~Perspektywa Stevena~
Szedłem, powoli powłóczając nogami za Julie, która szlochając, kroczyła roztrzęsiona przy boku Izzy'ego. Brunetka trzymała głowę na obojczyku rytmicznego, który sprawiał wrażenie, jakby właśnie milczeniem chciał nieco uciszyć buzujące w nas emocje. Obserwowałem ich z odległości kilku metrów z, co tu dużo mówić, nieukrywaną zazdrością. Cóż jednak mogłem poradzić na to, że polubiłem ją chyba za bardzo? I o ile przy jej relacji z Rosem nie odczuwałem podobnego uczucia, tak przy stosunkach Clarke z brunetem odnosiłem wrażenie, jakby niosły one za sobą jakieś niebezpieczeństwo, które ostatecznie zaskutkowałoby tym, iż moja postać w jej oczach uległaby całkowitemu odrzuceniu.
Zaraz. O czym ja mówię? Przecież ona mnie nienawidzi. I doskonale dała mi to do zrozumienia już kilka godzin temu. Dlaczego więc o tym myślę?
Parsknąłem pod nosem, reagując w ten sposób na stwierdzenie, które stało się odpowiedzią na moje pytanie. Swoim zachowaniem spowodowałem zwrócenie uwagi przez dwójkę kroczących przede mną znajomych. Widząc łzy w oczach Julie poczułem się beznadziejnie. Odniosłem wrażenie, jakby całe moje zaangażowanie w jakąkolwiek relację nie znaczyło kompletnie nic. I to stało się powodem nagłych wyrzutów sumienia, jednocześnie umiejętnie mieszających się ze złością i żalem. Powinność bycia przy brunetce kontra poczucie odrzucenia i chęć uzyskania rekompensaty w postaci jednakiego bólu z jej strony za ten, który mi zafundowała. Ale zaraz... Przecież to się, cholera, nijak do siebie miało.
Spuszczając głowę w dół, podążałem ociężale śladami swoich towarzyszy. Słońce właśnie wschodziło, drażniąc swoimi promieniami chodnikową płytę, na której wdzięcznie połyskiwały kawałki szkieł oraz puste strzykawki. Lampy, neony i wszelkie bilbordy zaczynały gasnąć, a bryza wiejąca od strony plaży delikatnie kołysała palmy, które swoją wysokością robiły naprawdę ogromne wrażenie. Dziwne, że wcześniej nie zwróciłem na to uwagi.
Przystanąłem na moment na chodniku i spojrzałem w niebo. Wydawało się być takie nieskazitelnie czyste, niesplamione żadnym ludzkim smutkiem, problemem czy zgorszeniem. Sprawiało wrażenie upragnionego raju, którego nie sposób zaznać na Ziemi.
Ktoś nagle odchrząknął, chcąc tym zachowaniem zwrócić na siebie moją uwagę. Odwróciłem się i ujrzałem Stradlina, obdarzającego mnie pytającym spojrzeniem. Skierowałem swe kroki w stronę otwartych drzwi naszego mieszkania, w których oczekiwała na mnie postać mężczyzny. Będąc w przejściu miałem zamiar się do niego uśmiechnąć, jednak nagle znów uderzyło we mnie rozgoryczenie. Przeszedłem więc obok rytmicznego, szturchając go barkiem i skierowałem się do salonu. Rzuciłem się na kanapę i zakładając nogi na stolik, zarzuciłem sobie dłonie na kark. Idealnie.
Przymknąłem oczy i słyszałem jedynie jeszcze krótką wymianę zdań pomiędzy Izzym, a Julie. Jeśli dobrze połączyłem fakty, dotyczyła ona snu i powiązanych z nim podstawowych elementów.
- Jebać możecie się w sypialni Rose'a. Wydaje mi się, że nieprędko wróci - krzyknąłem, celowo odwracając głowę w stronę drzwi wejściowych.
Moja sugestia nie została nawet krótko skomentowana. Ba. Nikt nawet nie pojawił się w salonie, aby jakoś zniwelować moje gadanie. Mieli na mnie totalnie wyjebane.
W gruncie rzeczy nie miałem nic złego na myśli ruszając Axla i tym samym Alex. Nie było ich akurat w pobliżu, więc wydało mi się, że niczym złym jest powiedzenie kilu słów na osobę, która aktualnie nawet tego nie usłyszy.
Pogrzebałem trochę po kieszeniach, aż w końcu znalazłem upragnioną, dzisiejszą i wciąż świeżą zdobycz. Wysypałem zawartość woreczka na stolik i początkowo przez dłuższy czas bawiąc się proszkiem, dzieląc go stopniowo na małe porcje, odpłynąłem myślami gdzieś daleko. Do świata, gdzie wszystko było zupełnie inne.
Pierwsza kreska.
Nagie kobiety w naszym salonie.
Druga kreska.
