niedziela, 1 maja 2016

~ Rozdział 14 ~

Don't ever try to tell me
How much you care for me


~Perspektywa Alex~

    Nim dobrze zdążyłam podnieść swoje ciężkie powieki, jedynym moim natychmiastowym pragnieniem było ich ponowne zamknięcie. Przez tę krótką chwilę walki z uciążliwymi promieniami słońca, które zdawało się być po innej stronie, aniżeli witało mnie ono każdego poranka, co mogło jedynie świadczyć, o jak nierozsądnej godzinie przyszło mi ponownie wrócić do życia, zauważyłam przy oknie Axla, którego odruchowo poprosiłam o jego zamknięcie, zza którego do pomieszczenia wpadał przyjemny wietrzyk wiejący znad tafli spokojnego, jak co dzień, jeziora.
Niedługo potem znów podjęłam walkę z drażniącym mnie słońcem, tyle, że w bardziej skuteczny sposób. Stosunkowo szybko zwlokłam się z łóżka i zamknęłam okno, przy którym siedział Rudy. Wpakowałam mu się na kolana i starałam się w niego wtulić, jednak dopiero w chwili, gdy podniosłam na niego swój wzrok, zauważyłam, że śpi. Wyglądał na okropnie zmęczonego, a jego sen był bardzo niespokojny. Starałam się bezszelestnie zwlec z jego bezwładnego ciała, aby następnie wydostać się z pokoju i udać się do łazienki, w celu porządnego ogarnięcia swojej osoby. Pulsujący ból głowy i zmrużone powieki niestety utrudniły mi to zadanie, powodując, iż uderzyłam kolanem o brzeg łóżka, chwilę później lądując na nim całym ciężarem swojego ciała. Rose poruszył się nerwowo, jednak się nie obudził. Ściągnęłam z materaca nasz koc i otuliłam nim mężczyznę, a następnie eufemistycznie się uśmiechając na widok śpiącego rockmana, powtórnie podjęłam próbę wyjścia z pokoju. I tym razem nie było to tak opłakane w skutkach, jak kilka minut wcześniej.
    Wchodząc do łazienki od razu skierowałam się pod prysznic, uprzednio ściągając z siebie ubrania. Pozbywając się swojego biustonosza, zauważyłam, że przy ścianie z zakrwawioną i nieco spuchniętą dłonią leży Slash, z nienaturalnym grymasem wymalowanym na twarzy. Pisnęłam cicho, czym zbudziłam Mulata, który od razu obdarzył mnie tym swoim cudownym spojrzeniem, któremu nie potrafiły oprzeć się żadne kobiety. Wybacz, braciszku, na mnie to jednak nie podziałało. Zakryłam szybko swoje ciało koszulką i niemal wyprosiłam gitarzystę z pomieszczenia. Jak dobrze, że wciąż pozostawałam w spodniach, choć i ten fakt jakoś specjalnie nie wpływał na wyzbycie się przeze mnie poczucia skrępowania. Gitarzyście chwilę zajęło wykonanie mojej prośby. W końcu szuranie nogami i powolne wstanie z podłogi jest niebywale czasochłonne.
    Starałam się jak najszybciej wykonać poranną toaletę, chociażby ze względu na poczucie odpowiedzialności za Hudsona oraz chęć natychmiastowej pomocy niezdarnemu i nierozważnemu Mulatowi. Gdy tylko wyszłam z kabiny prysznicowej, owinęłam się szczelnie ręcznikiem i podreptałam do sypialni po czyste ubrania i kosmetyczkę, której tradycyjnie zapomniałam ze sobą zabrać.
    Zostawiając za sobą ścieżkę z mnóstwa kropel wody, swobodnie kapiących z moich mokrych włosów, dotarłam do pokoju, w którym zastałam, nieśpiącego już, Rose'a. Uśmiechnęłam się szczerze na jego widok i zbliżyłam się do mężczyzny, chcąc rozpocząć dzień w cudowny i należyty dla nas dwojga sposób, jednak jego zachowanie wobec mnie było totalnie wyprane z jakichkolwiek emocji. Zero namiętności, uczucia. Nic.
    - Co się dzieje? - zapytałam, gdy nawet nie oddał mi pocałunku. - Coś nie tak?
    - Musimy pogadać - rzucił równie bezemocjonalnym tonem, porównywalnym do jego zachowania. Usiadł na łóżku i wlepił we mnie wyczekujące spojrzenie. Ja jednak nie miałam zamiaru siadać i bawić się w poważne rozmowy. Mieliśmy tutaj odpocząć. Kompletnie nie wiedziałam, o co może mu chodzić. Tym bardziej, że wczoraj było dobrze. Cholernie dobrze.
    Skrzyżowałam ręce na piersi i czekałam, aż zacznie mówić. Nie musiałam długo oddawać się wsłuchiwaniu w głuchą ciszę, gdyż jej przeszywający wydźwięk, przerwało pytanie wokalisty:
    - Dalej kochasz Duffa?
    Nie wiedzieć dlaczego, moje serce momentalnie jakby się zatrzymało, aby następnie ponownie wystartować ze zdwojoną siłą. Zaczęło bić, jak opętane. Oczy momentalnie zaszły mi łzami, a ja zaczęłam szukać wzrokiem jakiejś spokojnej przystani, chcąc być z dala od tego miejsca i tego człowieka. Co on sobie znowu wymyślił? Jaka miłość do McKagana? Co, kurwa?
    W chwili, gdy poczułam jego dłoń, zaciskającą się na moim podbródku, odruchowo odsunęłam się do tyłu. Próbował tym gestem zmusić mnie, abym popatrzyła prosto w jego oczy, jednak nawet to nie pomogło. Nie potrafiłam tego zrobić. Co gorsza, nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Nie mam pojęcia, dlaczego w tamtej chwili zaczęłam się trząść. Strach, lęk, brak poczucia bezpieczeństwa w towarzystwie ukochanego? Przecież to brzmi, jak zwierzenia kogoś niezrównoważonego psychicznie. Co się ze mną dzieje?
