet jakaś spleśniała kanapka. Ciekawi mnie, kiedy ktoś tutaj ostatnio zaglądał.
Znalazłam jeszcze z dwie torebki herbaty i opakowanie kawy. Całe, nienaruszone opakowanie kawy. Rozmarzona już wstawiłam wodę, aby spokojnie się zagotowała i otworzyłam paczuszkę, zaciągając się aromatem trunku. Wydał mi się on nieco dziwny, jednak nie zwróciłam na to większej uwagi. Po prostu delikatnie wsypywałam po płaskiej łyżeczce proszku do kubka, jednocześnie czytając opakowanie.
W pewnym momencie poczułam gorzki smak w ustach. Przez nieuwagę włożyłam łyżkę do ust, a nie do kubka. Woda zaczęła się gotować, a posmak nie chciał zniknąć. W dodatku wydawał się być nieświeży. Doskoczyłam do odstawionego uprzednio na bok opakowania i szybko zaczęłam doszukiwać się daty ważności. Pół roku po terminie. No ja pierdolę.
Bez zawahania rzuciłam paczką o podłogę, na której kawa rozsypała się po całej jej długości. Opuściłam pomieszczenie szybciej, niż się w nim znalazłam. Nie patrzyłam już nawet, po czym stąpam. Zabrałam jeszcze z brzegu stołu pierwsze kolorowe czasopismo, na którego okładce malowała się sporych rozmiarów plama.
Podwijając nogi, rzuciłam się na kanapę i rozpoczęłam typowe przewertowywanie gazety. Natrafiłam na całkiem ciekawy artykuł odnośnie życia modelek. Opisane zostało w nim wszystko od początku do końca tak, jak chcieliby to widzieć czytelnicy. Ani ziarnka prawdy. Zero o poświęceniu prywatnego życia, a nawet i zdrowia. Niejedna z moich dawnych znajomych z zachwytem mówiła o tym zawodzie przed rozpoczęciem życia na samych dietach i ograniczeniach. Po fakcie już nie było tak kolorowo. Kto jednak rzuciłby taką pracę? Każdy, to pewne, gdyby nie stanowiła ona jedynego źródła utrzymania. A z tej roboty to kasę one trzepały niezłą. Jednak czy nawet za takie pieniądze chciałabym tak żyć?
Czując, że mogę zaraz ponownie eksplodować, po prostu odłożyłam na przeciwny brzeg kanapy czasopismo i zaczęłam wystukiwać o jej brzeg bliżej nieokreślony rytm.
- Ktoś tu dzisiaj nie w humorze - usłyszałam dziwnie radosny głos Izzy'ego.
- Tak jak ty przez kilka ostatnich dni? - odparłam kąśliwie, gdy oparł się o siedzenie za mną.
Brunet bez wątpienia należał do osób, które trudno było wyprowadzić z równowagi. Zrzucając gazetę na podłogę, zajął miejsce obok mnie i czekał, aż coś powiem, bacznie mnie przy tym obserwując.
- Kac i nie wiem, gdzie jest Axl - rzuciłam szorstko, nie obdarzając bruneta nawet krótkim spojrzeniem.
- Czyli jesteś uzależniona po prostu od dwóch rzeczy - odparł, odpalając papierosa. Rzuciłam w jego kierunku pytające spojrzenie. - Alkohol i Rudy - oznajmił, jakby to było co najmniej oczywiste. Chociaż w sumie... było.
Wpasowałam się bardziej w mebel i patrzyłam przed siebie. Wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku, jednak mi ciągle coś przeszkadzało. Bezapelacyjnie coś wzbudzało mój niepokój. Tylko co?
- Dawno nie widziałam Julie - powiedziałam po dłuższej chwili milczenia. Albo mi się zdawało, albo te słowa sprawiły, iż Izzy przyjął dziwnie poważny wyraz twarzy. Jak to zwykł mawiać, nevermind. - Zawieziesz mnie do niej dzisiaj?
Rytmiczny skinął jedynie głową i udał się do naszego prowizorycznego przedpokoju. Wziął kluczyki z szafki i łapiąc kurtkę w dłoń, wyszedł przed budynek.
W tamtym momencie całkowicie zostałam wybita z jakiegokolwiek pantałyku. Prawdopodobnie jako jedyny z nas wszystkich, gdyż dzisiejszego dnia ciągle nie zobaczyłam Axla, Stevena i Duffa, nie zmagał się z kacem, albo po prostu już umiejętnie potrafił go maskować. W dodatku od dłuższego czasu przy jakiejkolwiek wzmiance o Julie stawał się bierny na wszystko, co się dookoła niego działo. Czy coś między nimi miało miejsce?
Skoczyłam szybko na górę, aby przebrać się w coś, co nie śmierdzi z odległości kilku metrów. Złapałam w biegu swoją skórzaną kurtkę, jeansy i zwyczajny t-shirt z kolejnym z chwytliwych i skrycie wielbionych przeze mnie napisów. Na moje szczęście Slash przeniósł się już do siebie. Albo po prostu to ja wcześniej byłam w jego sypialni.
Wychodząc przed dom, mimowolnie zaczęłam odszukiwać wzrokiem naszego vana, jednak nigdzie go nie dostrzegłam. Moim oczom natomiast ukazała się czerwona Honda, przy której stał Stradlin, kończąc kolejnego papierosa.
- Co to jest? - zapytałam, podchodząc do samochodu. - Daruj sobie ironię - powiedziałam, pokazując mu otwartą dłoń. - Pytam o to, gdzie jest van i skąd wzięliście ten samochód.