Nagie kobiety tańczące w naszym salonie w rytm pobudzającej zmysły muzyki.
Trzecia kreska.
Jeszcze więcej nagich kobiet tańczących w naszym salonie w rytm tej samej muzyki.
Czwarta kreska.
Ja pośród nich.
Piąta.
One na mnie, przy mnie, dookoła mnie.
Szósta.
Cholernie męcząca orgia.
Siódma?
Nie zdążyłem jej już nawet wciągnąć.
~Perspektywa Izzy'ego~
Wychodząc z pokoju, w którym spała Julie, starałem się cicho zamknąć za sobą drzwi. Nie chciałem obudzić brunetki, która i tak miała już ponadprzeciętny problem z zaśnięciem. Wszystkie emocje towarzyszące wizycie w szpitalu jedynie wzmocniły to zjawisko. Podobnie, jak prostackie zachowanie Pudla. Julie nie była w stanie poradzić sobie z tym w samotności. I pomimo silnego charakteru, ją także pokonało w życiu coś, czego nigdy by się nie spodziewała. Miłość. Wyraziste uczucie, do którego ani ona, ani Steven nie mieli zamiaru się przyznać. Unikali tematu, kłócili się, wymieniali niegodne ich relacji stwierdzenia, a tak naprawdę wciąż zerkali na siebie z utęsknieniem, nie mogąc znieść tego, że przez własny upór nie mogą zamienić ze sobą choćby krótkiego zdania. A pomimo tego żadne z nich wciąż nie zamierzało odpuścić.
Jeszcze raz rzuciłem okiem na skulone ciało kobiety, które leżało na moim łóżku. Twarz Julie zdawała się sprawiać wrażenie niespokojnej, a brunetka cały czas zaciskała w dłoni kawałek kołdry. Wyglądała naprawdę uroczo w mojej, przydużej na nią koszulce, jednak moją ambiwalentność pogłębiał niepokój, który spłynął na mnie zupełnie nieoczekiwanie. Zręcznym pociągnięciem zatrzasnąłem drzwi od pokoju w sposób taki, że zawiasy nie zamierzały kolejny już raz odmawiać posłuszeństwa.
Sunąłem leniwie w stronę kuchni, aby poczekać na telefon od Slasha. Zbliżała się czwarta godzina jego pobytu w areszcie, dłużej bez rozmowy z którymkolwiek z nas nie był w stanie wytrzymać. O dziwo po tych wszystkich dzisiejszych incydentach nie byłem ani trochę zmęczony. No, może drobny kryzys dopadł mnie godzinę temu, ale teraz dostałem jakby zastrzyk porządnej dawki energii, która na pewno nie pozwoliłaby mi na choćby krótką drzemkę.
Zajrzałem przez oparcie kanapy, na której zastałem Stevena i to w dość nietypowej pozycji.
- Co ty robisz? – zapytałem otwarcie, unosząc jedną brew do góry.
- Tobą się, kicia, zajmę później – wymruczał i puścił mi oczko. Zmarszczyłem nieco czoło, jednak nie odszedłem od blondyna. Czyżby wraz ze Slashem skrycie sugerowali mi, że jestem zajebiście przystojny? W końcu sytuacja nie miała miejsca po raz pierwszy.
Nie, nie, nie. Steven był ewidentnie naćpany. W dodatku wyłożył się na tej kanapie w naprawdę nienaturalnej pozie. Wyglądał, jakby był właśnie uczestnikiem jakiegoś przedstawienia.
- A ty, lala, nowa? – zagaił. – Nie wstydź się dołączyć do koleżanek, pokaż jak wywijasz tą zgrabną dupką – rzucił i złapał moją rękę. Wyrwałem mu się niemal natychmiastowo i ponownie skierowałem swoje kroki w kierunku kuchni. Będąc przy jej wejściu, usłyszałem jeszcze – I tak cię zerżnę!
- Przypomnę ci to, jak wytrzeźwiejesz! – odparłem poirytowany, jednak szybko skarciłem się w myślach i zatkałem dłonią usta – A może lepiej nie? – po czym chwytając za jedną z butelek, przysiadłem na najbliższym mi krześle.
Opróżniając zawartość whiskey, którą kulturalnie raczyłem się z masywnej szklanki, wpatrywałem się z wyczekiwaniem w telefon wiszący na ścianie.
Ktoś mógłby pomyśleć kretyn. Może i owszem, aczkolwiek to zachowanie skupiało się raczej wobec innej kwestii. Wobec tego, że znaliśmy pewne nasze zachowania niemal na wylot.
Zacząłem gryźć się sam ze sobą, że właśnie tak wyglądały relacje między nami. Oby nie przeszły one na Alex, bo nie miałem bladego pojęcia, jak mógłbym wytłumaczyć jej to, co tak naprawdę stało się z McKaganem.