    - Wiedziałem - syknął, a w jego głosie pojawiła się nuta żalu. Puścił mnie i odszedł w kierunku okna, które znowu było otwarte. Wlepiłam wzrok w podłogę i ponownie otoczyła mnie cisza. Nie słyszałam nawet jego kroków, gdy wychodził z pokoju. Jedynie trzaśnięcie drzwiami jakoś mnie ocuciło.
    Co wiedział? Czy ja właśnie milczeniem dałam mu do zrozumienia, że darzę Duffa głębszym uczuciem? Co ja, cholera, zrobiłam? Przecież to, kurwa, nie była prawda. McKagan to jedynie mój przyjaciel, wobec czego i tak ostatnio miewałam spore wątpliwości. Ale nic więcej. I wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Ja i on, a także pozostała część ekipy. Skąd więc takie pytanie? Skąd to oskarżenie, skąd takie stwierdzenie?
    Usiadłam na łóżku i zaczęłam intensywnie analizować zaistniałą sytuację, czemu absolutnie nie pomagał nasilający się ból głowy. Przyłożyłam wciąż chłodne dłonie do skroni i starałam się jakoś opanować, co niestety nie okazało się pozytywne w skutkach. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, które systematycznie ocierałam, wciąż oddając się rozmyślaniu nad słowami Axla i tym, co przed momentem zaszło między nami.
    Ten niebywale ciężki wysiłek przerwały otwierające się drzwi, na których skrzypnięcia dźwięk, aż wstrzymałam oddech, myśląc, że to Rudy. Już zaczęłam układać sobie w głowie tłumaczenie, gdy moje szybkie działanie przerwało ciche odchrząknięcie. Spojrzałam w kierunku wejścia do pomieszczenia, gdzie zauważyłam kudłatą czuprynę Hudsona, uśmiechającego się do mnie niepewnie. Przetarłam twarz dłońmi i posyłając mu blady uśmiech, zaprosiłam go do środka. Gitarzysta przysiadł obok mnie na łóżku, starając się bardziej nie uszkodzić swojej ręki i kiedy już usadowił się stosunkowo wygodnie, zaczął:
    - Wiesz, Alex, nie chciałbym się narzucać, czy coś, bo zdaję sobie sprawę z tego, że być może macie jakieś inne sprawy z Axlem, ale nie pomogłabyś mi czasem z tą ręką? Kurewsko... To znaczy trochę mnie pobolewa. Opatrzylibyśmy ją jakoś i nieco znieczulili ból, a potem dałbym ci spokój. - W międzyczasie kilkukrotnie zmierzwił swoje włosy, całkowicie zasłaniając sobie nimi twarz.
    - Przecież to żaden problem - odparłam i wstałam, kierując się w stronę łazienki.
    Gdy już znaleźliśmy się w niej wraz z Mulatem, podwijając nerwowo rękawy swojej koszuli, przystąpiłam do wyciągania kawałków szkła z dłoni gitarzysty. Saul starał się nie okazywać niekomfortu i jedynie zaciskał szczękę, przez co ani razu nie obdarzył mnie nawet cichym jęknięciem. Ach, co za dzielny chłopiec. Ale za to jaki głupi. No tak, za niemądre czyny trzeba odpowiadać, a, że w jego przypadku skończyło się to uszkodzeniem własnego zdrowia, to już nic na to nie poradzę.
    Kiedy skończyłam, zdecydowałam się zapytać go, co takiego odstawiłam wczorajszej nocy.
    - Z tego, z czego zwierzał mi się kilka minut temu Axl, wiem, że podobno w jego obecności chciałaś uprawiać seks z Duffem.
    - Co? - zapytałam, wybałuszając swoje oczy. Nie byłam w stanie uwierzyć w to, co usłyszałam. To nie mogła być prawda.
    - Nic więcej mi nie wiadomo - odparł gitarzysta. - Sam niewiele pamiętam - dodał, po czym położył mi dłoń na ramieniu - Nie martw się, to wszystko z czasem na pewno się ułoży - a następnie wyszedł i zostawił mnie samą w pomieszczeniu.
    No tak, każdy potrzebuje czasu, aby wszystko w swoim życiu unormować i sprawić, żeby było tak, jak być powinno.
    Kiedy po upływie dwudziestu minut spędzonych na porannej toalecie i sprzątaniu pozostałości po lustrze, które było kolejną ofiarą nocnych wybryków Hudsona
, w końcu mogłam opuścić łazienkę, z sypialni McKagana usłyszałam zawziętą i agresywną wymianę zdań. Nie zagłębiałam się w nią jednak w żaden specjalny sposób i po prostu ominęłam tamto pomieszczenie szerokim łukiem, zwinnie pokonując schody, wciąż leżących przy nich przyjaciół, aby w końcu dostać się do kuchni, gdzie mogłam przygotować sobie upragnioną kawę.
    Oparłam się o blat i co chwilę ziewając, czekałam, aż woda się zagotuje. Gdy już zalałam sobie kubek z ciemną zawartością i zbliżyłam go do ust, ktoś perfidnie wyjął mi go z dłoni.
    - Alex, uwielbiam cię - zawiadomił znajomy głos. - Tego mi było trzeba - zakomunikował, odstawiając częściowo opróżnione ze swojej zawartości naczynie na stół.
    - Nie ma za co, Stradlin - odparłam po chwili, nieco zaskoczona jego nagłą obecnością. Przecież przed chwilą jeszcze spał w najlepsze. Chociaż w sumie to typowe dla zachowania rytmicznego. Ma się czym szczycić, sen ma delikatny, ale zawsze jest wypoczęty. Dobra, w większości przypadków, gdy ma możliwość spokojnego odespania kolejnej z szalonych nocy. Przynajmniej zawsze wie, gdzie jest - okay, także w większości wypadków - i ma wszystko pod kontrolą. Nie ma opcji, żeby go okraść. To chyba graniczyłoby z cudem. Ale cóż, istotna umiejętność w życiu dealera, oj, istotna.
