niedziela, 15 maja 2016

~ Rozdział 16 ~

Take me down
To the Paradise City



~Perspektywa Axla~

    Szedłem przed siebie, nawet nie odwracając się na nawoływania osoby, która ciągle powtarzała moje imię. Zawziętym, choć niepewnym krokiem mijałem kluby, z których dochodziła głośna muzyka, rozprzestrzeniająca się na odległość kilkudziesięciu metrów po Sunset Strip. Starałem się zachować wyluzowany, a także i pewny siebie wyraz twarzy, choć w głębi duszy te wszystkie emocje zaczynały przejmować nade mną kontrolę. Nie wiedziałem, gdzie podziać wzrok, a moje dłonie wciąż krążyły pomiędzy kieszeniami, a swobodnym ich ruchem w czasie chodu. Niewątpliwie zachowywałem się nienaturalnie, co w gruncie rzeczy mogłoby przykuć jakiekolwiek spojrzenia. Mogłoby, ale znajdowałem się w pieprzonym Los Angeles, gdzie wszyscy żyli własnym życiem, o ile nie byli już nieprzytomni, zwłaszcza o tak przebojowej godzinie, która pijacko malowała się na zegarach.
    - Coś cię dręczy? – Usłyszałem nad uchem seksowny szept, na którego dźwięk aż się wzdrygnąłem. – Mogę ci pomóc zniwelować twoje problemy – kontynuował tajemniczy głos. – Za jedyne sto dolarów – zakończyła donośnym głosem jakaś prostytutka, która natychmiastowo wyciągnęła w moją stronę swoją dłoń. Miałem ochotę zdzielić ją po pysku i już nawet podniosłem dłoń, jednak gdy zauważyłem przerażenie w jej oczach, podobne do tego, które kiedyś spostrzegłem w oczach Alex w mojej obecności, szybko zaniechałem tego czynu i odszedłem od zdezorientowanej dziwki, która starała uchować się od ciosu, odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość.
    Kilka metrów dalej dosłownie wpierdoliłem się na skrzyżowanie, gdzie nadjeżdżająca taksówka o mało nie zrównała mnie z asfaltem. Kierowca zaczął trąbić, jednak ja ze wzrokiem wbitym w ziemię podążałem niezmiennie szybkim krokiem przed siebie. Oczywiście ktoś zupełnie niespodziewanie musiał mnie z tego rytmu wybić.
    - Czy ciebie już całkiem popierdoliło?! – wykrzyczała nade mną ta blond łepetyna, gdy w końcu zeszliśmy z ulicy, wznawiając ruch. Wyszarpnąłem się z jego uścisku, który złożył na moim ramieniu i zapytałem:
    - Mnie? – nie oczekując odpowiedzi, szybko dodałem. – Jakby się dobrze zastanowić, to chyba tak.
    - Wracamy do domu – wycedził perkusista przez zęby, a ja nawet nie próbowałem oponować. Spuściłem swój rudy łeb ponownie w dół i powróciłem do rozmyślań nad swoją beznadziejnością. Głęboki temat, muszę przyznać.
    Zbliżając się w okolice Hell House, przystanąłem i oznajmiłem swojemu towarzyszowi:
    - Muszę się napić – na co ten jedynie odwrócił się i spojrzał na mnie z pogardą. – Muszę się napić – powtórzyłem znacznie dobitniej.
    - Nie wiem, czy jeszcze pamiętasz, ale twoja dziewczyna leży w szpitalu – zaczął, teatralnie gestykulując i starając się opanować zdenerwowany ton głosu. – Ale jak widać, ciebie to nie obchodzi! – warknął na mnie po chwili.
    - Po pierwsze to stul ten pysk, Pudelku, dobrowolnie, bo inaczej będę zmuszony pomóc ci to zrobić siłą – syknąłem, doskakując do mężczyzny i łapiąc go za ubrania. – A po drugie, gdybyś był błyskotliwszy, może wpadłbyś na genialny pomysł, dzięki któremu moglibyśmy się tam dostać – skwitowałem, puszczając blondyna.
    - Jesteś pierdolnięty – powiedział, jednocześnie wskazując bezwładnie ręką na pojazd, który stał pod naszym Piekielnym Domem. – Zamówiłem ją jakiś kwadrans wcześniej.
    - Chodźmy już – rzuciłem, biorąc głęboki oddech.
    Kiedy tylko wsiedliśmy do taksówki, Steven podał kierowcy adres, pod który miał nas dostarczyć. Gdy silnik został uruchomiony, a samochód ruszył, momentalnie się wyłączyłem, wlepiając mętne spojrzenie w szybę. Obserwowałem ulice, które z każdą chwilą wypełniały nowe postacie. W ciemnych uliczkach, w razie nagłego zapotrzebowania, wciąż czaili się dealerzy, a prostytutki ziewając, spacerowały w pobliżu najbardziej obleganych klubów, które powoli zaczynały stawać się opustoszałe. No tak, w końcu na tę, w teorii, zbuntowaną młodzież w domach czekali zaniepokojeni rodzice. Cóż się dziwić staruszkom? Los Angeles nocą to naprawdę piekielnie niebezpieczne miejsce. Miasto Upadłych Aniołów dopiero wtedy ukazywało wszystkim je odwiedzającym swoje prawdziwe piękno.