- Stradlin, słucham - ziewnąłem nieznacznie do słuchawki, gdy telefon tylko dał o sobie znać. Jeszcze nikt nigdy w Hell House nie odebrał go po pierwszym sygnale. Stałem się chyba zanadto roztropny. Ale Julie... - Co? - z zamyślenia wyrwał mnie zbulwersowany głos Hudsona. - Pewnie, że cię słucham. Więc ile? I wtedy wypuszczą cię od razu? Dobra, zaraz będę - rzuciłem do telefonu i odłożyłem słuchawkę na miejsce.
Dopijając w biegu trunek, chwyciłem za kurtkę leżącą przy drzwiach wejściowych. Już miałem wychodzić, gdy zorientowałem się, że nie mam w niej żadnych pieniędzy, a co dopiero tak wymyślnej kwoty. Pokręciłem głową ze zrezygnowaniem i przetrzepując pozostałe kieszenie ostatecznie potwierdziłem swoje najgorsze przypuszczenia. Byłem bez grosza. Nie miałem ani czasu, ani chęci na przeszukiwanie naszego Piekielnego Domu, toteż zdecydowałem się na nieco kontrowersyjny ruch.
Wszedłem bezszelestnie do sypialni, w której spała Julie i chwyciwszy za jej torebkę, wyjąłem z niej portfel należący do brunetki. Jak na zawołanie miała w niej potrzebne dwieście dolarów, które szybko wsunąłem do kieszeni kurtki. Wychodząc z pokoju usłyszałem, jak Clarke cicho pomrukiwała. Nie zwróciłem jednak na to większej uwagi i skierowałem się w kierunku wyjścia.
Naprawdę chciałem załatwić tę sprawę szybko, chociażby ze względu na fakt pozostawienia Julie i Stevena sam na sam. Chociaż w sumie... Może to byłoby dla nich wręcz wskazane, aby wyjaśnić sobie kilka kwestii?
W każdym jednak razie, gdy już przyciągnąłem do siebie klamkę przymocowaną do drzwi wejściowych, całkowicie z pantałyku wybiła mnie gadanina Stevena oraz dziwny odgłos, przypominający pukanie w okno. Ale kto normalny dobijałby się do naszego domu o tej porze?
Zrezygnowany wszedłem ponownie do mieszkania, w którym zastałem rozradowanego Adlera, ponaglającego wręcz przerażonego Duffa, aby nie krępował się i zatańczył. Tak. Zdawać by się mogło, że całkiem poprzewracało mi się w głowie, ale w tej chwili akurat przywidzeń nie miałem.
Wytachawszy wręcz blond dryblasa za ramię, zaprowadziłem go do kuchni, gdzie zażądałem wyjaśnień. Na lewej ręce miał założony gips, od ramienia aż po same palce, a jego głowa owinięta była bandażem, przez który w jednym punkcie przebijała się plama krwi. Basista był cały obczepiony liśćmi i nie prezentował się najschludniej. W skrócie, wyglądał jak rodowity menel. I w bardzo podobny sposób się poruszał.
- To dlatego lekarz dał mi tę kartkę? - wycedziłem, rzucając w niego skrawkiem papieru, leżącym dotychczas wśród banknotów. - Długo masz zamiar jeszcze się ukrywać?
- Nie wiem - odparł, bezsilnie opadając na krzesło i łapiąc się za głowę. - Nie mam zielonego pojęcia, co powinienem zrobić.
- Nie rozpaczaj, tylko jedź do szpitala i poproś o szybką pomoc, bo od sypiania po rowach jeszcze w te świeże rany wda ci się zakażenie - nakazałem. - Ale najpierw pokaż się Alex. Ona odchodzi od zmysłów, a w dodatku Hudson tak sprawdził się w roli przykładnego rozmówcy i pocieszyciela, iż Mała myśli, że nie żyjesz.
- Popierdoliło cię? - wypalił i aż podniósł się na krześle, co zaskutkowało przeciągłym syknięciem z jego strony.
- W takim razie ja umywam ręce - skwitowałem, rozkładając wspomniane części ciała na boki. - Napij się, przemyj chociaż dłonie i spadaj stąd. Nie możesz tu być.
- Nie mogę być we własnym domu?
- Jest u nas Julie. Chcesz, aby twoje kłamstwo wyszło na jaw w takich okolicznościach? - zapytałem, oddalając się w kierunku drzwi.
- Jestem tchórzem - stwierdził, spuszczając głowę w dół i oparłszy ją na kompletnie spuchniętym i posiniaczonym policzku, znów zawył z bólu, prostując się gwałtownie na drewnianym meblu.
- Jesteś - potwierdziłem i wyszedłem z budynku. Wkładając ręce w kieszenie kurtki, ruszyłem przed siebie, wlepiając wzrok w buty. Dlaczego oni nie mogą być normalni?