    Stwierdziłam, że moje zapotrzebowanie na mocny i niezawodny o poranku trunek znacznie zmalało, więc zrezygnowałam z ponownego przygotowywania go. Udałam się na taras, z którego mieliśmy fantastyczny widok na najbliższą okolicę. Ptaki śpiewały, słońce grzało, a ja starałam się w pełni korzystać z tej cudownej aury. Zarzuciłam nogi na stół i zakładając na nos swoje okulary przeciwsłoneczne, zaczęłam nucić pod nosem Stairway To Heaven. I nagle zrobiło się o wiele bardziej przyjemnie, choć zdawać by się mogło, iż ten fakt już w swojej prostocie osiągnął punkt kulminacyjny.
    Gdy zbliżałam się do drugiej zwrotki, zauważyłam Julie, która prawie nieprzytomna, rozwaliła się na fotelu naprzeciwko mnie z butelką zimnej wody w ręku. Nie pytałam o wiele, bo już na moje dociekliwe spojrzenie zbyła wszystko dłonią. Zaśmiałam się cicho i umilkłam, jednak ona w przerwach pomiędzy kolejnymi łykami poprosiła, żebym nie przestawała śpiewać. Tak więc w pełni oddawałam się wcześniej wykonywanej czynności, w dalszym ciągu wcielając się w rolę Planta, gdy przejście do mojego ulubionego momentu w tej piosence uniemożliwił mi głośny i irytujący pisk dochodzący z pokoju u góry oraz zachłyśnięcie się napojem przez Clarke, a także głośne zaskoczenie z jej strony, wyrażone w formie krótkiego:
    - O kurwa.
    W gruncie rzeczy mogłabym wybuchnąć śmiechem, bo wszystko zaprezentowało się komicznie, jednak mój humor od samego rana nie był najlepszy, a niepokój o relacje pomiędzy uczestnikami wyjazdu przez kłótnię Ann i Duffa jedynie się pogłębił. Wymieniłam się spojrzeniami z brunetką i obie skierowałyśmy nasz wzrok ku górze, wsłuchując się w odgłosy dochodzące z sypialni McKagana.

~Perspektywa Duffa~
 
        Wywróciłem oczami kolejny raz podczas tej zupełnie bezsensownej wymiany zdań, a raczej masy krzyku i wywoływanego przez blondynkę zamieszania, które właściwie nie powinno mieć miejsca. Robić awantury bez powodu? Czemu nie. Specjalność naszych ukochanych i niezastąpionych kobiet. Co z tego, że mam rację, jak i tak jej nie mam. Logiczne.
    Pochłonięty swoimi, jakże głębokimi refleksjami, na temat relacji pomiędzy płciami przeciwnymi, niemal w ostatniej chwili zdążyłem chwycić Ann za nadgarstek, kiedy to kierowała swoją rozłożoną dłoń w kierunku mojego policzka, w wiadomym celu.
    - Co to, kurwa, miało być?! – krzyknąłem, ściskając jej rękę.
    - Jesteś zwyczajną świnią, McKagan! – pisnęła i podjęła kolejną próbę wyrwania mi się.
    - Cudownie – rzuciłem, uśmiechając się sztucznie. – Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? – zapytałem milutkim i mocno przesłodzonym tonem. Kobieta spojrzała na mnie zdezorientowana, po czym splunęła mi w twarz. No tego to chyba, kurwa, za wiele!
    - Co ty odstawiasz, idiotko? – wypaliłem, zaciskając szczękę i przecierając nienaturalnie szczypiące mnie oko.
    - Upiłeś mnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie mogę spożywać wysokoprocentowych trunków. Daję sobie rękę uciąć, że napastowałeś mnie, bo co innego robiłbyś stojąc nade mną w samych bokserkach o świcie? I ty się jeszcze, bezczelny frajerze, pytasz, co ja odstawiam? Ja?! – rzuciła, wyrzucając swoje ręce w górę, kończąc tym samym swoje wyliczanie. Już przygotowywałem się do uciszenia jej w jakiś konkretny sposób, gdy do pomieszczenia weszła Alex. Zajebiście, jeszcze jej mi tutaj brakowało.
    - Puka się – burknąłem w kierunku brunetki.
    - Tobie to wychodzi znacznie lepiej – odparła, niby to obojętnie i kąśliwie, aczkolwiek nie uważam, że była to nieświadoma riposta, a raczej komplement, który z dumą przyjąłem w milczeniu.
    - Super, teraz wymieniajcie się wrażeniami ze wspólnych chwil spędzonych w sypialni. Poczekam, bo przecież mamy w cholerę czasu! – krzyknęła Annie, która poczuła się chyba urażona tym, iż nie jest w centrum zainteresowania. Zarówno ja, jak i Alex, przenieśliśmy nienawistne spojrzenia na blondynkę, którymi przed momentem raczyliśmy siebie. Uwielbiam, jak Jenkinson się denerwuje i stara się ukazać swoją dominację. Jest wtedy jeszcze bardziej urocza niż zwykle. Hm, o czym ja to… Ach, tak! Pieprzone egoistki to chyba jedno ze stwierdzeń, które w chwili obecnej idealnie odzwierciadlało postawę w teorii płci pięknej. Dobra, może i w praktyce nogi przy nich miękły, ale… Kurwa!
    - Oboje jesteście siebie warci! – znów krzyk blondynki, który przyciągnął do mojej sypialni także będącego w niespecjalnie dobrym humorze Rose’a. Wokalista stanął w drzwiach i zmierzył wszystkich widocznie zdenerwowanym spojrzeniem. Chyba nie był zadowolony z przebywania Alex w moim towarzystwie, jednak fakt jego nerwów jedynie bardziej mnie usatysfakcjonował. Po chwili milczenia, krótko zakomunikował:
    - McKagan, mógłbyś wyprowadzić swojego zwierzaka na spacer.
