The show usually starts around seven
We go on stage around nine
We go on stage around nine
~Perspektywa Alex~
Pomimo tego, że byłam okropnie zmęczona, koniecznie chciałam towarzyszyć chłopakom w czasie koncertu. Już długi okres czasu minął od ostatniego razu, kiedy grali na żywo. I choćby dlatego z ogromnym podekscytowaniem oczekiwałam, aż dane będzie mi zobaczyć ich na scenie.
W pewnym momencie zaczęłam obawiać się, iż zarówno ja, jak i cała publiczność będzie musiała czekać trochę dłużej, niż do przewidzianej na odbycie się występu godziny, gdyż nasza primadonna bez większych skrupułów zajęła łazienkę, w której pindrzyła się już od dobrej godziny. Na zegarach malowała się bowiem już dwudziesta, jednak na szczęście pozostali członkowie zespołu nie potrzebowali skorzystać z toalety w choć najmniejszym calu. Po części mogliśmy odetchnąć z ulgą.
- Rudy, złaź na dół! - krzyknął Slash, gorączkowo krążąc po salonie. - Pojebało cię już do reszty? Co ty tam robisz tyle czasu?
Axl jednak absolutnie nie przejął się nawoływaniem przyjaciela, zagłuszając jedynie jego lamenty głośniejszym śpiewem.
- Która jest My Michelle na liście? - zapytał z nadzieją w głosie Duff, opierając się o brzeg kanapy.
- Piąta - odparł beznamiętnie Izzy, a wszyscy, jak na zawołanie, głośno westchnęli.
- Ja pierdolę - mruknął Mulat, zatapiając dłonie w swoich włosach. - Alex, zrób coś.
Momentalnie zwróciłam na niego swoje spojrzenie, nie do końca rozumiejąc, o co mu chodzi. Ten wymienił jednak szybkie, porozumiewawcze spojrzenie z McKaganem, z którym to już chwilę później dostarczyli mnie pod łazienkę.
Skrzyżowałam ręce na piersi, czekając na wyjaśnienia. Co oni sobie wyobrażali? Że wejdę tam i to tak po prostu podziała?
- Powodzenia, szkrabie - rzucił kąśliwie Duff, trącając mnie palcem w nos i wyraźnie wypowiadając tę pieszczotliwą ksywę. Zmierzyłam go nienawistnym, ale i szukającym pomocy spojrzeniem, jednak chwilę później, basista wraz z gitarzystą zniknęli w głębi korytarza.
Przeczesałam palcami włosy, które po długim i męczącym układaniu w końcu udało mi się wystylizować w drobne fale, i zapukałam do drzwi. Nie otrzymując żadnego odzewu, pociągnęłam za klamkę.
- Co, kur... - warknął Rose, jednak widząc mnie, przyjął potulny wyraz twarzy. - Przepraszam, kochanie - dodał po chwili, przytulając mnie do siebie.
Wtuliłam się w niego mocno, zaciągając się zapachem jego perfum. Było mi przy nim nieziemsko dobrze i gdyby tylko istniała taka możliwość, nie ruszałabym się z domu ani na moment. Niestety czas zawzięcie pędził do przodu.
- Nie spinaj tej swojej zajebistej dupy - zaczęłam, kładąc mu dłoń na pośladku - tylko zbieraj się, bo czas już wychodzić - zakomunikowałam, delikatnie muskając jego usta.
- Wiesz, jak długo nie graliśmy - rzucił oschle, odsuwając się ode mnie i opierając się o umywalkę. Spuścił głowę w dół i przez dłuższą chwilę milczał.
- Hej - powiedziałam, pokrzepiająco kładąc mu dłoń na ramieniu - będzie dobrze - zapewniłam, wtulając się w jego plecy. Rose westchnął ciężko, a następnie odwrócił się i ponownie mocno mnie przytulił.
- Kocham cię - wyszeptał wprost do mojego ucha, a moje ciało przebiegł przyjemny dreszcz. Skinęłam głową.
- Ja ciebie też - oznajmiłam, następnie chwytając jego dłoń. - Chodź, bo wszyscy się spóźnimy.
Kiedy zeszliśmy na dół, trzymając się za ręce, a nasze twarze były przyozdobione w dwa szczere uśmiechy, również mężczyźni unieśli kąciki ust do góry, wzdychając z ulgą. Jedynie Izzy pozostawał bierny na wszystko, co się dookoła niego działo. Siedział w tej samej pozycji, którą dostrzegłam, gdy wychodziłam z salonu. Wróć. Gdy z premedytacją mnie z niego wyniesiono.
- Dobry czas - zakomunikował Slash - Niecałe osiem minut - dodał, teatralnie zerkając na swój nadgarstek.
- Kretynie, przecież nie masz zegarka - odezwał się Duff, strzelając sobie z otwartej dłoni w czoło.
- I tak się nie zna na godzinach - rzucił Steven, podrzucając swoje pałeczki do góry.
Pokręciłam głową i popatrzyłam na Axla. Kiedy to zauważył, przyciągnął mnie mocniej do siebie, bez najmniejszego skrępowania krążąc swoją dłonią wzdłuż moich pleców, coraz to niżej i niżej.
- Nie tutaj - skarciłam go, choć wiedziałam, że w moich oczach pojawiły się iskierki pożądania. - Axl - fuknęłam, strącając jego dłoń, choć kąciki moich ust niepozornie uniosły się ku górze.
Wokalista zaśmiał się jedynie i udał się za chłopakami, aby nadzorować pakowanie sprzętu do pupilka całego Hell House, jakim był niewątpliwie w całej swojej okazałości Fuckin' Dick. Poprawiłam swoje włosy i chwilę później dotrzymałam kroku mężczyźnie, trzymającego się raczej nieco dalej od uwijających się z pakowaniem wszystkich instrumentów, pozostałych członków zespołu.
Nim zdążyliśmy się połapać, że cały sprzęt został już bezpiecznie ulokowany we wnętrzu samochodu, mężczyźni zajęli wszystkie wolne miejsca. Wchodząc do vana, obrzuciłam spojrzeniem to, co się w nim znajdowało. Bas i gitary Izzy'ego oraz Slasha posadzone zostały na osobnych fotelach, z niebywałą dbałością i delikatnością przypięte do nich pasami.
- Dwudziesta czterdzieści - zakomunikował Stradlin, zerkając na mnie przez przednie lusterko. - Pani Jenkinson, czyżby udzielała się pani niepunktualność narzeczonego?
W przeciwieństwie do Rose'a, który musiał odburknąć coś w stronę rytmicznego, wpuściłam tę uwagę jednym uchem, wypuszczając drugim i zdecydowanym ruchem zwolniłam jedno miejsce, podając McKaganowi jego bas. Zanim blondyn przejął go ode mnie, Axl zdążył już rozłożyć się na fotelu, poruszając wymownie brwiami i wyciągając ręce w moim kierunku.
- Co to, kurwa, jest? - zaskrzeczał, gdy zamiast mnie, w swoich objęciach trzymał gitarę Duffa.
- Żadnych zbliżeń przed ślubem, wy zbereźnicy - zakomunikował mu Slash ojcowskim tonem głosu, grożąc Rudemu palcem. Następnie teatralnie przybili sobie piątkę z blondynem, głośno się śmiejąc.
W najmniej oczekiwanym momencie samochód ruszył z piskiem opon, ledwo mieszcząc się już w pierwszym zakręcie. Opadłam ciężko na basistę, następnie uśmiechając się do niego przepraszająco.
Mężczyźni przez całą, choć niedługą drogę pogrążeni byli w rozmowach na temat ich występu. Żaden z nich nawet nie próbował kryć entuzjazmu, który następnie udzielał się kolejnemu i tak w kółko. Ja natomiast odbiegałam myślami w zupełne inne miejsce, kontemplując wdzięcznie rozciągającą się dookoła panoramę miasta, które sprawiało wrażenie, jakby teraz wybiła dla niego godzina szczytu. Wszyscy się gdzieś spieszyli. Jedni do domów, inni do klubów. I pomyśleć, że jakaś część tych zachłannie pędzących ludzi gna tylko po to, aby zobaczyć chłopaków na scenie za wszelką cenę. Magia.
I gdybym stwierdziła, że omal nie przykleiłam się do szyby, emanując takim zachwytem płynącym z moich obserwacji, nie byłabym daleka od prawdy. Omal, ze względu na to, iż z odległej dla chłopaków krainy refleksji i błogostanu, wyrwało mnie odchrząknięcie Duffa. Niechętnie zdjęłam swój wzrok z kolejnego, mijanego przez nas przechodnia i popatrzyłam na basistę.
- Wyglądasz, jakbyś była na głodzie - parsknął, bezustannie poruszając swoimi kolanami w górę i w dół.
- Bo jestem - odparłam, odpychając jego głowę w przeciwną stronę. - Nie mogę się doczekać, aż was zobaczę.
- Przecież widzisz - zaskomlał niespodziewanie Pudel. - Prawda? - dopytywał z nadzieją w głosie.