~Perspektywa Slasha~
Chodziłem sobie w kółko po celi, starając się nie zwracać uwagi na to wyborowe towarzystwo, o którym tak mnie zapewniano. Oprócz mnie w areszcie siedział jeszcze jakiś mięśniak oraz, co tu dużo mówić, menel. Pierwszy z nich ciągle odchrząkiwał, co powoli zaczynało wywoływać u mnie odruchy wymiotne, drugi zaś bezustannie prosił o coś do picia, bo mu zaschło w gardle. Swoją drogą, ja też bym chętnie podpisał się pod tą prośbą!
Przystanąłem przy kratach i niczym zbity pies, zwiesiłem głowę w dół i przysłuchiwałem się rozmowie pomiędzy moimi towarzyszami. Miałem dość tego zapachu, klimatu i kompletnie wszystkiego. Co ja takiego zrobiłem w porównaniu do tego pakerem?
- A ciebie, za co wsadzili? - zapytał owy mięśniak pijaka.
- Ukradłem wino ze sklepu. Myślałby kto, że taki Nigtain jest aż tak wartościowy dla właściciela, któremu kasa bokiem wychodzi.
- Nightrain - poprawiłem alkoholika, a umięśniony mężczyzna w tej samej chwili splunął na podłogę, poprzedzając tę czynność obrzydliwym odchrząknięciem.
- A ja, przyjacielu - zaczął, klepiąc tamtego po plecach - siedzę za usiłowanie zabójstwa.
No i, kurwa, mówiłem?!
Trzasnąłem dłonią o kratę i odwróciłem się w kierunku mężczyzn. Starszy nasunął sobie skrawek materiału, który prawdopodobnie był niegdyś czapką, na oczy, a łysy mężczyzna dłużej się nie zastanawiając, podszedł do mnie.
- Problem, chłopaczyno? - rzucił, łapiąc mnie za gardło i przystawiając do ściany. Zacząłem się szarpać, jednak to nie poskutkowało. Powietrza w płucach zaczynało mi ubywać, podobnie jak sił, które zdawały się być już na wyczerpaniu - Wiesz, co jest intrygujące? - zapytał, nawijając sobie moje włosy na palec. - Że moja małżonka miała takie same.
- Zabiłeś ją? - niemal krzyknąłem, wyszarpując się mężczyźnie.
- Tak to jest, gdy ciągłe boli mnie głowa zaczyna przeszkadzać w pożyciu małżeńskim - powiedział i teatralnie przyjrzał się swoim brudnym paznokciom. - Była taka drobna. Dokładnie, jak ty. Problemu więc nie było.
Przełknąłem głośno ślinę, gdy znów znalazł się przy mojej osobie. Położył rękę na moim ramieniu, które aż zaskwierczało, gdy zawarł na nim swój uścisk. Zbawiony podniosłym tonem rozmów policjant stanął przy naszej celi i nakazał spokój. Odetchnąłem z ulgą, gdy ta łysa pała mnie puściła, jednak w chwili, kiedy mężczyzna w mundurze się oddalił, on powrócił na wcześniejszą pozycję.
- Kto by pomyślał, że jednak dostanę to, na co zasługuję? - zapytał, nachylając się nade mną. Odsunąłem głowę do tyłu, uderzając nią o twardy mur celi. - Daj, może ucałuję?
- Pierdol się, zboczeńcu - wydukałem po chwili.
- Już za chwilę będę to robił - szepnął mi nad uchem, po czym mocno przygryzł jego płatek. - I mam dla ciebie drobną niespodziankę. Będę się pierdolił i to właśnie z tobą - zakomunikował mi, perfidnie łapiąc mnie za dupę. Nie zwlekając kopnąłem go w krocze, jednak on szybko unieruchomił mnie, zakładając mi ręce za plecy. Spojrzałem na tego pijaczynę, który siedział skulony w rogu i nawet nie patrzył na to, co za chwilę miało mieć miejsce.
- Ja nikogo nie uspokajam dwa razy - dobiegł nas głos jednego z mundurowych, gdy jego towarzysz kazał mu sprawdzić, co się u nas dzieje.
- Zamknij się - nakazał mi mężczyzna, po czym uderzył mnie z pięści w twarz. Zakręciło mi się w głowie i niemal czułem, jak ląduję na twardej posadzce, jednak czyjaś silna ręka mnie przytrzymała. Słodki smak krwi płynącej z nosa raczył moje zeschnięte wargi. - Nie odlatujemy. To przeżycie musisz zapamiętać - nakazał. - Bądź posłuszny, a nie będę bardzo agresywny.
Słyszałem jedynie, jak odpina pasek od swoich spodni i chwilę później poczułem, jak jego nabrzmiały penis zahacza o moje kolano. Niemal leżałem na mężczyźnie, zupełnie tracąc grunt pod nogami. Nawet nie próbowałem już walczyć. I pomimo tego, że czułem się okropnie, jedyne, czego chciałem, to to, aby wszystko w końcu się skończyło.