    Kilkaset metrów dalej, po niezliczonej ilości niebywale dłużących się sekund, taksówka gwałtownie się zatrzymała. Podniosłem się w siedzeniu z nadzieją, że już jesteśmy na miejscu, kiedy to zauważyłem, jak Steven wyskakuje z pojazdu. Przetarłem swoją twarz i zaczesując włosy do tyłu, wyjrzałem na ulicę, na której zauważyłem Julie prowadzoną przez Adlera. Brunetka była jakaś nieswoja i gdy tylko przy mnie usiadła, obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem, nawet się nie witając.
    - Też miło mi cię widzieć – burknąłem, na co osiemnastolatka jedynie zgromiła mnie swoim spojrzeniem. Perkusista nerwowo gładził jej plecy, gdy schowała głowę pomiędzy kolana.
    Wodziłem opuszkami palców po szybie, rysując na niej jakieś nieregularne kształty. Układałem sobie w głowie to, co mógłbym powiedzieć Alex, gdy ją zobaczę. Nawet nie wiedziałem, co właściwie się stało. Nie wiedziałem, czy żyje, czy nie przyjdzie mi zastać na miejscu potwierdzenia swoich najgorszych przeczuć. Nerwowo wystukiwałem szybki takt na swoim kolanie, analizując całe to zdarzenie i za nic nie byłem w stanie przyswoić sobie faktu, iż to wydarzyło się naprawdę. Że Alex, moja Alex, leżała właśnie w miejscu, od którego sama chciała mnie uchronić.
    W tamtej chwili poczułem, jakby coś we mnie uderzyło. Fala gorąca i ogromnych wyrzutów sumienia, które zaserwował mi potężny natłok wspomnień i faktów, których nie byłem w stanie skojarzyć i odnosiłem wrażenie, jakbym obcował z nimi pierwszy raz. Kiedy nieco zaszalałem z heroiną, Alex weszła do pokoju i zrobiła awanturę. Pokłóciliśmy się, a potem już się nie widzieliśmy.
    - Jedź szybciej! – krzyknąłem, szarpiąc panicznie za zagłówek fotela taksówkarza. – Przyspiesz, skurwysynie! Ja nie mogę jej stracić!
    - Jeżeli ten pan się nie uspokoi, będę zmuszony was wysadzić – zakomunikował poważnym, choć nieco przestraszonym głosem mężczyzna w podeszłym wieku.
    - Nie mogę jej stracić, nie teraz – zaskomlałem, próbując opanować łzy cisnące się do oczu i wpasowując się głębiej w fotel. – Nie mogę…
    Reszta drogi upłynęła mi na opanowywaniu się, a w szczególności niezwyczajnie trzęsących się dłoni. Kiedy kolejny raz trzepnąłem fotel siwego kierowcy, gotowy był nas już wyrzucić, jednak Julie postanowiła uratować sytuację i wręcz wybłagała, aby tego nie robił, gwarantując, iż dopłaci mu dodatkowe dwadzieścia dolarów.
    - Przecież to spora część twojej dziennej stawki – powiedział Steven, kręcąc głową z niedowierzaniem.
    - Są rzeczy ważniejsze od pieniędzy – odpowiedziała brunetka. – Dość – dodała, odwracając się od blondyna, który widocznie chciał podjąć z nią kolejną bezsensowną dyskusję.
    Spoglądałem w niebo, opierając głowę o brudną szybę, przy której walało się mnóstwo zdechłych much. Obserwowałem je przez dłuższą chwilę z obrzydzeniem, aż w końcu w pełni skupiłem się na kontemplowaniu wzrokiem gwieździstego nieba, na którym nie sposób było dostrzec chociażby jedną chmurę. Księżyc świecił intensywnie, podobnie jak wtedy, gdy zabrałem Alex na spacer nad jeziorem. Spędziliśmy wtedy wspólnie naprawdę cudowną noc. I pomyśleć, że to może się już nigdy więcej nie powtórzyć.
    Wzdrygnąłem się, gdy poczułem jak ciepła dłoń Julie pogładziła wierzch mojej. Przymknąłem powieki na dłuższą chwilę, a następnie zwróciłem spojrzenie w kierunku brunetki, która obdarowała mnie ciepłym i pokrzepiającym uśmiechem. Nie byłem jednak w stanie się jej odwdzięczyć. Nie było mnie stać nawet na jeden blady uśmiech. Clarke położyła mi głowę na ramieniu, obejmując mnie. Przez chwilę nie do końca wiedziałem, czego oczekuje, ale gdy przypomniała mi się nasza ostatnia podróż z Alex, przyciągnąłem ją bliżej siebie, zanurzając nos w jej włosach. Odnosiłem wrażenie, jakby to nie Clarke, a właśnie Jenkinson była tuż obok mnie. Znowu.
    - Byłam na ciebie wściekła, gdy dowiedziałam się, co zrobiłeś – zakomunikowała po chwili, odrywając się ode mnie i krzyżując ręce na piersi. Całemu naszemu zbliżeniu z zazdrością przyglądał się Steven. – Jednak kiedy teraz zobaczyłam, jak to przeżywasz… Rose, nie zgrywaj dupka. Kochasz ją. A ona kocha ciebie.
    - Albo kochała – odparłem po chwili, głośno przełykając ślinę.
    - Przestań pierdolić – skarciła mnie. – Udowodnij sobie i jej, że właśnie takie uczucie was łączy. Wszystko na pewno się ułoży – dodała, gładząc wierzch mojej dłoni.
    - Ona mi tego nigdy nie wybaczy – kontynuowałem niechętnie. – Chciałbym w to wierzyć.