    Te słowa wywołały nie tylko we mnie, lecz także i w obu kobietach niezłe zdezorientowanie, zważywszy na to, iż nie byliśmy w posiadaniu żadnego zwierzęcia. Nasze spojrzenia chyba dały Rudemu pierwszorzędny sygnał, nakazujący dokończenie swojej myśli. A że Rose od zawsze był typem człowieka, który nie tylko nie przebiera w słowach, ale także nie boi się ukazać swoich myśli niezależnie od towarzystwa, przemówił dobitnie:
    - Weź stąd tę sukę i niech w końcu przestanie szczekać – po czym opuścił pomieszczenie z odwiecznie towarzyszącym jego wybuchom hukiem.
    Być może wyjdę na niezłego skurwiela, ale cała ta sytuacja mnie rozbawiła, przez co musiałem powstrzymać się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Nie pomogła mi w tym niestety mina Annie, która jasno wskazywała na to, iż blondynka wybuchnie zaraz nieopanowanym płaczem. W chwili, gdy parsknąłem, zaczęło się naprawdę ostre przedstawienie:
    - Banda ćpunów i alkoholików! W dodatku pełna zboczeńców z jebaną nimfomanką na czele! Wracam do ojca, a wy pożegnajcie się ze swoją sławą! Tak was załatwię, że na zawsze popamiętacie Brownów! – krzyczała Finley, w międzyczasie wytykając nas palcami i zbierając poszczególne elementy swojej garderoby. Stałem wraz z Alex wpatrując się w rozhisteryzowaną blondynkę i dopiero w chwili, gdy pożegnała nas powtórną informacją, iż jesteśmy pierdolnięci i trzaskając wszystkimi kolejnymi drzwiami, które napotkała na swojej drodze, wyszła z domku, zwróciliśmy nasze spojrzenia na siebie.
    - Chciałam dobrze, a wyszło jak zawsze – skwitowała brunetka. Wzruszyłem jedynie ramionami, po czym zrobiłem krok w kierunku kobiety. Ta, jakby przestraszona, skierowała się w kierunku wyjścia, skąd zapytała jeszcze krótko:
    - Nie boisz się, że zrealizuje swoje groźby? – na co prawie bezgłośnie i bliski śmiechu odpowiedziałem przecząco, po czym brunetka pozostawiła mnie samego w pomieszczeniu. Cóż za naiwne stworzenie.
    Chwytając gitarę w rękę, rzuciłem się na łóżko, w celu ułożenia linii melodycznej do wymyślonej przeze mnie wczoraj piosenki. Być może za tekst mógłbym zostać wyśmiany, a także porównany do największego erotamana, ale mimo wszystko byłem dumny, iż udało mi się zapamiętać to, co wczoraj zostało przeze mnie powołane do życia. Czasami warto pozostać najtrzeźwiejszym spośród towarzystwa i nie odchodzić od zmysłów w wyniku działania spożytego, w naszym przypadku w często nieograniczonych ilościach, alkoholu. I dzisiaj czułem się naprawdę dobrze, więc jak widać, nie upijanie się także może nieść za sobą jakieś plusy. Choć, jak wiadomo nie od chwili obecnej, stan upojenia jedynie zwiększa poczucie szczęścia, więc do rewelacyjnego samopoczucia brakowało mi jedynie kilku łyków czystej, którą oczywiście miałem w swoim pokoju.
    Spędzając czas z moją nową kochanką, jaką była butelka umiłowanej wódki, przysłuchiwałem się rozmowie Ann z Brownem. Blondynka wrzeszczała do telefonu, wyrażając dezaprobatę dla każdej myśli swojego ojca. Jasonowi oberwało się między innymi za stwierdzenie, iż nie powinna ona opuszczać domków, a jedynie wyrzucić stąd nas, bo przecież były one ich własnością, na co kobieta zareagowała histerycznym śmiechem, zarzucając ojcu, że porównał ją do pustej lali – jakby nią nie była. Przeciągająca się od kwadransa konwersacja chyliła się ku końcowi, gdy i ja żegnałem swoją towarzyszkę, pociągając z gwinta ostatniego łyka jej zawartości.
    Muszę przyznać, iż dla mnie właśnie takie chwilowe zbliżenia były najlepsze. Szybka akcja, zero uczuć, emocji, zaangażowania, zobowiązań. Dostajesz to, czego chcesz, a przy okazji i twoja wybranka jest zadowolona. Uczciwa wymiana. Tyle, że często oparta na mocno popierdolonych zasadach, które ukazują się światu dopiero po fakcie. Różnie bywa w tym mocno popapranym świecie. Jednak bez ryzyka nie ma zabawy, a adrenalina jest zdecydowanie tym, czego wszyscy pragną. Często nawet kosztem chorób wenerycznych, ale na wszystko jest jakieś lekarstwo, prawda? No, prawie wszystko. Złamanego serca nie da się posklejać, ale rzeżączkę da się zniwelować karmą dla rybek. Ale to tak w ramach ciekawostki. No co, nigdy nie mieliście do czynienia z taką dolegliwością? Pff, jasne, już wam wierzę.
    Gdy w końcu usłyszałem dźwięk odjeżdżającego samochodu, odetchnąłem i przyciągając swojego akustyka bliżej siebie, zacząłem zwinnie przesuwać palcami po jego gryfie, starając się wykrzesać z siebie najlepszy układ chwytów, na jaki tylko było mnie stać. Słowa spisywałem na parapecie czarnym markerem, który znalazłem w jednej z szuflad kuchennych wczorajszej nocy. Niech wielmożni państwo Brown mają po nas jakąś pamiątkę.