- Tak jakby wczorajszej nocy ukradli nam z i tak kradzionego samochodu kierownicę i dwa fotele, a także radio, po czym stwierdziliśmy, że on i tak się już nam nie przyda, więc zostawiliśmy go pod klubem. Jak to nasze władze mają w zwyczaju, zapewne został już skasowany. Mniej problemu dla nas, nawet nie byliśmy jego prawowitymi właścicielami, więc i za kasację kosztów nie poniesiemy. Wsiadasz, czy nie? - zapytał, kończąc swoje tłumaczenie, przebiegające na mówieniu jednym tchem. Co za dykcja.
Mierząc go dziwnym spojrzeniem, ostatecznie wsiadłam do pojazdu, który chwilę później wjechał na główną ulicę Miasta Aniołów. Zastanawiałam się, jak ich instrumenty znalazły się w domu, a zwłaszcza perkusja Stevena, ale nie miałam na to siły. Głowa kurewsko mnie bolała i ciągle było mi niedobrze. Głównie ze względu na to starałam się delektować ciszą, która panowała w samochodzie. I jak przyzwyczaiłam się do muzyki w czasie każdej, nawet krótkiej podróży, tak dzisiaj za wszelką cenę chciałam ominąć tę kwestię. Po prostu nie i koniec.
Założyłam na nos swoje okulary przeciwsłoneczne i uważnie obserwowałam drobny, ale zawsze ruch uliczny.
- Izzy - zaczęłam, a gitarzysta na moment zwrócił na mnie swoje spojrzenie. - Myślałeś kiedyś o tym, co będzie za dwadzieścia, trzydzieści lat?
- Świat się zmienia cały czas - odparł, skupiając się bardziej na drodze, niż na rozmowie ze mną.
- No tak, ale nie ciekawiło cię to, jak będą ubierać się ludzie, jakiej muzyki będą słuchać? - kontynuowałam wypytywanie rytmicznego, byleby tylko uzyskać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.
- Nic nie trwa wiecznie, Alex - powiedział, a w jego głosie wyczułam nutkę zawiedzenia. - To, co dobre, skończy się szybciej, niż wszyscy możemy sobie tylko wyobrazić.
Nic nie odpowiedziałam. Patrzyłam przed siebie jeszcze przez kilka minut, aż do momentu, gdy samochód stanął.
- Za ile cię odebrać? - zapytał, wychylając głowę przez okno.
- Wrócę na nogach - odparłam, siląc się na słaby uśmiech. - Zrobisz jakieś, choć minimalne zakupy? Jak wrócę to przygotuję obiad - zakomunikowałam, podając mu pięćdziesięciodolarowy banknot.
- Już się o to nie martw - odpowiedział, chowając pieniądze do kieszeni i odjechał.
Delikatny podmuch wiatru musnął moje rozgrzane ciało. Spojrzałam na gmach kamienicy, który malował się kilka metrów przede mną. Okropna, zapuszczona okolica. Niepewnie włożyłam ręce w kieszenie kurtki i ruszyłam przed siebie. Oby tylko była w domu.
~Perspektywa Julie~
Pomimo tego, że wczorajsza noc była bardzo ciężka, ja ani na moment nie zmrużyłam oka. Bardzo stresowałam się przed spotkaniem, które czekało mnie następnego dnia rano. Już o siódmej musiałam być na nogach, aby o ósmej oczekiwać na łatwo rozpoznawalny samochód. Czy on naprawdę myślał, że czarny, masywny, podchodzący pod limuzynę z zaciemnionymi oknami pojazd w ogóle nie będzie rzucał się w oczy i wyglądał podejrzanie? Jeszcze w takiej dzielnicy, gdzie sąsiad uciekał przed sąsiadem nie tylko wzrokiem, ale ile sił w nogach? Czasami naprawdę miałam mocne wątpliwości co do tego, czy ten facet zachował jakiekolwiek resztki zdrowego rozsądku.
Oczywiście punktualność nigdy nie była mocną stroną Browna. Dopiero niecały kwadrans po umówionej godzinie podstawiony został po mnie samochód. Czułam się, jak w jakimś dobrym kryminale. I prawdę powiedziawszy niewiele brakowało do tego, aby owe śledztwo, jak w standardowych programach telewizyjnych, zostało przeprowadzone. Ten koleś naprawdę miał nierówno pod sufitem.
- Jak to, kurwa, nic nie zarobiłaś? - warknął na mnie niemal w samym progu jego apartamentu, gdy na prośbę o przekazanie mu pieniędzy odpowiedziałam, że nic nie mam. Myślałam, że mnie rozszarpie.
Nie ma co się kryć z prawdą, że to właśnie Jason był moim alfonsem. On nim, a ja jego jedyną dziwką, u której za usługi nie płacił ani grosza. Brał mnie kiedy i gdzie chciał. Molestował odkąd zmarła jego żona. A moja psychika już powoli nie dawała rady.
Annie oczywiście o niczym nie wiedziała, bo i po co? Dla niego dobre alibi stanowił sam fakt, że im mniej osób wie o jego brudnych interesach, tym lepiej. A ja oczywiście musiałam milczeć, bo za to także dostawałam pieniądze. Jakoś żyć musiałam, prawda?
