All I ever wanted
Was for you
~Perspektywa Alex~
Szłam ulicą w prawej ręce trzymając swoje cholernie wysokie, czarne szpilki, które pełniły wręcz idealną rolę wisienki na torcie, jakim był mój kurewsko wyzywający strój. Czy różniłam się od innych kobiet, które właśnie kończyły swój nocny podbój Sunset Strip wraz ze wschodzącym słońcem? Oczywiście, że nie. Teraz spokojnie mogłam już podać im swoją rękę. A może właściwie już nie moją? Czy ciało, w którym wciąż trwała moja dusza, kompletnie wyniszczona przez wydarzenia z przeszłości, ale ciągle zachowująca resztki ludzkiej godności, należało w dalszym ciągu do mnie? Przez ostatnie dni coraz częściej odnosiłam wrażenie, że niestety nie. Nie mogłam siebie nazwać sobą. Przecież to się, kurwa, nie pokrywało z tym, co przyszło mi robić. Okłamywać innych? Banał. Siebie? Cholera, nie da się. A przynajmniej nie na dłuższą metę.
I głównie na tym skupiały się moje rozmyślania, gdy wracałam z jakiegoś hotelu do własnych czterech ścian. Szłam, powoli powłóczając nogami, wlepiając szklisty wzrok w chodnik. Odruchowo ocierałam łzy, którym nie pozwalałam na to, aby ukazały się światu. Nie ma mowy. Ta silna i nieugięta Alex wciąż tam była. I nie zamierzała się poddać.
Szłam więc i dalej, ciągle potykając się o własne nogi, które niemiłosiernie mi się plątały. Dwukrotnie byłam nawet bliska spotkania się z chodnikiem.
Podążałam stosunkowo pustymi ulicami, na których spotkać można było zaledwie kilkuosobowe grupki nastoletnich i zbuntowanych imprezowiczów, wracających właśnie do swoich domów, w których czekali na nich zmartwieni rodzice i...
Kurwa mać.
Do trzech razy sztuka, prawda? Fantastycznie.
Wyłożyłam się jak długa na twardej strukturze betonu i rozpłakałam się.
Mówiłam coś o niezależności i twardej dupie? Chyba nie w tej bajce.
Ocierając łzy, podniosłam się powoli i niezdarnie, po czym wróciłam do pierwotnego marszu. Kroczyłam przed siebie ze łzami płynącymi po policzkach, wspomnieniami bijącymi się w myślach i uśmiechem wymalowanym na twarzy. Ktoś mógłby rzec wariatka. Ale czy tak naprawdę od urodzenia nią nie byłam? Kto normalny podejmuje tak poważne decyzje w wieku nieco wyższym, aniżeli pełnoletność?
- Wariatka. - Zakomunikował mi głos, należący do osoby, która właśnie kręcąc swoimi wielkimi biodrami, minęła mnie pospiesznie, unosząc głowę dumnie do góry. A może po prostu miałam już jakieś chore schizy? Głos wewnętrzny się do mnie odzywa, czy sumienie? Nie, skarbie, to jedynie twój poważnie pierdolnięty świat właśnie zwalił ci się na głowę.
- Pierwszy dzień, a ja już, kurwa, wymiękam - mruknęłam do siebie, po czym rzucając się na łóżko i przytulając się do poduszki, wlepiłam wzrok w sufit.
Wiecie, jak czuje się kobieta po wymuszonym stosunku?
Nie jest smutna, zła, nie unosi się gniewem, czy żalem. Ona jest po prostu wewnętrznie zniszczona. Jest pusta.
I w tamtej chwili czułam się dokładnie tak samo. Sama myśl o tym, iż będę musiała robić to już regularnie, przerażała mnie w dość znaczącym stopniu. Nie byłam w stanie oswoić się z myślą, że moje ciało z czasem stanie się tak naprawdę elementem większej części tego pieprzonego społeczeństwa. Nie mogłam się z tym pogodzić, nie mogłam znieść tego na spokojnie.
Mój pierwszy klient? Jakiś biznesmen, pracujący we wpływowej korporacji. Przystojny, kulturalny. Zdawać by się mogło, mężczyzna ideał. Wystarczyło jedynie kilka kropel wina, aby stał się kompletnym świrem. Szczerze powiedziawszy, niewiele pamiętałam z tej nocy. Jedynie naszą rozmowę zakrapianą alkoholem, a następnie moment, w którym owinięta kołdrą, starałam jak najszybciej wymknąć się z hotelu. Rzuciłam jedynie wzrokiem na pieniądze, które zostawił dla mnie mój towarzysz. Wyprzedził mnie. Jego w budynku nie było już od dłuższego czasu. Oczywiście nie ruszyłam ani dolara spośród tych, które dla mnie przeznaczył. Brzydziłam się ich, brzydziłam się tego człowieka. Co najgorsze, jeszcze bardziej brzydziłam się siebie.
Jakimś cudem doczołgałam się do łazienki, w której niemal cały mój żołądek uległ opustoszeniu. Oparłam swój podbródek na brzegu muszli i zamglonym spojrzeniem omiotłam swoją osobę. Krótka, wyzywająca, srebrna, błyszcząca spódniczka mini, która aktualnie odsłaniała całe moje pośladki. Skrawek jakiejś szmaty, zwanej potocznie koszulą, która zawiązana odsłaniała mi pępek. Podarte przez tego sukinsyna rajstopy, a właściwie najzwyklejsza w świecie siatka. Co ja, kurwa, na rybach jestem? Do tego wspomniane wcześniej szpilki, które były kurewsko niewygodne. Oj, cholera, chyba zostawiłam je gdzieś po drodze. Jak przykro.
Przeczesałam ręką swoje posklejane włosy i wróciłam do pokoju, dzielnie podtrzymując się wszystkich możliwych ścian. Rzuciłam się bezwładnie na łóżko i niemal od razu zasnęłam. A łzy wciąż płynęły i płynęły, i płynęły...
Obudziłam się w takiej samej pozycji, w jakiej wczoraj udało mi się odpłynąć do krainy Morfeusza. Podniosłam się do siadu i przetarłam swoje oczy, które niemiłosiernie piekły mnie już od pierwszego dzisiejszego dnia podniesienia powiek. Nieco przeraził mnie widok rozmazanego na dłoniach makijażu, więc zdecydowałam się szybko poprawić swój aktualny stan. Bliska unormowania swojego humoru, który aktualnie równał się z podłogą, wyciągałam kolejno wszystkie ciuchy, w jakich tylko mogłabym wyjść na ulicę i być uznawaną za normalną osobę, gdy cały mój stosunkowo dobry stan pogorszyła świadomość o tym, iż aktualnie jestem pozbawiona jakichkolwiek kosmetyków, ponieważ z większości przeze mnie posiadanych pozostały jedynie resztki, a inne zostały przeze mnie w pełni opróżnione ze swojej zawartości. Była jednak rzecz jeszcze gorsza. Nie miałam nawet co myśleć o upragnionej kawie, która momentalnie postawiłaby mnie na nogi. Kwestię jedzenia pominę całkowicie. Kuchnia była kompletnie uboga w zapasy żywnościowe. Właściwie cały ten dom świecił pustkami. Wciągając więc na siebie kolejno wszystkie znośne ubrania, chwyciłam swojego walkmana w dłoń i wyszłam z mieszkania.
Słońce świeciło niemiłosiernie, a ja pozbawiona okularów przeciwsłonecznych, które musiałam w wybitny sposób zgubić, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, szłam chodnikiem w stronę centrum, aby sprzedać swój odtwarzacz. Jakoś w końcu muszę żyć. Może starczy mi chociaż na jedzenie na kilka dni dzięki pieniądzom, które za niego otrzymam. Ba, nie może, musi.
Kroczyłam przed siebie, zasłaniając oczy przed promieniami natrętnego słońca, skutecznie utrudniającego mi spokojny chód. Moje poirytowanie rosło, przez co zaczynałam się bardzo denerwować. W pewnym momencie zderzyłam się z jakąś osobą, aby chwilę później wraz z nią jednocześnie wydać z siebie przeciągłe jęknięcie i chwycić się za czoła. Jedyne, co przykuło moją uwagę to burza kręconych, drobnych loczków, oświetlanych od tyłu przez to felerne słońce.
Szłam więc i dalej, ciągle potykając się o własne nogi, które niemiłosiernie mi się plątały. Dwukrotnie byłam nawet bliska spotkania się z chodnikiem.
Podążałam stosunkowo pustymi ulicami, na których spotkać można było zaledwie kilkuosobowe grupki nastoletnich i zbuntowanych imprezowiczów, wracających właśnie do swoich domów, w których czekali na nich zmartwieni rodzice i...
Kurwa mać.
Do trzech razy sztuka, prawda? Fantastycznie.
Wyłożyłam się jak długa na twardej strukturze betonu i rozpłakałam się.
Mówiłam coś o niezależności i twardej dupie? Chyba nie w tej bajce.
Ocierając łzy, podniosłam się powoli i niezdarnie, po czym wróciłam do pierwotnego marszu. Kroczyłam przed siebie ze łzami płynącymi po policzkach, wspomnieniami bijącymi się w myślach i uśmiechem wymalowanym na twarzy. Ktoś mógłby rzec wariatka. Ale czy tak naprawdę od urodzenia nią nie byłam? Kto normalny podejmuje tak poważne decyzje w wieku nieco wyższym, aniżeli pełnoletność?
- Wariatka. - Zakomunikował mi głos, należący do osoby, która właśnie kręcąc swoimi wielkimi biodrami, minęła mnie pospiesznie, unosząc głowę dumnie do góry. A może po prostu miałam już jakieś chore schizy? Głos wewnętrzny się do mnie odzywa, czy sumienie? Nie, skarbie, to jedynie twój poważnie pierdolnięty świat właśnie zwalił ci się na głowę.
- Pierwszy dzień, a ja już, kurwa, wymiękam - mruknęłam do siebie, po czym rzucając się na łóżko i przytulając się do poduszki, wlepiłam wzrok w sufit.
Wiecie, jak czuje się kobieta po wymuszonym stosunku?
Nie jest smutna, zła, nie unosi się gniewem, czy żalem. Ona jest po prostu wewnętrznie zniszczona. Jest pusta.
I w tamtej chwili czułam się dokładnie tak samo. Sama myśl o tym, iż będę musiała robić to już regularnie, przerażała mnie w dość znaczącym stopniu. Nie byłam w stanie oswoić się z myślą, że moje ciało z czasem stanie się tak naprawdę elementem większej części tego pieprzonego społeczeństwa. Nie mogłam się z tym pogodzić, nie mogłam znieść tego na spokojnie.
Mój pierwszy klient? Jakiś biznesmen, pracujący we wpływowej korporacji. Przystojny, kulturalny. Zdawać by się mogło, mężczyzna ideał. Wystarczyło jedynie kilka kropel wina, aby stał się kompletnym świrem. Szczerze powiedziawszy, niewiele pamiętałam z tej nocy. Jedynie naszą rozmowę zakrapianą alkoholem, a następnie moment, w którym owinięta kołdrą, starałam jak najszybciej wymknąć się z hotelu. Rzuciłam jedynie wzrokiem na pieniądze, które zostawił dla mnie mój towarzysz. Wyprzedził mnie. Jego w budynku nie było już od dłuższego czasu. Oczywiście nie ruszyłam ani dolara spośród tych, które dla mnie przeznaczył. Brzydziłam się ich, brzydziłam się tego człowieka. Co najgorsze, jeszcze bardziej brzydziłam się siebie.
Jakimś cudem doczołgałam się do łazienki, w której niemal cały mój żołądek uległ opustoszeniu. Oparłam swój podbródek na brzegu muszli i zamglonym spojrzeniem omiotłam swoją osobę. Krótka, wyzywająca, srebrna, błyszcząca spódniczka mini, która aktualnie odsłaniała całe moje pośladki. Skrawek jakiejś szmaty, zwanej potocznie koszulą, która zawiązana odsłaniała mi pępek. Podarte przez tego sukinsyna rajstopy, a właściwie najzwyklejsza w świecie siatka. Co ja, kurwa, na rybach jestem? Do tego wspomniane wcześniej szpilki, które były kurewsko niewygodne. Oj, cholera, chyba zostawiłam je gdzieś po drodze. Jak przykro.