    - A w co wierzysz? Nie odpowiadaj. Axl, wierzysz w miłość. I tego się trzymaj – wraz z tymi słowami, taksówka zatrzymała się pod szpitalem. – Idź do niej i udowodnij, że jest dla ciebie najważniejsza. Bez kłamstw i unikania tematów – nakazała, a następnie obdarzając mnie ponownie pocieszającym uśmiechem, szybko mnie przytuliła i udała się do perkusisty, który natychmiastowo objął ją ramieniem. 


~Perspektywa Slasha~
 

    Siedzieliśmy wraz ze Stradlinem na korytarzu, po którym powolnym, wręcz ślimaczym tempem, co chwilę przechadzały się pielęgniarki. Spuściłem głowę w dół i zatapiając dłonie w burzy swoich loków, starałem się nie odejść od zmysłów. Cholernie martwiłem się o Alex, a już od dobrych dwóch godzin, czyli od chwili, w której dotarliśmy do szpitala i przypadkiem natrafiliśmy na lekarza, który zakomunikował nam, że wszystko jest pod kontrolą, nikt nie zwrócił się do nas z żadną informacją o stanie zdrowia kobiety. Spoczywaliśmy na tych idiotycznych krzesełkach przed salą, w której mieliśmy nadzieję znaleźć brunetkę, jednak w gruncie rzeczy żaden z nas nie wiedział, gdzie ona tak właściwie jest. A McKagan? O tym to już całkowicie ślad zaginął. Dobrana z nich para, ich współpraca nigdy nie prowadzi do czegoś dobrego.
    Poczułem ogromną ochotę, aby się nieco znieczulić, jednak zważając na fakt, że musiałem pozostać na nogach przez jeszcze długi czas, sięgnąłem jedynie po papierosa, którego szybko włożyłem do ust i rozpocząłem poszukiwania zapalniczki. Gdy uważnie penetrowałem swoje kieszenie, jakiś zachrypnięty głos zwrócił się do mnie:
    - Tutaj się nie pali – osoba ta niestety nie miała szczęścia, gdyż nawet nie podniosłem na nią swojego wzroku, a jedynie obdarowałem pięknym ukazaniem środkowego palca, powracając do wcześniej wykonywanej czynności.
    - Slash – mruknął poirytowany Stradlin, na którego wskazujące skinienie spojrzałem na gotującą się ze złości salową.
    - Pani wybaczy – powiedziałem najmilszym tonem głosu, a kobieta już chwilę później kręcąc głową i szurając butami, odeszła od nas, kierując się do pokoiku, w którym to wszystkie te cudowne i troskliwe pielęgniarki odbywały przerwy - Mam ochotę coś rozpierdolić, albo przynajmniej obdarować pewną pracownicę kilkoma dobitnymi słowami – stwierdziłem, odprowadzając kobietę wzrokiem, na co Izzy ponownie skinął głową. To się nazywa niekonfliktowy człowiek.
    - Co ty kombinujesz? – zapytał po chwili, uważnie przyglądając się swoim butom. Nie odpowiedziałem mu jednak na zadane przez niego pytanie, a jedynie otworzyłem drzwi od sali znajdującej się naprzeciwko. Wsunąłem się do niej niemal bezszelestnie, jednak mój cudowny plan przerwał głośny pisk, należący do, jak mniemam, kobiety, przez której gwałtowną reakcję musiałem zatkać uszy palcami. Odwróciwszy się przodem do matki, która właśnie starała się uciszyć, karmione przez upływem chwili, dziecko, momentalnie szybko oddaliłem się za drzwi. I jak na złość spotkałem za nimi lekarza, rozmawiającego z dziwnie rozpromienionym Stradlinem. Doktor w podeszłym wieku jeszcze raz mu pogratulował, a kiedy zniknął za pierwszym z zakrętów, brunet zaniósł się śmiechem.
    - Czego on ci gratulował? – zapytałem, mierzwiąc swoją fryzurę.
    - Zostałem ojcem małej Emily! – krzyknął rozradowany, gdy przechodziła obok nas jedna z pielęgniarek. Kiedy nas minęła, rytmiczny opanował się i wręcz wypchał mnie za drzwi oddziału, w którym się znajdowaliśmy. – Widzisz? – zapytał.
    - Położniczy? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
    - Masz już odpowiedź na to, dlaczego nie spotkaliśmy jeszcze lekarza zajmującego się Alex. Gratuluję,  geniuszu.
    Parsknąłem cicho, wyrażając dezaprobatę dla naszej głupoty, jednak chwilę później zmuszony zostałem do ukrycia śmiechu za swoją czupryną. Zespół medyczny, składający się z trzech lekarzy i dwóch pielęgniarek, wywoził właśnie uśpioną brunetkę z jednej z sal operacyjnych.
    - Jak ona się czuje? – zapytałem, doskakując do jednego z mężczyzn. Zmierzył mnie on jedynie spojrzeniem pełnym niepokoju i podał skrawek papieru, na którym szybko i niedbale coś odnotował. Starałem się ułożyć litery w choć jedno sensowne słowo, jednak w ogóle mi to nie wychodziło. Dopiero w chwili, gdy Stradlin przechwycił kartkę i odwrócił ją do góry nogami, byliśmy w stanie dowiedzieć się, co właściwie stało się z kobietą.
    - Złamanie kości promieniowej w ręce lewej i ujawnienie zaawansowanej anemii. Drobny wstrząs mózgu 
i… - czytał Izzy, jednak ja nie byłem w stanie dotrwać do końca. Ta lista przerażała mnie coraz bardziej z każdym wypowiedzianym przez gitarzystę słowem. 
    - Skończ – nakazałem, zsuwając się bezsilnie na krzesło. Czy to wszystko naprawdę nie może się już skończyć?