Smutna historia, której końca nie było widać. W sumie mogłabym mówić o przyzwyczajeniu, ale czy to miałoby sens? Jak można przyzwyczaić się do tego, że osoba, która miała się tobą opiekować, wykorzystuje cię jak tylko może? Dosłownie. Nie potrafiłam do tego przywyknąć. Dla mnie to było nie do pojęcia.
- Jutro chcę widzieć co najmniej sto dolarów, rozumiesz? - zapytał, kiedy jego osobiste pragnienia zostały już zaspokojone. Ścisnął mój podbródek, oczekując na odpowiedź. Z przerażeniem rosnącym w oczach kiwnęłam niepewnie głową.
Brown odepchnął mnie i pozwolił odejść. Traktował mnie jak przedmiot, bo przecież tylko i wyłącznie nim dla niego byłam. Maszynką do zarabiania pieniędzy. Tyle, że nawet jako rzecz wciąż miałam uczucia.
Już wtedy niestety wiedziałam, że nie będę mogła zarobić dla niego tych pieniędzy. Dla niego i dla Finley. Przecież jego córeczka musiała mieć wszystko, czego tylko zapragnie. Dla mnie już niestety na nic nie starczało. Och, przepraszam. Na cztery ściany w zagrzybiałej kamienicy. Żyć, nie umierać.
Kiedy przekroczyłam próg mieszkania z jednorazówką, w której znajdował się raptem czerstwy chleb, kostka masła i kilka plastrów wędliny, odniosłam wrażenie, jakbym nie posiadała nóg. W ogóle mnie to nie zdziwiło. Po przejściu blisko dwudziestu kilometrów na piechotę nie miałam na nic sił. Odstawiłam rozerwaną torebkę foliową z zakupami do kuchni i położyłam się na sofie w salonie. Było mi strasznie niedobrze i jedyne, czego pragnęłam, to chwili snu. Musiałam jednak jeszcze przeczytać zawartość koperty, którą mój opiekun, w naprawdę obszernym tego słowa znaczeniu, podarował mi na odchodne.
Sięgnęłam po torebkę leżącą w przedpokoju i odszukałam w niej małe zawiniątko. Wyciągnęłam kartkę z koperty i zaczęłam czytać. Ukończywszy zajrzałam do środka i zauważyłam tam pięć banknotów studolarowych. W ogóle mnie one nie ucieszyły.
Jeśli wszystko przebiegnie pomyślnie, dostaniesz dziesięć razy więcej.
Przeczytałam jeszcze, zanim dzwonek do drzwi doszczętnie mnie przestraszył. Podnosząc upuszczony list, wrzuciłam go do torebki i delikatnie podnosząc się, poszłam zobaczyć, kto mnie odwiedził. Z nikim się w końcu nie umawiałam. I nie miałam większej ochoty na niczyje towarzystwo.
Wychyliłam jedynie głowę za drzwi, aby zobaczyć, kto do mnie zawitał i w tamtej chwili ukazała mi się postać Alex.
- Dziewczyno, jak ty wyglądasz! - krzyknęła z oburzeniem, wchodząc do mieszkania. - Co się z tobą ostatnio dzieje? Martwię się - powiedziała znacznie spokojniej.
- Tak, też się cieszę, że cię widzę - rzuciłam, uśmiechając się do brunetki. Jenkinson od razu się do mnie przytuliła.
- Co ty taka zmarkotniała? - dopytywała, ściągając kurtkę i buty. - Normalnie, jak nasz Stradlin.
Stałam odwrócona tyłem do kobiety i na szczęście nie mogła zauważyć ona mojego zwątpienia, które nagle wstąpiło na moją twarz. Przygryzłam niepewnie dolną wargę i przeszłam do salonu. Opadłam ciężko na fotel i głęboko odetchnęłam.
- Wszystko w porządku? - zapytała, doskakując do mnie. - Jakaś blada jesteś.
- Jestem w ciąży, Alex - rzuciłam, spuszczając wzrok w dół.
- No to chyba nie powód do płaczu, nie? - zapytała, pozostając jak zwykle wyluzowaną wobec mnie.
- Dla mnie nie - skłamałam, choć wewnątrz wszystko rozdzierało mnie od środka. - Ale dla Izzy'ego...
Brunetkę zamurowało. Patrzyła na mnie z szeroko wybałuszonymi oczami i półotwartymi ustami. Marszczyła skronie, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Po chwili pokręciła krótko głową i uśmiechnęła się nieznacznie do siebie pod nosem.
- Uch - westchnęła głośno. - Nie wiedziałam, że z naszego Stradlina taki rozbójnik.
- To nie jest zabawne - skwitowałam szorstko. - Co ja mam teraz zrobić?
Od razu przewidziałam, że odpowie, abym mu o tym powiedziała. W tamtej chwili zwątpiłam. Przecież to nie on był ojcem mojego dziecka. To kłamstwo wyjdzie na jaw szybciej, niż mogłoby się wydawać. I znowu stracę wszystko i wszystkich dookoła. Ile razy można zaczynać od nowa, ile?
- Wpadnę jutro - oznajmiła Alex, wyrywając mnie z panicznego transu. Uśmiechnęłam się histerycznie, kiedy się oddalała - Odpoczywaj. - po czym puszczając mi buziaka, zniknęła za drzwiami.
Przysiadłam na krześle w kuchni i spojrzałam na torebkę. Chwilę później w mojej ręce znalazł się wcześniej czytany list, a raczej służbowe polecenie od Browna. Niszczyć komuś życie, żeby ratować własne? Czy to pieniądz zmusił mnie do takiego zachowania? Naprawdę długo szukałam odpowiedzi. Nie poznawałam samej siebie.