Przeczesałam ręką swoje posklejane włosy i wróciłam do pokoju, dzielnie podtrzymując się wszystkich możliwych ścian. Rzuciłam się bezwładnie na łóżko i niemal od razu zasnęłam. A łzy wciąż płynęły i płynęły, i płynęły...
Obudziłam się w takiej samej pozycji, w jakiej wczoraj udało mi się odpłynąć do krainy Morfeusza. Podniosłam się do siadu i przetarłam swoje oczy, które niemiłosiernie piekły mnie już od pierwszego dzisiejszego dnia podniesienia powiek. Nieco przeraził mnie widok rozmazanego na dłoniach makijażu, więc zdecydowałam się szybko poprawić swój aktualny stan. Bliska unormowania swojego humoru, który aktualnie równał się z podłogą, wyciągałam kolejno wszystkie ciuchy, w jakich tylko mogłabym wyjść na ulicę i być uznawaną za normalną osobę, gdy cały mój stosunkowo dobry stan pogorszyła świadomość o tym, iż aktualnie jestem pozbawiona jakichkolwiek kosmetyków, ponieważ z większości przeze mnie posiadanych pozostały jedynie resztki, a inne zostały przeze mnie w pełni opróżnione ze swojej zawartości. Była jednak rzecz jeszcze gorsza. Nie miałam nawet co myśleć o upragnionej kawie, która momentalnie postawiłaby mnie na nogi. Kwestię jedzenia pominę całkowicie. Kuchnia była kompletnie uboga w zapasy żywnościowe. Właściwie cały ten dom świecił pustkami. Wciągając więc na siebie kolejno wszystkie znośne ubrania, chwyciłam swojego walkmana w dłoń i wyszłam z mieszkania.
Słońce świeciło niemiłosiernie, a ja pozbawiona okularów przeciwsłonecznych, które musiałam w wybitny sposób zgubić, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, szłam chodnikiem w stronę centrum, aby sprzedać swój odtwarzacz. Jakoś w końcu muszę żyć. Może starczy mi chociaż na jedzenie na kilka dni dzięki pieniądzom, które za niego otrzymam. Ba, nie może, musi.
Kroczyłam przed siebie, zasłaniając oczy przed promieniami natrętnego słońca, skutecznie utrudniającego mi spokojny chód. Moje poirytowanie rosło, przez co zaczynałam się bardzo denerwować. W pewnym momencie zderzyłam się z jakąś osobą, aby chwilę później wraz z nią jednocześnie wydać z siebie przeciągłe jęknięcie i chwycić się za czoła. Jedyne, co przykuło moją uwagę to burza kręconych, drobnych loczków, oświetlanych od tyłu przez to felerne słońce.
~Perspektywa Slasha~
Siedziałem wraz ze Stradlinem tuż przy brzegu, zanurzając swoje stopy w przyjemnie chłodnej wodzie. Dzisiejszego dnia było bardzo gorąco i cieszę się, iż właśnie taki pomysł na spędzenie popołudnia we wspólnym gronie wpadł do głowy moim przyjaciołom. Gronie, które, rzecz jasna, powiększyło się aktualnie o dwie urzekająco miłe i urokliwe kobiety. Julie momentalnie zaklimatyzowała się w naszej grupie. Skubana nie była nawet pełnoletnia, ale miano duszy towarzystwa zyskała niemal od razu. Już nawet wiem skąd wynika stwierdzenie, że wiek nie ma znaczenia, o! I w tym wypadku całkowicie się pod nim podpisuję. Nie, nie. Absolutnie. Nie mam wobec brunetki żadnych większych zamiarów, a poza tym doskonale dogadują się ze Stevenem, więc nie mógłbym zrobić tego blondynowi. Swoją drogą fajnie razem wyglądają. Pudel jakby momentalnie wydoroślał przy Clarke, aż się łezka w oku kręci. Jeszcze niedługo nam ptaszek wyfrunie z gniazdka i co będzie? Ekipa się posypie!
Ekhem. Wróć. Nie ma mowy. Są takie rzeczy, które trwają wiecznie. I do nich będzie zaliczała się właśnie nasza rodzinka. Koniec, kurwa, kropka i amen.
Wracając do naszych gołąbeczków, Steven aktualnie rozbawiał Julie swoimi popisowymi żartami o blondynkach, którym z boku, z niemałym politowaniem malującym się na twarzy, przyglądała się milcząca już od dobrej godziny Annie. Trzymała worek z kostkami lodu na czubku głowy McKagana. Tak się, kurwa, kończą, ataki, jebanej, kobiecej paniki. Drogie panie, no i po co, po co?
Jeśli idzie o przebieg wydarzeń, chcieliśmy z Izzym zobaczyć reakcję innych osób na Liz, aniżeli testować obecność naszego pupilka jedynie na Alex. Postanowiliśmy więc przedstawić ją Annie, która widząc, że Stradlin zbliża się do niej z naszym rozkosznym maluchem, trzymaną w dłoniach szklankę, rzuciła za siebie. Pech, a może i fart, chciał, że trafiła ona w głowę właśnie naszego basistę. Tak więc Finley starała się właśnie odkupić swoje winy u blondyna, który rozanielony zatapiał się w jej biuście, gdy ta tylko odwracała wzrok. Ha, nawet nie musiała tego robić. Ani razu nie spojrzała na biednego McKagana, który chyba jedynie czekał na jakieś skarcenie. Mało tego, od niefortunnego zdarzenia z blondynem nie odezwała się do niego ani słowem. Ten to ma wiecznego pecha do kobiet. Drugi raz wpadł z zakochaniem, a nasza blondi ewidentnie go olewała. Cóż, nic, tylko współczuć.
Rzecz musiała prezentować się naprawdę dziwnie, gdy Adlerek wraz z Clarke zajmowali jeden koc siedząc obok siebie i nie odrywając od siebie spojrzeń, za nimi leżał McKagan z siedzącą nad nim Finley, a jeszcze dalej od nich na leżakach opalała się Jenkinson wraz z Rosem, który wcierając w ciało brunetki krem do opalania, cały czas, niby przypadkiem, starał się rozwiązać górę od jej stroju, spotykając się jedynie ze strzepywaniem jego dłoni przez sprawny ruch ręki kobiety. Ja natomiast wraz ze Stradlinem moczyłem nogi, siedząc całkowicie rozwalony na mokrym piasku. Para gejów? Dlaczego nie.
- Daruj sobie - mruknął rytmiczny, gdy szarmancko zsunąłem swoje okulary na nos i pomachałem wymownie brwiami. - Hudson, jeb się!
- Tylko z tobą, kocie - rzuciłem, puszczając mu buziaka. Stradlin, jak gdyby nigdy nic, podniósł się i odszedł w kierunku domków. Nieodwzajemnione uczucie, pomocy!
Zarzuciłem swoimi włosami, które skutecznie zaczęły przyklejać się do moich nagich pleców. Cholera, faktycznie gorąco.
- Idziecie popływać? - zapytał Popcorn, ciągnąc Julie za rękę do wody. Chyba postawił nam pytanie retoryczne, gdyż jego uwaga zaraz po pytaniu skupiona była jedynie na brunetce. Uroczo.
Chwilę później dołączyła do nich para blondasków. Widząc zadowolonego Duffa, którym niczym śliniący się pies, podążał za Ann do wody, nie mogłem powstrzymać się, ażeby przypadkiem nie wybuchnąć śmiechem. Swoją drogą, całkiem fajna z niej kobieta. Zgrabna, w gruncie rzeczy to faktycznie jest na co popatrzeć. Jednak charakter to ma paskudny. Dwa do jednego dla Julie!
Postanowiłem trochę się poopalać, dlatego też skorzystałem z okazji, aby zająć leżak należący do Rose'a pod jego nieobecność. Kiedy udało mi się na nim wygodnie rozłożyć, ciche pomrukiwanie ze strony Alex nieco mnie zaniepokoiło. Momentalnie zaczęła się wiercić i przykładać dłonie do czoła. Postanowiłem więc zareagować i stając nad kobietą, obudziłem ją. Brunetka zerwała się nerwowo do siadu, przez co zderzyliśmy się głowami. Kiedy już udało nam się zniwelować ból, przystąpiliśmy do wymiany zdań, bez której w tamtej chwili obyć się, rzecz jasna, nie mogło.
- O, możesz tak stać, Saul - powiedziała, odchodząc od zadanego przeze mnie pytania. - Swoją drogą, wyglądasz, jak jakieś bóstwo. Słońce tak prześwietla tę twoją czuprynę - rzuciła i zmierzwiła mi włosy. - Szkoda, że nie widzę twojej twarzy - dodała, udając smutek.
- A czy kiedykolwiek ją widać? - zapytałem i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. - Opowiesz mi teraz, co się stało?
- Nic ważnego. Przysnęło mi się, snu nie miałam za ciekawego, ale nie ma o czym mówić - uśmiechnęła się przekonująco. - Swoją drogą Axl przed chwilą poszedł po jakiś alkohol, masz może na coś ochotę?
- A jest kilka rzeczy - wspomniałem rozmarzony. Zauważywszy jednak zdegustowaną minę kobiety, która przewróciła teatralnie oczami, powiedziałem - Ech, może być Daniels.
- Się robi - zasalutowała i spróbowała się podnieść. - Hm, Slash? - na jej twarz wstąpiło zastanowienie, wyrażone bezbłędną miną myśliciela.
- Tak?
Wracając do naszych gołąbeczków, Steven aktualnie rozbawiał Julie swoimi popisowymi żartami o blondynkach, którym z boku, z niemałym politowaniem malującym się na twarzy, przyglądała się milcząca już od dobrej godziny Annie. Trzymała worek z kostkami lodu na czubku głowy McKagana. Tak się, kurwa, kończą, ataki, jebanej, kobiecej paniki. Drogie panie, no i po co, po co?
Jeśli idzie o przebieg wydarzeń, chcieliśmy z Izzym zobaczyć reakcję innych osób na Liz, aniżeli testować obecność naszego pupilka jedynie na Alex. Postanowiliśmy więc przedstawić ją Annie, która widząc, że Stradlin zbliża się do niej z naszym rozkosznym maluchem, trzymaną w dłoniach szklankę, rzuciła za siebie. Pech, a może i fart, chciał, że trafiła ona w głowę właśnie naszego basistę. Tak więc Finley starała się właśnie odkupić swoje winy u blondyna, który rozanielony zatapiał się w jej biuście, gdy ta tylko odwracała wzrok. Ha, nawet nie musiała tego robić. Ani razu nie spojrzała na biednego McKagana, który chyba jedynie czekał na jakieś skarcenie. Mało tego, od niefortunnego zdarzenia z blondynem nie odezwała się do niego ani słowem. Ten to ma wiecznego pecha do kobiet. Drugi raz wpadł z zakochaniem, a nasza blondi ewidentnie go olewała. Cóż, nic, tylko współczuć.
Rzecz musiała prezentować się naprawdę dziwnie, gdy Adlerek wraz z Clarke zajmowali jeden koc siedząc obok siebie i nie odrywając od siebie spojrzeń, za nimi leżał McKagan z siedzącą nad nim Finley, a jeszcze dalej od nich na leżakach opalała się Jenkinson wraz z Rosem, który wcierając w ciało brunetki krem do opalania, cały czas, niby przypadkiem, starał się rozwiązać górę od jej stroju, spotykając się jedynie ze strzepywaniem jego dłoni przez sprawny ruch ręki kobiety. Ja natomiast wraz ze Stradlinem moczyłem nogi, siedząc całkowicie rozwalony na mokrym piasku. Para gejów? Dlaczego nie.
- Daruj sobie - mruknął rytmiczny, gdy szarmancko zsunąłem swoje okulary na nos i pomachałem wymownie brwiami. - Hudson, jeb się!
- Tylko z tobą, kocie - rzuciłem, puszczając mu buziaka. Stradlin, jak gdyby nigdy nic, podniósł się i odszedł w kierunku domków. Nieodwzajemnione uczucie, pomocy!