Nie zwracając większej uwagi na perkusistę, basista kontynuował:
- Ale wiesz, że wypadałoby najpierw stąd wyjść, nie? - zapytał, uśmiechając się szarmancko.
Pokiwałam głową i zeskoczyłam z jego kolan, aby chwilę później zaczerpnąć powietrza, o ile w ogóle masę spalin, dymu i cholera wie, czego jeszcze, można było tak nazwać. Nie zwlekając, od razu udałam się do środka.
W klubie zrobiło się naprawdę tłoczno i duszno, więc zupełnie wypadłam z pantałyku, nie do końca wiedząc, czy udanie się za kulisy teraz będzie takim dobrym pomysłem, jak na początku mi się wydawało. Nie chciałam jednak zostawić chłopaków bez słowa otuchy, więc szybkim krokiem skierowałam się w pobliżu wejścia, gdzie z daleka zauważyłam blond czuprynę McKagana. Krzyknęłam za nim, jednak w tym gwarze to nie poskutkowało. Przepychając się przez liczną grupę ludzi ledwo dogoniłam basistę, łapiąc go za nadgarstek. Odwrócił się nerwowo, a na jego twarzy malowała się panika połączona ze zmieszaniem. Uśmiechał się sztucznie do otaczających go ludzi, starając się nie zwracać uwagi na lamenty piszczących kobiet. Chyba przez te wszystkie emocje mnie nie poznał, bo jedynie wyszarpnął swoją rękę z mojego uścisku, następnie całkowicie znikając z mojego pola widzenia. Wycofałam się niepewnie, obierając sobie za cel miejsce pod sceną, jednak w tym rozgardiaszu naprawdę dostanie się tam graniczyło z cudem.
To, co działo się przed koncertem w tym klubie, porównać można było do jakiejś demonstracji. Ludzie skandowali nazwę zespołu, nadając własny rytm wykrzykiwania jej kolejnych członów, które słychać było nawet poza budynkiem. Przy stolikach siedzieli mężczyźni w sędziwym wieku, którzy nie byli aż tak zainteresowani występem chłopaków, jak ta pokręcona młodzież. Popijali drinki pomiędzy przerwami na zaciągnięcie się dymem nikotynowym w towarzystwie pozostałych panienek, które zdecydowały się na szukanie swojego celu w bardziej ustronnym i bezpiecznym miejscu niż ich koleżanki, kręcące się wśród osób stojących pod sceną, otwarcie namawiających każdego napotkanego mężczyznę czy chłopaka na numerek. Laski od blow joba były wszędzie, dosłownie. Dwie stały nawet obok mnie, zawzięcie dyskutując o tym, czy uda im się dzisiaj spełnić zachciankę któregoś z członków zespołu. Momentami naprawdę miałam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem i to najlepiej im prosto w twarz. Rozmowy tych dwóch pustych dziuń były naprawdę irytujące, a co gorsza, stanowczo za głośne, jak na moje nerwy. Niech idą pierdolić te swoje głupoty gdzie indziej. A jeśli tak bardzo chcą, niech idą pierdolić się gdzie indziej. Naprawdę gówno mnie to obchodziło.
Istną nerwówkę pod sceną, pod którą oprócz milionów petów, czy butelek walających się pod nogami, zaczęły latać już także staniki, a nawet majtki, przerwał wyjątkowo skrzekliwy głos Axla:
- You know where you are?! You're in the jungle, baby! Wake up, it's time to die!
Pierwsze dźwięki Welcome to the Jungle, którym to utworem chłopcy zdecydowali się rozpocząć swoje widowisko, sprawiły, że w całym pomieszczeniu zapanowała cisza. Wszystkie oczy skupione zostały na zespole, który razem tworzył wyjątkową całość. Axl czuł się jak ryba w wodzie. Wił się na scenie, nie ograniczał swojego głosu, cała jego energia oddziaływała na publiczność, która także dała się porwać tańcu. Kiedy Rose zaczął jęczeć na mojej twarzy wymalował się ogromny uśmiech, który chwilę później musiał zostać zastąpiony przez zdegustowanie i niesmak, które wzbudziły we mnie komentarze moich towarzyszek:
- Ja już mam mokro, a ty? - kipiała aż jedna z blondynek, podskakując do góry tak, jakby była marionetką. Czysto teoretycznie to w sumie nią była. Nie miałam jednak czasu na to, aby myśleć o tym, czy współczuć jej i czego, czy wręcz przeciwnie.
Aby nie psuć sobie koncertu, po prostu przepchałam się jeden rząd do przodu w trakcie, gdy ludzie przesuwali się, bądź pobudzone pary oddalały się w kierunku toalet. Znajdowałam się pod samą sceną i czułam, jak wszystko rozsadza mnie od wewnątrz. Miałam ochotę piszczeć, jednak wtedy przyszedł czas na It's So Easy. Po klubie rozniósł się krzyk przepełniony euforią i podekscytowaniem. Spojrzałam na Duffa, którego bas rozbrzmiewał w całym budynku. Skupienie malujące się na twarzach chłopaków było niepowtarzalnym widokiem. Izzy trzymał się gdzieś w cieniu, Slash schował twarz za burzą swoich loków, sprawiając wrażenie, jakby czuł, iż jest on jedynie sam na sam ze swoją gitarą. Wielokrotnie balansował z nią; odchylał się do tyłu, podnosił ją do pionu. Zdawało mi się nawet, że dzięki światłom, które rzucane były na scenę z dwóch stron i od tyłu, widoczny był niepozorny uśmieszek na twarzy Mulata. Steven natomiast nie krył się z niczym. Nawalał w swoje bębny cały czas z tym samym, szczerym, szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Jego energia zdawała się nie mieć końca. Co prawda, wszystko, co sprawia nam radość, zawsze robimy z największym zapałem. Czerpiemy z tego radość, a nawet sens życia. A Steven był na to żywym dowodem.
Krążyłam wzrokiem po scenie, uważnie obserwując każdego z mężczyzn. Zdawać by się mogło, że znam ich na wylot, jednak na scenie porównać można było ich do nieposkromionych, dzikich zwierząt, które nie ugną się przed niczym, co stanie im na drodze. Robili to, co kochali i robili to razem. Perfekcyjnie ze sobą współgrali i nie wstydzili się tego, kim są. Nie kryli żadnych swoich zachowań, robili, co chcieli. I chyba właśnie ta niezależność od systemu sprawiła, że wszyscy tak za nimi szaleli.
Kiedy wszyscy poczęstowani zostali butelką Nightraina, zatańczyli z Panem Brownstonem, zapoznali się z historią Michelle i wysłuchali niebywale mądrych słów Axla, poprzedzających Out Ta Get Me, rewelacyjnie wspierając Duffa w jego urokliwych chórkach, światła nieco przygasły. W całym pomieszczeniu zapanowała cisza. Nikt nie odpalał papierosa, żadne jęki nie zagłuszały tego, czym delektowała się cała zgromadzona tutaj publiczność. Nikt nie rzucał pustą czy też pełną butelką o ścianę, bo i takie przypadki się zdarzały. Wszyscy zgromadzeni wlepili wzrok w Rose'a, który znacznie spowolnił koncert. Pozostali chłopaki ulotnili się na moment, aby odetchnąć i pozwolić Axlowi na mocne wymówienie tego, co chciał przekazać każdemu przybyłemu na ich występ.
Rose krążył po scenie, co rusz przykładając mikrofon do ust, aby następnie leniwie opuścić go wzdłuż tułowia. Sprawiał wrażenie, jakby zbierał się w sobie na oznajmienie wszystkim czegoś złego. Okropnego. Rewolucyjnego. Przystawał, ale nie wątpił. Nie miałam pojęcia, dlaczego to robi. Przecież nigdy nie zastanawiał się nad tym, co powie. Przygryzłam nerwowo dolną wargę. Ludzie zaczęli szeptać między sobą.
Nagle Axl zdecydowanym ruchem dłoni podniósł mikrofon na wysokość swojej twarzy i zaczął mówić. Jak zwykle, po prostu. Wszystko to, co aktualnie przyszło mu do głowy. Było to jednak magiczne. Piękne, składne i pouczające. Niejedna osoba poruszyła się słuchając Rudego, którego nagle smutne spojrzenie wodziło wzrokiem po twarzach wszystkich zgromadzonych. Oni widzieli jego, lecz on nie widział ich. Banda cieni, które boją się być sobą. Przecież gdyby on kiedyś zwątpił i się wycofał, nie byłoby go tutaj. Stałby wśród nich, żyjąc wedle zasad. Czyichś, ustalonych od góry, pierdolonych zasad. A tak? One go po prostu nie dotyczyły. Był wolny. I tej wolności okropnie potrzebował.