    - Pójdę dopytać, co z Duffem – zakomunikował rytmiczny, kładąc papier na fotelu obok. Momentalnie po niego sięgnąłem, aby następnie uważnie śledzić tekst, który został na nim zamieszczony. Dotrwawszy do końca, moim oczom ukazała się krótka informacja: sala 105. Nie zważając na nic, podniosłem się z miejsca i szybkim krokiem skierowałem się pod pomieszczenie, w którym miałem nadzieję zastać swoją młodszą siostrę.
 

~Perspektywa Julie~
 

    Przemieszczenie się z parkingu do szpitala szło nam w piorunująco szybkim tempie. Miałam szczerą nadzieję, że cała ta sytuacja zakończy się szczęśliwie, bo naprawdę nie miałam sumienia podążać wzrokiem za widocznie przybitym Rosem, któremu w gruncie rzeczy obiecałam, że wszystko będzie dobrze. Niby banalne słowa, ale co innego mogłam zrobić? Ostatnią z rzeczy, na których aktualnie by mi zależało to dobitne zranienie kogokolwiek z tej ekipy.
    Szybkie szarpnięcie moim ciałem i jego nagłe zatrzymanie, wywołało we mnie swego rodzaju zdezorientowanie. Popatrzyłam na stojącego przede mną blondyna, którego prawą część twarzy delikatnie muskało słabe światło nielicznej ze stojących na ulicy lamp. Perkusista wręcz naparł na mnie całym ciężarem swojego ciała i wydawać by się mogło, że ma bardziej wyrafinowane zamiary, aniżeli te, które już chwilę później dotarły do moich uszu w postaci wielu pytań. Z potoku słów wydostających się z ust Stevena, zdążyłam wyłapać tylko jedno zapytanie: czy jesteśmy parą?
    - Stev – mruknęłam, ciężko wzdychając, gdy jeździł nosem po mojej szyi. – Przestań. Słyszysz? – zapytałam nerwowo, czując, że tracę nad sobą kontrolę.
    - A co ja mogę poradzić na to, że cię, kurwa, kocham? – zapytał, niemal wykrzykując te słowa, i odsuwając się ode mnie, zaczął mocno gestykulować.
    - Na razie to ty jesteś, kolego, naćpany i nie wiesz, co mówisz – stwierdziłam, kładąc dłonie na jego ramionach.
    - A wiesz, po co to zrobiłem? – rzucił, jakby z wyrzutem. – Chciałem się przekonać, że to, co czuję, jest jak najbardziej prawdziwe. Niezależnie od tego, czy jestem pijany, naćpany, czy po prostu trzeźwy.
    Przygryzłam nerwowo dolną wargę i spuściłam wzrok. Nie wiedziałam, co mogłabym mu odpowiedzieć. Ba. Nie wiedziałam, jak powinnam postąpić, żeby go nie zranić. Popcorn był wyraźnie pod wpływem silnych emocji, które wręcz targały całym jego ciałem. Chodził nerwowo w kółko, a ja jedynie podążałam spojrzeniem za jego cieniem, który malował się na chodniku.
    - Steven, wrócimy do tego, okay? – zaczęłam niepewnie. – Na razie musimy dotrzeć do Alex i sprawdzić, co z nią.
    - Nie – burknął agresywnie, odwracając się do mnie plecami. – Nie i, kurwa, nie! – krzyknął, patrząc się na mnie spojrzeniem pełnym nienawiści.
    - Co? – wydukałam po chwili. Nie, to niemożliwe. Ja nie mogłam bać się tego rozkosznego Pudla, który zdobył moje serce całą swoją okazałością. Nie ma mowy.
    - Po co przedłużać? – warknął. – Powiedz mi to od razu!
    - Ale co ci mam powiedzieć?
    - Że nic z tego nie będzie, a wtedy przestanę robić sobie złudną nadzieję!
    - Steven, posłuchaj – powiedziałam, biorąc głęboki oddech. – Co zmieni to, iż oznajmię ci, że czuję do ciebie coś więcej? Może to jedynie zepsuć nasze relacje, nic więcej. Takie zapewnienia o uczuciach nigdy nie kończą się dobrze. Nie lepiej jest tak, jak jest?
    - Nie. Powiedz mi, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, a przestanę cię kochać.
    - Jeżeli po takim oświadczeniu uda ci się to zrobić, będzie oznaczało to tylko jedno – oznajmiłam, przechodząc obok mężczyzny – że nigdy tak naprawdę mnie nie kochałeś.
    - A może po prostu wolisz Rose’a? – zapytał, uśmiechając się sztucznie. – No, przyznaj. Świetnie ci było w jego objęciach?
    - Zajebiście – skwitowałam nerwowo i skierowałam się w stronę wejścia do budynku.
    - Ciekawe, czy Alex zareaguje tak samo entuzjastycznie na kolejną zdradę ze strony jej idealnego i ukochanego Axlunia – wrzeszczał mężczyzna, krocząc kilka metrów za mną.
    - Wiesz co? – wysyczałam, zatrzymując się. Wbijając palec w klatkę piersiową blondyna, wycedziłam przez zęby – Właśnie straciłeś w moich oczach to, co zyskałeś bez kiwnięcia palcem – po czym szczelniej zamykając uścisk na pasku od torebki, wbiegłam do budynku. Zdecydowałam się na spontaniczne zagranie. Postanowiłam obejść cały szpital, byleby tylko nie musieć konfrontować się z tymi wypindrzonymi pielęgniarkami, które od samego patrzenia na nie, mocno działały mi na nerwy. 