- Co to ma być? - krzyknął ktoś, wbiegając do celi i odpychając tego mięśniaka ode mnie. Opadając na posadzkę nie czułem niczego. Byłem po prostu zdołowany.
Unosząc głowę do góry i opierając ją o chłodny mur, zauważyłem Stradlina.
- Spóźniłeś się - szepnąłem zza burzy swoich włosów, jednak brunet tego nie usłyszał. Wręczył jednemu z dwóch policjantów, którzy właśnie wyprowadzali łysego mężczyznę z naszego aresztu do osobnego, plik pieniędzy i podszedł do mnie, po czym założywszy sobie moje ramię na własne, wyszedł ze mną przed budynek.
- Wszystko dobrze? - zapytał, stawiając mnie niepewnie pod jedną ze ścian. Jego dłonie były w gotowości, aby podtrzymać mnie przed nagłym upadkiem.
- Tak, Izzy - odparłem, sztucznie się uśmiechając. - Jest zajebiście, wiesz?
- Głupie pytanie - stwierdził, odwracając się w stronę ulicy, szukając wzrokiem taksówki.
- Zabierz mnie do baru - zakomunikowałem, robiąc krok w przód. Kiedy oddaliłem się kilka metrów, dopiero wtedy rytmiczny ruszył za mną. Szedł obok mnie tradycyjnie milcząc. Przetarłem wierzchem dłoni usta, które niebezpiecznie mnie zapiekły. Co tu się właściwie odpierdoliło?
- Nie będziesz chciał odwiedzić dzisiaj Alex? - zapytał, gdy znaleźliśmy się pod The Troubadour. Wzruszyłem jedynie bezsilnie ramionami i wszedłem do środka. Opadłszy na jedną z kanap, złożyłem zamówienie na trzy butelki Danielsa. W pomieszczeniu było okropnie duszno, ale także ciemno, przez co czułem się bardziej komfortowo. Klub świecił pustkami, a skąpo ubrana kelnerka, która przyniosła moje zamówienie, następnie stanęła za barem i opierając się o niego, zaczęła patrzeć na mnie wzrokiem pełnym żalu.
- A ty niczego sobie nie zamawiasz? - zapytałem Stradlina, który po ukazaniu swojego zdziwienia, machnął jedynie niedbale ręką.
- Chodź – powiedziałem, wstając od stolika. – Chyba wolę pobyć trochę w tym naszym starym, poczciwym Hellu.
~Perspektywa Axla~
Ocknąłem się, gdy poczułem, jak ktoś gładzi moją dłoń. Rozejrzałem się szybko po pomieszczeniu i w okamgnieniu wróciły do mnie wspomnienia wczorajszego dnia. A może właściwie zaledwie sprzed kilku godzin?
- Nie chciałam cię obudzić – zakomunikowała mi zachrypniętym głosem brunetka. Uśmiechnąłem się do niej ciepło i uważając na wszystkie kable, które były do niej poprzyczepiane, pochyliłem się, aby pocałować ją w te niepokojąco sine usta. Odwzajemniła mój gest, lecz znacznie słabiej, a następnie posłała mi, równie co jej cera, blady uśmiech.
Kolejne minuty trwaliśmy w ciszy, nawzajem delikatnie muskając swoją ciepłą na dłoniach skórę. W pewnej chwili wróciłem myślami do tego, co przyśniło mi się dzisiejszej nocy. Fragmenty ceremonii ślubnej, jakby z dobrego filmu, którego szczęśliwy początek, zwiastuje katastroficzny koniec. Panna młoda ubrana w niepowtarzalną suknię, nieokładkowe przyjęcie dla najbliższych, mały kościół, wszystko z dala od zgliszcza upadłej już dawno rzeczywistości.
Na Ziemię przywróciło mnie ciche pociąganie nosem przez kobietę. Zwróciłem zaniepokojone spojrzenie w kierunku jej twarzy, która jakby nagle nabrała kolorów i promieniała.
- Wiesz, że wczoraj słyszałam twoje pytanie? – załkała cicho, a ja nachyliłem się nad nią i kładąc dłonie po obu stronach jej głowy, trąciłem delikatnie nosem jej nos. I wtedy jakby mnie olśniło. Przecież to będzie istny przełom, zarówno dla muzyki, jak i dla naszego życia. Teraz byłem w stu procentach pewien swojej decyzji.
Przyklęknąłem przy łóżku brunetki i zdejmując z palca swój sygnet, oznajmiłem:
- Może nie jest to taki pierścionek, który zechciałbym ci dać. Jednak niech będzie to jedynie symboliczne poświadczenie tego, jak bardzo cię kocham. Nie mogę podarować ci swojego serca ot tak, abyś je widziała, ale na pewno zrobię to w sposób taki, że je poczujesz. Zmienię się, obiecuję. Tylko odpowiedz mi na jedno pytanie, czy chcesz zostać moją żoną?