- Momentami odczuwamy samotność - zaczął, rozpoczynając swoją wypowiedź z charakterystyczną przerwą, która pozostała z nim do ukończenia myśli. - Odnosimy wrażenie, że jesteśmy beznadziejni, nic nam się w życiu nie układa. Żyjemy jak szczury. Staramy się wygryźć poza system, a tak naprawdę tkwimy w tym kanale pełnym gówna z innymi. Bo boimy się postępować inaczej. A jeśli uda nam się już wydostać z tej patologicznej wizji świata, lądujemy na bruku. Kąpiemy się w rynsztoku pełnym brudnej wody, będącej jedynym źródłem naszego utrzymania przy życiu. Żywimy się ściekami, pieprzonymi resztkami. I wtedy przychodzi ktoś, kto nas z tego wyciąga. Pokazuje, jak żyć. Jest, pomaga, udowadnia nam, że jesteśmy czymś istotnym, choćbyśmy byli zagrzebani w tym gównie po uszy.
Niski ton głosu Axla zdawał się działać na wszystkich hipnotyzująco. Wszyscy podążali za nim wzrokiem, zatracając się w jego głosie po uszy.
- Kochajcie się, ludzie. Kochajcie się, ale nie z byle kim. Bądźcie dla siebie oparciem. Zawsze - zakończył, a cisza, która towarzyszyła temu tłumowi przed wystąpieniem Rudego, nastąpiła ponownie.
Zdecydowałam się na pierwszy krok. Zaczęłam klaskać, a za mną poszedł cały tłum. Ludzie gwizdali, zaczęli rzucać na scenę koszulki. Niektórzy nawet nie kryli wzruszenia.
Kiedy pierwsze dźwięki gitary wypływające spod sprawnych palców Hudsona rozległy się po sali, wszystko ucichło. Podobnie, jak pozostali, zdecydowałam się w pełni rozsmakować w tym, co zdecydowanie lubiłam najbardziej. Guns N' Roses. W tamtej chwili naprawdę miałam wątpliwości, czy jest na świecie coś piękniejszego.
Wszyscy poznaliśmy Rose'a od zupełnie innej strony. Delikatny, a zarazem mocny głos. Pięknie wyciągnięte góry, stanowiące czystą poezję dla ucha, która na pewno pozostanie z wszystkimi uczestnikami koncertu na bardzo długi czas.
To właśnie w nich ceniłam. To, że oprócz dobrej muzyki, przekazywali coś tym gówniarzom. Mówili im prawdę. Potrafili ukazać rzeczywistość, której każdy się bał. Umiejętnie umieszczali w tekstach swoich piosenek wszystko, co ich gryzło, jednocześnie serwując wszystkim doskonałą zabawę. Nie bali się konsekwencji. Oni byli po prostu sobą i przestrzegali przed takim życiem. Jednak innych to kręciło, co było widoczne.
Gdy ballada dobiegła końca, przyszedł czas na ponowne oddanie się szaleństwu. Doskonale znana wszystkim melodia od razu poruszyła wszystkimi dookoła. Podczas trwania refrenu wszyscy zgromadzeni śpiewali razem z Axlem. A ja byłam wśród nich.
Oprócz Think About You, Knockin' On Heaven's Door, chłopcy zagrali także Rocket Queen. I muszę przyznać, że po takim wykonaniu, jakie zaserwowali, do następnego koncertu na pewno zostanie ona na znaczącym miejscu w moim rankingu spośród innych ich utworów.
Charakterystyczne intro wprowadzające do Paradise City jedynie utwierdziło wszystkich w tym, że to, co dobre, kiedyś się kończy. Wszyscy bawili się świetnie do samego końca, pozostając w czynnej interakcji z Axlem, który za wszelką cenę starał się utrzymywać kontakt z fanami, chociażby przez podawanie im rąk czy wspólne śpiewanie.
Zbliżała się dwudziesta trzecia, gdy większość towarzystwa wykruszyła się z klubu. Od razu, gdy chłopcy zeszli ze sceny, udałam się zająć nam wolny stolik i złożyć zamówienie. Coś im się w końcu należało za tak cudowny występ. Emocje dzielnie się mnie trzymały. Byłam pod ogromnym wrażeniem ich zaangażowania. Oczekując na chłopaków wracałam myślami do wszystkiego, co miało miejsce niecałą godzinę temu. Istne szaleństwo.
Parsknęłam śmiechem pod nosem na ciche wspomnienie tego, jak wypowiedziałam imię Duffa, próbując go zatrzymać. Przez cały koncert moje dwie koleżanki skandowały jego imię, a biedny McKagan podczas It's So Easy, aż krzyknął do mikrofonu: here I am! Jak widać, nie tylko mnie one mocno irytowały. Choć patrząc realnie, blond dryblas raczej cieszył się z tego, że ma branie.
Zdecydowanie takie koncerty zaliczały się do mocno pokręconych wydarzeń. Co najmniej ćwierć przybyłych osób nie wiedziała na czyj występ przyszli. Kiedy Axl posłał w moim kierunku uśmiech, poprzedzony puszczeniem oczka, laska obok mnie o mało nie zemdlała, pewna tego, iż ten Rudy wokalista ją zauważył. Paranoja. Pewne było jednak to, że nawet jeśli te dzieciaki już nigdy więcej nie pojawią się na koncercie Guns N' Roses, w ich pamięci na zawsze pozostanie to, czego wbrew pozorom nauczyli ich przez cały swój koncert. Wydźwięk treści ich piosenek był dzisiejszego wieczoru wręcz bajeczny. Czysty, prosty przekaz, który najłatwiej trafił do każdego serducha, które chętne przypływu adrenaliny, nawalało pod sceną jak szalone.
Siedziałam tak samotnie mieszając rurką trunek, aż do momentu, w którym nie usłyszałam nad swoim uchem przyjemnie niskiego tonu:
- Może dotrzymać pani towarzystwa? - zapytał wokalista, a ja momentalnie zerwałam się z miejsca i go uściskałam. Podobnie, jak wszystkich.
- Byliście rewelacyjni - zakomunikowałam, kiedy usiedliśmy już przy stoliku. Chłopcy wymienili się jedynie pewnymi siebie spojrzeniami, rzucając pod nosami krótkie i przepełnione pewnością siebie wiemy. Następnie zabrali się do konsumpcji Danielsów, które stanowiły jedynie początek opijania ich udanego koncertu.
Nawet nie wiem, w którym momencie wylądowałam na kolanach Rose'a. W żadnym jednak wypadku mi to nie przeszkadzało. Wszyscy czynnie uczestniczyliśmy w rozmowie na wszelakie tematy, aż do momentu, w którym towarzystwo zaczęło się, co prawda na chwilę, wykruszać. Steven został wyciągnięty przez panienkę od blow joba w nieco ustronniejsze miejsce - na naszą prośbę, rzecz jasna. Czy on serio myślał, że będziemy patrzeć, jak ona mu obciąga?
- Też bym tak chciał - wymruczał Axl, opierając swoją głowę na moim ramieniu.
- To zapytaj się tej panienki, czy odstąpi ci miejsca - odparłam, nawijając sobie kosmyk włosów wokalisty na palec. Mężczyzna cicho parsknął śmiechem i dalej czule mnie obejmował.
- Żadnej nagrody specjalnej? - zapytał błagalnie, a ja chyba wymiękłam. Procenty krążące w naszych organizmach zaczynały się dawać we znaki.
- W sumie zasłużyłeś - odparłam, niby to obojętnie, udając, iż się zastanawiam.
- Chodź, Slash - usłyszeliśmy nagle Izzy'ego. - Jak widać, mają zamiar zrobić to chyba tutaj - po czym razem z gitarzystą podnieśli się i się od nas oddalili. Duffa także gdzieś wcięło. Pff, gdzieś. Jakby to nie było oczywiste.
- To jak, idziemy? - zapytał z błyskiem w oku, a następnie zaczął delikatnie muskać moją szyję. Zdjęłam jego dłoń ze swojego pośladka i przytrzymałam ją w pobliżu kolana. Przymknęłam powieki i wzdychając, pokiwałam krótko głową. Po co czekać, skoro oboje mieliśmy na to ochotę teraz?
~Perspektywa Julie~
Wiedziałam, że będą grać tutaj dzisiaj koncert. Wiedziałam, że szef tej knajpy będzie potrzebował więcej panienek do towarzystwa. Wiedziałam, że poprosi naszego o pomoc.
Ile ja się nakombinowałam, ile ja się naprosiłam, żeby zamienić się z Annie, która ostatecznie została dzisiaj w domu, otrzymując dzień urlopu. Wszystko po to, żeby być tu, pokazać się, spojrzeć mu prosto w twarz. Jednak to wszystko nie było takie łatwe.
Jak na złość zajęli najbliższy stolik przy wyjściu. Kurwica mnie wzięła, jak usiadł tyłem do sceny, na którą oczywiście też musiałam milionem próśb się dostać. I co? Gówno.
Cały czas go obserwowałam. Nadzieja pojawiła się, kiedy wraz z Hudsonem zmierzał w kierunku toalet. Ale co z tego? Ani razu nie spojrzał w moją stronę. Ani jeden, pieprzony raz.