 

~Perspektywa Alex~
 

    Kiedy otworzyłam oczy, momentalnie uderzył we mnie blask oślepiającego, białego światła. Przysłoniłam sobie twarz dłonią, przez moment delektując się błogostanem. Chwilę później został on jednak dobitnie zaniechany. Moje ciało przeszył nagły, uporczywy ból, przez który gwałtownie podniosłam się do góry, pogarszając tym samym swoje aktualne położenie. Jęknęłam przeciągle, gdy opadłam na poduszkę i ciężko dysząc, zaczęłam ocierać kropelki potu, które poczęły uwidaczniać się na moim czole.
    - Gdzie ja jestem? – zapytałam, jednak mój głos był tak słaby, że sama ledwo siebie usłyszałam.
    - Może jeszcze niebo to nie jest, ale dobrą muzykę i przystojnych mężczyzn wciąż tu mają – zakomunikował doskonale znany mi głos. Wyciągnęłam dłoń w kierunku gitarzysty, a ten momentalnie ujął ją w swoje ręce. – Dobrze, że jesteś.
    - To samo mogłabym powiedzieć o tobie – wychrypiałam, na co Mulat szybko zareagował.
    - Ty już lepiej nic nie mów – nakazał, a w jego głosie wybrzmiała troska. – Martwiłem się, mała.
    Skinęłam jedynie głową i przymknęłam oczy. Zmęczenie dawało mi się we znaki, pomimo faktu, że dopiero kilka minut temu wróciłam do życia.
    - Slash, okropnie bolą mnie kości – powiedziałam ostatkiem sił.
    - Zawołać lekarza? – zapytał, zrywając się z miejsca. W odpowiedzi pokiwałam twierdząco głową.
    Zanim zjawił się doktor, upłynął dobry kwadrans. Zza szklanych drzwi kilkukrotnie wyłoniła się twarz Julie, która wyglądała na okropnie zmęczoną. Starałam się posłać jej choć blady uśmiech, jednak nawet on przyszedł mi z nieopisaną trudnością. Większość codziennych czynności zdawała się stanowić dla mnie coś niewykonalnego. Siwobrody mężczyzna podał mi leki, kroplówkę i poinformował o kilku formalnościach, które wypadły mi z głowy niemal w tej samej chwili, w której do mnie mówił.
    Czas płynął szybko. Na dworze zaczęło świtać, jednak pomimo tego czułam się okropnie ospała. Slash wytrwale przy mnie czuwał, czule gładząc moją dłoń i opowiadając, co właściwie się wydarzyło. Zerwałam się gwałtownie na myśl o Duffie.
    - Co z nim? – zapytałam na jednym tchu, patrząc wyczekująco na Hudsona. – Slash, co z Duffem? – dopytywałam, niemal zalewając się łzami. Nie uzyskawszy odpowiedzi, opadłam bezsilnie na łóżko i zaczęłam płakać. – On nie żyje, tak? Nie chcesz mi powiedzieć, że jego już nie ma. – Wyrzucałam z siebie wszystko, co wpadało mi do głowy.
    - Mała, uspokój się – mówił Mulat, kładąc dłoń na moim rozpalonym czole. – Spróbuj zasnąć.
    - A ty byś zasnął? – rzuciłam z wyrzutem. – Zasnąłbyś, gdybyś trwał w nieświadomości, czy ktoś ważny dla ciebie w ogóle jeszcze żyje?
    - A widzisz, żebym tej nocy chociaż zmrużył oko? – zapytał, a w jego oczach pojawił się żal. Dopiero wtedy zrozumiałam, jak dwuznaczne okazały się moje słowa.
    - Przepraszam – wyszeptałam, gdy po mojej twarzy spłynęła kolejna łza, nieco chłodząc moje gorące policzki. Chcąc się nieco wyciszyć, zmrużyłam powieki i zdawało mi się, że wraz z chwilą, w której Slash zaczął nucić pod nosem tekst dobrze znanej mi piosenki, zupełnie odpłynęłam do krainy spokojnego snu.
    Obudziłam się nagle, gdy tylko nasilające się krzyki zaczęły rozprzestrzeniać się po pomieszczeniu. Nie otwierałam jednak oczu, a jedynie przysłuchiwałam się gorączkowej wymianie zdań, spośród której rozpoznać mogłam jedynie dwa głosy – ten, należący do Slasha oraz kolejny, będący własnością Izzy’ego. Kolejne dwa stanowiły dla mnie tajemnicę.
    - Nie, to panowie nie rozumieją – zakomunikował mężczyzna ze strasznie niskim tonem głosu. – Musimy porozmawiać z panią Jenkinson natychmiast, a jeśli śpi, to proszę ją obudzić. Inaczej będziemy zmuszeni zrobić to siłą.
    - Zmuszanie ludzi do robienia rzeczy niemoralnych, sprawia wam satysfakcję? – zapytał grzecznie Stradlin, jednak jego próba złagodzenia sytuacji została zagłuszona przez Hudsona.
    - Świetnie. W takim razie, jeśli spełniamy już swoje zasrane zachcianki, to proponuję, abyś po dobroci mi obciągnął, bo jeśli nie, będę zmuszony nakłonić cię do tego siłą – Mulat zaczął naśladować mężczyznę.
    - Jeszcze jeden wyskok, szczeniaku, a was aresztujemy – zawiadomił właściciel znacznie wyższego głosu.
    - O, proszę. Jeszcze jeden chętny. Rewelacja – zachwycał się teatralnie gitarzysta. – Widzisz, Izzy? I dla ciebie mam odpowiednią partię.