    W tworzeniu nie pomagały mi rozmowy dochodzące z tarasu. Dziwne, że wszyscy po ulotnieniu się Finley z naszego otoczenia, jakby nagle się ożywili. Tak, wszyscy darzyliśmy ją jednaką sympatią. W każdym razie nieco uciążliwe stawało się też nieustające nakłanianie mnie do opuszczenia mojego azylu. Było mi tutaj nadzwyczajnie dobrze, dlatego też starałem się ignorować wszelakie zachęty do zejścia i zaszczycenia pozostałych moją obecnością. Miałem wyborową towarzyszkę, w gwoli ścisłości już kolejną, więc czego chcieć więcej? Zresztą od zawsze, jeśli już się za coś brałem, wolałem to doprowadzić do samego końca. Dlatego na kolejne zawołanie Hudsona:
     - Duff, chodź do nas!
    Odpowiedziałem dobitnym:
    - Pierdol się!
    Po którym nastała przyjemna dla ucha cisza. Cisza z przymrużeniem oka, rzecz jasna. Jednak jak na nich, było wyjątkowo spokojnie. No, teraz mogę w pełni oddawać się temu, co lubię najbardziej.
    Łyk z butelki, kilka słów ląduje na parapecie, kilkanaście poprawek chwytów, w międzyczasie przerwanych pociągnięciem zawartości naczynia i tak na zmianę, aż do ukończenia niebywale chwytliwego dzieła, z którym przesiedzieć w samotności musiałem jeszcze kilka godzin, aby wszystko dopracować do perfekcji i je zaakceptować. W końcu musiało ono ujrzeć także światło dzienne i uzyskać przychylność Rose’a, a na byle jaką opinię pod moim adresem nie zgodzę się pod żadnym względem. Co to, to nie. Dlatego też sugerowałem sobie wszelakie zmiany, aż do w chwili, w którym Cornshucker ujęło moje serce w całej swojej postaci. Ha, pozostali będą zachwyceni!
    Zaproponowałem więc sobie opicie swojego geniuszu, a, że względem spożycia trunków nigdy nie bywałem asertywny, i tym razem nie byłem w stanie odmówić. Ale czy mi to przeszkadzało? Skądże. Czułem się z tym kurewsko dobrze.
 
~Perspektywa Slasha~
 
    Rose'a gdzieś wywiało, Annie z Bóg wie jakiego powodu pojechała z ojcem do domu, a Duff, który miał nam do wyjaśnienia kilka kwestii, zamknął się w swoim tymczasowym azylu i skupiał się nad nową piosenką. No, przynajmniej nie był bezużyteczny.
    Siedziałem z dziewczynami i Stevenem na tarasie, w czasie gdy Izzy starał się udobruchać naprawdę mocno wkurzonego Jasona. Jego poddenerwowany ton głosu i nędzne tłumaczenia prawdopodobnie nie wróżyły niczego dobrego. A rzucenie słuchawką w wykonaniu Stradlina już na pewno nie zapowiadało żadnych satysfakcjonujących wieści.
    - Jutro rano mamy stąd wyjechać - mruknął, rzucając się na fotel i chowając swoje oczy za szkiełkami swoich okularów przeciwsłonecznych.
    - To było do przewidzenia - stwierdziła Alex, a wszystkie spojrzenia powędrowały na nią. - No co?
    - Dlaczego tak uważasz? - zapytałem, nieco poruszony takim oświadczeniem.
    - Z wami nie da się nudzić - odparła, niby z uśmiechem, jednak wciąż wyczuwałem w tym aluzję w kierunku nas, jako mężczyzn. I takie łagodzenie słów wcale mnie nie kupowało, ale nie byłem zwolennikiem drążenia bezsensownych tematów, więc zdecydowałem się postawić na konkrety.
    - Zostało nam jeszcze trochę Danielsa, więc wypadałoby to opróżnić.
    - Ja odpadam - mruknęła Julie, a Stev jedynie zaśmiał się nad jej uchem, spotykając się z niemałym oburzeniem ze strony brunetki.
    - Ja też - zakomunikowała Alex.
    - Ty się po prostu boisz, że wymiękniesz - stwierdziłem, unosząc dumnie głowę do góry.
    - Co? Ja przy tobie? - parsknęła. - Jasne, że tak - dodała, teatralnie wzdychając na samą myśl przegranej.
    - W takim razie udowodnij - powiedziałem, stawiając przed nią pudełko pełne Jacków. - Kto wypije więcej, wygrywa.
    - Chyba żartujesz - popukała się po czole.
    - Dawaj, Alex! Pokaż, że dziewczyny to wcale nie takie niezaradne lale - zaczęła nakręcać ją Julie. Wszyscy momentalnie przysiedli się bliżej stolika.
    - Na trzy zaczynamy - nakazałem, podając jej pierwszą butelkę. - Raz... Dwa... T... - zatrzymałem się, aby ziewnąć. - Trz... - tutaj odkaszlnąłem.
    - Hudson, idioto! - krzyknęła poirytowana brunetka.
    - Trzy! - wypaliłem i oboje w błyskawicznie szybkim tempie przystąpiliśmy do konsumpcji trunków. Walczyliśmy zacięcie, na początku szliśmy nawet łeb w łeb, jednak przy połowie pierwszej butelki, Mała zaczęła odpadać. Starała się jednak nie dać tego po sobie poznać. Moja krew!
    Ostatecznie skończyliśmy po drugiej butelce, gdyż przy jej końcu Alex musiała szybko udać się do toalety. A ja, jako starszy brat, dzielnie jej towarzyszyłem, podtrzymując włosy brunetki, gdy jej żołądek kompletnie odmówił posłuszeństwa. Cóż. Szkoda, że tak szybko odpadła, bo ja dopiero zaczynałem nabierać rozpędu. Czymże jest dla mnie taka rozgrzewka?
    Zaczynał zapadać zmrok, gdy wszyscy delektowaliśmy się ciszą na tarasie. Alex spała pod kocem, cholernie wykończona. Kurde, było mi jej szkoda, bo nie dość, że wczorajsza noc była męcząca względem alkoholu, to jeszcze dzisiaj ją nim dobiłem. Wybacz, maluchu.
    Dzierżąc w dłoni Danielsa, penetrowałem wzrokiem otoczenie. Clarke siedziała wtulona w ramię Adlera, gdyż zrobiło się już nieco chłodno, Stradlin trzymał w ustach kawałek jakiejś suchej trawy, a ja wsłuchiwałem się w czyjeś kroki, które zaczynały stawać się coraz głośniejsze.
    - Co tam, Axlusiu? - zapytałem rozkosznym tonem głosu, gdy Rudzielec wparadował na drewniane wzniesienie. Pokazał mi jedynie środkowy palec i zatrzymał się przy śpiącej brunetce. Chwilę mierzył ją wzrokiem, aż w końcu zdecydował się zabrać ją na górę. Rano się pokłócili, a teraz bawi się w bohatera i romantyka. Nie mam pojęcia, co szanowny pan Rose ma w głowie, ale fajnie, że dla brunetki jest w stanie wyciszyć się i poukładać sobie coś w tej swojej pierdolniętej główce.
    Jakieś burknięcia i wysyp przekleństw zmusiły mnie, abym obejrzał się za siebie. Ach, tak. Rose'owie mijali się z McKaganem w drzwiach.
    - Duff - gwizdnąłem do basisty, który ostatecznie zdecydował się odpuścić w ostrej wymianie zdań z Axlem. Podszedł do naszej grupy i także przysiadł przy stole. Obdarzył mnie poirytowanym spojrzeniem i oschłym zapytaniem:
    - Czego? - na które zmuszony byłem zareagować skarceniem go. Nic mu nie zrobiłem, więc po co skacze z ryjem? Mógłby być nieco bardziej rezolutny.
    - Masz - powiedziałem i wręczyłem mu do rąk butelkę Jacka. - Dzięki tobie i twoim romansom jutro wracamy do Los Angeles, więc dzisiaj całą noc pijemy. Zdrowie twojej, jebanej, dupy, McKagan - powiedziałem, stukając brzegiem swojej butelki o jego. Basista obdarzył mnie zdziwionym spojrzeniem, które w pełni olałem. Miałem mu się tłumaczyć? Ciekawe po co. Zresztą za swoje czyny się odpowiada. Sprawiedliwość dosięgnie każdego. I to zawsze, bezwzględnie na czas i miejsce.

~Perspektywa Julie~

        Siedząc na przysłowiowych bagażach, dosłownie i w przenośni, chyba żadne z nas nie wyróżniało się dobrym humorem. Pomiędzy poszczególnymi jednostkami, podobnie jak i całą ekipą, panowała stosunkowo napięta atmosfera, której próbę zniwelowania podjął już chyba każdy z nas. Jak zapewne łatwo się domyślić, niefortunnie. Za każdym razem kończyło się to jakimś uszczypliwym żartem, przepełnionym ironią, albo kąśliwą uwagą, która aż odbierała chęci do jakichkolwiek dalszych poczynań. Wszystko prezentowałoby się prawdopodobnie lepiej, gdyby Gunsi wraz z Alex wracali już do swojego domu, a ja znów towarzyszyłabym rodzinie Brownów. Zapewne każdy miałby odrobinę lepszy humor, zważywszy na fakt powrotu do własnych czterech ścian i izolacji od szarej rzeczywistości, która znów kopnęła każdego z osobna w dupę. A pozostając w naszym aktualnym położeniu, nikt za bardzo nie wiedział, za co właściwie ma się zabrać. Wszystkie rzeczy zostały już spakowane i generalnie odeszły w niepamięć, razem z początkową chęcią sprawdzenia, czy aby na pewno nic nie zostało pominięte. Gunsi rozproszyli się gdzieś po okolicy, a ja wraz z Alex przebywałyśmy w domku, nie rozmawiając jednak ze sobą. Dzisiejszy dzień, pomimo wczesnych godzin, naprawdę zapowiadał się fatalnie.
    Szczerze powiedziawszy, nie miałam najmniejszej ochoty wracać do domu Jasona i jego córki, więc wcale nie uśmiechało mi się oczekiwanie na mężczyznę, który już lada moment miał zjawić się na terenie należącym tylko i wyłącznie do niego. Było mi cholernie głupio za to, jak się zachował wobec tych ludzi i naprawdę nie miałam pojęcia, jaką rekompensatę mogłabym zaoferować im w ramach przeprosin. Patrząc prawdzie w oczy, ja nie miałam do cholery niczego. I pomimo osiągniętej pełnoletności, wciąż pozostawałam zależna od innego człowieka, którego w dodatku ledwo znałam.
    Jeśli chodzi o kwestie, wobec których czułam się niezręcznie, niepodważalnie zaliczała się do nich także moja relacja ze Stevenem. I nie chodzi tutaj o to, że mam jakieś zastrzeżenia do tego przeuroczego Pudla. Absolutnie. Przyznam nawet, że przez te kilka dni zdążyłam polubić go chyba najbardziej spośród członków całej jego rodzinki, co wcale nie wyklucza, że inni także nie zdobyli mojej sympatii. Chodzi raczej o sytuację, która miała miejsce nie wczorajszej, a jeszcze wcześniejszej nocy, pomiędzy mną, a Stradlinem.
    Nie mam pojęcia, która była godzina, gdy razem z, jak mi się wydawało, Stevenem, trafiliśmy do łazienki. Poczułam wobec niego to coś, wiedziałam, że jest to dobry moment, aby pozwolić na większe zbliżenie między nami, zwracając uwagę choćby na fakt, że wszyscy pogrążeni byli we śnie. Moja głupota dopiero w chwili, gdy mężczyzna zaczął nieco ociężale obcałowywać moją szyję, a ja zatopiłam palce w jego włosach, pozwoliła mi zorientować się, że nie mam do czynienia z Adlerkiem, a jedynie z rytmicznym, który chyba niezupełnie kontaktował. Przeprosiłam go i jeszcze szybszym tempem, aniżeli tym, którym kierowałam się do łazienki, wróciłam z brunetem do przedpokoju, gdzie ułożyłam go spać, co na szczęście nie wymagało większego wysiłku. Wydaje mi się, iż nie był to środek nocy, gdyż do samego rana już nie zmrużyłam oka, a zdawał się być to naprawdę krótki odstęp czasowy.