Tracąc go z pola widzenia, zaczęłam wszystko robić niedbale. Przecież nie będę na siłę gięła się, aby zwrócić na siebie uwagę tych oblechów, których pod sceną nagromadziło się już kilkunastu. Jednak nawet to nie skutkowało. Ślinili się na sam widok naszych półnagich ciał.
Odliczałam minuty do zmiany i jak na złość, kiedy już miałam schodzić ze sceny, z okolic baru wyłonił się Stradlin. Myślałam, że eksploduję. Posłusznie jednak udałam się w kierunku zejścia.
Miałam ochotę coś rozwalić, ewentualnie komuś przypierdolić. Byłam zła, nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony mogłabym iść do ich stolika. Przecież Alex całą swoją osobą zyskała moją sympatię. Ale to był ich wieczór. Nie chciałam im tego psuć. Chociaż z drugiej strony miałam ochotę na małą zemstę na brunecie.
Szłam wąskim, ciemnym korytarzem do pomieszczenia, które tymczasowo ze schowka, zostało zmienione w naszą garderobę. Kiedy zbliżałam się już do końca alejki, zatrzymał mnie dziwnie znajomy głos. Początkowo miałam jednak problemy z jego rozpoznaniem.
- Nie udawaj, że mnie nie widzisz. - W świetle lamp ulicznych, wpadających przez wyjście awaryjne, zauważyłam twarz Stevena. Tylko... co on, kurwa, tutaj robił? Momentalnie zrobiło mi się jednak ciepło na sercu. Tak, jakby coś dla mnie znaczył. A on mnie przecież tylko zranił. Kolejny z pieprzonych dupków z Guns N' Roses.
Stanęłam w miejscu i choć zdezorientowana, starałam się zachować pewny siebie wyraz twarzy. Oparłam dłoń na biodrze i czekałam, aż znowu coś powie. Nie minęło wiele czasu, zanim ośmielił się znowu odezwać:
- Skończyłaś już?
- Co cię to obchodzi? - odpowiedziałam oschle pytaniem na pytanie, lecz w głębi serca nie miałam sumienia dalej zgrywać zimnej suki.
- Poczekam na ciebie, musimy porozmawiać - oznajmił, choć wyczułam w tym nutkę niepewności. Jakby jednak pytał i bał się odmowy.
Kiwnęłam jednak aprobująco głową i zniknęłam za drzwiami pomieszczenia. Cały czas zastanawiałam się, czego może chcieć. Nie miałam jednak czasu na rezygnację. Potrzebowałam jego uśmiechu, a także zwyczajnej rozmowy. Prostych, ludzkich odruchów, których ostatnio zabrakło w moim życiu. Znowu.
Kroczyliśmy obok siebie ulicami, raz milcząc, a raz tocząc rozmowy o codziennych problemach każdego z nas. Blondyn zaoferował się, że odprowadzi mnie do domu. To było miłe z jego strony, więc nie oponowałam.
Mniej więcej w połowie drogi zwróciłam jednak uwagę na to, że przecież na pewno nie odszukał mnie po to, aby toczyć ze mną rozmowy o problemach miasta. Otwarcie więc zachęciłam go do tego, aby się pospieszył, jeśli chce powiedzieć mi coś ważnego. Początkowo się obruszył i z takim nastawieniem, poruszył problem, z którym chciał się ze mną podzielić:
- Nie rozumiem, co ty ze sobą robisz - zaczął. - Po co nosisz te szmaty ze sobą? Nie możesz tego wyrzucić? - kontynuował, pokazując na skąpy strój tancerki, wystający z mojej rozpadającej się torby. W tamtej chwili wybuchnęłam. Tak, na środku chodnika.
- Żebyś, do chuja, ty i twoi koledzy mogli korzystać z usług dziewczyn, których jedynym źródłem utrzymania jest obciąganie niezaspokojonym fagasom w brudnych i zapuszczonych kiblach! Myślałam, że jesteście inni - dodałam na odchodne. - Nie dotykaj mnie - warknęłam, gdy wyciągnął rękę w moją stronę i prosił o wybaczenie. Jebany skurwiel.
Ściskając mocniej w dłoni pasek od torby, zaczęłam szukać w kieszeni bluzy kluczy od mieszkania. Odchyliłam ciężkie drzwi kamienicy i weszłam do środka, kolejny raz omal nie zabijając się na schodach, których przez brak oświetlania na klatce i nerwy, zwyczajnie nie zauważyłam. Stając pod drzwiami, próbowałam trafić kluczem w zamek, jednak okropnie trzęsły mi się ręce. Włożyłam rękę do torby i poruszałam nią po jej wnętrzu. Usłyszałam znany brzdęk i wyciągnęłam drobną butelkę. Pociągnęłam z niej drobnego łyka, tak na uspokojenie. Od razu zrobiło mi się lepiej.
Przekraczając próg, usłyszałam nawoływanie:
- Julie, zaczekaj!
Chwilę później stanął przede mną Popcorn, opierając się o framugę. Bez pytania przytulił mnie przez próg.
- Przepraszam - wysapał, między przerwami na złapanie oddechu. Zamurowało mnie. Stanęłam w bezruchu. Mężczyzna nagle się oddalił, a ja szybko zamknęłam drzwi.
Tamtej nocy... To samo sapanie... To on? Steven? On?
Oparłam się ciężko od drzwi i ponownie wyciągnąwszy butelkę z torebki, opróżniłam ją do końca.
Oczy zaszły mi łzami, a wspomnienia wróciły.
Park, ławka, noc, próba gwałtu, pojawienie się Izzy'ego.
Czy oni potrafią zrobić cokolwiek innego, niż tylko ranienie dziewczyn?
Ale... Co ja mam teraz zrobić? Pójść na policję?
Przecież to on. Przecież to Steven tamtej nocy molestował mnie w parku.
Nie wiem, kiedy doczołgałam się do salonu i położyłam na kanapie. Wlepiłam spojrzenie w sufit i starałam się to wszystko jakoś poukładać. Nie widziałam jednak innego rozwiązania, jak udupienie Gunsów. Szkoda mi było jedynie Alex, ale musieli dostać za swoje. Krzywdząc mnie, skrzywdzili samych siebie. I nawet skurwysyny o tym nie wiedzieli.
Pomimo tego, że byłam okropnie zmęczona, koniecznie chciałam towarzyszyć chłopakom w czasie koncertu. Już długi okres czasu minął od ostatniego razu, kiedy grali na żywo. I choćby dlatego z ogromnym podekscytowaniem oczekiwałam, aż dane będzie mi zobaczyć ich na scenie.
W pewnym momencie zaczęłam obawiać się, iż zarówno ja, jak i cała publiczność będzie musiała czekać trochę dłużej, niż do przewidzianej na odbycie się występu godziny, gdyż nasza primadonna bez większych skrupułów zajęła łazienkę, w której pindrzyła się już od dobrej godziny. Na zegarach malowała się bowiem już dwudziesta, jednak na szczęście pozostali członkowie zespołu nie potrzebowali skorzystać z toalety w choć najmniejszym calu. Po części mogliśmy odetchnąć z ulgą.
- Rudy, złaź na dół! - krzyknął Slash, gorączkowo krążąc po salonie. - Pojebało cię już do reszty? Co ty tam robisz tyle czasu?
Axl jednak absolutnie nie przejął się nawoływaniem przyjaciela, zagłuszając jedynie jego lamenty głośniejszym śpiewem.
- Która jest My Michelle na liście? - zapytał z nadzieją w głosie Duff, opierając się o brzeg kanapy.
- Piąta - odparł beznamiętnie Izzy, a wszyscy, jak na zawołanie, głośno westchnęli.
- Ja pierdolę - mruknął Mulat, zatapiając dłonie w swoich włosach. - Alex, zrób coś.
Momentalnie zwróciłam na niego swoje spojrzenie, nie do końca rozumiejąc, o co mu chodzi. Ten wymienił jednak szybkie, porozumiewawcze spojrzenie z McKaganem, z którym to już chwilę później dostarczyli mnie pod łazienkę.
Skrzyżowałam ręce na piersi, czekając na wyjaśnienia. Co oni sobie wyobrażali? Że wejdę tam i to tak po prostu podziała?
- Powodzenia, szkrabie - rzucił kąśliwie Duff, trącając mnie palcem w nos i wyraźnie wypowiadając tę pieszczotliwą ksywę. Zmierzyłam go nienawistnym, ale i szukającym pomocy spojrzeniem, jednak chwilę później, basista wraz z gitarzystą zniknęli w głębi korytarza.
Przeczesałam palcami włosy, które po długim i męczącym układaniu w końcu udało mi się wystylizować w drobne fale, i zapukałam do drzwi. Nie otrzymując żadnego odzewu, pociągnęłam za klamkę.
- Co, kur... - warknął Rose, jednak widząc mnie, przyjął potulny wyraz twarzy. - Przepraszam, kochanie - dodał po chwili, przytulając mnie do siebie.
Wtuliłam się w niego mocno, zaciągając się zapachem jego perfum. Było mi przy nim nieziemsko dobrze i gdyby tylko istniała taka możliwość, nie ruszałabym się z domu ani na moment. Niestety czas zawzięcie pędził do przodu.