    - Proszę natychmiast się uspokoić, bo pańskie zachowanie podchodzi pod napaść na funkcjonariuszy.
    - Wiesz co? Możesz sobie wsadzić te wszystkie, jebane, paragrafy i inne bzdury! – krzyknął w końcu Slash. – Alex jest po poważnym wypadku, ledwo przeżyła, nie minęła nawet doba od tego pieprzonego zdarzenia, ale nie, no oczywiście, przecież jest w stanie składać, pierdolone, zeznania!
    - Mike, wyprowadź go – nakazał pękaty policjant i już chwilę później jego wspólnik wyprowadzał stawiającego się Mulata.
    - Ja muszę przy niej zostać! – krzyczał Slash, którego wrzask wzmożył ruch na korytarzu. Nie dość, że samą swoją prezencją wzbudzał spore zainteresowanie, to zamieszanie, które wywołał, jedynie pogłębiło tę kwestię.
    Ziewnęłam przeciągle i przetarłam oczy, zwracając na siebie tym samym uwagę policjanta. Poprosił on Stradlina o wyjście, a ten jedynie bezgłośnie powiadomił mnie, że gdyby coś się działo, mam go natychmiast zawołać.
    Już po kilku minutach byłam wolna. W gruncie rzeczy cała ta rozmowa nie była taka zła, jak wyeksponował ją Slash. Nie zmęczyłam się też w jakiś wybitny sposób. Opowiedziałam o wszystkim w sposób, w jaki zapamiętałam tamten wyjazd. Funkcjonariusz opuścił pomieszczenie, do którego już chwilę później wkroczyła Julie, Steven oraz poczciwy Izzy. Uśmiechnęłam się blado na ich widok, po czym nakłoniłam, aby usiedli i czuli się, jak u siebie. W towarzystwie nawet ból zdawał się nie być aż tak uciążliwy. Fakt faktem, nie miałam nawet czasu, aby o nim myśleć. Chwila wytchnienia od przyziemnego życia przy tej ekipie była wręcz wskazana. Momentami nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, dlatego wręcz błagałam, aby wstrzymali się od niektórych spostrzeżeń. Nawet najmniejsza przyjemność w postaci czerpania szczęścia nie była widocznie dla mnie wskazana. Na całym ciele bowiem odczuwałam wtedy intensywny ból.
    Wszyscy byli widocznie zmartwieni, jednak nikt nie chciał tego okazywać. Ukrywanie prawdziwych emocji, które nakładały się na siebie wewnątrz, doskonale weszło każdemu w nawyk. Zdawać by się mogło, że w naszych relacjach na wszystko było miejsce: dobrą zabawę, muzykę i wszelakie wyskoki, ale nie starczało już przestrzeni dla szczerości. Błąd. Ona była zawsze. Jednak w chwili obecnej przykryta została niebywałą troską i zamartwianiem się, jeden o drugiego.
 

~Perspektywa Axla~
 

    Obiecałem sobie, że pójdę do niej i zawalczę o to, co właściwie mogło zostać uznane w chwili obecnej za stracone. Jednak nie byłem w stanie po prostu wejść do tego szpitala, pokonać długie, wąskie korytarze, a następnie stanąć twarzą w twarz z osobą, którą… No właśnie. Którą co? Zdradziłem? Poniżyłem? Miejsca na bzdety i zapewnianie o bezwarunkowej miłości już nie było. Zawiodłem sam siebie, ale także i ją.
    Siedziałem na krawężniku przy parkingu i paliłem nerwowo kolejnego papierosa. Zdecydowałem się, że ponowię próbę wejścia do budynku, gdy skończę delektować się smakiem nikotyny. Zaciągając się dymem, obserwowałem, jak coraz to większe ilości piachu i drobnych kamieni przelatują po opustoszałych ulicach. Krążyłem wzrokiem po okolicy, co rusz zatrzymując go w coraz to innym miejscu. Między innymi na jakimś nieudolnym graffiti, wyeksponowanym na murze, które miało być chyba formą ukazania miłości dla jakiejś małolaty, dla której zupełnie nieznany mi chłopak stracił głowę. Patrzyłem i w niebo, które rozpromienione zostało już przez wdzięcznie widniejące na nim słońce.
    Wiele myślałem przez te kilka godzin. Wspominałem przeszłość, analizowałem teraźniejszość i starałem się rozgryźć przyszłość, jednak w końcu stwierdziłem, że to, co niezbadane, jest najpiękniejszą rzeczą na Ziemi. Podobnie, jak miłość. Można o niej mówić, pisać, śpiewać, ale czy ktokolwiek tak naprawdę jest w stanie ją zdefiniować?
    Słowa Julie głęboko wsiąknęły do mojego mózgu. Fakt, kochałem Alex. I to mocniej, niż mógłbym powiedzieć. Tylko jak mógłbym udowodnić jej, że jest dla mnie najważniejsza?
    Zgasiłem czubkiem buta niedopałek po papierosie i ociężale podniosłem się z chodnika. Ponownie udałem się pod budynek, który zdawał się być dla mnie obiektem najcięższej decyzji w życiu. Wziąłem kilka głębokich oddechów i zdecydowałem się wejść do szpitala. Przemierzałem korytarze powoli, jakby z obawy, że będę stanowił tu jedynie niepotrzebną jednostkę, której ktoś za moment zechce się pozbyć. Mierzyłem niepewnym wzrokiem ciemne zakątki budynku, szukając pomieszczenia, w którym mógłbym znaleźć swoją ukochaną.