Odpaliłam ostatniego papierosa, którego znalazłam w swojej torbie i zaciągając się dymem, przez dłuższą chwilę trzymałam go w swoich płucach. Dopiero po kilkunastu sekundach pozwoliłam, aby powoli się z nich ulotnił.
Oczywiście punktualność nigdy nie była mocną stroną Browna. Dopiero niecały kwadrans po umówionej godzinie podstawiony został po mnie samochód. Czułam się, jak w jakimś dobrym kryminale. I prawdę powiedziawszy niewiele brakowało do tego, aby owe śledztwo, jak w standardowych programach telewizyjnych, zostało przeprowadzone. Ten koleś naprawdę miał nierówno pod sufitem.
- Jak to, kurwa, nic nie zarobiłaś? - warknął na mnie niemal w samym progu jego apartamentu, gdy na prośbę o przekazanie mu pieniędzy odpowiedziałam, że nic nie mam. Myślałam, że mnie rozszarpie.
Nie ma co się kryć z prawdą, że to właśnie Jason był moim alfonsem. On nim, a ja jego jedyną dziwką, u której za usługi nie płacił ani grosza. Brał mnie kiedy i gdzie chciał. Molestował odkąd zmarła jego żona. A moja psychika już powoli nie dawała rady.
Annie oczywiście o niczym nie wiedziała, bo i po co? Dla niego dobre alibi stanowił sam fakt, że im mniej osób wie o jego brudnych interesach, tym lepiej. A ja oczywiście musiałam milczeć, bo za to także dostawałam pieniądze. Jakoś żyć musiałam, prawda?
Smutna historia, której końca nie było widać. W sumie mogłabym mówić o przyzwyczajeniu, ale czy to miałoby sens? Jak można przyzwyczaić się do tego, że osoba, która miała się tobą opiekować, wykorzystuje cię jak tylko może? Dosłownie. Nie potrafiłam do tego przywyknąć. Dla mnie to było nie do pojęcia.
- Jutro chcę widzieć co najmniej sto dolarów, rozumiesz? - zapytał, kiedy jego osobiste pragnienia zostały już zaspokojone. Ścisnął mój podbródek, oczekując na odpowiedź. Z przerażeniem rosnącym w oczach kiwnęłam niepewnie głową.
Brown odepchnął mnie i pozwolił odejść. Traktował mnie jak przedmiot, bo przecież tylko i wyłącznie nim dla niego byłam. Maszynką do zarabiania pieniędzy. Tyle, że nawet jako rzecz wciąż miałam uczucia.
Już wtedy niestety wiedziałam, że nie będę mogła zarobić dla niego tych pieniędzy. Dla niego i dla Finley. Przecież jego córeczka musiała mieć wszystko, czego tylko zapragnie. Dla mnie już niestety na nic nie starczało. Och, przepraszam. Na cztery ściany w zagrzybiałej kamienicy. Żyć, nie umierać.
Kiedy przekroczyłam próg mieszkania z jednorazówką, w której znajdował się raptem czerstwy chleb, kostka masła i kilka plastrów wędliny, odniosłam wrażenie, jakbym nie posiadała nóg. W ogóle mnie to nie zdziwiło. Po przejściu blisko dwudziestu kilometrów na piechotę nie miałam na nic sił. Odstawiłam rozerwaną torebkę foliową z zakupami do kuchni i położyłam się na sofie w salonie. Było mi strasznie niedobrze i jedyne, czego pragnęłam, to chwili snu. Musiałam jednak jeszcze przeczytać zawartość koperty, którą mój opiekun, w naprawdę obszernym tego słowa znaczeniu, podarował mi na odchodne.
Sięgnęłam po torebkę leżącą w przedpokoju i odszukałam w niej małe zawiniątko. Wyciągnęłam kartkę z koperty i zaczęłam czytać. Ukończywszy zajrzałam do środka i zauważyłam tam pięć banknotów studolarowych. W ogóle mnie one nie ucieszyły.
Jeśli wszystko przebiegnie pomyślnie, dostaniesz dziesięć razy więcej.
Przeczytałam jeszcze, zanim dzwonek do drzwi doszczętnie mnie przestraszył. Podnosząc upuszczony list, wrzuciłam go do torebki i delikatnie podnosząc się, poszłam zobaczyć, kto mnie odwiedził. Z nikim się w końcu nie umawiałam. I nie miałam większej ochoty na niczyje towarzystwo.
Wychyliłam jedynie głowę za drzwi, aby zobaczyć, kto do mnie zawitał i w tamtej chwili ukazała mi się postać Alex.
- Dziewczyno, jak ty wyglądasz! - krzyknęła z oburzeniem, wchodząc do mieszkania. - Co się z tobą ostatnio dzieje? Martwię się - powiedziała znacznie spokojniej.
- Tak, też się cieszę, że cię widzę - rzuciłam, uśmiechając się do brunetki. Jenkinson od razu się do mnie przytuliła.
- Co ty taka zmarkotniała? - dopytywała, ściągając kurtkę i buty. - Normalnie, jak nasz Stradlin.
Stałam odwrócona tyłem do kobiety i na szczęście nie mogła zauważyć ona mojego zwątpienia, które nagle wstąpiło na moją twarz. Przygryzłam niepewnie dolną wargę i przeszłam do salonu. Opadłam ciężko na fotel i głęboko odetchnęłam.