    Cała ta sytuacja spowodowała, że wczoraj nie dość, że czułam się koszmarnie z powodów fizycznych, to i psychika nie dawała mi spokoju. Nie miałam pojęcia, czy przeprosić Stevena za to, co właściwie nie miało miejsca, skoro i tak nie jesteśmy parą, czy też odwoływać się do osoby Izzy’ego z tłumaczeniem, że nie miałam żadnych większych zamiarów wobec niego. Miałam mieszane uczucia, bo nie wiedziałam, czy rytmiczny cokolwiek pamiętał. Z jednej strony mogłam się tłumaczyć, ale tym samym narażałam się na wyśmianie, jeśli Stradlin niczego by sobie nie przypomniał. Szlag mnie trafiał, bo nie wiedziałam, w którą stronę powinnam iść, aby rozwiać swoje wątpliwości i nikogo nie zranić. A co, jeśli Izzy pomyślał, że czuję wobec niego coś więcej? Nie, niemożliwe. Cholera jasna, co za paranoja! Co ja zrobiłam?
    Nie miałam nawet zamiaru tłumaczyć się tym, iż dragi oraz alkohol odebrały mi zdolność logicznego myślenia, bo to chyba jedna z najgorszych rzeczy, które mogłabym zrobić w tym momencie. Bałam się, że kogoś zranię i zupełnie nie wiedziałam, co robić.
    W tamtej chwili, jak na zawołanie zjawiła się Alex ze szklanką soku w ręce i przysiadła obok mnie na schodach, zmuszając tym samym moją osobę do tego, aby postawić się nieco do pionu i dać spokój łokciom, które zaczynały mnie już pobolewać od ciężaru opartej na nich głowy.
    - Co się dzieje? – zapytała Jenkinson swoim zatroskanym tonem głosu i pogładziła mnie po plecach. – Mów, co ci leży na sumieniu, zawsze to lżej, jak się komuś wygadasz.
    I to jej z reguły błahe zapewnienie mnie przekonało. Po prostu. Nie musiała dłużej nalegać, po prostu zasypałam ją milionem swoich myśli, które zniosła z anielską cierpliwością i przyswoiła w niebywale wyrozumiałej postawie.
    - W dodatku okropnie męczy mnie to, że będę musiała się z wami rozstać – zakończyłam dosyć smętnie swój wywód, za który pod koniec ostatecznie jeszcze przeprosiłam brunetkę. Nie lubiłam się nad sobą użalać, więc ten pomysł okazał się niestety niepomyślny, gdyż jedynie przyprawił mnie o dodatkowe zmartwienia na temat własnej beznadziejności. Nigdy się nikomu nie zwierzałam, więc takie poczynania w towarzystwie Gunsów były dla mnie nowością i, nie oszukujmy się, dosyć ciężkim przeżyciem. Zawsze wolałam zachowywać wszystko dla siebie. Czułam wtedy większą swobodę, nikt nie mógł mnie zdominować. Tylko i wyłącznie ja miałam kontrolę nad własnym życiem, co w pełni mi odpowiadało.
    - Julie, jedziemy – zakomunikował mi głos Browna w chwili, gdy Alex zbierała się do ułożenia jakiegoś pocieszenia mnie. Może to i lepiej? Ale zaraz, nikt nie będzie mi mówił, co mam robić! Nawet ten pieprzony pedancik. W ogóle skąd on się tu tak nagle wziął? – A wy, możecie już opuścić to miejsce – powiedział, wskazując dłonią na drzwi, których próg sam ledwo przekroczył. Cała rodzinka z rezydencji, zwaną Hell House, posłusznie wykonała rozkaz Jasona.
    Przez dłuższy czas stałam samotnie przy samochodzie tego jakże wpływowego biznesmana. Nie miałam zamiaru przebywać w środku z tą kretynką, która dla atrakcji postanowiła znowu zepsuć wszystkim humor swoją obecnością.
    Gunsi tłoczyli się przed swoim vanem, oczekując na Stradlina, który rozmawiał, a raczej tłumaczył się i gorączkowo przepraszał Browna. Co za niezręczna sytuacja.
    - Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy – szepnął mi na ucho Steven i szybko musnął moje usta, po czym wciskając mi jakąś zwiniętą karteczkę w dłoń, odszedł w kierunku samochodu Gunsów. Przez dłuższą chwilę stałam zdezorientowana, ściskając podarunek od perkusisty w ręce. Kiedy już odprowadziłam ich pojazd wzrokiem do momentu na szosie, w którym zniknął on za gęstwiną drzew, poczułam, jak uderza we mnie poczucie przyjemnego ciepła i euforii. Coś jakby uniosło mnie wysoko i czułam się taka lekka, niczym nieograniczona.
    Jak to jednak bywa w szarej rzeczywistości, coś skutecznie zrzuciło mnie na Ziemię z tej wyjątkowej i nieosiągalnej dla zwykłego, wiecznie pesymistycznie nastawionego do realiów człowieka galaktyki, obijając skutecznie całe moje ciało i duszę, która natychmiastowo, pod wpływem głosu klaksonu i nieprzyjemnych komentarzy pod moim adresem ze strony mojej pseudo rodziny, została opustoszona ze wszystkich pozytywnych uczuć. Schowałam szybko karteczkę do tylnej kieszeni spodni i wpakowałam się do samochodu, w którym Annie już szykowała dla mnie swoją, jakże interesującą i poruszającą, gadkę na temat tego, z kim mam do czynienia i co powinnam zrobić. Oczywiście miałam głęboko w dupie jej słowa, więc niewiele zapamiętałam z wywodu blondynki, dziękując jej pozdrowieniem środkowym palcem. Los Angeles, wracam cię podbić! I to nie w samotności, czy niezrozumieniu, o nie. Znając takich ludzi, już nigdy nie zaznam tego okropnego uczucia. Mój zasób na funkcjonowanie w nim został w końcu wyczerpany. Nareszcie.