    Nie będę ukrywał – wielokrotnie się zatrzymywałem. Siadałem na krzesłach, opierałem się o ściany. Byłem tchórzem. Ale ja po prostu bałem się spojrzeć w jej piękne, niebieskie oczy i dostrzec w nich choć odrobinę bólu.
    Męcząc się z wyrzutami sumienia, jakby w jednej chwili zrozumiałem, jak mógłbym udowodnić Alex, że jest ona tą jedyną. Przełknąłem głośno ślinę i pewnym krokiem udałem się w głąb ostatniego korytarza, który został mi do pokonania.
    Usłyszawszy znajomy głos należący do Stradlina, zdecydowałem się wejść do pomieszczenia, z którego on dochodził. Nacisnąłem klamkę i nie zastanawiając się ani przez moment, wypaliłem:
    - Wyjdź za mnie.
    Wszyscy spojrzeli na mnie, jak na kompletnego wariata. Chyba właśnie kierowali się do wyjścia, gdyż poruszali się powoli, komunikując się półszeptem. Obrzuciłem ich pewnym siebie spojrzeniem, w którym ostateczną niepewność wychwycił Izzy.
    -  Śpi – zakomunikował mi, nie kryjąc się z uśmiechem. – Ale wydaje mi się, że będzie szczęśliwa, gdy zobaczy cię, jak się obudzi. Ciągle o ciebie pytała – dodał i wraz z rozpromienioną, choć ziewającą Clarke, i dziwnie zdenerwowanym Stevenem, opuścił salę.
    Wziąwszy do ręki krzesło, przystawiłem je bliżej łóżka kobiety. Była okropnie blada i widać było, że nawet oddychanie sprawia jej trudność. Delikatnie wziąłem do ręki jej dłoń i eufemistycznie ucałowałem.
    - Wygłupiłem się, co? – zapytałem raczej sam siebie, niż kobietę, z uśmiechem. – Może to i lepiej. Więcej spokoju dla ciebie.
    Odniosłem wrażenie, jakby brunetka niespokojnie się poruszyła. Gładząc jej dłoń, wyjrzałem za okno i wróciłem myślami do tego, jakie konsekwencje mogłoby ponieść za sobą moje nagłe wystąpienie. Ucieszyłem się, że przebywała ona samotnie w pomieszczeniu. Chociaż czy czyjaś obecność wpłynęłaby na moją prośbę? Pewnie, że nie. Zrobiłbym to tak, czy inaczej. Wróciłem spojrzeniem na twarz kobiety, która na moment się przebudziła.
    - Axl? – zapytała cicho.
    - To ja, kochanie – zakomunikowałem, całując ją w czoło.
    - Gdzie jest Duff? – wychrypiała, a ja po chwili, w której nagły ścisk w gardle ustąpił, nakazałem, aby jeszcze pospała. Brunetka mocno ścisnęła moją dłoń, a ja poczułem się zupełnie obojętnie. Wyrzucałem sobie zdradę, a ona otwarcie pytała o McKagana. Czy miałem więc się czym przejmować? My chyba nie potrafiliśmy być ze sobą naprawdę. Jeszcze odrobinę czasu. Jeszcze trochę cierpliwości, a to wszystko jakoś się potoczy. W każdym razie miałem taką nadzieję. 


~~~
Aktywność średnia, rozdział o wszystkim i o niczym. Zdecydowałam się jednak w końcu zasiąść do pisania, gdyż w przyszłym tygodniu wyjeżdżam z klasą do Chorwacji i różnie to może być z kolejną dawką mojej historii. Mam jednak w planach jeszcze jednego Gunsowego one-shota i może rozdział, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie. Czas pokaże.
A Wy, pokażcie, że jesteście. Czytasz = komentujesz. Przy okazji motywujecie autora. Widzicie ile dobra?
Muszę przyznać, iż jest to bardzo sentymentalny fragment. Dużo w nim moich emocji, w ogóle wiele w nim mnie. I powiem szczerze, że jakoś przy nim obstaję - polubiłam go, jest taki inny niż wszystkie. Bardzo emocjonalny. Ma w sobie to coś.
No, ale ostateczna ocena należy do Was.
Buźka i powodzenia jutro!

     

11 komentarzy:

  1. Długo czekałam na ten rozdział ;) miałam ochotę na dreszczyk emocji , ale go nie znalazłam,nie no w sumie był , ale nie taki jakiego oczekiwałam i chyba o to mi chodzi ... Nie mówię ze jest źle bo nie , ale dup* nie urywa , mówiąc szczerze , a o to ci chyba chodzi :) czekam na kolejny rozdział , pełen zawirowań :D ��. Udanego wyjazdu i dużo weny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Będę jak Alex. Co z Duffem?!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszyscy bardzo wyczekiwali na twój kolejny rozdział ja również.
    Mam nadzieję że jak Axl i Alex już sobie wszystko wyjaśnia to będzie ok, a te słowa Axla jak wszedł do pokoju, no po prostu coś cudownego.;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie będę pisać o własnych odczuciach, gdyż je już dziś ode mnie osobiście usłyszałaś, więc ustosunkuję się do przeczytanego przeze mnie komentarza. Rozdział rozdziałowi nierówny, jeden podoba nam się bardziej, inny mniej i to normalne. Dlatego mam nadzieję, iż nie weźmiesz do siebie słów jakiejkolwiek krytyki, z którejkolwiek strony (nie mam tu na myśli rzeczowej, potrzebnej krytyki, tylko bezcelowe uwagi).