- Nie spinaj tej swojej zajebistej dupy - zaczęłam, kładąc mu dłoń na pośladku - tylko zbieraj się, bo czas już wychodzić - zakomunikowałam, delikatnie muskając jego usta.
- Wiesz, jak długo nie graliśmy - rzucił oschle, odsuwając się ode mnie i opierając się o umywalkę. Spuścił głowę w dół i przez dłuższą chwilę milczał.
- Hej - powiedziałam, pokrzepiająco kładąc mu dłoń na ramieniu - będzie dobrze - zapewniłam, wtulając się w jego plecy. Rose westchnął ciężko, a następnie odwrócił się i ponownie mocno mnie przytulił.
- Kocham cię - wyszeptał wprost do mojego ucha, a moje ciało przebiegł przyjemny dreszcz. Skinęłam głową.
- Ja ciebie też - oznajmiłam, następnie chwytając jego dłoń. - Chodź, bo wszyscy się spóźnimy.
Kiedy zeszliśmy na dół, trzymając się za ręce, a nasze twarze były przyozdobione w dwa szczere uśmiechy, również mężczyźni unieśli kąciki ust do góry, wzdychając z ulgą. Jedynie Izzy pozostawał bierny na wszystko, co się dookoła niego działo. Siedział w tej samej pozycji, którą dostrzegłam, gdy wychodziłam z salonu. Wróć. Gdy z premedytacją mnie z niego wyniesiono.
- Dobry czas - zakomunikował Slash - Niecałe osiem minut - dodał, teatralnie zerkając na swój nadgarstek.
- Kretynie, przecież nie masz zegarka - odezwał się Duff, strzelając sobie z otwartej dłoni w czoło.
- I tak się nie zna na godzinach - rzucił Steven, podrzucając swoje pałeczki do góry.
Pokręciłam głową i popatrzyłam na Axla. Kiedy to zauważył, przyciągnął mnie mocniej do siebie, bez najmniejszego skrępowania krążąc swoją dłonią wzdłuż moich pleców, coraz to niżej i niżej.
- Nie tutaj - skarciłam go, choć wiedziałam, że w moich oczach pojawiły się iskierki pożądania. - Axl - fuknęłam, strącając jego dłoń, choć kąciki moich ust niepozornie uniosły się ku górze.
Wokalista zaśmiał się jedynie i udał się za chłopakami, aby nadzorować pakowanie sprzętu do pupilka całego Hell House, jakim był niewątpliwie w całej swojej okazałości Fuckin' Dick. Poprawiłam swoje włosy i chwilę później dotrzymałam kroku mężczyźnie, trzymającego się raczej nieco dalej od uwijających się z pakowaniem wszystkich instrumentów, pozostałych członków zespołu.
Nim zdążyliśmy się połapać, że cały sprzęt został już bezpiecznie ulokowany we wnętrzu samochodu, mężczyźni zajęli wszystkie wolne miejsca. Wchodząc do vana, obrzuciłam spojrzeniem to, co się w nim znajdowało. Bas i gitary Izzy'ego oraz Slasha posadzone zostały na osobnych fotelach, z niebywałą dbałością i delikatnością przypięte do nich pasami.
- Dwudziesta czterdzieści - zakomunikował Stradlin, zerkając na mnie przez przednie lusterko. - Pani Jenkinson, czyżby udzielała się pani niepunktualność narzeczonego?
W przeciwieństwie do Rose'a, który musiał odburknąć coś w stronę rytmicznego, wpuściłam tę uwagę jednym uchem, wypuszczając drugim i zdecydowanym ruchem zwolniłam jedno miejsce, podając McKaganowi jego bas. Zanim blondyn przejął go ode mnie, Axl zdążył już rozłożyć się na fotelu, poruszając wymownie brwiami i wyciągając ręce w moim kierunku.
- Co to, kurwa, jest? - zaskrzeczał, gdy zamiast mnie, w swoich objęciach trzymał gitarę Duffa.
- Żadnych zbliżeń przed ślubem, wy zbereźnicy - zakomunikował mu Slash ojcowskim tonem głosu, grożąc Rudemu palcem. Następnie teatralnie przybili sobie piątkę z blondynem, głośno się śmiejąc.
W najmniej oczekiwanym momencie samochód ruszył z piskiem opon, ledwo mieszcząc się już w pierwszym zakręcie. Opadłam ciężko na basistę, następnie uśmiechając się do niego przepraszająco.
Mężczyźni przez całą, choć niedługą drogę pogrążeni byli w rozmowach na temat ich występu. Żaden z nich nawet nie próbował kryć entuzjazmu, który następnie udzielał się kolejnemu i tak w kółko. Ja natomiast odbiegałam myślami w zupełne inne miejsce, kontemplując wdzięcznie rozciągającą się dookoła panoramę miasta, które sprawiało wrażenie, jakby teraz wybiła dla niego godzina szczytu. Wszyscy się gdzieś spieszyli. Jedni do domów, inni do klubów. I pomyśleć, że jakaś część tych zachłannie pędzących ludzi gna tylko po to, aby zobaczyć chłopaków na scenie za wszelką cenę. Magia.
I gdybym stwierdziła, że omal nie przykleiłam się do szyby, emanując takim zachwytem płynącym z moich obserwacji, nie byłabym daleka od prawdy. Omal, ze względu na to, iż z odległej dla chłopaków krainy refleksji i błogostanu, wyrwało mnie odchrząknięcie Duffa. Niechętnie zdjęłam swój wzrok z kolejnego, mijanego przez nas przechodnia i popatrzyłam na basistę.
- Wyglądasz, jakbyś była na głodzie - parsknął, bezustannie poruszając swoimi kolanami w górę i w dół.
- Bo jestem - odparłam, odpychając jego głowę w przeciwną stronę. - Nie mogę się doczekać, aż was zobaczę.
- Przecież widzisz - zaskomlał niespodziewanie Pudel. - Prawda? - dopytywał z nadzieją w głosie.
Nie zwracając większej uwagi na perkusistę, basista kontynuował:
- Ale wiesz, że wypadałoby najpierw stąd wyjść, nie? - zapytał, uśmiechając się szarmancko.
Pokiwałam głową i zeskoczyłam z jego kolan, aby chwilę później zaczerpnąć powietrza, o ile w ogóle masę spalin, dymu i cholera wie, czego jeszcze, można było tak nazwać. Nie zwlekając, od razu udałam się do środka.
W klubie zrobiło się naprawdę tłoczno i duszno, więc zupełnie wypadłam z pantałyku, nie do końca wiedząc, czy udanie się za kulisy teraz będzie takim dobrym pomysłem, jak na początku mi się wydawało. Nie chciałam jednak zostawić chłopaków bez słowa otuchy, więc szybkim krokiem skierowałam się w pobliżu wejścia, gdzie z daleka zauważyłam blond czuprynę McKagana. Krzyknęłam za nim, jednak w tym gwarze to nie poskutkowało. Przepychając się przez liczną grupę ludzi ledwo dogoniłam basistę, łapiąc go za nadgarstek. Odwrócił się nerwowo, a na jego twarzy malowała się panika połączona ze zmieszaniem. Uśmiechał się sztucznie do otaczających go ludzi, starając się nie zwracać uwagi na lamenty piszczących kobiet. Chyba przez te wszystkie emocje mnie nie poznał, bo jedynie wyszarpnął swoją rękę z mojego uścisku, następnie całkowicie znikając z mojego pola widzenia. Wycofałam się niepewnie, obierając sobie za cel miejsce pod sceną, jednak w tym rozgardiaszu naprawdę dostanie się tam graniczyło z cudem.
To, co działo się przed koncertem w tym klubie, porównać można było do jakiejś demonstracji. Ludzie skandowali nazwę zespołu, nadając własny rytm wykrzykiwania jej kolejnych członów, które słychać było nawet poza budynkiem. Przy stolikach siedzieli mężczyźni w sędziwym wieku, którzy nie byli aż tak zainteresowani występem chłopaków, jak ta pokręcona młodzież. Popijali drinki pomiędzy przerwami na zaciągnięcie się dymem nikotynowym w towarzystwie pozostałych panienek, które zdecydowały się na szukanie swojego celu w bardziej ustronnym i bezpiecznym miejscu niż ich koleżanki, kręcące się wśród osób stojących pod sceną, otwarcie namawiających każdego napotkanego mężczyznę czy chłopaka na numerek. Laski od blow joba były wszędzie, dosłownie. Dwie stały nawet obok mnie, zawzięcie dyskutując o tym, czy uda im się dzisiaj spełnić zachciankę któregoś z członków zespołu. Momentami naprawdę miałam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem i to najlepiej im prosto w twarz. Rozmowy tych dwóch pustych dziuń były naprawdę irytujące, a co gorsza, stanowczo za głośne, jak na moje nerwy. Niech idą pierdolić te swoje głupoty gdzie indziej. A jeśli tak bardzo chcą, niech idą pierdolić się gdzie indziej. Naprawdę gówno mnie to obchodziło.
Istną nerwówkę pod sceną, pod którą oprócz milionów petów, czy butelek walających się pod nogami, zaczęły latać już także staniki, a nawet majtki, przerwał wyjątkowo skrzekliwy głos Axla:
- You know where you are?! You're in the jungle, baby! Wake up, it's time to die!
Pierwsze dźwięki Welcome to the Jungle, którym to utworem chłopcy zdecydowali się rozpocząć swoje widowisko, sprawiły, że w całym pomieszczeniu zapanowała cisza. Wszystkie oczy skupione zostały na zespole, który razem tworzył wyjątkową całość. Axl czuł się jak ryba w wodzie. Wił się na scenie, nie ograniczał swojego głosu, cała jego energia oddziaływała na publiczność, która także dała się porwać tańcu. Kiedy Rose zaczął jęczeć na mojej twarzy wymalował się ogromny uśmiech, który chwilę później musiał zostać zastąpiony przez zdegustowanie i niesmak, które wzbudziły we mnie komentarze moich towarzyszek:
- Ja już mam mokro, a ty? - kipiała aż jedna z blondynek, podskakując do góry tak, jakby była marionetką. Czysto teoretycznie to w sumie nią była. Nie miałam jednak czasu na to, aby myśleć o tym, czy współczuć jej i czego, czy wręcz przeciwnie.
Aby nie psuć sobie koncertu, po prostu przepchałam się jeden rząd do przodu w trakcie, gdy ludzie przesuwali się, bądź pobudzone pary oddalały się w kierunku toalet. Znajdowałam się pod samą sceną i czułam, jak wszystko rozsadza mnie od wewnątrz. Miałam ochotę piszczeć, jednak wtedy przyszedł czas na It's So Easy. Po klubie rozniósł się krzyk przepełniony euforią i podekscytowaniem. Spojrzałam na Duffa, którego bas rozbrzmiewał w całym budynku. Skupienie malujące się na twarzach chłopaków było niepowtarzalnym widokiem. Izzy trzymał się gdzieś w cieniu, Slash schował twarz za burzą swoich loków, sprawiając wrażenie, jakby czuł, iż jest on jedynie sam na sam ze swoją gitarą. Wielokrotnie balansował z nią; odchylał się do tyłu, podnosił ją do pionu. Zdawało mi się nawet, że dzięki światłom, które rzucane były na scenę z dwóch stron i od tyłu, widoczny był niepozorny uśmieszek na twarzy Mulata. Steven natomiast nie krył się z niczym. Nawalał w swoje bębny cały czas z tym samym, szczerym, szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Jego energia zdawała się nie mieć końca. Co prawda, wszystko, co sprawia nam radość, zawsze robimy z największym zapałem. Czerpiemy z tego radość, a nawet sens życia. A Steven był na to żywym dowodem.
Krążyłam wzrokiem po scenie, uważnie obserwując każdego z mężczyzn. Zdawać by się mogło, że znam ich na wylot, jednak na scenie porównać można było ich do nieposkromionych, dzikich zwierząt, które nie ugną się przed niczym, co stanie im na drodze. Robili to, co kochali i robili to razem. Perfekcyjnie ze sobą współgrali i nie wstydzili się tego, kim są. Nie kryli żadnych swoich zachowań, robili, co chcieli. I chyba właśnie ta niezależność od systemu sprawiła, że wszyscy tak za nimi szaleli.
Kiedy wszyscy poczęstowani zostali butelką Nightraina, zatańczyli z Panem Brownstonem, zapoznali się z historią Michelle i wysłuchali niebywale mądrych słów Axla, poprzedzających Out Ta Get Me, rewelacyjnie wspierając Duffa w jego urokliwych chórkach, światła nieco przygasły. W całym pomieszczeniu zapanowała cisza. Nikt nie odpalał papierosa, żadne jęki nie zagłuszały tego, czym delektowała się cała zgromadzona tutaj publiczność. Nikt nie rzucał pustą czy też pełną butelką o ścianę, bo i takie przypadki się zdarzały. Wszyscy zgromadzeni wlepili wzrok w Rose'a, który znacznie spowolnił koncert. Pozostali chłopaki ulotnili się na moment, aby odetchnąć i pozwolić Axlowi na mocne wymówienie tego, co chciał przekazać każdemu przybyłemu na ich występ.
Rose krążył po scenie, co rusz przykładając mikrofon do ust, aby następnie leniwie opuścić go wzdłuż tułowia. Sprawiał wrażenie, jakby zbierał się w sobie na oznajmienie wszystkim czegoś złego. Okropnego. Rewolucyjnego. Przystawał, ale nie wątpił. Nie miałam pojęcia, dlaczego to robi. Przecież nigdy nie zastanawiał się nad tym, co powie. Przygryzłam nerwowo dolną wargę. Ludzie zaczęli szeptać między sobą.
Nagle Axl zdecydowanym ruchem dłoni podniósł mikrofon na wysokość swojej twarzy i zaczął mówić. Jak zwykle, po prostu. Wszystko to, co aktualnie przyszło mu do głowy. Było to jednak magiczne. Piękne, składne i pouczające. Niejedna osoba poruszyła się słuchając Rudego, którego nagle smutne spojrzenie wodziło wzrokiem po twarzach wszystkich zgromadzonych. Oni widzieli jego, lecz on nie widział ich. Banda cieni, które boją się być sobą. Przecież gdyby on kiedyś zwątpił i się wycofał, nie byłoby go tutaj. Stałby wśród nich, żyjąc wedle zasad. Czyichś, ustalonych od góry, pierdolonych zasad. A tak? One go po prostu nie dotyczyły. Był wolny. I tej wolności okropnie potrzebował.
- Momentami odczuwamy samotność - zaczął, rozpoczynając swoją wypowiedź z charakterystyczną przerwą, która pozostała z nim do ukończenia myśli. - Odnosimy wrażenie, że jesteśmy beznadziejni, nic nam się w życiu nie układa. Żyjemy jak szczury. Staramy się wygryźć poza system, a tak naprawdę tkwimy w tym kanale pełnym gówna z innymi. Bo boimy się postępować inaczej. A jeśli uda nam się już wydostać z tej patologicznej wizji świata, lądujemy na bruku. Kąpiemy się w rynsztoku pełnym brudnej wody, będącej jedynym źródłem naszego utrzymania przy życiu. Żywimy się ściekami, pieprzonymi resztkami. I wtedy przychodzi ktoś, kto nas z tego wyciąga. Pokazuje, jak żyć. Jest, pomaga, udowadnia nam, że jesteśmy czymś istotnym, choćbyśmy byli zagrzebani w tym gównie po uszy.
Niski ton głosu Axla zdawał się działać na wszystkich hipnotyzująco. Wszyscy podążali za nim wzrokiem, zatracając się w jego głosie po uszy.
- Kochajcie się, ludzie. Kochajcie się, ale nie z byle kim. Bądźcie dla siebie oparciem. Zawsze - zakończył, a cisza, która towarzyszyła temu tłumowi przed wystąpieniem Rudego, nastąpiła ponownie.
Zdecydowałam się na pierwszy krok. Zaczęłam klaskać, a za mną poszedł cały tłum. Ludzie gwizdali, zaczęli rzucać na scenę koszulki. Niektórzy nawet nie kryli wzruszenia.
Kiedy pierwsze dźwięki gitary wypływające spod sprawnych palców Hudsona rozległy się po sali, wszystko ucichło. Podobnie, jak pozostali, zdecydowałam się w pełni rozsmakować w tym, co zdecydowanie lubiłam najbardziej. Guns N' Roses. W tamtej chwili naprawdę miałam wątpliwości, czy jest na świecie coś piękniejszego.
Wszyscy poznaliśmy Rose'a od zupełnie innej strony. Delikatny, a zarazem mocny głos. Pięknie wyciągnięte góry, stanowiące czystą poezję dla ucha, która na pewno pozostanie z wszystkimi uczestnikami koncertu na bardzo długi czas.
To właśnie w nich ceniłam. To, że oprócz dobrej muzyki, przekazywali coś tym gówniarzom. Mówili im prawdę. Potrafili ukazać rzeczywistość, której każdy się bał. Umiejętnie umieszczali w tekstach swoich piosenek wszystko, co ich gryzło, jednocześnie serwując wszystkim doskonałą zabawę. Nie bali się konsekwencji. Oni byli po prostu sobą i przestrzegali przed takim życiem. Jednak innych to kręciło, co było widoczne.
Gdy ballada dobiegła końca, przyszedł czas na ponowne oddanie się szaleństwu. Doskonale znana wszystkim melodia od razu poruszyła wszystkimi dookoła. Podczas trwania refrenu wszyscy zgromadzeni śpiewali razem z Axlem. A ja byłam wśród nich.
Oprócz Think About You, Knockin' On Heaven's Door, chłopcy zagrali także Rocket Queen. I muszę przyznać, że po takim wykonaniu, jakie zaserwowali, do następnego koncertu na pewno zostanie ona na znaczącym miejscu w moim rankingu spośród innych ich utworów.