- Wszystko w porządku? - zapytała, doskakując do mnie. - Jakaś blada jesteś.
- Jestem w ciąży, Alex - rzuciłam, spuszczając wzrok w dół.
- No to chyba nie powód do płaczu, nie? - zapytała, pozostając jak zwykle wyluzowaną wobec mnie.
- Dla mnie nie - skłamałam, choć wewnątrz wszystko rozdzierało mnie od środka. - Ale dla Izzy'ego...
Brunetkę zamurowało. Patrzyła na mnie z szeroko wybałuszonymi oczami i półotwartymi ustami. Marszczyła skronie, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Po chwili pokręciła krótko głową i uśmiechnęła się nieznacznie do siebie pod nosem.
- Uch - westchnęła głośno. - Nie wiedziałam, że z naszego Stradlina taki rozbójnik.
- To nie jest zabawne - skwitowałam szorstko. - Co ja mam teraz zrobić?
Od razu przewidziałam, że odpowie, abym mu o tym powiedziała. W tamtej chwili zwątpiłam. Przecież to nie on był ojcem mojego dziecka. To kłamstwo wyjdzie na jaw szybciej, niż mogłoby się wydawać. I znowu stracę wszystko i wszystkich dookoła. Ile razy można zaczynać od nowa, ile?
- Wpadnę jutro - oznajmiła Alex, wyrywając mnie z panicznego transu. Uśmiechnęłam się histerycznie, kiedy się oddalała - Odpoczywaj. - po czym puszczając mi buziaka, zniknęła za drzwiami.
Przysiadłam na krześle w kuchni i spojrzałam na torebkę. Chwilę później w mojej ręce znalazł się wcześniej czytany list, a raczej służbowe polecenie od Browna. Niszczyć komuś życie, żeby ratować własne? Czy to pieniądz zmusił mnie do takiego zachowania? Naprawdę długo szukałam odpowiedzi. Nie poznawałam samej siebie.
Odpaliłam ostatniego papierosa, którego znalazłam w swojej torbie i zaciągając się dymem, przez dłuższą chwilę trzymałam go w swoich płucach. Dopiero po kilkunastu sekundach pozwoliłam, aby powoli się z nich ulotnił.
Trzęsącymi się dłońmi sięgnęłam po butelkę czystej, którą na wszelki wypadek trzymałam pod zlewem. Wzięłam ją do swojej sypialni i tak stopniowo upijałam się, aż do momentu, w którym nie odpłynęłam do krainy Morfeusza.
~Perspektywa Slasha~
Wraz z Duffem i Stevenem siedzieliśmy w salonie, oglądając telewizję. W sumie to w uczestniczenie w tym marnym talk show angażował się jedynie Popcorn. Duff natomiast wciąż zmagał się z kacem na swój sposób, czyli krótko mówiąc, lecząc się tym, czym się zatruł. Ja starałem się ułożyć w jakąś spójną całość wydarzenia z dzisiejszego dnia. Większość przespałem, to fakt, ale oczywiście w międzyczasie musiałem pokłócić się z Alex. I to chyba pierwszy raz tak poważnie. Najlepsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałem, o co nam poszło. Nie było więc opcji, aby ułożyć jakieś znośne przeprosiny.
- Izzy, przynieś mi Jacka! - zawyłem błagalnie, o mało nie zostając spiorunowanym wzrokiem przez bezustannie cierpiącego McKagana.
Stradlin, jak to Stradlin. Poczciwy kumpel przyczłapał po chwili z butelką whiskey, aby uratować mnie z opresji.
- Dupę mi ratujesz.
- Znowu - odparł beznamiętnie, ocierając spocone czoło. Na dłoniach miał żółte rękawiczki. Dobrze, że nie zdążyłem się jeszcze napić, bo zmarnowałbym nie taką znowu małą ilość tego szlachetnego trunku.
- Co ty masz na rękach? - zapytałem, pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu.
- Rękawiczki, baranie.
- Po chuj? - ciągnąłem temat, unosząc jedną brew pytająco do góry.
- Widziałeś syf w kuchni?
- Jakoś wcześniej nikomu nie przeszkadzał. - Do dyskusji wtrącił się rozwalony na podłodze basista.
- Staram się jakoś odciążyć Alex. Wy rozjebaliście się po całym salonie, opierdalacie się, Axla gdzieś wywiało, a ona przecież nie jest naszą służącą, nie? - zapytał z wyrzutem. W sumie to miał rację. Wypadałoby mu nawet pomóc, ale jak szybko ulotnił się spośród nas, tak po skończonej robocie, jakieś dziesięć minut później, zasiadł na kanapie obok mnie z puszką piwa w ręku. I tak wspólnie oddawaliśmy się nudzie, którą ostatecznie przerwało wejście Alex do domu.
Brunetka była dziwnie rozpromieniona, przywitała się z nami i od razu poszła do kuchni. Chwilę później słychać było tylko dźwięki odpalanego gazu i otwieranych paczek. Szykował się zajebisty obiadek.
Stradlin zauważywszy, że niepewnie się podnoszę, aby udać się porozmawiać z brunetką, rzucił w moim kierunku porozumiewawcze spojrzenie.
- Nie spierdolę - odparłem zapewniająco, poprawiając swoje jeansy, które dzisiejszego dnia stanowiły jedyną część mojej garderoby.
Oparłem się o framugę drzwi w kuchni, nie chcąc przeszkadzać kobiecie, która krzątała się po pomieszczeniu w tę i z powrotem, nucąc coś pod nosem. Tu nalała wody do garnka, w międzyczasie związując niechlujnie włosy, tam wrzuciła makaron, gdzieś doprawiła, potem spróbowała.