    Wspomnę jeszcze raz tylko, iż w tym rozdziale zwracałaś szczególną uwagę na detale i uczucia towarzyszące bohaterom. Rozdział był bardziej melancholijny, niż zwykle i dlatego był niesamowity (w pozytywny sposób). Czekam na nasz wyjazd Mała 😍

    OdpowiedzUsuń
  5. Tyle czekania i jest ! Co tu będę komentować, wiem jak bardzo Axl kocha Alex. Nie dziwię się mu, że jest niepewny, miłość to spore uczucie. Uff no mam nadzieję, że będzie wszystko dobrze. You know, Axl i Alex będą razem i sobie wszystko wytłumaczą, no i Axl nie będzie się wadzić z Duffem.
    Rozdział dobry, jak wszystkie. Czekam na następny, weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Spokojny i pełen uczuć rozdział ;) czekam na kolejny :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak zwykle świetnie <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Wybacz ze tak późno, ale jestem. Rozdział bardzo dobry, jak zawsze. Tak jak napisalas - dużo w nim emocji i dużo w nim Ciebie. Widać ze wszyscy kochają Alex i ze Axl takze kocha ja ponad wszystko. Szkoda, ze musiała stać się taka tragedia żeby to zrozumiał. Nie rozumiem go pod względem zazdrości o Duffa. Po prostu zapytała co z nim, a on już od razu ze łee juz mam to w dupie itp. Ehh... Porywczy Rose.. Generalnie powiem Ci, ze jest to jeden z fajniejszych rozdziałów i naprawdę gdy go czytalam to poczulam emocje które targały nimi wszystkimi. Jeżeli kiedyś zostaniesz dziennikarka to będę czytać wszystko, co napisałaś. Do następnego ❤

    OdpowiedzUsuń
  9. Genialny rozdział. Taki czuły Axl nie jest częstym zjawiskiem w ff, ale mimo to ogromnie polubiłam sposób w jaki go wykreowałaś. Ciekawe, co z Duffem. Lecę czytać następny.

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział świetny, przepełniony uczuciami jak i wieloma opisami. To może zacznę od końca. Jedyne co mi się w nim nie podobało to ta zazdrość Rose'a. Alex martwi się o swojego przyjaciela, basistę zespołu on, także miał wypadek, a Axl znów ma na myśli zdrady i inne. No Panie Rose czas przejrzeć na oczka, bo jednak jemu nie przeszkadza szopa włosów jaką ma Slash XD. No cóż, widać ze brunetka kocha tego małpiszona, a on jest chorobliwie o nią zazdrosny. Czytając rozdział zamurowało mnie, że Stradlin zostaje ojcem! Na początku się nie połapałam, bo to przecież ja xd Szkoda mi się zrobiło Stevena, liczył jednak że mu wyjdzie z Julie i tak się Popcorn zezłościł, że aż palnął jak zwykle coś głupiego. ( Jak, każdy z chłopaków, to ich wrodzony talent xd ) Ja kończę ten bezsensowny komentarz i już niedługo nareszcie będę na bieżąco. Pozdrawiam.
    ~Carrie

    OdpowiedzUsuń
  11. To jest już ten etap, gdzie nie wiem w sumie, co napisać, żeby nie powtarzać poprzednich komentarzy. No bo co? Doszłaś do poziomu, gdzie w sumie chyba jedyne, co mogę oceniać, to fabuła, bo przecież wiadomo, że reszta jest super. Trudno nie być monotematycznym. XD
    Powtórzę również treść poprzednich komentarzy spod tego rozdziału - bardzo emocjonalny, zwłaszcza jeśli chodzi o perspektywę Axla. Jest w sumie niczym wylew jego uczuć i przemyśleń, przeplatany odpowiednimi opisami zachowania bohatera lub też wyglądu otoczenia, nadającymi całości jeszcze bardziej refleksyjny charakter. Najbardziej tknęła mnie jednak rozmowa Axla z Julie. Czytając ją, rzeczywiście poczułam, jak bardzo Rose kocha Alex.
    Nawet w takim rozdziale nie zabrakło jednak zabawnych momentów, zwłaszcza w opisie z perspektywy Slasha. Izzy - ojciec, środkowy palec Slash i krzycząca matka z dzieckiem zdecydowanie przełamały smutny klimat tego rozdziału. W odpowiedni sposób oczywiście. Rozbawił mnie także początek, kiedy to okazuje się, że Steven goni Axla, by ten wrócił z nim do czekającej pod domem taksówki, i, nie wiem, czy słusznie, ale moment, kiedy Axl wpada do tego pokoju z okrzykiem "wyjdź za mnie", a ona śpi. XD Przepraszam, ale naprawdę wybuchłam śmiechem. XD
    Były też oczywiście momenty tragiczne, zwłaszcza ten, w którym wywozili Alex z jakiegoś pokoju i dali chłopakom jedynie kartkę z tymi wszystkimi uszkodzeniami ciała (w której tak nawiasem jest kilka błędów czysto anatomicznych, więc nie jest to aż tak istotne, ale jeśli chcesz wiedzieć jakich, to po prostu mi powiedz). Najbardziej tragiczny wydaje mi się jednak fakt, że nadal kompletnie nie wiadomo co z Duffem. Wątpię, żebyś go uśmierciła, jednak wydaje mi się to mocno niepokojące. Całkowicie rozumiem więc pytanie Alex pod koniec rozdziału.
    Jeszcze co do nazwy oddziału - wydaje mi się, że to powinien być raczej "oddział położniczy", a nie "ginekologia".
    No i mam jeszcze olbrzymią nadzieję, że Steven nie zaprzepaścił sobie właśnie potencjalnego związku, bo Ci dwoje byli naprawdę uroczy.
    Serdecznie pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń