sobota, 23 kwietnia 2016

One Shot III

 This city life is one big pain!



    Stałem oparty jedną dłonią o brzeg mojego czerwonego fortepianu, którego struktura prezentowała się naprawdę dumnie, połyskując w świetle ulicznych lamp. Miasto stopniowo zaczynało budzić się do życia, pomimo tego, iż było już kilka dobrych minut po dwudziestej drugiej. Nie odciągając wzroku od zatłoczonych ulic, przez które przewijały się aktualnie liczne grupki młodych ludzi, których cienie jedynie odbijały się na budynkach i karoserii przejeżdżających pojazdów, przez światła neonów wszelakich klubów, które licznymi banerami starały się zachęcić zbuntowaną młodzież, aby wstąpiła właśnie do nich, obserwowałem uważnie każdego, kto aktualnie miał okazję znaleźć się na tłumnie zapełnionym chodniku i mogłem jedynie parsknąć, ukazując tym samym niechęć wobec ludzkiej głupoty. Kompletnie mi się tutaj nie podobało. Nie chodzi już nawet o to, iż duże miasta to zupełnie nie moje miejsce na Ziemi. Odnosi się to raczej do tego, że moja osoba zdecydowanie wolała jakieś zaciszne miejsca, które jedynie pełniły rolę azylu, w którym spokojnie mogłem odetchnąć.
    Nieprzypadkowo w pomieszczeniu, w którym aktualnie przebywałem, znajdował się jedynie fortepian i oszklone ściany, dające z każdej strony widok na otoczenie. Lubiłem mieć na wszystko oko. Niespecjalnie satysfakcjonował mnie fakt, gdy dowiadywałem się o czymś ostatni, lub cokolwiek wychodziło poza moją kontrolę. Nie, to zdecydowanie nie szczyt moich marzeń. Byłem raczej zapobiegawczą osobą, tak ze zwykłej ostrożności. Nie przepadałem za tym, gdy ktoś wtrącał się w moje sprawy, dlatego też otaczałem się nieliczną grupą osób. Im mniej, tym lepiej. Menager, pokojówka i partnerka. Były to trzy osoby, które zawsze przewijały się gdzieś w moim otoczeniu. Miały wstęp właściwie wszędzie – do moich papierów, pieniędzy, większości pomieszczeń w moim domu. Oczywiście zbyt wielkie nieograniczenie mogłoby okazać się dla mnie zgubne, dlatego też było miejsce, do którego wstęp miałem jedynie ja. I to był właśnie ten azyl, w którym aktualnie przebywałem. Zbędna byłaby tu czyjakolwiek obecność. Być może sentymentalność i wewnętrzna niechęć do zmian ukształtowała we mnie postawę introwertyka. Czasami jednak wolałem pobyć w samotności. Taki nieodłączny element mojej egzystencji, którego nie miałem zamiaru zmieniać.
    Powracając do tematu osób, które stanowiły dla mnie pewnego rodzaju zaplecze, byli to generalnie ludzie, którzy zmieniali się naprawdę często. Z różnych powodów. Musiałem mieć stuprocentowe zaufanie do osób, z którymi współpracuję. W chwili, gdy pojawiała się choć drobna niepewność, pozbawiałem się ich obecności z mojego otoczenia, tak szybko, jak tylko było to możliwe.
    Usłyszałem bicie zegara, dobiegające z parteru. Podciągając nieco mankiet od koszuli, zerknąłem na swój zegarek na nadgarstku. Stara, rodzinna pamiątka spieszyła się o pięć minut. Północ miała wybić dopiero po upływie wspomnianego czasu.
    Odwróciłem się w kierunku drzwi i zauważyłem, iż są one uchylone. Moje poirytowanie znacznie wzrosło, dlatego też postanowiłem osobiście przyjąć nieproszonego gościa. Przyjąć, nie przebierając w ograniczaniu się do stosowania zasad. Po coś przecież one były. A były one po to, aby się do nich stosować i każdy powinien zdawać sobie z tego sprawę. Bez wyjątku.
     Odchylając z impetem ciężkie, dębowe drzwi, nie zauważyłem nawet, kto przed nimi stoi. Dając upust emocjom, wciągnąłem jedynie postać za sobą, zaciskając dłoń na jej ramieniu, a następnie powtórnie zamykając się w pomieszczeniu. Poczułem, iż chwyciłem naprawdę drobną osobę, gdyż mój uścisk na jej ręce mógł ją spokojnie opleść. Były więc dwa wyjścia – albo ona była tak niewielka, albo moja dłoń była naprawdę monstrualnych rozmiarów.