Zarzuciłem swoimi włosami, które skutecznie zaczęły przyklejać się do moich nagich pleców. Cholera, faktycznie gorąco.
- Idziecie popływać? - zapytał Popcorn, ciągnąc Julie za rękę do wody. Chyba postawił nam pytanie retoryczne, gdyż jego uwaga zaraz po pytaniu skupiona była jedynie na brunetce. Uroczo.
Chwilę później dołączyła do nich para blondasków. Widząc zadowolonego Duffa, którym niczym śliniący się pies, podążał za Ann do wody, nie mogłem powstrzymać się, ażeby przypadkiem nie wybuchnąć śmiechem. Swoją drogą, całkiem fajna z niej kobieta. Zgrabna, w gruncie rzeczy to faktycznie jest na co popatrzeć. Jednak charakter to ma paskudny. Dwa do jednego dla Julie!
Postanowiłem trochę się poopalać, dlatego też skorzystałem z okazji, aby zająć leżak należący do Rose'a pod jego nieobecność. Kiedy udało mi się na nim wygodnie rozłożyć, ciche pomrukiwanie ze strony Alex nieco mnie zaniepokoiło. Momentalnie zaczęła się wiercić i przykładać dłonie do czoła. Postanowiłem więc zareagować i stając nad kobietą, obudziłem ją. Brunetka zerwała się nerwowo do siadu, przez co zderzyliśmy się głowami. Kiedy już udało nam się zniwelować ból, przystąpiliśmy do wymiany zdań, bez której w tamtej chwili obyć się, rzecz jasna, nie mogło.
- O, możesz tak stać, Saul - powiedziała, odchodząc od zadanego przeze mnie pytania. - Swoją drogą, wyglądasz, jak jakieś bóstwo. Słońce tak prześwietla tę twoją czuprynę - rzuciła i zmierzwiła mi włosy. - Szkoda, że nie widzę twojej twarzy - dodała, udając smutek.
- A czy kiedykolwiek ją widać? - zapytałem i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. - Opowiesz mi teraz, co się stało?
- Nic ważnego. Przysnęło mi się, snu nie miałam za ciekawego, ale nie ma o czym mówić - uśmiechnęła się przekonująco. - Swoją drogą Axl przed chwilą poszedł po jakiś alkohol, masz może na coś ochotę?
- A jest kilka rzeczy - wspomniałem rozmarzony. Zauważywszy jednak zdegustowaną minę kobiety, która przewróciła teatralnie oczami, powiedziałem - Ech, może być Daniels.
- Się robi - zasalutowała i spróbowała się podnieść. - Hm, Slash? - na jej twarz wstąpiło zastanowienie, wyrażone bezbłędną miną myśliciela.
- Tak?
- Z lodem, czy bez? - zapytała, zupełnie nie doszukując się w tym podtekstu. A ja uradowany parsknąłem śmiechem. Jej miałbym odmówić?
- Co tu się, kurwa, odstawia? - No to oboje jesteśmy w dupie.
- Axl, to nie tak, jak myślisz!
- Co nie jest tak, jak, kurwa, myślę? No co?! Szmata i dziwka! - krzyknął, rzucając tacą wypełnioną drinkami na ziemię. - Z jebanym kutasem! - dodał, wskazując na mnie palcem i odchodząc z krzykiem do domków.
Co się właśnie stało?
Kurwa mać.
- Alex, ej, nie płacz - powiedziałem, kładąc dłoń na ramieniu kobiety. Cała się trzęsła. Krzyki i piski dochodzące z wody momentalnie ucichły, a wszyscy znaleźli się obok nas. Julie przytuliła do siebie spłakaną brunetkę, pozostali natomiast trwali w milczeniu nad dwiema kobietami. Spojrzałem na Adlera, z którego twarzy zniknął uśmiech i spoglądał z troską w kierunku Clarke, która szeptała coś na ucho Jenkinson i obdarzyła perkusistę pokrzepiającym uśmieszkiem. Następnie moje spojrzenie przeniosło się na Duffa, który od niechcenia spoglądał na całą tę sytuację zza widocznie poirytowanej Annie, stojącą z założonymi rękoma. Już zdążyli się pokłócić? Dwa cholernie ciężkie przypadki. Na koniec ponownie wróciłem spojrzeniem na moją młodszą siostrę, która wyglądała, jakby straciła grunt pod nogami. Znowu.
- Co tu się, kurwa, odstawia? - No to oboje jesteśmy w dupie.
- Axl, to nie tak, jak myślisz!
- Co nie jest tak, jak, kurwa, myślę? No co?! Szmata i dziwka! - krzyknął, rzucając tacą wypełnioną drinkami na ziemię. - Z jebanym kutasem! - dodał, wskazując na mnie palcem i odchodząc z krzykiem do domków.
Co się właśnie stało?
Kurwa mać.
- Alex, ej, nie płacz - powiedziałem, kładąc dłoń na ramieniu kobiety. Cała się trzęsła. Krzyki i piski dochodzące z wody momentalnie ucichły, a wszyscy znaleźli się obok nas. Julie przytuliła do siebie spłakaną brunetkę, pozostali natomiast trwali w milczeniu nad dwiema kobietami. Spojrzałem na Adlera, z którego twarzy zniknął uśmiech i spoglądał z troską w kierunku Clarke, która szeptała coś na ucho Jenkinson i obdarzyła perkusistę pokrzepiającym uśmieszkiem. Następnie moje spojrzenie przeniosło się na Duffa, który od niechcenia spoglądał na całą tę sytuację zza widocznie poirytowanej Annie, stojącą z założonymi rękoma. Już zdążyli się pokłócić? Dwa cholernie ciężkie przypadki. Na koniec ponownie wróciłem spojrzeniem na moją młodszą siostrę, która wyglądała, jakby straciła grunt pod nogami. Znowu.
A i ja sam czułem się idiotycznie w całej tej sytuacji. Stanąłem pomiędzy nimi? Nie. Chciałem zniszczyć ten związek? Oczywiście, że nie. Przecież dopiero niedawno wszystko się między nimi ułożyło, cholera. Najwidoczniej już za długo wszystko było tak, jak być powinno. Normalnie i po ludzku. Ale czy w przypadku Axla takie relacje na stałe są w ogóle możliwe?
I pomyśleć, że ten idiota zamiast zapewnić jej spokój i bezpieczeństwo, sam wymagał tego, aby się nim zająć.
- Idę go przeprosić - oznajmiła brunetka, a nikt nawet nie próbował jej zatrzymać. No, kurwa, zajebiście. Tylko, skarbie, ty? Za co?
~Perspektywa Alex~
Kiedy weszłam do pokoju, zauważyłam jedynie, że stoi odwrócony w stronę okna. Nie widział mnie, aż do momentu, w którym zamknęłam drzwi. Wtedy drgnął gwałtownie w miejscu i zwróciwszy głowę w moją stronę na moment, chwilę później znów odwrócił się do mnie plecami. Westchnęłam cicho i przymykając powieki, wbiłam wzrok w podłogę. Usiadłam niepewnie na łóżku, które zaskrzypiało pod ciężarem mojego ciało. Tak, komfort i wygoda. Wyprostowane ręce położyłam za sobą na miękkim materiale i błądząc wzrokiem po pomieszczeniu, czekałam na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Nic się jednak nie wydarzyło. Mój wzrok kilka dobrych razy stanął na jego osobie, ale za każdym razem widziałam jedynie jego dłoń zaciskającą się na małej buteleczce z zawartością w postaci leków.
- Pomagają? - rzuciłam po chwili i poczułam się, jakbym nie zwracała się do bliskiej mi osoby, a do kogoś zupełnie obcego, kto potrzebuje pomocy, ale ze względu na swoją dumę wstydzi się o nią poprosić.
- Pomagają? - rzuciłam po chwili i poczułam się, jakbym nie zwracała się do bliskiej mi osoby, a do kogoś zupełnie obcego, kto potrzebuje pomocy, ale ze względu na swoją dumę wstydzi się o nią poprosić.
Axl oddychał ciężko. Jego zachowanie nie wzbudzało jednak mojego niepokoju. Przez medykamenty był po prostu bardziej ospały i niechętny do wykonywania choćby najprostszych czynności. Zatroskanym spojrzeniem starałam się nadążyć za jego osobą, która aktualnie przemierzała sypialnię, jakby w poszukiwaniu wskazówki na dalsze postępowanie. A dookoła panowała cisza, przerywana przez sporadyczne skrzypienie podłogi czy też rozmowy dochodzące z zewnątrz. Nic wielkiego.
Po kilku minutach nieustającego marszu, Rose zdecydował się w końcu przystanąć. Dopiero w chwili, gdy stanął naprzeciwko mnie w odległości kilku metrów byłam w stanie dostrzec, że okropnie trzęsą mu się dłonie. Obdarzył mnie błagalnym spojrzeniem tuż przed tym, jak wpakował sobie kilka tabletek do ust.
Wstałam z zamiarem zbliżenia się do wokalisty, jednak on mnie uprzedził. Sprawnym ruchem ręki chwycił moje ramię i postawił pod ścianą. Momentalnie ze zmarnowanego, bezsilnego chłopca z grzywką drażniącą jego twarz, zamienił się w agresywnego i pewnego siebie mężczyznę. Zrobiłam się niespokojna. Moje dłonie zaczęły się pocić, nie wiedziałam, gdzie podziać wzrok, jak się zachować. Mówić, czy milczeć, a może zostawić go w samotności? Zostałam wybita z mojego stałego rytmu postępowania. Kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi temu człowiekowi.
Zaczęłam się zastanawiać, gdzie podziało się to poczucie bezpieczeństwa. Spojrzałam niepewnie na twarz wokalisty, mierząc ją od zaciśniętej szczęki, rozszerzające się nozdrza, aż po oczy, przepełnione czymś na wzór niechęci i obrzydzenia. Okropne uczucie.
- Przepraszam - zdecydowałam się w końcu zwrócić do Rose'a. Wtedy stało się coś niespodziewanego. Axl rozłożył swoje ramiona, a ja bez zastanowienia, choć wciąż nieco niepewna, zbliżyłam się do niego, wtulając się w ciało wokalisty. Przez dłuższą chwilę staliśmy w zupełnej ciszy, w której czułam się trochę niekomfortowo. Nadal nie wiedziałam, czy jego złość w stosunku do mnie zelżała, czy nie. Odrywając się od mężczyzny i obdarzając go przepraszającym uśmiechem, zaczęłam jeździć wierzchem swojej dłoni po jego policzku i tłumaczyć zaistniałą sytuację. Axl nawet obdarował mnie delikatnym uniesieniem kącików swoich ust, przez co poczułam się nieco lepiej. Odgarniając mi włosy za ucho, zaczął:
- Wiesz, jestem w stanie zrozumieć wszystko, ale świadomość twoich zdrad wciąż gdzieś tam jest - mówiąc to wskazał na swoje serce i znacznie posmutniał. - Jestem cholernym zazdrośnikiem, to prawda, ale chciałbym mieć cię tylko dla siebie i chciałbym, żebyś wiedziała, iż bez względu na wszystko zależy mi tylko i wyłącznie na tobie - dodał, ściszając ton swojego głosu niemal do szeptu.
- Axl, doskonale wiesz, że kocham tylko ciebie. Nikt inny nie znaczy dla mnie tyle, co ty - powiedziałam, starając się przekonać mężczyznę.
- Przed nami jeszcze dużo pracy, mała - rzucił, uśmiechając się i ponownie mnie do siebie przytulając. - Musimy nauczyć się ufać sobie nawzajem.
- Musimy być cierpliwi.
- I musimy być ze sobą bez względu na wszystko.
- Bez względu na wszystko - powtórzyłam szeptem. Rose złożył krótki pocałunek na moich wargach i uważnie penetrując wzrokiem moją twarz, powiedział:
- Wiesz, że gdybyśmy zmarnowali nasze życie, nie wybaczyłoby nam tego żadne niebo?
- Axl... - wokalista uciszył mnie, kładąc swój palec wskazujący na moich ustach.