Czas nagle jakby się zatrzymał. Słowa wypowiadane na jednym oddechu spowodowały, że nagle zacząłem się obawiać i cholernie niecierpliwić. Ciszę przerwał spazmatyczny płacz brunetki, która nie mogąc uchronić się od łez, zaciskała usta w wąską linijkę i kiwała twierdząco głową. Kolejny raz w ciągu trwającej wciąż godziny zbliżyłem się do kobiety, po włożeniu pierścionka na jej palec, a następnie wpiłem się w jej usta, obdarowując ją całym sobą. Szał namiętności nagle nami zawładnął i chyba żadne z nas nie pamiętało nawet, gdzie się znajdujemy. Cieszyliśmy się sobą, liczyliśmy się tylko my. I to było świetne uczucie. Coś, czego ostatnio brakowało, pojawiło się zupełnie niespodziewanie, ze zdwojoną siłą. Czuliśmy się jak para gówniarzy, która ukrywa się przed rodzicami i w pełni napawa się swoją obecnością.
- Kocham cię – powiedziałem, patrząc w jej oczy, w których tliły się małe ogniki.
- Prosiłabym pana, aby natychmiast opuścić to pomieszczenie – zakomunikowała otyła pielęgniarka. Miałem jednak zbyt dobry humor, aby się na nią zezłościć. Wychodząc, oznajmiałem jej w kółko:
- Ale czy zdaje sobie pani sprawę z tego, że ta cudowna kobieta zostanie moją żoną? Proszę o nią dbać.
Nie odwzajemniała jednak ona mojego entuzjazmu, niemal wyrzucając mnie z sali. Miałem ochotę krzyczeć, szczęście tak rozrywało mnie od środka. Wewnątrz zrobiło mi się kurewsko ciepło, a gdy tylko przysiadłem na jednym z krzeseł, dotarło do mnie, że już za niedługi czas na zawsze będę tylko z nią. I to liczyło się dla mnie najbardziej.
~Perspektywa Duffa~
Przewijałem się po Hell House w bardzo powolnym tempie i muszę przyznać, że to wszystko ze względu na fakt, iż nie chciałem wracać ponownie na ulicę. Tu był mój dom, a przez idiotyczne zachowanie musiałem tułać się po jakichś wysypiskach, gdzie tylko mógłbym się chwilę przespać. No tak. Zamiast wybrać prawdę, zagrzebałem się w totalnym syfie, jakim jest kłamstwo. Kiedy już wszystko wyjdzie na jaw, naprawdę nie wiem, co zrobię. A co gorsza to wyznanie będzie musiało być tylko i wyłącznie z mojej inicjatywy.
Zatrzymując się w łazience, przemyłem swoją twarz, która zdawała się być siedliskiem wszystkich bakterii. Przejrzałem się w lustrze i zdecydowałem się zdjąć opatrunek z głowy. Miałem nadzieję, że rana uległa już zagojeniu, jednak się przeliczyłem. Chwilę później krew mnie zalała. Dosłownie i w przenośni.
Usłyszałem kobiecy pisk i wcale nie należał on do Stevena. Zostałem rzucony czymś ciężkim, a siła odrzutu zepchnęła mnie w głąb pomieszczenia.
- Ty, pierdolony, złodzieju! – krzyczała brunetka, która rzuciła się na mnie z pięściami, lądując ze mną na twardych kafelkach.
- Julie, uspokój się! – wrzasnąłem, ostatkiem sił łapiąc ją za nadgarstki.
- Skąd znasz moje imię?! – krzyczała bezustannie – Zbocze… Duff? – zapytała i otwierając szeroko oczy ze zdziwienia, zeszła z moich bioder.
- A kogo się spodziewałaś?
- Na pewno nie ciebie – odparła, wykrzywiając twarz w nienaturalnym grymasie i przeczesując dłonią swoje loki. – Jejku – pisnęła, zakrywając sobie usta ręką.
- Chodź – powiedziałem, podając jej swoją dłoń, jednocześnie prosząc, aby pomogła mi wstać. – Pomożesz mi to opatrzyć na nowo i chyba zarówno tobie, jak i mnie, należą się choć krótkie wyjaśnienia.
Kobieta pokiwała twierdząco głową i pomogła mi dojść…
Do pokoju, do pokoju.
Usiedliśmy wygodnie na łóżku i w międzyczasie, gdy Clarke pracowała nad bandażem, ja opowiadałem jej, co się stało.
- Oczywiście ty nic nie wiesz – nakazałem na koniec, mierząc ją porozumiewawczym spojrzeniem.