- Spaghetti dzisiaj? - zapytałem, w końcu ośmielając się na rozpoczęcie rozmowy. Alex odwróciła się w moją stronę i zapominając się, najpierw ciepło się do mnie uśmiechnęła, aby następnie jej twarz przyjęła wręcz kamienny wyraz. Potwierdziła jedynie moje przypuszczenia i wróciła do swoich obowiązków. Nie śpiewała już, jak wcześniej, tylko dobitnie starała się ukończyć przygotowywanie posiłku.
- Bardzo? - dopytywałem.
- Cholernie, Slash - rzuciła, kładąc z naciskiem mokrą ścierkę na blacie.
- Przepraszam? - kontynuowałem, chowając twarz za lokami i spuszczając głowę w dół.
- Jest dobrze - odpowiedziała, uprzednio biorąc oddech. - Naprawdę.
Podszedłem do niej i bez skrępowania sprzedałem jej mocnego, szczerego przytulasa. Tak po prostu, żeby wiedziała, że nic, co zostało dzisiaj do niej skierowane, nie miało znaczenia. Brunetka zmierzwiła moje włosy i uśmiechając się, nakazała mi spadać i czekać, aż poda nam obiad.
Pozostałem jednak w kuchni i wraz z Alex wymieniałem się wrażeniami na temat wczorajszego występu. W międzyczasie pytała o Axla, ale sam niewiele wiedziałem, więc powiedziałem, że nie wiem nic. I tak oto upłynęło kilkanaście minut, aż pod moim nosem znalazł się talerz wypełniony po brzegi makaronem, który polany został pomidorowym sosem.
- Sprawdź, czy się nie otrują - szepnęła mi nad uchem, a następnie zachichotała.
- Prędzej uzależnią - odparłem, przeżuwając pierwszy kęs. - Zajebiste, mała.
Nie musieliśmy długo czekać, aby do pomieszczenia przyszli pozostali. Przez kilka minut w kuchni panowała cisza, przerywana jedynie stukaniem widelców o talerze. Nagle Alex, która zmywała naczynia, zerwała się gwałtownie, wypuszczając z rąk kubek i zwróciła się do nas:
- Wiecie, czego się dzisiaj dowiedziałam? - W jej oczach pojawił się dziwny błysk. Kiwnęliśmy przecząco głowami, nie odrywając się od jedzenia. - Izzy jest w ciąży!
Na te słowa biedny brunet zakrztusił się makaronem. Wszyscy na początku parsknęliśmy śmiechem, ale ciekawość zmusiła nas do posłania w kierunku kobiety pytających spojrzeń. Speszona Alex poklepywała rytmicznego po plecach, tłumacząc się:
- Znaczy - zaczęła, przeciągając ostatnią sylabę. - Raczej Izzy ma dziewczynę w ciąży.
Za mało. Znów musieliśmy ciągnąć ją za język.
- No Julie będzie miała dziecko - powiedziała w końcu.
Izzy odstawił talerz z hukiem na blat, wychodząc z pomieszczenia. Zerwał z wieszaka jedynie swoją kurtkę, po drodze kopiąc uprzednio poukładane przez niego w przedpokoju buty. Trzask drzwi upewnił nas w tym, że wyszedł.
- Powiedziałam coś nie tak? - zapytała zdezorientowana brunetka, przybierając dziwny grymas na twarzy.
- Mogę dokładkę? - Nieprzyjemną ciszę przerwał Pudel, siedzący na podłodze.
Jenkinson skinęła głową i nałożyła Popcornowi jeszcze jedną porcję.
Kiedy Steven się zajadał, my siedzieliśmy w milczeniu, wysłuchując jego mlaskania. Jednak zarówno ono, jak i późniejsze strzelanie jęzorem, którym oblizywał talerz, nie irytowało nas w jakiś specjalny sposób. Każdy raczej krążył myślami wokół Stradlina. Był cichy i tajemniczy, to fakt. Ale czy na tyle, żebyśmy nie domyślili się, iż mają coś do siebie z Clarke? Izzy z wózkiem, z żoną przy boku, w stałym związku? Przecież to, cholera, nie miało racji bytu. Coś mi tutaj poważnie śmierdziało.
- Steven - warknął zniesmaczony Duff przez zaciśnięte zęby na zadowolonego z siebie Pudla.
- No co? - zapytał, jakby nic nie miało miejsca. - Smaczne było.
- Izzy, przynieś mi Jacka! - zawyłem błagalnie, o mało nie zostając spiorunowanym wzrokiem przez bezustannie cierpiącego McKagana.
Stradlin, jak to Stradlin. Poczciwy kumpel przyczłapał po chwili z butelką whiskey, aby uratować mnie z opresji.
- Dupę mi ratujesz.
- Znowu - odparł beznamiętnie, ocierając spocone czoło. Na dłoniach miał żółte rękawiczki. Dobrze, że nie zdążyłem się jeszcze napić, bo zmarnowałbym nie taką znowu małą ilość tego szlachetnego trunku.
- Co ty masz na rękach? - zapytałem, pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu.
- Rękawiczki, baranie.
- Po chuj? - ciągnąłem temat, unosząc jedną brew pytająco do góry.
- Widziałeś syf w kuchni?
- Jakoś wcześniej nikomu nie przeszkadzał. - Do dyskusji wtrącił się rozwalony na podłodze basista.
- Staram się jakoś odciążyć Alex. Wy rozjebaliście się po całym salonie, opierdalacie się, Axla gdzieś wywiało, a ona przecież nie jest naszą służącą, nie? - zapytał z wyrzutem. W sumie to miał rację. Wypadałoby mu nawet pomóc, ale jak szybko ulotnił się spośród nas, tak po skończonej robocie, jakieś dziesięć minut później, zasiadł na kanapie obok mnie z puszką piwa w ręku. I tak wspólnie oddawaliśmy się nudzie, którą ostatecznie przerwało wejście Alex do domu.
Brunetka była dziwnie rozpromieniona, przywitała się z nami i od razu poszła do kuchni. Chwilę później słychać było tylko dźwięki odpalanego gazu i otwieranych paczek. Szykował się zajebisty obiadek.
Stradlin zauważywszy, że niepewnie się podnoszę, aby udać się porozmawiać z brunetką, rzucił w moim kierunku porozumiewawcze spojrzenie.
- Nie spierdolę - odparłem zapewniająco, poprawiając swoje jeansy, które dzisiejszego dnia stanowiły jedyną część mojej garderoby.
Oparłem się o framugę drzwi w kuchni, nie chcąc przeszkadzać kobiecie, która krzątała się po pomieszczeniu w tę i z powrotem, nucąc coś pod nosem. Tu nalała wody do garnka, w międzyczasie związując niechlujnie włosy, tam wrzuciła makaron, gdzieś doprawiła, potem spróbowała.
- Spaghetti dzisiaj? - zapytałem, w końcu ośmielając się na rozpoczęcie rozmowy. Alex odwróciła się w moją stronę i zapominając się, najpierw ciepło się do mnie uśmiechnęła, aby następnie jej twarz przyjęła wręcz kamienny wyraz. Potwierdziła jedynie moje przypuszczenia i wróciła do swoich obowiązków. Nie śpiewała już, jak wcześniej, tylko dobitnie starała się ukończyć przygotowywanie posiłku.
- Bardzo? - dopytywałem.
- Cholernie, Slash - rzuciła, kładąc z naciskiem mokrą ścierkę na blacie.
- Przepraszam? - kontynuowałem, chowając twarz za lokami i spuszczając głowę w dół.
- Jest dobrze - odpowiedziała, uprzednio biorąc oddech. - Naprawdę.
Podszedłem do niej i bez skrępowania sprzedałem jej mocnego, szczerego przytulasa. Tak po prostu, żeby wiedziała, że nic, co zostało dzisiaj do niej skierowane, nie miało znaczenia. Brunetka zmierzwiła moje włosy i uśmiechając się, nakazała mi spadać i czekać, aż poda nam obiad.
Pozostałem jednak w kuchni i wraz z Alex wymieniałem się wrażeniami na temat wczorajszego występu. W międzyczasie pytała o Axla, ale sam niewiele wiedziałem, więc powiedziałem, że nie wiem nic. I tak oto upłynęło kilkanaście minut, aż pod moim nosem znalazł się talerz wypełniony po brzegi makaronem, który polany został pomidorowym sosem.
- Sprawdź, czy się nie otrują - szepnęła mi nad uchem, a następnie zachichotała.
- Prędzej uzależnią - odparłem, przeżuwając pierwszy kęs. - Zajebiste, mała.
Nie musieliśmy długo czekać, aby do pomieszczenia przyszli pozostali. Przez kilka minut w kuchni panowała cisza, przerywana jedynie stukaniem widelców o talerze. Nagle Alex, która zmywała naczynia, zerwała się gwałtownie, wypuszczając z rąk kubek i zwróciła się do nas:
- Wiecie, czego się dzisiaj dowiedziałam? - W jej oczach pojawił się dziwny błysk. Kiwnęliśmy przecząco głowami, nie odrywając się od jedzenia. - Izzy jest w ciąży!
Na te słowa biedny brunet zakrztusił się makaronem. Wszyscy na początku parsknęliśmy śmiechem, ale ciekawość zmusiła nas do posłania w kierunku kobiety pytających spojrzeń. Speszona Alex poklepywała rytmicznego po plecach, tłumacząc się:
- Znaczy - zaczęła, przeciągając ostatnią sylabę. - Raczej Izzy ma dziewczynę w ciąży.
Za mało. Znów musieliśmy ciągnąć ją za język.
- No Julie będzie miała dziecko - powiedziała w końcu.
Izzy odstawił talerz z hukiem na blat, wychodząc z pomieszczenia. Zerwał z wieszaka jedynie swoją kurtkę, po drodze kopiąc uprzednio poukładane przez niego w przedpokoju buty. Trzask drzwi upewnił nas w tym, że wyszedł.
- Powiedziałam coś nie tak? - zapytała zdezorientowana brunetka, przybierając dziwny grymas na twarzy.
- Mogę dokładkę? - Nieprzyjemną ciszę przerwał Pudel, siedzący na podłodze.
Jenkinson skinęła głową i nałożyła Popcornowi jeszcze jedną porcję.
Kiedy Steven się zajadał, my siedzieliśmy w milczeniu, wysłuchując jego mlaskania. Jednak zarówno ono, jak i późniejsze strzelanie jęzorem, którym oblizywał talerz, nie irytowało nas w jakiś specjalny sposób. Każdy raczej krążył myślami wokół Stradlina. Był cichy i tajemniczy, to fakt. Ale czy na tyle, żebyśmy nie domyślili się, iż mają coś do siebie z Clarke? Izzy z wózkiem, z żoną przy boku, w stałym związku? Przecież to, cholera, nie miało racji bytu. Coś mi tutaj poważnie śmierdziało.
- Steven - warknął zniesmaczony Duff przez zaciśnięte zęby na zadowolonego z siebie Pudla.
- No co? - zapytał, jakby nic nie miało miejsca. - Smaczne było.
~~~
Tak było, kochani. Spodziewałby się ktoś takiego obrotu spraw? Wątpię, wątpię.
Muszę Wam zdradzić, iż jestem o jeden rozdział z kawałkiem do przodu, więc to od Was zależy, za ile się pojawi. Jak aktywność będzie wzorowa, to na pewno niedługo!
Ostatnio zdarza mi się dodawać nieco więcej zdjęć i gifów do rozdziału. Wydaje mi się to całkiem dobre, jednak interesuje mnie Wasz pogląd.
Czekam na Wasze opinie i komentarze.
No i co, do następnego. A będzie się działo.
Buźka!
Muszę Wam zdradzić, iż jestem o jeden rozdział z kawałkiem do przodu, więc to od Was zależy, za ile się pojawi. Jak aktywność będzie wzorowa, to na pewno niedługo!
Ostatnio zdarza mi się dodawać nieco więcej zdjęć i gifów do rozdziału. Wydaje mi się to całkiem dobre, jednak interesuje mnie Wasz pogląd.
Czekam na Wasze opinie i komentarze.
No i co, do następnego. A będzie się działo.
Buźka!
Wow...co się tu dzieje! Gify i jpg jak najbardziej wskazane :D
OdpowiedzUsuńCzytając perspektywę Alex,miałam wrażenie, że jest jakaś inna..oczywiście jak zwykle idealna, ale inna. Całość mega ciekawa, bo nawet opis brudnej kuchni świetnie przedstawiasz :,)
Ja tam czekam na dalsze losy..
Ale akcja :o
OdpowiedzUsuńMuszę jak najprędzej dowiedzieć się o losach Izzy'ego i Julie. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Twoje opowiadanie bardzo przyjemnie się czyta ;) masz talent ��
Doooobre :D Gify mile widziane :3 niezły zwrot akcji! Czekam na następny ❤
OdpowiedzUsuńAaaa! Dawaj kolejny rozdział, proszę! Cudne, cudne, cuuudne! Chcę więcej, poproszę ^^.
OdpowiedzUsuńO kurde kurde... Odjebane perfekcyjnie! Az nie wiem co powiedziec. Ciekawi mnie gdzie podziewa się rudy
OdpowiedzUsuńWreszcie znalazłam chwilę, żeby przeczytać xD
OdpowiedzUsuńWoW... No dzieje się i to dużo. Jason jest pojebanym chujem, ale z Julie też jest niezłe ziółko. Jak mogła tak kłamać? Biedny Izzy... Mimo wszytko mam dziwne przeczucie, że jeszcze mogą być razem <3 Z niecierpliwością czekam na następny rozdział. No i przede wszystkim, gdzie jest Axl?
Pozdrawiam i życzę dużo weny ;)
Oo jest idealnie. Polecam wszystkim znajomym twojego bloga. Spełniaj marzenia księżniczko.
OdpowiedzUsuńMelduje sie nowa czytelniczka ! xD
OdpowiedzUsuńbardzoooo mi sie podoba to jak piszesz o zespole, naprawde.
Z niecierpliwością oczekuję kolejnego rozdziału :D
Bardzo podobała mi się perspektywa Alex. Przemyślane, ciekawe opisy, Duża część z nich nie wnosiła nic ważnego, jednak nie było to odczuwalne podczas czytania. Powiedziałabym, że to była dobrze przedstawiona codzienność.
OdpowiedzUsuńKłótnia Alex i Slasha mi się podobała. Przełamała trochę ich typowe relacje i była opisana w taki naturalny sposób. Wydaje mi się jednak, że jej treść wnosiła na tyle mało, że przemyślenia obojga na ten temat były nieco przesadzone. Wiele osób ma chyba od czasu do czasu tego typu kłótnie i po prostu o tym zapomina. Sama scena z "przepraszaniem" na szczęście wyszła dobrze.
Julie naprawdę jest w ciąży? Znaczy, wiem, że nie ze Stradlinem, ale czy w ogóle w niej jest? Czy powiedziała tak tylko w związku z tym, co było w wiadomości od Browna? Trochę mnie to zastanawia, bo wszystko brzmi jak jedna wielka ściema, zwłaszcza że wcześniej w ogóle o tym nie wspominała. Zresztą sama nie wiem, co ona powie Izzy'emu, jak oni chyba nawet nigdy nie uprawiali seksu... Chyba że czegoś nie pamiętam. Całowali się, prawda, ale seksu raczej nie było. Chyba że wmówi mu, że on tego nie pamięta. Pytanie tylko, w co Izzy uwierzy. Popierdolone to, ale cholernie ciekawe.
A, no i oczywiście co do zdjęć i gifów jestem za, ale to Cię raczej nie powinno dziwić. XD
Serdecznie pozdrawiam. :*
Oja co to się stało biedna Julie w ciąży oczywiście wiadomo że nie z Izzym tylko z kimś innym.Bardzo podobało mi się przedstawienie kłótni Slasha i Alex
OdpowiedzUsuńDużo weny i przepraszam że nie napisałam wcześniej