- Później - powiedział, wpijając się w moje wargi. Moja twarz momentalnie zatopiła się w jego wielkich dłoniach, a ja mimowolnie zaczęłam się uśmiechać. Tkwić w mocno patologicznym związku? Dlaczego nie. Z kim, jak z kim, ale z Rosem jestem w stanie zrobić wszystko. Z nim i dla niego. Wszystko.
Po kilku minutach nieustającego marszu, Rose zdecydował się w końcu przystanąć. Dopiero w chwili, gdy stanął naprzeciwko mnie w odległości kilku metrów byłam w stanie dostrzec, że okropnie trzęsą mu się dłonie. Obdarzył mnie błagalnym spojrzeniem tuż przed tym, jak wpakował sobie kilka tabletek do ust.
Wstałam z zamiarem zbliżenia się do wokalisty, jednak on mnie uprzedził. Sprawnym ruchem ręki chwycił moje ramię i postawił pod ścianą. Momentalnie ze zmarnowanego, bezsilnego chłopca z grzywką drażniącą jego twarz, zamienił się w agresywnego i pewnego siebie mężczyznę. Zrobiłam się niespokojna. Moje dłonie zaczęły się pocić, nie wiedziałam, gdzie podziać wzrok, jak się zachować. Mówić, czy milczeć, a może zostawić go w samotności? Zostałam wybita z mojego stałego rytmu postępowania. Kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi temu człowiekowi.
Zaczęłam się zastanawiać, gdzie podziało się to poczucie bezpieczeństwa. Spojrzałam niepewnie na twarz wokalisty, mierząc ją od zaciśniętej szczęki, rozszerzające się nozdrza, aż po oczy, przepełnione czymś na wzór niechęci i obrzydzenia. Okropne uczucie.
- Przepraszam - zdecydowałam się w końcu zwrócić do Rose'a. Wtedy stało się coś niespodziewanego. Axl rozłożył swoje ramiona, a ja bez zastanowienia, choć wciąż nieco niepewna, zbliżyłam się do niego, wtulając się w ciało wokalisty. Przez dłuższą chwilę staliśmy w zupełnej ciszy, w której czułam się trochę niekomfortowo. Nadal nie wiedziałam, czy jego złość w stosunku do mnie zelżała, czy nie. Odrywając się od mężczyzny i obdarzając go przepraszającym uśmiechem, zaczęłam jeździć wierzchem swojej dłoni po jego policzku i tłumaczyć zaistniałą sytuację. Axl nawet obdarował mnie delikatnym uniesieniem kącików swoich ust, przez co poczułam się nieco lepiej. Odgarniając mi włosy za ucho, zaczął:
- Wiesz, jestem w stanie zrozumieć wszystko, ale świadomość twoich zdrad wciąż gdzieś tam jest - mówiąc to wskazał na swoje serce i znacznie posmutniał. - Jestem cholernym zazdrośnikiem, to prawda, ale chciałbym mieć cię tylko dla siebie i chciałbym, żebyś wiedziała, iż bez względu na wszystko zależy mi tylko i wyłącznie na tobie - dodał, ściszając ton swojego głosu niemal do szeptu.
- Axl, doskonale wiesz, że kocham tylko ciebie. Nikt inny nie znaczy dla mnie tyle, co ty - powiedziałam, starając się przekonać mężczyznę.
- Przed nami jeszcze dużo pracy, mała - rzucił, uśmiechając się i ponownie mnie do siebie przytulając. - Musimy nauczyć się ufać sobie nawzajem.
- Musimy być cierpliwi.
- I musimy być ze sobą bez względu na wszystko.
- Bez względu na wszystko - powtórzyłam szeptem. Rose złożył krótki pocałunek na moich wargach i uważnie penetrując wzrokiem moją twarz, powiedział:
- Wiesz, że gdybyśmy zmarnowali nasze życie, nie wybaczyłoby nam tego żadne niebo?
- Axl... - wokalista uciszył mnie, kładąc swój palec wskazujący na moich ustach.
- Później - powiedział, wpijając się w moje wargi. Moja twarz momentalnie zatopiła się w jego wielkich dłoniach, a ja mimowolnie zaczęłam się uśmiechać. Tkwić w mocno patologicznym związku? Dlaczego nie. Z kim, jak z kim, ale z Rosem jestem w stanie zrobić wszystko. Z nim i dla niego. Wszystko.
~Perspektywa Stevena~
Sprawy nieco się pokomplikowały, atmosfera zrobiła się napięta, wszyscy stali jak wryci, dzielnie podążając wzrokiem za widocznie przygnębioną Alex. Hej, hej, hej, zero smutków, zero łez, gdy na straży Popcorn jest! Chwytliwe, co? W sumie to nieskromnie przyznam, że sam na to wpadłem.
Duma rozpierała mnie od środka, a wewnętrzne rozleniwienie, bez większych skrupułów postanowiło ujrzeć światło dzienne. Ziewając przeciągle, rozpostarłem szeroko swoje umięśnione ramiona, które już chwilę później zagwarantowały mi obecność dwóch urodziwych postaci przy moim boku. No, dobra. Jednej, bo przed tą drugą czułem dziwny respekt. Cholera, nie moja wina, że nie przypadła mi do gustu. Z nią faktycznie musiało być coś nie tak. Czułem to. Znaczy najpierw czułem zapach jej perfum, które wręcz drażniły moje gardło.
Zakaszlałem więc. A wszystkie spojrzenia zwróciły się w moją stronę. Geez.
Wracając - pomimo tego, iż Duff był wyraźnie zainteresowany naszą nową znajomą, nikt z nas nie był nią jakoś wybitnie zachwycony. Rozkapryszona blondi, tyle mogę o niej powiedzieć. W dodatku nie bawiły jej moje żarty! Julie była zdecydowanie tym lepszym efektem igraszek ich rodziców. I mimo tego, że była młodsza, geny dostała o wiele bardziej zachwycające! I jak ja, Steven Adler, starałem się być miły dla wszystkich i każdego lubić, tak jej rozgryźć w stanie nie byłem. I nic też nie mogłem na to poradzić. Osoba, która patrzy się na mnie spod byka za każdym razem, gdy coś powiem na pewno nie zostanie moim przyjacielem. A w życiu!
Annie nie spożywała alkoholu i ktoś ciągle musiał biegać po soczek dla księżniczki. Na dźwięk zapalniczki uciekała kilkanaście metrów od osoby palącej, a o narkotykach nawet nie chciała słyszeć. W rozmowie o muzyce też nie uczestniczyła. Jak ta laska, cholera, żyje? Co to za świat? Nie miałem pojęcia, ale na mój rozum było to trochę bardziej niż podejrzane.
Zorientowawszy się, że nie ma wśród nas Hudsona, a Clarke mierzy mnie wyczekującym spojrzeniem z uśmiechem wymalowanym na twarzy, delikatnie trąciłem jej nos, komunikując jej oraz starszej siostrze brunetki, iż zaraz wrócimy. Tak, chciałem pogadać z basistą o moim poglądzie na jego nową miłość. Coś mi się wydawało tutaj za bardzo nierealne, aby mogło być zgodne z prawdą i większe prawdopodobieństwo wiązało się z przyznaniem przez blondyna racji moim przypuszczeniom. Oczywiście musiałem się napracować, aby odciągnąć basistę od stałego punktu jego, jakże prawdziwych i naturalnych - rzygam -, westchnięć i wysłuchać jeszcze zamówień na (nie)mocnego drinka i soczek ze świeżo wyciskanych pomarańczy, zanim udaliśmy się wspólnie do domku. Stając pod jego drzwiami, zostaliśmy świadkami ciekawej wymiany zdań.
- Nie czuję się dzisiaj za dobrze - zaskomlała zmarnowana Alex. Biedaczka moja. Oj, bo się troskliwy Adler zaraz rozczuli! - A co by było, gdybym była w ciąży? - nagle ktoś obdarzył w większości pusty domek parsknięciem, które chyba pozbawiło jego usta wcześniejszej zawartości - Slash, kurwa, co ty robisz? - krzyknęła kobieta. Oho, zaczyna się robić ciekawie.
- C-co? - wydukał gitarzysta.
- No to chyba ja powinnam zapytać - odparła poirytowana brunetka.
- Jakiej ciąży? Znaczy nie, nie zrozum mnie źle, oczywiście postaram się być jak najlepszym wujkiem dla tego malucha, ale nie uważasz, że to za wcześnie? A Axl wie? W sumie to powinienem się domyślić, bo ostatnio podobno nieco ci się przytyło, no ale to nie moja sprawa, nie? Nic do tego nie mam, absolutnie, to przecież twoje ciało, znaczy Rose'a chyba też, nie wiem, jaki wy tam macie podział rzeczy wspólnych, ale... Ej, kurwa, mała, gdzie idziesz? Przecież sama ostatnio mówiłaś, że przybyło ci kilka kilogramów, ja tylko cytowałem! No nie obrażaj się. Alex, kurwa!
- Świnia - burknęła kobieta, mijając się z nami w drzwiach. - A wy co? Wchodzicie, czy macie zamiar stać pod tymi drzwiami aż do wieczora? - zapytała i mijając nas, ruszyła w kierunku pozostałych dwóch kobiet. - Stevenku, skarbie, zdajesz sobie sprawę z tego, że te drzwi są oszklone, prawda? - rzuciła, zadając nam pytanie retoryczne, a ja jedynie strzeliłem sobie z otwartej dłoni w czoło i wszedłem ze śmiejącym się ze mnie basistą do środka. Czyli cały czas było nas widać? Cholera. Chyba czas podszkolić umiejętności wtapiania się w otoczenie, bo jak widać wypadłem z wprawy. Śmiejcie się, proszę bardzo, ale po naszym pierwszym koncercie byłem tak wstawiony, że całą noc przespałem w przydrożnym rowie na brzuchu. Podobno stoczyłem się do niego usypiając w marszu po chodniku i widziano mnie tylko w chwili, gdy moje bezwładne ciało leciało w dół. Później moja równie upita rodzinka szukała mnie dobre pół godziny i nie znalazła. I kto jest mistrzem kamuflażu, hę?
Wchodząc do kuchni, zobaczyliśmy w niej Mulata, wpatrującego się w plamę, która wdzięcznie eksponowała swoją przezroczystą barwę na podłodze.
- Zamierzasz tak stać, czy to posprzątasz? - zapytał McKagan, nie odrywając, podobnie jak gitarzysta, wzroku od podłogi.
- Nic z tych rzeczy - odparł Hudson i zmierzwił swoją fryzurę. - Zaraz słońce zajdzie, może urządzimy jakąś małą imprezę? - zapytał z błyskiem w oku, zacierając ręce. Nie zdążyliśmy udzielić odpowiedzi, a on już dodał - Na pewno nie zaprzeczycie, za długo was znam. Chyba, że wolicie przesiedzieć cały wieczór tutaj i przy okazji posprzątać, to nie mam żadnych przeciwwskazań - powiedział, po czym klepiąc mnie i Duffa po plecach, wyszedł z pomieszczenia. Spojrzałem pytająco na basistę i rzuciłem po chwili:
- Chciałem pogadać o Ann.
- Idę ze Slashem, a ty może posprzątaj tę plamę, bo widzę, że bardzo ci się nudzi - i znowu ten pieprzony, braterski gest, po którym w kuchni zostałem kompletnie sam. - Nie zapomnij o alkoholu, jak będziesz wracał! - głos z podwórza i kompletna cisza. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem liczyć do dziesięciu. Będąc przy osiemnastu, zachowując już względny spokój, moje uszy dobiegł jeszcze głos Stradlina:
Zakaszlałem więc. A wszystkie spojrzenia zwróciły się w moją stronę. Geez.
Wracając - pomimo tego, iż Duff był wyraźnie zainteresowany naszą nową znajomą, nikt z nas nie był nią jakoś wybitnie zachwycony. Rozkapryszona blondi, tyle mogę o niej powiedzieć. W dodatku nie bawiły jej moje żarty! Julie była zdecydowanie tym lepszym efektem igraszek ich rodziców. I mimo tego, że była młodsza, geny dostała o wiele bardziej zachwycające! I jak ja, Steven Adler, starałem się być miły dla wszystkich i każdego lubić, tak jej rozgryźć w stanie nie byłem. I nic też nie mogłem na to poradzić. Osoba, która patrzy się na mnie spod byka za każdym razem, gdy coś powiem na pewno nie zostanie moim przyjacielem. A w życiu!
Annie nie spożywała alkoholu i ktoś ciągle musiał biegać po soczek dla księżniczki. Na dźwięk zapalniczki uciekała kilkanaście metrów od osoby palącej, a o narkotykach nawet nie chciała słyszeć. W rozmowie o muzyce też nie uczestniczyła. Jak ta laska, cholera, żyje? Co to za świat? Nie miałem pojęcia, ale na mój rozum było to trochę bardziej niż podejrzane.
Zorientowawszy się, że nie ma wśród nas Hudsona, a Clarke mierzy mnie wyczekującym spojrzeniem z uśmiechem wymalowanym na twarzy, delikatnie trąciłem jej nos, komunikując jej oraz starszej siostrze brunetki, iż zaraz wrócimy. Tak, chciałem pogadać z basistą o moim poglądzie na jego nową miłość. Coś mi się wydawało tutaj za bardzo nierealne, aby mogło być zgodne z prawdą i większe prawdopodobieństwo wiązało się z przyznaniem przez blondyna racji moim przypuszczeniom. Oczywiście musiałem się napracować, aby odciągnąć basistę od stałego punktu jego, jakże prawdziwych i naturalnych - rzygam -, westchnięć i wysłuchać jeszcze zamówień na (nie)mocnego drinka i soczek ze świeżo wyciskanych pomarańczy, zanim udaliśmy się wspólnie do domku. Stając pod jego drzwiami, zostaliśmy świadkami ciekawej wymiany zdań.
- Nie czuję się dzisiaj za dobrze - zaskomlała zmarnowana Alex. Biedaczka moja. Oj, bo się troskliwy Adler zaraz rozczuli! - A co by było, gdybym była w ciąży? - nagle ktoś obdarzył w większości pusty domek parsknięciem, które chyba pozbawiło jego usta wcześniejszej zawartości - Slash, kurwa, co ty robisz? - krzyknęła kobieta. Oho, zaczyna się robić ciekawie.
- C-co? - wydukał gitarzysta.
- No to chyba ja powinnam zapytać - odparła poirytowana brunetka.
- Jakiej ciąży? Znaczy nie, nie zrozum mnie źle, oczywiście postaram się być jak najlepszym wujkiem dla tego malucha, ale nie uważasz, że to za wcześnie? A Axl wie? W sumie to powinienem się domyślić, bo ostatnio podobno nieco ci się przytyło, no ale to nie moja sprawa, nie? Nic do tego nie mam, absolutnie, to przecież twoje ciało, znaczy Rose'a chyba też, nie wiem, jaki wy tam macie podział rzeczy wspólnych, ale... Ej, kurwa, mała, gdzie idziesz? Przecież sama ostatnio mówiłaś, że przybyło ci kilka kilogramów, ja tylko cytowałem! No nie obrażaj się. Alex, kurwa!
- Świnia - burknęła kobieta, mijając się z nami w drzwiach. - A wy co? Wchodzicie, czy macie zamiar stać pod tymi drzwiami aż do wieczora? - zapytała i mijając nas, ruszyła w kierunku pozostałych dwóch kobiet. - Stevenku, skarbie, zdajesz sobie sprawę z tego, że te drzwi są oszklone, prawda? - rzuciła, zadając nam pytanie retoryczne, a ja jedynie strzeliłem sobie z otwartej dłoni w czoło i wszedłem ze śmiejącym się ze mnie basistą do środka. Czyli cały czas było nas widać? Cholera. Chyba czas podszkolić umiejętności wtapiania się w otoczenie, bo jak widać wypadłem z wprawy. Śmiejcie się, proszę bardzo, ale po naszym pierwszym koncercie byłem tak wstawiony, że całą noc przespałem w przydrożnym rowie na brzuchu. Podobno stoczyłem się do niego usypiając w marszu po chodniku i widziano mnie tylko w chwili, gdy moje bezwładne ciało leciało w dół. Później moja równie upita rodzinka szukała mnie dobre pół godziny i nie znalazła. I kto jest mistrzem kamuflażu, hę?
Wchodząc do kuchni, zobaczyliśmy w niej Mulata, wpatrującego się w plamę, która wdzięcznie eksponowała swoją przezroczystą barwę na podłodze.
- Zamierzasz tak stać, czy to posprzątasz? - zapytał McKagan, nie odrywając, podobnie jak gitarzysta, wzroku od podłogi.
- Nic z tych rzeczy - odparł Hudson i zmierzwił swoją fryzurę. - Zaraz słońce zajdzie, może urządzimy jakąś małą imprezę? - zapytał z błyskiem w oku, zacierając ręce. Nie zdążyliśmy udzielić odpowiedzi, a on już dodał - Na pewno nie zaprzeczycie, za długo was znam. Chyba, że wolicie przesiedzieć cały wieczór tutaj i przy okazji posprzątać, to nie mam żadnych przeciwwskazań - powiedział, po czym klepiąc mnie i Duffa po plecach, wyszedł z pomieszczenia. Spojrzałem pytająco na basistę i rzuciłem po chwili:
- Chciałem pogadać o Ann.
- Idę ze Slashem, a ty może posprzątaj tę plamę, bo widzę, że bardzo ci się nudzi - i znowu ten pieprzony, braterski gest, po którym w kuchni zostałem kompletnie sam. - Nie zapomnij o alkoholu, jak będziesz wracał! - głos z podwórza i kompletna cisza. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem liczyć do dziesięciu. Będąc przy osiemnastu, zachowując już względny spokój, moje uszy dobiegł jeszcze głos Stradlina:
- Weź też coś dla mnie.
I znowu zostałem sam. Kiedy drzwi zamknęły się za brunetem, ponownie głośno odetchnąłem i zabrałem się do pracy. W międzyczasie i uśmiech wstąpił na moją twarz. Życie jest za krótkie, żeby marnować je na zbędne fochy. Peace and love, guys!
Z taką też myślą już kwadrans później, z tacą wypełnioną po brzegi zbliżyłem się do ekipy, która siedząc na całkiem sporych rozmiarów kawałkach drewna, ułożonych dookoła paleniska, oddawała się dyskusji na jeden z luźniejszych tematów. Usiadłem obok Julie, która oparła głowę o moje ramię. Słońce zaszło, a Hudson ze Stradlinem starali się rozpalić ognisko, wokół którego wszyscy wdzięcznie się rozsiedli. Alex siedziała obejmowana przez Rose'a, z którym co chwilę wymieniała się ciepłymi uśmiechami. Wspominałem już, że uwielbiam na nich patrzeć? Nieco dalej siedział Duff, opierając swoją głowę na łokciach. Obok blondyna siedziała Finley, pocierając swoje ramiona. Kurde, no i jaki jest sens takiego zgrywania się? Kur... Wdech, wydech. Moje spojrzenie przykuł żarzący się płomień z rozpalonego już ogniska, a następnie powędrowałem wzrokiem na przybijających sobie piątkę Slasha i Izzy'ego. A na sam koniec pozostawiłem sobie to, co najlepsze. Popatrzyłem się na rozpromienioną twarz brunetki i od razu zrobiło mi się tak jakoś lepiej.
- Gramy w coś, coś, czy rozmawiamy? - zagaił zmarkotniały Duff.
- Ja proponuję nową grę! - wszystkie spojrzenia zwróciły się w moim kierunku. - Co powiecie na Scrabble-Ruchabble? - zapytałem, ruszając wymownie brwiami. Nie wiedzieć czemu niektórzy parsknęli śmiechem, a inni z kolei poirytowani zaczęli mamrotać coś pod nosem. I kto był wśród nich? Moja ukochana i najdroższa memu sercu, towarzyszka Annie Finley. Trzymajcie mnie.
- Stev, chodź lepiej na spacer - rzuciła roześmiana brunetka i kręcąc głową z politowaniem, podniosła się z miejsca i wyciągnęła dłoń w moim kierunku. Kiedy oddalaliśmy się już od siebie, Axl rzucił nagle:
- Ona chce chyba zagrać z tobą na osobności - na co Alex szturchnęła go w bok. Julie nie byłaby sobą, gdyby nie odpowiedziała równie kąśliwie na uwagę Rudego.
- Jak bardzo ci zależy, to znajdzie się miejsce i dla ciebie.
- Nie martwcie się o mnie. Pewne atrakcje na wieczór mam już zagwarantowane - odpowiedział, jakby nieco zmieszany i zwrócił wymowne spojrzenie w kierunku Alex, którą zdziwioną, krótko cmoknął w czoło. Zagiąć panicza Rose'a? Moja dziewczynka! Słyszeliśmy jeszcze jakieś przekomarzanie się Axla z Alex, która stwierdziła, iż nie wie nic o żadnych nocnych urozmaiceniach, jednak chwilę później już wszystko ucichło. Objąłem brunetkę ramieniem i wspólnie kroczyliśmy przed siebie, nawet nie wiedząc w którym momencie znaleźliśmy się na jakiejś leśnej ścieżce.
Całkiem spory kawałek drogi minął nam w milczeniu. W zupełnie niespodziewanym momencie Julie zatrzymała się przede mną i stając na palcach, popatrzyła mi głęboko w oczy. Prostując, starała się. Cholera, nie wiedziałem, że taki rozkoszny z niej maluch.
- Wiem, że nie trawisz Ann - zaczęła, kładąc dłonie na moich barkach. - A ja wcale niemniej. - W chwili, gdy brunetka obeszła mnie dookoła i wskoczyła mi na plecy, zaczęliśmy iść dalej. - Wiesz, Stev, to nie jest moja rodzona siostra. Generalnie to ona właściwie w ogóle nią nie jest, jakby ktoś nie próbował tego pięknie nazwać. Żadne przyrodnie rodzeństwo, w życiu. W sumie to nawet rodziny nie mam.
- Ale jak to? Przecież masz nas.
- Oj, przestań. I tak po chamsku Brown zwalił nas wam na głowę. Wstyd mi za niego, a za jego córeczkę jeszcze bardziej. Pieprzona księżniczka.
- Opowiesz mi coś więcej? Nie do końca rozumiem. Wiesz, wysyp mnóstwa faktów i mój mózg szwankuje - zaśmiałem się, a Clarke zeskoczyła mi z ramion i zaczęła iść nieco szybszym tempem. - Powiedziałem coś nie tak? - zapytałem zmartwiony, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Nie, spokojnie. Dobra, mówię, ale obiecaj mi, że nie zmienisz do mnie nastawienia. Zresztą, wali mnie to. Jesteś albo ze mną, albo beze mnie, rozumiesz? Nie lubię się o nic prosić, choć muszę przyznać, że szczerze cię polubiłam, blondasku. A twoje żarty o pustych blondynkach także. Są wyborne - dodała, przeciągając ostatni wyraz.
- Obiecuję - powiedziałem i pozwoliłem jej mówić.
- Tylko od razu zaznaczam, że nie będzie to równie ciekawa, co twoja, historia - zauważywszy, że przyswoiłem sobie te słowa, rozpoczęła swoją opowieść. - A więc urodziłam się w Nowym Jorku. Rodziców miałam w porządku, pomimo tego, że nigdy się u nas nie przelewało. Wdzięczną córeczką nigdy nie byłam. Zawsze jakieś kłótnie i wezwania do szkoły. W sumie to była taka moja norma, zawsze musiałam coś narozrabiać. Ojciec wychowywał mnie bardzo rygorystycznie, pieprzony, zagorzały katolik. Kiedy miałam piętnaście lat wzorcowy tatuś upił się do tego stopnia, że zaczął dobierać się do mnie pod nieobecność mamy. Robiłam sobie wtedy kanapki w kuchni i zanadto pewnym ruchem dłoni ugodziłam go nożem w brzuch. Krwotok wewnętrzny, facet się wykrwawił. Nie pomogłam mu, nie miałam takiej możliwości. Uciekłam z domu, ale upierdliwa sąsiadka podkablowała na mnie matce, która wsadziła mnie do poprawczaka. Siedziałam tam, jebane, trzy lata i na początku tego roku mnie wypuścili. Tak też zaczęłam nowe życie, jako niezależna osoba, przyjmując nazwisko babci. Taki wewnętrzny sentyment. W sumie to cały czas opiekował się mną Brown. Przyjeżdżał ze swoją żoną, która była naprawdę świetną kobietą, i przywozili mi jedzenie, ubrania. Uwierz, pomimo faktu, że niechętnie ufam nowym ludziom, wtedy musiałam zgodzić się na taki rodzaj pomocy. To, co robili z nami w tamtym miejscu było nie do pomyślenia. Traktowali nas gorzej niż bydło. Jęki, krzyki, to chyba normalność w tamtym budynku. Gorzej niż w psychiatryku. Niedziwne więc, że wiele razy próbowałam stamtąd uciec. Dlatego też po wyjściu, nie mając gdzie iść, zwróciłam się o pomoc do pana Brown, który, będąc już wdowcem, zdecydował się mnie zaadoptować. W sumie bardziej przywiązałam się do jego żony, na której wsparcie zawsze mogłam liczyć, jednak kobieta długo chorowała i zmarła ponad pół roku temu na raka szyjki macicy. Jednak, jak widać, nikt się tym szczególnie nie przejął, ani jej mąż, ani ich córka. Chyba bardziej ja to przeżyłam, niż cudowna i poukładana rodzina pani Brown. Ot cały mój żywot. Nieco zagmatwany, ale tak bywa - zakończyła, posyłając mi blady uśmiech. Rozłożyłem ramiona, jednak ona wystawiła przed siebie swoje dłonie - Nie, czekaj, źle mnie zrozumiałeś. Nie oczekuję litości, czy użalania się nade mną. To przeszłość. Teraz jestem wolnym człowiekiem i idę do przodu. Nie ma już nad czym płakać.
- Obiecuję ci, że zaopiekuję się tobą najlepiej, jak będę mógł - zagwarantowałem, obejmując brunetkę. - Możliwe, że nie będziesz musiała już mieszkać z Jasonem i Ann.
- Wiesz, słyszałam w życiu wiele obietnic. Nie mów mi takich rzeczy - poprosiła. - Bo jeszcze się nie uda i co wtedy? Zawiodę się, a ty będziesz pluł sobie w brodę z tego powodu. Po prostu działaj, Steven. Zawsze idź do przodu, bez względu na wszystko.
Te słowa jakoś wewnętrznie mnie poruszyły. Zanim jednak zdążyłem doszukać się w nich głębi, głos Julie zakomunikował:
- Ścigamy się do domków. Kto ostatni, ten robi drugiemu kawę do końca pobytu! - krzyknęła i pobiegła.
- Ale ja nie pijam! - zaskomlałem za nią.
- Przewidziałam to! - rzuciła z satysfakcją, a ja śmiejąc się, ruszyłem za kobietą.
Zdyszani zatrzymaliśmy się przed gasnącym już ogniskiem. Skubana, faktycznie mnie wyprzedziła. Ilości spożywanych przeze mnie narkotyków powoli zaczęły dawać się we znaki, ale kto ma czas na zagłębianie się w konsekwencjach i efektach ubocznych. Live fast, die young, you know.
Wszyscy popatrzyli się na nas porozumiewawczo, po czym wspólnie wybuchnęliśmy śmiechem. Kiedy złapaliśmy już oddech, zauważyłem, że Duff, Saul i Izzy mają na swoich kolanach gitary, a Axl wstał i zwrócił się do nas, a w szczególności do siedzącej Alex, nie odrywając od niej wzroku:
- W przypływie weny powstał utwór, który za chwilę usłyszycie. Powiem tylko tyle, że jest on o kobiecie, na której punkcie dostałem kompletnego świra.
- Mam być zazdrosna? - dobiegł nas głos brunetki, która teatralnie skrzyżowała ręce na piersi.
- Zdecydowanie tak - powiedział Rose i zakomunikował reszcie, że mogą już zacząć grać. Dźwięk akustyków idealnie komponował się z chwilą, która trwała. Widok jakby zaczarowanej Alex był nie do opisania. Wpatrywała się w śpiewającego Axla, niczym w najpiękniejszy obrazek. Kurde, uroczo. Przysunąłem Julie bliżej do siebie i objąłem ją szczelniej ramionami. Uśmiechnęła się do mnie rozkosznie i wspólnie kontemplowaliśmy naprawdę cudowną scenę. Co było po skończeniu utworu, którego tytuł brzmiał naprawdę wdzięcznie? Wzruszenie Jenkinson na wspomnienie, że Sweet Child O' Mine było tylko i wyłącznie o niej, bo w końcu to brunetka była osobistą inspiracją Rudego. Powiem wam, że osobiście go podziwiałem. Zawsze miał wszystko zaplanowane i nic nie wychodziło poza jego kontrolę. Wieczorne plany? Proszę, już są w tej mniejszej połowie zrealizowane. To się nazywa dobra organizacja i dyplomacja! Następnie pamiętam jedynie wymianę śliny brunetki z Rosem, oklaski, gratulacje, litry alkoholu, coraz więcej komarów, księżyc w pełni, a potem już urwał mi się film. Kurde, fajnie byłoby, gdybym rano cokolwiek pamiętał.
I znowu zostałem sam. Kiedy drzwi zamknęły się za brunetem, ponownie głośno odetchnąłem i zabrałem się do pracy. W międzyczasie i uśmiech wstąpił na moją twarz. Życie jest za krótkie, żeby marnować je na zbędne fochy. Peace and love, guys!
Z taką też myślą już kwadrans później, z tacą wypełnioną po brzegi zbliżyłem się do ekipy, która siedząc na całkiem sporych rozmiarów kawałkach drewna, ułożonych dookoła paleniska, oddawała się dyskusji na jeden z luźniejszych tematów. Usiadłem obok Julie, która oparła głowę o moje ramię. Słońce zaszło, a Hudson ze Stradlinem starali się rozpalić ognisko, wokół którego wszyscy wdzięcznie się rozsiedli. Alex siedziała obejmowana przez Rose'a, z którym co chwilę wymieniała się ciepłymi uśmiechami. Wspominałem już, że uwielbiam na nich patrzeć? Nieco dalej siedział Duff, opierając swoją głowę na łokciach. Obok blondyna siedziała Finley, pocierając swoje ramiona. Kurde, no i jaki jest sens takiego zgrywania się? Kur... Wdech, wydech. Moje spojrzenie przykuł żarzący się płomień z rozpalonego już ogniska, a następnie powędrowałem wzrokiem na przybijających sobie piątkę Slasha i Izzy'ego. A na sam koniec pozostawiłem sobie to, co najlepsze. Popatrzyłem się na rozpromienioną twarz brunetki i od razu zrobiło mi się tak jakoś lepiej.
- Gramy w coś, coś, czy rozmawiamy? - zagaił zmarkotniały Duff.
- Ja proponuję nową grę! - wszystkie spojrzenia zwróciły się w moim kierunku. - Co powiecie na Scrabble-Ruchabble? - zapytałem, ruszając wymownie brwiami. Nie wiedzieć czemu niektórzy parsknęli śmiechem, a inni z kolei poirytowani zaczęli mamrotać coś pod nosem. I kto był wśród nich? Moja ukochana i najdroższa memu sercu, towarzyszka Annie Finley. Trzymajcie mnie.
- Stev, chodź lepiej na spacer - rzuciła roześmiana brunetka i kręcąc głową z politowaniem, podniosła się z miejsca i wyciągnęła dłoń w moim kierunku. Kiedy oddalaliśmy się już od siebie, Axl rzucił nagle:
- Ona chce chyba zagrać z tobą na osobności - na co Alex szturchnęła go w bok. Julie nie byłaby sobą, gdyby nie odpowiedziała równie kąśliwie na uwagę Rudego.
- Jak bardzo ci zależy, to znajdzie się miejsce i dla ciebie.
- Nie martwcie się o mnie. Pewne atrakcje na wieczór mam już zagwarantowane - odpowiedział, jakby nieco zmieszany i zwrócił wymowne spojrzenie w kierunku Alex, którą zdziwioną, krótko cmoknął w czoło. Zagiąć panicza Rose'a? Moja dziewczynka! Słyszeliśmy jeszcze jakieś przekomarzanie się Axla z Alex, która stwierdziła, iż nie wie nic o żadnych nocnych urozmaiceniach, jednak chwilę później już wszystko ucichło. Objąłem brunetkę ramieniem i wspólnie kroczyliśmy przed siebie, nawet nie wiedząc w którym momencie znaleźliśmy się na jakiejś leśnej ścieżce.
Całkiem spory kawałek drogi minął nam w milczeniu. W zupełnie niespodziewanym momencie Julie zatrzymała się przede mną i stając na palcach, popatrzyła mi głęboko w oczy. Prostując, starała się. Cholera, nie wiedziałem, że taki rozkoszny z niej maluch.
- Wiem, że nie trawisz Ann - zaczęła, kładąc dłonie na moich barkach. - A ja wcale niemniej. - W chwili, gdy brunetka obeszła mnie dookoła i wskoczyła mi na plecy, zaczęliśmy iść dalej. - Wiesz, Stev, to nie jest moja rodzona siostra. Generalnie to ona właściwie w ogóle nią nie jest, jakby ktoś nie próbował tego pięknie nazwać. Żadne przyrodnie rodzeństwo, w życiu. W sumie to nawet rodziny nie mam.
- Ale jak to? Przecież masz nas.
- Oj, przestań. I tak po chamsku Brown zwalił nas wam na głowę. Wstyd mi za niego, a za jego córeczkę jeszcze bardziej. Pieprzona księżniczka.
- Opowiesz mi coś więcej? Nie do końca rozumiem. Wiesz, wysyp mnóstwa faktów i mój mózg szwankuje - zaśmiałem się, a Clarke zeskoczyła mi z ramion i zaczęła iść nieco szybszym tempem. - Powiedziałem coś nie tak? - zapytałem zmartwiony, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Nie, spokojnie. Dobra, mówię, ale obiecaj mi, że nie zmienisz do mnie nastawienia. Zresztą, wali mnie to. Jesteś albo ze mną, albo beze mnie, rozumiesz? Nie lubię się o nic prosić, choć muszę przyznać, że szczerze cię polubiłam, blondasku. A twoje żarty o pustych blondynkach także. Są wyborne - dodała, przeciągając ostatni wyraz.
- Obiecuję - powiedziałem i pozwoliłem jej mówić.
- Tylko od razu zaznaczam, że nie będzie to równie ciekawa, co twoja, historia - zauważywszy, że przyswoiłem sobie te słowa, rozpoczęła swoją opowieść. - A więc urodziłam się w Nowym Jorku. Rodziców miałam w porządku, pomimo tego, że nigdy się u nas nie przelewało. Wdzięczną córeczką nigdy nie byłam. Zawsze jakieś kłótnie i wezwania do szkoły. W sumie to była taka moja norma, zawsze musiałam coś narozrabiać. Ojciec wychowywał mnie bardzo rygorystycznie, pieprzony, zagorzały katolik. Kiedy miałam piętnaście lat wzorcowy tatuś upił się do tego stopnia, że zaczął dobierać się do mnie pod nieobecność mamy. Robiłam sobie wtedy kanapki w kuchni i zanadto pewnym ruchem dłoni ugodziłam go nożem w brzuch. Krwotok wewnętrzny, facet się wykrwawił. Nie pomogłam mu, nie miałam takiej możliwości. Uciekłam z domu, ale upierdliwa sąsiadka podkablowała na mnie matce, która wsadziła mnie do poprawczaka. Siedziałam tam, jebane, trzy lata i na początku tego roku mnie wypuścili. Tak też zaczęłam nowe życie, jako niezależna osoba, przyjmując nazwisko babci. Taki wewnętrzny sentyment. W sumie to cały czas opiekował się mną Brown. Przyjeżdżał ze swoją żoną, która była naprawdę świetną kobietą, i przywozili mi jedzenie, ubrania. Uwierz, pomimo faktu, że niechętnie ufam nowym ludziom, wtedy musiałam zgodzić się na taki rodzaj pomocy. To, co robili z nami w tamtym miejscu było nie do pomyślenia. Traktowali nas gorzej niż bydło. Jęki, krzyki, to chyba normalność w tamtym budynku. Gorzej niż w psychiatryku. Niedziwne więc, że wiele razy próbowałam stamtąd uciec. Dlatego też po wyjściu, nie mając gdzie iść, zwróciłam się o pomoc do pana Brown, który, będąc już wdowcem, zdecydował się mnie zaadoptować. W sumie bardziej przywiązałam się do jego żony, na której wsparcie zawsze mogłam liczyć, jednak kobieta długo chorowała i zmarła ponad pół roku temu na raka szyjki macicy. Jednak, jak widać, nikt się tym szczególnie nie przejął, ani jej mąż, ani ich córka. Chyba bardziej ja to przeżyłam, niż cudowna i poukładana rodzina pani Brown. Ot cały mój żywot. Nieco zagmatwany, ale tak bywa - zakończyła, posyłając mi blady uśmiech. Rozłożyłem ramiona, jednak ona wystawiła przed siebie swoje dłonie - Nie, czekaj, źle mnie zrozumiałeś. Nie oczekuję litości, czy użalania się nade mną. To przeszłość. Teraz jestem wolnym człowiekiem i idę do przodu. Nie ma już nad czym płakać.
- Obiecuję ci, że zaopiekuję się tobą najlepiej, jak będę mógł - zagwarantowałem, obejmując brunetkę. - Możliwe, że nie będziesz musiała już mieszkać z Jasonem i Ann.
- Wiesz, słyszałam w życiu wiele obietnic. Nie mów mi takich rzeczy - poprosiła. - Bo jeszcze się nie uda i co wtedy? Zawiodę się, a ty będziesz pluł sobie w brodę z tego powodu. Po prostu działaj, Steven. Zawsze idź do przodu, bez względu na wszystko.
Te słowa jakoś wewnętrznie mnie poruszyły. Zanim jednak zdążyłem doszukać się w nich głębi, głos Julie zakomunikował:
- Ścigamy się do domków. Kto ostatni, ten robi drugiemu kawę do końca pobytu! - krzyknęła i pobiegła.
- Ale ja nie pijam! - zaskomlałem za nią.
- Przewidziałam to! - rzuciła z satysfakcją, a ja śmiejąc się, ruszyłem za kobietą.
Zdyszani zatrzymaliśmy się przed gasnącym już ogniskiem. Skubana, faktycznie mnie wyprzedziła. Ilości spożywanych przeze mnie narkotyków powoli zaczęły dawać się we znaki, ale kto ma czas na zagłębianie się w konsekwencjach i efektach ubocznych. Live fast, die young, you know.
Wszyscy popatrzyli się na nas porozumiewawczo, po czym wspólnie wybuchnęliśmy śmiechem. Kiedy złapaliśmy już oddech, zauważyłem, że Duff, Saul i Izzy mają na swoich kolanach gitary, a Axl wstał i zwrócił się do nas, a w szczególności do siedzącej Alex, nie odrywając od niej wzroku:
- W przypływie weny powstał utwór, który za chwilę usłyszycie. Powiem tylko tyle, że jest on o kobiecie, na której punkcie dostałem kompletnego świra.
- Mam być zazdrosna? - dobiegł nas głos brunetki, która teatralnie skrzyżowała ręce na piersi.
- Zdecydowanie tak - powiedział Rose i zakomunikował reszcie, że mogą już zacząć grać. Dźwięk akustyków idealnie komponował się z chwilą, która trwała. Widok jakby zaczarowanej Alex był nie do opisania. Wpatrywała się w śpiewającego Axla, niczym w najpiękniejszy obrazek. Kurde, uroczo. Przysunąłem Julie bliżej do siebie i objąłem ją szczelniej ramionami. Uśmiechnęła się do mnie rozkosznie i wspólnie kontemplowaliśmy naprawdę cudowną scenę. Co było po skończeniu utworu, którego tytuł brzmiał naprawdę wdzięcznie? Wzruszenie Jenkinson na wspomnienie, że Sweet Child O' Mine było tylko i wyłącznie o niej, bo w końcu to brunetka była osobistą inspiracją Rudego. Powiem wam, że osobiście go podziwiałem. Zawsze miał wszystko zaplanowane i nic nie wychodziło poza jego kontrolę. Wieczorne plany? Proszę, już są w tej mniejszej połowie zrealizowane. To się nazywa dobra organizacja i dyplomacja! Następnie pamiętam jedynie wymianę śliny brunetki z Rosem, oklaski, gratulacje, litry alkoholu, coraz więcej komarów, księżyc w pełni, a potem już urwał mi się film. Kurde, fajnie byłoby, gdybym rano cokolwiek pamiętał.
~~~
Ostatni rozdział przed jednym z ważniejszych momentów w moim życiu. Stres, emocje, nerwy - wszystko niestety dzielnie się mnie trzyma, ale czy to istotne? Kwestia przyzwyczajenia. Głupia ja walczę z tym od początku kwietnia. Ale! Już się nieco uspokajam. Co ma być, to będzie, prawda? Banalna i niezawodna regułka na pocieszenie. Szczerze powiedziawszy pogoda nie dopisuje, kilka dni temu była burza, dzisiaj padał deszcz, stąd też wzięło mnie na refleksje, w których to wdzięcznie się zatopiłam. Powiem Wam, że coraz częściej zdarza mi się dołować. Po prostu cierpię z powodu nierealnych rzeczy. Dlatego cieszę się, że mam gdzie się choć na moment zatrzymać i odetchnąć, znaleźć się w innym świecie. I im bardziej zagłębiam się w literaturę i tworzenie, absolutnie nie dziwi mnie fakt, że to właśnie poeci stanowią duży procent samobójców. Zbyt piękna dusza, postać marzyciela... Ale nevermind.
Jak podobał się rozdział? Poproszę o opinię. Szczerą, bogatą i uzasadnioną opinię, która da mi podobną motywację, jak robi to za każdym razem.
Ostatnio Was pochwaliłam i co? Na takie statystyki ilość komentarzy pod postami jest wręcz odpychająca. Dlatego też dziękuję tym sześciu odważnym, którzy zawsze dzielą się ze mną swoimi poglądami i zadają pytania. Kłaniam się nisko!
Naprawdę, nie bójcie się mówić, co sądzicie. Jesteśmy tylko ludźmi. Niezrozumiałe - wyjaśnimy, błędy - poprawimy. Zachęcam więc do pozostawienia po sobie śladu.
Ach, no i jeszcze jedna rzecz. Tak, wiem, przedłużam. Wybaczcie, jeśli nie zawsze odpowiadam na komentarze, ale niekiedy nie widzę po prostu takiej potrzeby. Zawsze podziękowania otrzymujecie, a niejasności wyjaśniam na bieżąco. Żeby nie było, każdą z opinii czytam i uważnie analizuję, nawet wielokrotnie! I biorę je sobie głęboko do serca, proszę mi wierzyć.
No i gdyby ktoś chciał porozmawiać ze mną prywatnie, proszę, nie widzę żadnych przeciwwskazań. Poza tym z chęcią porozmawiam na każdy temat, a jeśli idzie o sprawy bloga i opowiadania odpowiem na każde pytanie i doradzę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Więc proszę się nie krępować.
Trzymajcie kciuki, będzie mi bardzo miło i zapewne lżej moralnie.
Buźka i do następnego!
Ostatni rozdział przed jednym z ważniejszych momentów w moim życiu. Stres, emocje, nerwy - wszystko niestety dzielnie się mnie trzyma, ale czy to istotne? Kwestia przyzwyczajenia. Głupia ja walczę z tym od początku kwietnia. Ale! Już się nieco uspokajam. Co ma być, to będzie, prawda? Banalna i niezawodna regułka na pocieszenie. Szczerze powiedziawszy pogoda nie dopisuje, kilka dni temu była burza, dzisiaj padał deszcz, stąd też wzięło mnie na refleksje, w których to wdzięcznie się zatopiłam. Powiem Wam, że coraz częściej zdarza mi się dołować. Po prostu cierpię z powodu nierealnych rzeczy. Dlatego cieszę się, że mam gdzie się choć na moment zatrzymać i odetchnąć, znaleźć się w innym świecie. I im bardziej zagłębiam się w literaturę i tworzenie, absolutnie nie dziwi mnie fakt, że to właśnie poeci stanowią duży procent samobójców. Zbyt piękna dusza, postać marzyciela... Ale nevermind.
Jak podobał się rozdział? Poproszę o opinię. Szczerą, bogatą i uzasadnioną opinię, która da mi podobną motywację, jak robi to za każdym razem.
Ostatnio Was pochwaliłam i co? Na takie statystyki ilość komentarzy pod postami jest wręcz odpychająca. Dlatego też dziękuję tym sześciu odważnym, którzy zawsze dzielą się ze mną swoimi poglądami i zadają pytania. Kłaniam się nisko!
Naprawdę, nie bójcie się mówić, co sądzicie. Jesteśmy tylko ludźmi. Niezrozumiałe - wyjaśnimy, błędy - poprawimy. Zachęcam więc do pozostawienia po sobie śladu.
Ach, no i jeszcze jedna rzecz. Tak, wiem, przedłużam. Wybaczcie, jeśli nie zawsze odpowiadam na komentarze, ale niekiedy nie widzę po prostu takiej potrzeby. Zawsze podziękowania otrzymujecie, a niejasności wyjaśniam na bieżąco. Żeby nie było, każdą z opinii czytam i uważnie analizuję, nawet wielokrotnie! I biorę je sobie głęboko do serca, proszę mi wierzyć.
No i gdyby ktoś chciał porozmawiać ze mną prywatnie, proszę, nie widzę żadnych przeciwwskazań. Poza tym z chęcią porozmawiam na każdy temat, a jeśli idzie o sprawy bloga i opowiadania odpowiem na każde pytanie i doradzę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Więc proszę się nie krępować.
Trzymajcie kciuki, będzie mi bardzo miło i zapewne lżej moralnie.
Buźka i do następnego!
Chciałabym zaznaczyć, iż to jeden z moich ulubionych rozdziałów! ��
OdpowiedzUsuńDlaczego? Już wyjaśniam! Spora dawka humoru, troszkę refleksji, skłoniającej mnie do współczucia wobec bohaterów, perspektywa Alex to normalnie cud, miód, malina. Zresztą tak jak reszta: nic dodać, nic ująć. Weny życzę, a na testach poradzisz sobie, zapewniam ;)
Buźka
Matko, dziewczyno! Czy Ty chcesz, żebym zawału dostała?! Przeż ten sen Alex mogłaś mnie zabić! XD Dobra, teraz na poważnie. Rozdział jak zwykle zajebisty, co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości. Steven taki słodki, zaopiekował się Julie. Wiedziałam, że ją polubią. Trochę gorzej z jej "siostrą". Tak jak bohaterowie nie trawię Ann. Taki chyba był Twój cel, prawda? Co do Alex i Axla- zawsze są między nimi sprzeczki, ale cieszę się, że zawsze się godzą. I taki słodki koniec rozdziału! Ale czy moja ulubiona bohaterka (oczywiście chodzi o Alex) naprawdę może być w ciąży? Czekam na następny!
OdpowiedzUsuńA pro po testów wiem, że zaliczysz. Nie denerwuj się tak. Wdech i wydech, słyszysz? To podobno pomaga. A trochę stresu podobno jest dobry. Nawet pobudza nas mózg do myślenia! Tylko z nim nie przesadzaj! Tak więc, będzie dobrze, trzymam kciuki ;) I powiem Ci na koniec, że mi też coraz częściej zdarza się dołować. I wiesz co mi w tym pomaga? Twój blog! Także tego, czekam na następny! I pamiętaj- będzie dobrze! Pozdrawiam i jak już mówiłam, trzymam kciuki ;)
No i zapraszam na nowy u siebie!
Usuńhttp://welcometothemyfuckingworld.blogspot.com/2016/04/rozdzia-7.html?m=1
Oczywiście, że wpadnę. No i dziękuję za opinię!