- To trochę przeciwko moim zasadom, ale okay – powiedziała, w końcu ulegając. – Jest jednak jeszcze jedna sprawa. Czy to ty zwinąłeś mi dwieście dolarów z portfela?
- Julie! – krzyknąłem, wyrzucając ręce w górę. – O co ty mnie podejrzewasz?
- Duff, wybacz, ale musiałam o to zapytać – powiedziała, spuszczając wzrok na podłogę. – Ciężko na nie pracowałam, a ich po prostu nie ma. Szukałam wszędzie, po kieszeniach spodni, bluzy, kurtki. Nigdzie ich nie ma.
Chciałem coś powiedzieć, jednak uniemożliwiło mi to wejście do pomieszczenia Slasha i Stradlina. Mulat, podobnie jak wcześniej brunetka, otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i mierzył wszystkich wzrokiem, szukając wyjaśnienia zaistniałej sytuacji. Po chwili jednak wypalił:
- Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale zapewne gdybym ci przypierdolił, byłoby to słuszne. Masz szczęście, że nie mam na to siły – po czym udał się do własnych czterech ścian, z hukiem się w nich zatrzaskując.
- Niezauważony i na moment, co? – zapytał zgryźliwie Izzy i poszedł w ślady Hudsona.
Spojrzałem na brunetkę, która niepewnie obserwowała to, co działo się w naszym Piekielnym Domu. Chciałem ją przeprosić, jednak to ona mnie uprzedziła, po czym zbierając swoje rzeczy, zdecydowała się wrócić do nieszczęsnej posiadłości Browna znajdującej się w centrum Los Angeles.
Już prawie słyszałem, jak frontowe drzwi zamykają się za osiemnastolatką, gdy ten wręcz upragniony dźwięk uprzedził ton głosu należący do Axla. No to wszyscy mamy przejebane.
Rose podśpiewując radośnie otwierał kolejno wszystkie pokoje, szukając w nich każdego z nas. Siedziałem na łóżku czekając jak na wyrok, aż w końcu nadszedł moment, w którym i Axl stanął jak wryty na mój widok.
- Julie, czy możesz przyprowadzić Izzy’ego i Slasha? – zapytał, starając się opanować. Kiedy brunetka opuściła pomieszczenie, wypalił – Co ty tu, kurwa, robisz?!
- To samo, co ty – odburknąłem.
- McKagan, nie wkurwiaj mnie – wycedził przez zęby, a do sypialni wkroczył brunet z Mulatem. – Steven pierdoli coś naćpany na kanapie, po tobie nie ma śladu jakiegokolwiek śladu, a teraz zjawiasz się i co?
- Gówno, jak nie wiesz co – warknąłem.
- Wcale mi cię nie szkoda. Wszyscy martwiliśmy się o ciebie jednakowo, a Alex o mało nie zwariowała. Skoro nie nam, to chociaż jej należałyby się jakieś wyjaśnienia. Zrób to, póki możesz, bo niedługo nie będzie miała czasu na takie bzdury.
- Co ty chrzanisz? – wypaliłem, nie do końca rozumiejąc jego słowa.
- Bierzemy ślub – burknął i trzaskając drzwiami, wyszedł z pomieszczenia.
Wszyscy wymieniliśmy się spojrzeniami i oczekując, aż nasza mała rudera po wybuchu Rose’a przestanie się trząść, zdecydowaliśmy się rozejść. Zbyt wiele działo się w przeciągu kilku dni i każdy musiał to sobie indywidualnie poukładać.
Położyłem się na plecach i wlepiłem wzrok w sufit. Pierdoliłem fakt, że znajdowałem się w sypialni Pudla. On i tak prawdopodobnie w przeciągu kilku najbliższych godzin tutaj nie dotrze. Przymknąłem oczy i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że cała sprawa została postawiona jasno. Alex już nigdy ze mną nie będzie. Wybrała Rose’a, a ja zostałem z niczym. Jedynym pocieszeniem mógł być fakt, że dostałem zapłatę za swoje tchórzostwo. Spierdoliłem.
~Perspektywa Slasha~
Miałem ochotę porządnie się najebać i zapomnieć o tym, co miało miejsce. Z drugiej strony chciałem być jednak przy Małej, która aktualnie przeżywała jeden z najpiękniejszych momentów w swoim życiu. Obawiałem się, że Axl powie jej o Duffie, a to mogłoby znacznie pogorszyć jej niestabilny stan.
Gryzłem się sam ze sobą, myślami krążąc po każdym zakamarku przeszłości i teraźniejszości, starając się nie wybiegać w przyszłość. Wzrok skupiłem raczej na wdzięcznie eksponującej się butelce Jacka, na której zaciskała się jedna z moich trzęsących się dłoni. Starałem się opanować, ale nie do końca mi to szło.