Charakterystyczne intro wprowadzające do Paradise City jedynie utwierdziło wszystkich w tym, że to, co dobre, kiedyś się kończy. Wszyscy bawili się świetnie do samego końca, pozostając w czynnej interakcji z Axlem, który za wszelką cenę starał się utrzymywać kontakt z fanami, chociażby przez podawanie im rąk czy wspólne śpiewanie.
Zbliżała się dwudziesta trzecia, gdy większość towarzystwa wykruszyła się z klubu. Od razu, gdy chłopcy zeszli ze sceny, udałam się zająć nam wolny stolik i złożyć zamówienie. Coś im się w końcu należało za tak cudowny występ. Emocje dzielnie się mnie trzymały. Byłam pod ogromnym wrażeniem ich zaangażowania. Oczekując na chłopaków wracałam myślami do wszystkiego, co miało miejsce niecałą godzinę temu. Istne szaleństwo.
Parsknęłam śmiechem pod nosem na ciche wspomnienie tego, jak wypowiedziałam imię Duffa, próbując go zatrzymać. Przez cały koncert moje dwie koleżanki skandowały jego imię, a biedny McKagan podczas It's So Easy, aż krzyknął do mikrofonu: here I am! Jak widać, nie tylko mnie one mocno irytowały. Choć patrząc realnie, blond dryblas raczej cieszył się z tego, że ma branie.
Zdecydowanie takie koncerty zaliczały się do mocno pokręconych wydarzeń. Co najmniej ćwierć przybyłych osób nie wiedziała na czyj występ przyszli. Kiedy Axl posłał w moim kierunku uśmiech, poprzedzony puszczeniem oczka, laska obok mnie o mało nie zemdlała, pewna tego, iż ten Rudy wokalista ją zauważył. Paranoja. Pewne było jednak to, że nawet jeśli te dzieciaki już nigdy więcej nie pojawią się na koncercie Guns N' Roses, w ich pamięci na zawsze pozostanie to, czego wbrew pozorom nauczyli ich przez cały swój koncert. Wydźwięk treści ich piosenek był dzisiejszego wieczoru wręcz bajeczny. Czysty, prosty przekaz, który najłatwiej trafił do każdego serducha, które chętne przypływu adrenaliny, nawalało pod sceną jak szalone.
Siedziałam tak samotnie mieszając rurką trunek, aż do momentu, w którym nie usłyszałam nad swoim uchem przyjemnie niskiego tonu:
- Może dotrzymać pani towarzystwa? - zapytał wokalista, a ja momentalnie zerwałam się z miejsca i go uściskałam. Podobnie, jak wszystkich.
- Byliście rewelacyjni - zakomunikowałam, kiedy usiedliśmy już przy stoliku. Chłopcy wymienili się jedynie pewnymi siebie spojrzeniami, rzucając pod nosami krótkie i przepełnione pewnością siebie wiemy. Następnie zabrali się do konsumpcji Danielsów, które stanowiły jedynie początek opijania ich udanego koncertu.
Nawet nie wiem, w którym momencie wylądowałam na kolanach Rose'a. W żadnym jednak wypadku mi to nie przeszkadzało. Wszyscy czynnie uczestniczyliśmy w rozmowie na wszelakie tematy, aż do momentu, w którym towarzystwo zaczęło się, co prawda na chwilę, wykruszać. Steven został wyciągnięty przez panienkę od blow joba w nieco ustronniejsze miejsce - na naszą prośbę, rzecz jasna. Czy on serio myślał, że będziemy patrzeć, jak ona mu obciąga?
- Też bym tak chciał - wymruczał Axl, opierając swoją głowę na moim ramieniu.
- To zapytaj się tej panienki, czy odstąpi ci miejsca - odparłam, nawijając sobie kosmyk włosów wokalisty na palec. Mężczyzna cicho parsknął śmiechem i dalej czule mnie obejmował.
- Żadnej nagrody specjalnej? - zapytał błagalnie, a ja chyba wymiękłam. Procenty krążące w naszych organizmach zaczynały się dawać we znaki.
- W sumie zasłużyłeś - odparłam, niby to obojętnie, udając, iż się zastanawiam.
- Chodź, Slash - usłyszeliśmy nagle Izzy'ego. - Jak widać, mają zamiar zrobić to chyba tutaj - po czym razem z gitarzystą podnieśli się i się od nas oddalili. Duffa także gdzieś wcięło. Pff, gdzieś. Jakby to nie było oczywiste.
- To jak, idziemy? - zapytał z błyskiem w oku, a następnie zaczął delikatnie muskać moją szyję. Zdjęłam jego dłoń ze swojego pośladka i przytrzymałam ją w pobliżu kolana. Przymknęłam powieki i wzdychając, pokiwałam krótko głową. Po co czekać, skoro oboje mieliśmy na to ochotę teraz?
~Perspektywa Julie~
Ile ja się nakombinowałam, ile ja się naprosiłam, żeby zamienić się z Annie, która ostatecznie została dzisiaj w domu, otrzymując dzień urlopu. Wszystko po to, żeby być tu, pokazać się, spojrzeć mu prosto w twarz. Jednak to wszystko nie było takie łatwe.
Jak na złość zajęli najbliższy stolik przy wyjściu. Kurwica mnie wzięła, jak usiadł tyłem do sceny, na którą oczywiście też musiałam milionem próśb się dostać. I co? Gówno.
Cały czas go obserwowałam. Nadzieja pojawiła się, kiedy wraz z Hudsonem zmierzał w kierunku toalet. Ale co z tego? Ani razu nie spojrzał w moją stronę. Ani jeden, pieprzony raz.
Tracąc go z pola widzenia, zaczęłam wszystko robić niedbale. Przecież nie będę na siłę gięła się, aby zwrócić na siebie uwagę tych oblechów, których pod sceną nagromadziło się już kilkunastu. Jednak nawet to nie skutkowało. Ślinili się na sam widok naszych półnagich ciał.
Odliczałam minuty do zmiany i jak na złość, kiedy już miałam schodzić ze sceny, z okolic baru wyłonił się Stradlin. Myślałam, że eksploduję. Posłusznie jednak udałam się w kierunku zejścia.
Miałam ochotę coś rozwalić, ewentualnie komuś przypierdolić. Byłam zła, nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony mogłabym iść do ich stolika. Przecież Alex całą swoją osobą zyskała moją sympatię. Ale to był ich wieczór. Nie chciałam im tego psuć. Chociaż z drugiej strony miałam ochotę na małą zemstę na brunecie.
Szłam wąskim, ciemnym korytarzem do pomieszczenia, które tymczasowo ze schowka, zostało zmienione w naszą garderobę. Kiedy zbliżałam się już do końca alejki, zatrzymał mnie dziwnie znajomy głos. Początkowo miałam jednak problemy z jego rozpoznaniem.
- Nie udawaj, że mnie nie widzisz. - W świetle lamp ulicznych, wpadających przez wyjście awaryjne, zauważyłam twarz Stevena. Tylko... co on, kurwa, tutaj robił? Momentalnie zrobiło mi się jednak ciepło na sercu. Tak, jakby coś dla mnie znaczył. A on mnie przecież tylko zranił. Kolejny z pieprzonych dupków z Guns N' Roses.
Stanęłam w miejscu i choć zdezorientowana, starałam się zachować pewny siebie wyraz twarzy. Oparłam dłoń na biodrze i czekałam, aż znowu coś powie. Nie minęło wiele czasu, zanim ośmielił się znowu odezwać:
- Skończyłaś już?
- Co cię to obchodzi? - odpowiedziałam oschle pytaniem na pytanie, lecz w głębi serca nie miałam sumienia dalej zgrywać zimnej suki.
- Poczekam na ciebie, musimy porozmawiać - oznajmił, choć wyczułam w tym nutkę niepewności. Jakby jednak pytał i bał się odmowy.
Kiwnęłam jednak aprobująco głową i zniknęłam za drzwiami pomieszczenia. Cały czas zastanawiałam się, czego może chcieć. Nie miałam jednak czasu na rezygnację. Potrzebowałam jego uśmiechu, a także zwyczajnej rozmowy. Prostych, ludzkich odruchów, których ostatnio zabrakło w moim życiu. Znowu.
Kroczyliśmy obok siebie ulicami, raz milcząc, a raz tocząc rozmowy o codziennych problemach każdego z nas. Blondyn zaoferował się, że odprowadzi mnie do domu. To było miłe z jego strony, więc nie oponowałam.
Mniej więcej w połowie drogi zwróciłam jednak uwagę na to, że przecież na pewno nie odszukał mnie po to, aby toczyć ze mną rozmowy o problemach miasta. Otwarcie więc zachęciłam go do tego, aby się pospieszył, jeśli chce powiedzieć mi coś ważnego. Początkowo się obruszył i z takim nastawieniem, poruszył problem, z którym chciał się ze mną podzielić:
- Nie rozumiem, co ty ze sobą robisz - zaczął. - Po co nosisz te szmaty ze sobą? Nie możesz tego wyrzucić? - kontynuował, pokazując na skąpy strój tancerki, wystający z mojej rozpadającej się torby. W tamtej chwili wybuchnęłam. Tak, na środku chodnika.