~~~
Pod tym rozdziałem nie zostawię długiej informacji dla Was, powiem jedynie krótko: fajnie, że to wszystko idzie w takim kierunku, który przyprawia mnie o niejeden szczery uśmiech na mojej twarzy. Bardzo cenię Wasze zaangażowanie w moją twórczość i każdą opinię, którą po sobie zostawiacie. Fajnie, że coraz więcej osób nie boi się skomentować danego rozdziału. Mam nadzieję, że się to utrzyma, więc oby tak dalej, Drodzy Czytelnicy!
Pogoda zrobiła się cudowna, weekend majowy rozpoczęty, więc jest i wiele czasu na samorealizację. Ja do szkoły wracam nie w ten, a kolejny poniedziałek, więc już w ogóle liczę na to, iż będę wypoczęta i w pełni sił, czego życzę także i Wam.
Tradycyjnie, przeczytane? Więc czekam na komentarz. Podbijcie trochę statystyki!
Buźka, kochani, do następnego!
  

 

10 komentarzy:

  1. 💖💖💖 Pięknie no..
    I tak jak za każdym razem nie jestem w stanie zdecydować, która perspektywa jest najlepsza, gdyż wszystkie są genialne!! Zaczynam czytać i mówię sobie : "Perspektywa Alex boska", a zaraz mówię to samo o każdej innej. Z której strony nie ugryzłabyś tematu, jest perfekcyjnie. Buźka 💖

    OdpowiedzUsuń
  2. O jej :D. Wiesz chyba co myślę. :D Super rozdział jak zresztą zawsze! <3 Rose zazdrosny o Duffa, aww. XDD Może Alex w końcu poczuje coś do naszego blondaska, a może jednak coś do niego czuje, ale nie chce się do tego przyznać. :D Kocham Axla ale jak już wcześniej mówiłam jestem team Mckagan <3. Slash jak zawsze kochany i miły, kocham tego człowieka. Jak można go nie lubić? :'D Izzy jak to Izzy zawsze tajemniczy, małomówny i zaskakujący. :3 Steven... :D Kochany perkusista <3 Szkoda, że musiał zostawić Julie, ale jak widać, niedługo sie znowu spotkają. :D Jak ja nienawidzę tej Annie, rozpieszczona, zadumana w sobie kretynka. Oby się więcej tutaj nie pojawiła.. Co do Julie to bardzo fajna dziewczyna, młodziutka, ale nie głupia. Myślę, że może wprowadzić trochę spokoju hmm może nie spokoju, ale "dobrej aury" do domu Gunsów. No nic.. czekam na kolejny rozdział. Jak zwykle genialnie sis! :D <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem wprost zachwycona tym wszystkim. To jak opisujesz odczucia bohaterów, jest fenomenalne i bardzo trafne według mnie. Powodzenia przy następnych rozdziałach, które będą i tak genialne rzecz jasna :D Tylko tak dalej !

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeju cudowne jak zawsze zresztą ❤ uwielbiam twój styl i to w jaki sposób opisujesz to wszystko. Świetnie ci to idzie ❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepraszam za spóźnienie, ale nie miałam ostatnio czaru aby tu wpaść i przeczytać rozdział. Dlaczego nie potrafię się przekonać do Duffa ;-; ? Wydaje mi się, że jakoś nie potrafi tak mocno kochać Alex,tak jak Axl. No ale dowiemy się tego w następnych, weny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja również Przepraszam ale nie miałam ostatnio czasu.Więc tak mam nadzieję,że między Alex,a Axlem wszystko się ułoży i Duff nie będzie się wtrącał.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. No i pięknie <3 Tak jak obiecałam przeczytam kolejne i postaram się skomentować co do jednego. Postać Annie bardzo mnie denerwuje, nie przekonuje mnie swoim rozpieszczonym, dziecięcym zachowaniem. ( kogo by ono przekonywało?) No Rose i jego pierdolnięta główka, ma jakieś częste odchyły, do tego jeszcze Duffy co się z nim dzieje? ;-; Ja rozumiem, że się zakochał i nie jest mu łatwo, ale to głównie przez niego jest tyle zamętu i chaosu. No, cóż rozdział wypadł świetnie i lecę czytać następne.
    ~Carrie

    OdpowiedzUsuń
  8. Ok, tym razem tak na szybko, bo jak zwykle mam za mało czasu, a chciałabym przeczytać jak najwięcej.
    Najbardziej w całym tym rozdziale podoba mi się perspektywa Julie. Kiedy zobaczyłam, że postanowiłaś ją dodać, obawiałam się, że może być sporo niedociągnięć, bo piszesz z perspektywy kogoś innego, ale było bardzo dobrze. Podoba mi się tam zwłaszcza dodanie wątku Izzy'ego oraz fragment, w którym Julie żegna się ze Stevenem. Mam nadzieję, że o tej dwójce będzie potem jak najwięcej.
    Od samego początku, kiedy Duff wspomniał o tej piosence, wiedziałam, że to Cornshucker, ha! Ta satysfakcja, kiedy okazało się, że miałam rację!
    Serdecznie pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
  9. 46 year old Assistant Media Planner Randall Aldred, hailing from Whistler enjoys watching movies like ...tick... tick... tick... and Tai chi. Took a trip to Historic Centre of Mexico City and Xochimilco and drives a Ford GT40 Roadster. Odwiedz strone glowna

    OdpowiedzUsuń