    Dopiero w blasku lamp ulicznych, których wręcz odpychające światło wpadało do pomieszczenia, zauważyłem, że stoi przede mną szatynka. W tamtej chwili znacznie poluzowałem uścisk, zdając sobie sprawę z tego, iż powierzone jej wcześniej zadanie już i tak dość mocno wpłynęło na jej psychikę. Wiedziałem jednak, iż z dnia na dzień nie wywiera to na niej jednakiego wrażenia, a jedynie coraz mniejsze. A przynajmniej w moim mniemaniu tak być powinno.
    Ciągle nie puszczając jednak kobiety, uniosłem jej podbródek do góry tak, aby popatrzyła prosto w moje oczy. Nie potrzebowałem żadnego ruchu z jej strony. Zagłębiając się w jej tęczówkach i uważnie je penetrując przez kolejne kilka sekund po prostu wiedziałem, iż kobieta spełniła moją prośbę. Wypuszczając ją ze swojego uścisku, wskazałem dłonią na siedzenie przy instrumencie, ponaglając, aby na nim usiadła. Chwilę później sam zająłem miejsce obok szatynki i bez skrępowania obejmując ją ramieniem, ponownie zatopiłem się w panoramie miasta, które właśnie osiągnęło punkt kulminacyjny w swoim przebudzeniu. Tętniło życiem. W przeciwieństwie do mojej towarzyszki, która równie małomówna, jak co dzień, do czego przez miesiąc naszej współpracy zdążyłem się już przyzwyczaić, siedziała obok mnie zupełnie obojętnie, nie okazując choćby najmniejszych emocji. Jej osoba trwała jedynie z bezemocjonalnym wyrazem twarzy i pustym spojrzeniem wlepionym w bliżej nieokreślony punkt, nieco krzywiąc kręgosłup pod ciężarem mojego ramienia.
    - Długo to trwało? – zapytała w pewnej chwili, które to pytanie poprzedziło głośne przełknięcie śliny z jej strony.
    - Prawie dwie godziny – odparłem, starając się nie okazywać zbędnych nerwów. Za długo, o wiele za długo, ale przecież nie będę jej denerwował. Sam byłem nieźle przerażony, widząc, jak bardzo zdruzgotana, zdecydowała się wkroczyć do mojego małego, odosobnionego raju. Zrobiła to pierwszy raz, więc cała ta akcja naprawdę musiała być dla niej szokiem. Z reguły, poza wydawanymi przeze mnie poleceniami, po których wykonaniu musiała się ze mną skonfrontować, starała się mnie unikać, a dzisiaj? Sama do mnie przyszła. Kolejny krok do przodu w naszej znajomości.
    - Bardzo cierpiał. – Usłyszałem jeszcze, a następnie zatapiając się w widoku zatłoczonej i ruchliwej ulicy, zawędrowałem myślami do początków naszej znajomości. Zupełnie przestraszona dziewczynka, która starała się oszukiwać samą siebie, zgrywając się, iż jest silna i nie ma zamiaru się mi podporządkować. O wspólnym siedzeniu nie było mowy, a co dopiero o dotknięciu jej. A teraz, po równym miesiącu, odkąd trafiła w moje progi? Stała się rozważna i potulna jak baranek. Znacząco uderzyła w nią też także obojętność, ale kto by zwracał uwagę na tak błahe detale, gdy poczyniliśmy taki postęp? Nie powiem, że nie czułem się usatysfakcjonowany, bo skłamałbym. Jednak jeśli mowa o ideale, ciągle do tego dążyliśmy. A im bardziej stawała się apatyczna na pewne bodźce, tym łatwiej było posuwać mój plan do przodu.
    - Co zrobiłaś z ciałem? – zapytałem, a szatynka nerwowo przetarła twarz dłońmi, zostawiając na niej ślady krwi. – Zostaw – nakazałem, strzepując jej dłonie. Kobieta posłusznie ułożyła je wzdłuż ciała, a spojrzenie wlepiła w podłogę. Posłuszna dziewczynka. O to mi chodziło. – Dlaczego nie umyłaś tego od razu? Jeszcze zostaną ślady. – Pokręciłem głową z dezaprobatą, po czym wstając z miejsca, udałem się w kierunku wyjścia z pomieszczenia. – Chodź – nakazałem – zajmiemy się tym.
    Usunięcie jakichkolwiek śladów zbrodni zajęło nam trochę czasu, ale zmieściliśmy się w normie, jeżeli idzie o dokładność. Cholera, będę musiał znaleźć nowego managera. Za swoje czyny jednak trzeba płacić. A Jason za własne przewinienia zapłacił naprawdę wysoką cenę. Był jednak świadomy konsekwencji, jakie poniesie za sobą jego postępowanie przeciwko mnie. Wniesienie sprawy do sądu, zgłoszenie mojej niepoczytalności na policję? Błagam, kto bawi się w dzisiejszych czasach w jakieś chore formalności. Szkoda mi jedynie jego dzieci. Ojciec wyszedł z domu, a one nawet nie zdają sobie sprawy, że już do nich nie wróci. Całe to zajście nie miałoby jednak miejsca, gdyby nie jego bunt przeciwko mnie. Nie spotkałem się jeszcze z tym, aby pracownik panował nad szefem, a Jason właśnie do tego dążył. Wydaje mi się, że spotkała go więc należyta kara. Myślał, że jak ode mnie odejdzie, zostawiając mnie na lodzie, wraz z naszymi wspólnymi, niedokończonymi sprawami, to się ode mnie uwolni? Bzdura.
    Na prośbę szatynki, pozostawiłem ją samą w łazience, ponieważ chciała wziąć kąpiel i nieco się zrelaksować. Nie miałem żadnych przeciwwskazań wobec tego, dzisiaj spisała się na medal. Swoją pracę wykonała pierwszorzędnie i należała jej się chwila odpoczynku. Chwila, gdyż mnie też, jako mózgowi operacji stojącemu na straży bezpieczeństwa należało się jakieś wynagrodzenie, prawda? W tym celu udałem się więc do swojej sypialni, gdzie siadając na brzegu łóżka, zdjąłem z siebie marynarkę i rzucając ją, starannie złożoną, na jego drugi koniec, począłem czekać na swoją towarzyszkę. Nie musiałem trwać długo w jednakiej, nużącej pozycji, gdyż Elizabeth zjawiła się w drzwiach już niecałe dziesięć minut później.
    Jej świeżo umyte włosy, które aktualnie wysuszone, opadały na jej powabne ramiona, czuć było już z odległości tych kilku dzielących nas metrów. Podobnie jak niezastąpiony zapach jej perfum, które działały pobudzająco na moją wyobraźnię. Nie zastanawiając się dłużej, zbliżyłem się do kobiety, mającą na sobie małą czarną i chwytając ją w swoje objęcia, zacząłem agresywnie obcałowywać jej szyję, następnie pieczołowicie troszcząc się o miękkie wargi szatynki. Wiedziałem, iż nie jest specjalnie zadowolona z przebiegu sytuacji, ale nie oponowała, co bardzo mnie cieszyło. Czując rosnące podniecenie przerwałem jednak swój gwałtowny napad na ciało kobiety i sięgając do jednej z szuflad, wyciągnąłem z niej woreczek z heroiną, który był tam po prostu na wszelki wypadek. Wszelki, taki, jak ten na przykład.
    Kilkanaście minut później, gdy narkotyk zaczął działać, a nasze ciała były już rozszarpywane przez porywy namiętności, akcja nabrała znacznie szybszego tempa. Ku mojemu zdziwieniu, szatynka chyba także stała się bardziej chętna, aniżeli zdawała się to okazywać na początku. Oboje chcieliśmy zaszaleć, więc postawiliśmy na istne wariactwo – już kilka minut później leżałem przywiązany za nadgarstki do ram łóżka, a kobieta jeździła po moim nagim torsie scyzorykiem, wywołując nieopanowane wzdrygnięcia szarpiące moim ciałem. Szatynka ewidentnie mnie kokietowała, prowokując tym samym, abym to ja przejął inicjatywę. Mężczyźni nie potrzebują dwóch zaproszeń, dlatego też już chwilę później wspólnie oddawaliśmy się pełnej ekstazie, uczestnicząc w naprawdę ostrym i permanentnym stosunku.
    Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Siląc się na iście gentlemeński gest, poczęstowałem nawet szatynkę papierosem i to nie w byle jaki sposób. Sam uprzednio się nim zaciągnąłem, nie bawiąc się w oschłe częstowanie kobiety nikotyną z paczki. Co to, to nie. Kobieta wtuliła się nawet w mój tors, a ja zdecydowałem się włączyć telewizor, gdyż wiedziałem, że uspokojenie naszych oddechów i emocji może potrwać dłuższą chwilę. Skacząc po kanałach, trafiłem na serwis informacyjny, który po kilku zdaniach ze strony spikera spowodował, iż jak oparzony wyskoczyłem z łóżka, wyrzucając z niego także Elizabeth.
    Morderstwo, więzienie, sąd, wyrok. Słowa klucze, ciągle pałętające się po mojej głowie. Ale jak to, skąd wiedzą? Już? Tak szybko? Niemożliwe.
    Przez całą drogę toczyłem ze sobą wewnętrzną walkę, starając nie dać tego po sobie poznać. Siedząc już w taksówce z szatynką starałem się opanować, jednak nic nie pomagało. Wystukiwałem nerwowo jakiś rytm o brzeg siedzenia, ciągle pospieszając kierowcę, który za żadne skarby świata nie był w stanie przebić się przez wysyp samochodów, trwających w niemal niekończącym się w korku. Pozostając kolejną, niebywale dłużącą mi się minutę w pojeździe, wyszedłem z niego, wyciągając z niego kobietę za rękę. Portfel z liczną ilością banknotów pozostawiłem taksówkarzowi. Mnie i tak już się na nic nie przydadzą.
    Stawiając duże kroki, szedłem szybko przed siebie. Moje zdenerwowanie rosło, co z nieprzyjemny sposób odgrywało się na nadgarstku kobiety, który był mocno zaciskany przez moją dłoń. Odetchnąłem z ulgą dopiero w chwili, gdy znaleźliśmy się tuż przy końcu zabudowań. Podałem mojej towarzyszce fiolkę z trucizną, tłumacząc, jak ma ją zażyć. Nie zdradziłem oczywiście, co to jest i odliczając do trzech, poczekałem, aż szatynka zanurzy usta w buteleczce. Gdy już zsunęła się przerażona po ścianie, niewyraźnie bełkocząc, dołączyłem do niej, sam pochłaniając zawartość fiolki. Nikt nas już nie schwyta. Nikt nie dowie się o żadnej intrydze i zbrodni. Nikt nie zda sobie sprawy z tego, kim naprawdę był Rose. Żadnym królem rocka. Królem owszem, ale całego świata. I losu każdego z was.

~~~
Wybaczcie, że w tym tygodniu nie pojawił się żaden rozdział All we need is just a little patience, ale jak już zdążyłam wspomnieć, pisałam egzamin gimnazjalny i dopiero dzisiaj zdążyłam chyba po nim porządnie odetchnąć. W wolnej jednak chwili, zdecydowałam się napisać powyższą historię, na którą pomysł wpadł mi przy okazji testów przyrodniczych. Nie ma tego złego, wiadomo.
Mam nadzieję, iż odkupię winy tym krótkim fragmentem.
Zresztą, jaki by nie był, komentarze zawsze mile widziane. Pokażcie, że pomimo mojej drobnej niedyspozycji, wciąż ze mną jesteście.
Być może zaległy rozdział wrzucę w nadchodzącym tygodniu, jednak wszystko zależy od nakładu obowiązków.
See you!
  
 

4 komentarze:

  1. O kurde, szokło mnie :O cholera, naprawdę jesteś dobra!

    OdpowiedzUsuń
  2. O fuck, tego się nie spodziewałam. Nie sądziłam, że ktoś kiedykolwiek zrobi z Rose'a takiego "wariata". Ogólnie to jestem pozytywnie zaskoczona xD Tak, ja lubię dziwne rzeczy. Genialny one shot (użyłabym innego słowa, ale jest niecenzuralne xD )

    Pozdrawiam i życzę dużo weny 😉

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny one shot ❤ czekam niecierpliwie na rozdział ��

    OdpowiedzUsuń
  4. Super one shot! <3 Jak zresztą zawsze. :D Czekam na nowy rozdział! :3

    OdpowiedzUsuń