- Żebyś, do chuja, ty i twoi koledzy mogli korzystać z usług dziewczyn, których jedynym źródłem utrzymania jest obciąganie niezaspokojonym fagasom w brudnych i zapuszczonych kiblach! Myślałam, że jesteście inni - dodałam na odchodne. - Nie dotykaj mnie - warknęłam, gdy wyciągnął rękę w moją stronę i prosił o wybaczenie. Jebany skurwiel.
Ściskając mocniej w dłoni pasek od torby, zaczęłam szukać w kieszeni bluzy kluczy od mieszkania. Odchyliłam ciężkie drzwi kamienicy i weszłam do środka, kolejny raz omal nie zabijając się na schodach, których przez brak oświetlania na klatce i nerwy, zwyczajnie nie zauważyłam. Stając pod drzwiami, próbowałam trafić kluczem w zamek, jednak okropnie trzęsły mi się ręce. Włożyłam rękę do torby i poruszałam nią po jej wnętrzu. Usłyszałam znany brzdęk i wyciągnęłam drobną butelkę. Pociągnęłam z niej drobnego łyka, tak na uspokojenie. Od razu zrobiło mi się lepiej.
Przekraczając próg, usłyszałam nawoływanie:
- Julie, zaczekaj!
Chwilę później stanął przede mną Popcorn, opierając się o framugę. Bez pytania przytulił mnie przez próg.
- Przepraszam - wysapał, między przerwami na złapanie oddechu. Zamurowało mnie. Stanęłam w bezruchu. Mężczyzna nagle się oddalił, a ja szybko zamknęłam drzwi.
Tamtej nocy... To samo sapanie... To on? Steven? On?
Oparłam się ciężko od drzwi i ponownie wyciągnąwszy butelkę z torebki, opróżniłam ją do końca.
Oczy zaszły mi łzami, a wspomnienia wróciły.
Park, ławka, noc, próba gwałtu, pojawienie się Izzy'ego.
Czy oni potrafią zrobić cokolwiek innego, niż tylko ranienie dziewczyn?
Ale... Co ja mam teraz zrobić? Pójść na policję?
Przecież to on. Przecież to Steven tamtej nocy molestował mnie w parku.
Nie wiem, kiedy doczołgałam się do salonu i położyłam na kanapie. Wlepiłam spojrzenie w sufit i starałam się to wszystko jakoś poukładać. Nie widziałam jednak innego rozwiązania, jak udupienie Gunsów. Szkoda mi było jedynie Alex, ale musieli dostać za swoje. Krzywdząc mnie, skrzywdzili samych siebie. I nawet skurwysyny o tym nie wiedzieli.
~~~
Jest i kolejny. Obiecałam, że będzie weselej, więc zabrałam Was na koncert. Mam nadzieję, że w pełni Wam to odpowiada. Żeby jednak nie było za kolorowo, postanowiłam trochę rozjaśnić losy Julie. A zresztą, co ja będę mówiła, sami oceniajcie!
Pojawiła się trochę dłuższa przerwa, ale cóż. Byłam nad morzem, usprawiedliwiam się. Spokojnie, nie zostawię Was. A na pewno do momentu, w którym nie będziecie mieli mnie dość, ha.
Proszę tylko, żebyście w pełni wczytali się w treść tego rozdziału. Tak z całych sił. Bardzo się starałam ukazać wszystkie emocje, które towarzyszą mi, gdy oglądam koncert czy chociażby słucham piosenek, ale to jest naprawdę niemożliwe, aby w pełni to zrealizować. Starałam się jednak zrobić to jak najlepiej.
Wiem, że nie wszyscy czytelnicy bezpośrednio ,,żyją'' Gunsami tak, jak ja czy pozostali, dlatego też wzbogaciłam ten rozdział o gify i tajemniczny link. Proszę więc z tego skorzystać. Jeśli tego nie zrobiliście w trakcie czytania, cofać się, doznania będą lepsze, gwarantuję.
No to co? Kończę gadanie i czekam na opinie. Następny... za tydzień? 31 lipca znów wyjeżdżam, więc do 13 sierpnia będziecie bez niczego. Ale na razie nie wybiegamy za bardzo w przyszłość i się żegnam.
Do następnego!
Buźka!
Jest i kolejny. Obiecałam, że będzie weselej, więc zabrałam Was na koncert. Mam nadzieję, że w pełni Wam to odpowiada. Żeby jednak nie było za kolorowo, postanowiłam trochę rozjaśnić losy Julie. A zresztą, co ja będę mówiła, sami oceniajcie!
Pojawiła się trochę dłuższa przerwa, ale cóż. Byłam nad morzem, usprawiedliwiam się. Spokojnie, nie zostawię Was. A na pewno do momentu, w którym nie będziecie mieli mnie dość, ha.
Proszę tylko, żebyście w pełni wczytali się w treść tego rozdziału. Tak z całych sił. Bardzo się starałam ukazać wszystkie emocje, które towarzyszą mi, gdy oglądam koncert czy chociażby słucham piosenek, ale to jest naprawdę niemożliwe, aby w pełni to zrealizować. Starałam się jednak zrobić to jak najlepiej.
Wiem, że nie wszyscy czytelnicy bezpośrednio ,,żyją'' Gunsami tak, jak ja czy pozostali, dlatego też wzbogaciłam ten rozdział o gify i tajemniczny link. Proszę więc z tego skorzystać. Jeśli tego nie zrobiliście w trakcie czytania, cofać się, doznania będą lepsze, gwarantuję.
No to co? Kończę gadanie i czekam na opinie. Następny... za tydzień? 31 lipca znów wyjeżdżam, więc do 13 sierpnia będziecie bez niczego. Ale na razie nie wybiegamy za bardzo w przyszłość i się żegnam.
Do następnego!
Buźka!
Opis koncertu powala *.* . Serio xd. Nie tylko mnie tak zachwyca ich twórczość. A co do rozdziału, wspaniały. Do następnego:D
OdpowiedzUsuńJa też mam obsesję na punkcie Gunsów! Piona!:D A co do rozdziału. Cóż, jak zwykle powalający( powtarzam się, wiem). Emocje towarzyszące koncertowi...geniusz. Życzę dużo weny i wgl :p. Do zobaczenia!
OdpowiedzUsuńAlex i Axl.. Jeju jak słodko... Opis koncertu sprawił, że prawie się tam znalazłam..na miejscu Alex. A jak patrzyłam na gify to normalnie banan na twarzy :D Jest Późno, nie potrafię sklecić zdania, więc powiem tylko, że rozdział pełen własnych odczuć, które są istotne i wzbogacają całość. No i oczywiście nutka grozy na koniec :3
OdpowiedzUsuńAkurat wczoraj w nocy oglądałam występy z Ritzu 💖 (znowu się popłakałam ze wzruszenia, jakos tak zawsze na mnie działa ten koncert). Julie nie moze tak po prostu iść z tym na policję :( przecież Steven nie wie, ze ona się domyśliła. A problemy bedą mieli wszyscy. Jaaaa popieprzone ;/
OdpowiedzUsuńNo Ola po długich rozmowach z Tobą w końcu napisałaś dziękuję Ci bardzo za ten rozdział był wspaniały ten koncert Axl i Alex
OdpowiedzUsuńNo mam nadzieję że Julie nie będzie tak bardzo ich krzywdzic i nie zgłosi tego no ale zobaczymy.Życzę Ci Olu jak najwięcej odpoczynku i oczywiście weny.
Cudo..cudo i jeszcze raz cudo. Kolejny wspaniały rozdział! Naprawdę podziwiam.. Masz talent Ola! Do następnego❤
OdpowiedzUsuńTo było świetne Ola! Genialny opis koncertu, poczulam to, co ty. Mega!
OdpowiedzUsuńWybacz proszę, że nie skomentuję opisu koncertu, ale ja po prostu nie lubię tego typu opisów, więc żaden mnie raczej nie zachwyci. Nie jestem w tej kwestii obiektywna, więc się nie wypowiadam.
OdpowiedzUsuńAj, chyba miałaś rację, że nie spodoba mi się to, co zrobiłaś z Julie. Znaczy ok, zgadzam się z nią, zasłużyli sobie, ale jednak znowu i Izzy, i Steven zostają sami. Szkoda. Chociaż w obecnej sytuacji cała sprawa może przybrać dość ciekawy obrót. W każdym razie cieszę się, że w końcu zrobiłaś scenę z Julie i Popcornem, nawet jeśli tego typu. Chociaż to w sumie dobrze. Im mniej wesoło, tym ciekawiej.
Nie jestem pewna, czy samej końcówki za bardzo nie porozdzielałaś na akapity. Przez jakiś czas też starałam się wszystko maksymalnie rozdzielać, a potem nagle mi to jakoś zaczęło przeszkadzać i znowu próbowałam łączyć. Idk.
Pozdrawiam serdecznie. :*