UsuńPodobnie, jak poniżej, i tu zaznaczę, iż Alex w ciąży nie będzie, a przynajmniej aktualnie, więc możemy być spokojni. Złe samopoczucie nie zawsze musi zwiastować szok w życiu Gunsów, dlatego też tak nie będzie. Drobne nawiązanie, być może nietrafnie przedstawione i dlatego źle odebrane. Ale podszkolę się w opisah, obiecuję!
Pozdrawiam także!
Strasznie fajnie zaczęłaś ten rozdział, bo zupełnie zmylona myślałam na początku, że opisujesz okres, kiedy Gunsi wrócili już do LA i Alex zaczęła tą parszywą pracę (za co miałam ją ostro opierdolić!), później stwierdziłam, że to pewnie "powrót do przeszłości", a tu bang! Okazuje się, że sen. Na szczęście!
OdpowiedzUsuńJednej rzeczy tylko nie mogę zrozumieć. Czemu nie wzięła od tamtego klienta kasy? Chyba na tym polega praca prostytutki, za darmo dupy nie dają XD whateva
Daaaalej. A, mr. Rose! No ja wiedziałam, że nasza wiewióreczka grzecznie długo nie usiedzi. Psychoza wkracza do akcji. A ja nie protestuję, bo dzięki jego odchyłom, że tak to nazwijmy, może być ciekawie.
Steven i Julie! How nice! Zastanawiam się czy zostaną parą czy może tylko dobrymi przyjaciółmi, but wiem, że w oby przypadkach będzie się o nich czytało bardzo fajnie. Bratnie dusze czy coś. Chociaż nie do końca, bo taką kompletną bratnią duszą Adlera mogłaby zostać jedynie... no nie wiem. Brudna skarpetka. Albo ktoś z ADHD, o.
(I chyba chodziło o Geez, a nie gez XD)
Annie jest gópia!!11!!!!! Duff, ogarnij, daj sobie z nią spokój. Albo ją przytop ewentualnie :)
Slash i jego "zaloty" do Izziego, hehe. Rany i to Hudsonowe 'W sumie to powinienem się domyślić, ostatnio ci się podobno nieco prztyło (...)" - MISTRZ.
A! I jeszcze podejrzenia co do ciąży Alex. Nooo... mieszane mam uczucia. Z jednej strony to może być bardzo prawdopodobne, ale z drugiej strony byłoby raczej lepiej, gdyby jej kiepskie samopoczucie było spowodowane objawami, hm, zatrucia. Jeśli chłopaki asystują przy gotowaniu to ya know, zawsze jest ryzyko.
No i co, to by było chyba na tyle.
Pozdrawiam i czekam na kolejny ;)
Wielkie dzięki, nawet nie zauważyłam, że napisałam przez jedno E. XD
UsuńCo do ciąży Alex, nie będzie w niej, gwarantuję. Miało to być raczej takie nawiązanie do tego, jakby się czuła, gdyby w niej była, skoro teraz jest w pewnym stopniu źle. Być może zostało to nietrafnie ujęte, ale zamysł był tylko i wyłącznie taki. Więc wszyscy możemy odetchnąć z ulgą. XD
Dlaczego nie wzięła pieniędzy? Bo był to jej pierwszy dzień, taki drobny powrót wspomnień. Szok, emocje, wszystko na nią podziałało, więc raczej zapłata nie była wtedy dla niej najważniejsza.
Dziękuję raz jeszcze i również gorąco pozdrawiam. :)
Fajny początek chociaż na początku mnie nie to doprowadzało do szału. Ale stop. Dlaczego nie wzięła kasy xD No i dobrze że to był tylko sen. Rose to zboczuch to wiemy doszukuje się we wszystkim podtekstów w tym przypadku także xD Hudson ten to ma zaloty. Jego cenne uwagi o tyciu są nice! Hmm... Jak mówiłam Ci o jakiejś panience dla Duffa to nie o zołzie. Niech on ją odstawi najlepiej kilometr od siebie xD no i ten Steve i Julia *-* oby to nie był friendzone tylko nie to ale zawsze coś. Właśnie zdałam sobie sprawe że nie dałam komentarza pod poprzednim postem a wydawało mi sie co innego ;-; dodałaś świetny rozdział no i czekam na następny powodzenia Rocket Queen
OdpowiedzUsuń~ Carrie
Rocket, pierwsza perspektywa doprowadziła mnie praktycznie do zawalu ! Ale co do reszty, jest A&A to jest zajebiście, uwielbiam ich dwójkę (tak będę to już zawsze powtarzać :D). Ciekawe czy Steve będzie z Julią, w sumie fajnie by było. Czekam na następny rozdział, może będzie coś więcej na temat ciąży Alex :) Powodzenia na egzaminach !
OdpowiedzUsuńJak dodawałam do komentarza nieco wcześniej, Alex w ciąży nie będzie, choć nie zarzekam się, że nic nie wymyślę do końca opowiadania w tym kierunku. Jednak na razie na pewno się tak nie stanie. Miało to być nawiązanie, wybaczcie, że się powtórzę, do jej stanu, że skoro teraz czuję się okropnie bez większego powodu, co byłoby, gdyby była w ciąży. Zamysł był zdecydowanie taki, ale widocznie muszę jeszcze dopracować opisy. Jednak dziękuję za takie sygnały i przyjemną dla oka oraz serca opinię. No i oczywiście pozdrawiam serdecznie! :)
UsuńPoczątek rozdziału był naprawdę fajny. Pokazał w jakim bagnie i rozterkach życiowych znajdowała się Aleks, wyjaśniło to też jej zachowania których ona czasami sama nie rozumie, przynajmniej tak mi się wydaje. Jest jeszcze nico zagubiona ale coraz lepiej potrafi określać swoje uczucia. Co do Julie to wydaje się bardzo fajna. Fajnie, że Steven poznał kogoś takiego jak ona i, że z tej znajomości może rozkwitnie coś więcej. Co to naburmuszonej blondi to dziwie się, że Duff zainteresował się takim kimś jak ona. Myślę, że to poniekąd reakcja na samotność i chęć dopieczenia Aleks, bo czemu nie. Tak czy siak Aleks się tym nie przejmuje więc no... Jeśli chodzi o Axla to rozumiem jego "zazdrość" względem Aleks no bo w koncu go zdradziła.. Fajna z nich para, ale wiadomo sercem w team Duff jestem. Nie wiem czy "stety" czy niestety, ale to się okaże. Rozdział bardzo fajny jak zresztą każdy. Scena na końcu gdy Axl śpiewa dla Alex Sweet Child O' Mine pewnie była magiczna, co ja gadam pewnie.. była magiczna. Do następnego! :)) ~ margiegnr (instagram)
OdpowiedzUsuńElo, elo :) Widzę, że nie tylko ja jestem zabiegana/zmęczona i po prostu padam na twarz. Wiem, co czujesz. Ja jeszcze dodatkowo planuję zajęcia na obóz. Tak, rozdział przeczytałam. Przy kolejnym napiszę więcej. Zmęczona jestem, no :/ małe harcerki dają w kość...
OdpowiedzUsuńOkej, to teraz wyobraź sobie, że stoisz na scenie niczym na przesłuchaniu, a ja jestem jedyną osobą, która siedzi na widowni. Głucha cisza, czekasz na werdykt. Patrzę na Ciebie przenikliwym wzrokiem. Po chwili się uśmiecham. Wstaję i zaczynam klaskać, a z oka spływa mi mała łza wzruszenia. Szczerze, to właśnie chciałabym w tym momencie zrobić. Aż muszę zapalić przed napisaniem tego komentarza, bo chyba inaczej nie dam rady.
OdpowiedzUsuńAh, dobra, teraz mogę komentować, chociaż po prawdzie sama nawet nie wiem, co napisać.
Po pierwszej scenie czuję się naprawdę dogłębnie poruszona. Sam opis wykonywanych czynności jest bezbłędny, niczego w nim nie brakuje. Wszystko jest przejrzyste, spójne. Czuję się, jakbym płynęła w tej akcji. Sam ten opis wydaje się niezwykle przejmujący. Spacer przez ulice, trzymając szpilki w ręce. Mgliste wspomnienie bolesnej nocy. Nawet samo czołganie się do toalety i opieranie się o muszlę klozetową wydaje się poezją. A to tylko sam opis. Do tego dochodzi jeszcze trafione w sedno podsumowanie stanu emocjonalnego. Pustka. Nie mam pojęcia, jak w zasadzie może czuć się prostytutka i nawet się wcześniej nad tym nie zastanawiałam, ale to, co napisałaś po prostu do mnie trafiło. Na tyle, żeby chociaż po części wyobrazić sobie ten ból. Rozdzierającej pustki.
Pytałaś się mnie, czym sobie zasłużyłaś na to, żeby Twój blog znalazł się u mnie w polecanych. Właśnie tą sceną, kochana. Bezwzględnie.
Mogłabym pisać o niej w nieskończoność i Cię wychwalać, ale przecież trzeba skomentować cały rozdział. Cóż... muszę przyznać, że nie zawiodłaś mnie. Utrzymałaś całość na znakomitym poziomie.
Ostatni akapit perspektywy Slasha sprawił, że zachciało mi się płakać, naprawdę. Być może to przez osobiste doświadczenia, których nie powinnam wylewać tutaj w komentarzu, ale pieprzyć to. Po prostu wiem, jak to jest, kiedy dziewczynie zależy na swoim chłopaku tak bardzo, że przeprosi go za wszystko, co mogło go zdenerwować, nawet jeśli tak naprawdę nic nie zrobiła. Ale przeprosi. Bo cholernie jej na nim zależy i nie chce, żeby cierpiał. I wmówi sobie nawet, że rzeczywiście zrobiła coś źle. Z miłości do niego. I po prostu poruszył mnie tutaj nawet nie tyle realizm sytuacji, co właśnie to, jak mocno Alex musi kochać Axla. Nawet jeśli jest to miłość toksyczna.
Perspektywa Alex jest idealnie utrzymana w klimacie, który wywołał akapit kończący poprzedni fragment. Tego typu sceny uwielbiam najbardziej właśnie za to, że są tak mocno nacechowane emocjami, dzięki czemu magia klimatu wydaje się jeszcze bardziej ogarniać czytelnika, czasami wywołując w nim nawet podobne emocje do tych, które przeżywają bohaterowie. A wydaje mi się, że przeżywają je bardzo mocno, zwłaszcza że w niesamowicie widoczny sposób ujawnia się tu charakter Axla. Na dodatek jeszcze ta rozmowa na koniec. Opisana w sposób tak dokładnie oddający rzeczywistość tego typu związków. Ileż to razy odbywałam prawie identyczne...
No i oczywiście perspektywa Stevena. Jestem tak cholernie, pozytywnie zaskoczona. Najbardziej intryguje mnie fakt, że jest to nadal ta sama osoba z tym samym charakterem i to nawet da się odczuć, ale jednocześnie jest to napisane w taki sposób, że od razu postrzegam Popcorna bardziej jako faceta, a nie dziecko. Myślę, że w bardzo dobry sposób oddziałuje tu obecność Julie, ponieważ Steven ma okazję, żeby wykazać się w kontaktach z kobietą, co od razu czyni go bardziej męskim, a jednocześnie nie traci on swojej zwariowanej pozytywności. Najlepsze jest to, że oprócz swojego ciekawego charakterku ma ją także Julie, co sprawia, że tworzą świetną parkę. Bardzo spodobał mi się fragment, w którym to właśnie ona, dziewczyna z takimi przeżyciami, zaproponowała ten "wyścig o kawę". To było właśnie takie dziecinnie beztroskie. Świetny kontrast dla wcześniejszej rozmowy. I jestem w gruncie rzeczy naprawdę zadowolona, że to właśnie Stevenowi trafiła się ta dziewczyna.
UsuńPodsumowując - po tym rozdziale czuję głębokie poruszenie. Poruszenie i dumę. Moje gratulacje. Ogromne. Mogę mieć tylko nadzieję, że z każdym kolejnym rozdziałem będę czuła to samo.
Serdecznie pozdrawiam. :*
A tak, właśnie, tylko jedna rzecz - zrób wyjustowanie tekstu, bo jakoś tutaj wyjątkowo tego zabrakło.
Usuń