W Hell House zapanowała cisza. Nie wiem, czy była to cisza przed burzą, kataklizmem, czy może inną rewolucyjną kwestią, aczkolwiek doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, iż nikt nie potrafił się nią cieszyć. W natłoku wielu negatywnych i dręczących nas spraw cisza i samotność to dwie najgorsze i najbardziej zdradliwe wartości, które mogą umiejętnie wpasować się w nasze życie.
Mętnym spojrzeniem omiotłem postać pięknej kobiety, która kusząco prezentowała się przy drzwiach. Nie byłem w stanie jej się oprzeć i już chwilę później chwyciłem ją w swoje objęcia, po czym kładąc na kolanach, rozpocząłem wyrafinowane pieszczenie jej wrażliwych na ruch dłoni rejonów. Wydawała z siebie cholernie pociągające i satysfakcjonujące dźwięki, a ja czułem się, jakbym odpływał do zupełnie nieznanej krainy, którą na dobrą rękę odkrywałem za każdym razem, gdy zaczynałem grać. Zdawała się być ona jednak co rusz to inna, wyjątkowa i niepowtarzalna. Gdy zbliżałem się do końca swojej popisowej partii, położyłem sobie swoją kochankę na kolanach i trącając opuszkami palców jej gryf, rzuciłem:
- Chyba oboje możemy powiedzieć o sobie to samo. Kurewsko nam ze sobą dobrze.
A moje słowa niczym twardy kamień odbijały się od ścian pustego pokoju, roznosząc po nim echo. Pociągnąłem jeszcze jednego łyka z butelki i odchyliłem głowę do tyłu. Wszystko zaczęło mi się mieszać, a nagła senność spowodowała, że mój kudłaty łeb zaczął latać na wszystkie strony, aż do momentu, w którym nie zatrzymał się, zwisając bezwładnie w dół.
~~~
Tak, tak, wiem. Marudzę i to jeszcze jak! Ale jak doskonale wiadomo, kobieta zmienną jest, a i wspominałam, że być może nowy rozdział się pojawi, także ten... No jest.
Na razie nic nie mówię odnośnie kolejnych, mam jednak nadzieję, że prace będą szły ciągle i wciąż do przodu w sposób taki, jak aktualnie.
Nie będę się rozpisywała, bo w sumie wszystko, co chciałam, zawarłam w rozdziale. Wiele się działo, oj wiele, dlatego też proszę o rozwinięcie swojej opinii odnośnie treści w komentarzach. You know, to motywuje, niezależnie od długości czy zawartości.
Zauważyłam, że ostatnio aktywność nieco podupadła. Nie powiem, że mnie to satysfakcjonuje, więc będę bardzo zadowolona, gdy zostawicie po sobie jakikolwiek ślad.
Życzę udanego tygodnia i do następnego.
Buźka!
Tak, tak, wiem. Marudzę i to jeszcze jak! Ale jak doskonale wiadomo, kobieta zmienną jest, a i wspominałam, że być może nowy rozdział się pojawi, także ten... No jest.
Na razie nic nie mówię odnośnie kolejnych, mam jednak nadzieję, że prace będą szły ciągle i wciąż do przodu w sposób taki, jak aktualnie.
Nie będę się rozpisywała, bo w sumie wszystko, co chciałam, zawarłam w rozdziale. Wiele się działo, oj wiele, dlatego też proszę o rozwinięcie swojej opinii odnośnie treści w komentarzach. You know, to motywuje, niezależnie od długości czy zawartości.
Zauważyłam, że ostatnio aktywność nieco podupadła. Nie powiem, że mnie to satysfakcjonuje, więc będę bardzo zadowolona, gdy zostawicie po sobie jakikolwiek ślad.
Życzę udanego tygodnia i do następnego.
Buźka!
Biedny Slash :( Ale za to chwile zakochańców <33 dzieje się, dzieje ;* Cudowny rozdział! Ale chyba najbardziej poruszyła mnie, tym razem, perspektywa Slasha .... Podziwiam to, iż mimo tylu słów przelanych na papier, masz nadal nowe i niesamowite pomysły na next
OdpowiedzUsuńKocham mocno i duuużo weny
Kocham <3 Z jednej strony cieszę się, że Axl i Alex biorą ślub, ale z drugiej szkoda mi Duffa. Widać, że on naprawdę coś do niej czuje. I jeszcze Stradlin, który kradnie kasę biednej Julie. Co za zły dziad. Ogólnie to rozdział genialny jak zawsze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny ;)
Super rozdział:)) życzę ci dużo weny i motywacji do dalszych działań:D
OdpowiedzUsuńrozdział zaje.bisty (jak zawsze) :D czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńWybacz, ze tak późno. Kochana rozdział jak każdy bardzo mi się podobal. :D Stradlin niby wziął hajsy od Julii ale no odda jej 😂😂😂 Slash awww widac, ze wszyscy kochają Alex. Szkoda Duffika ehh... Genialnie, ze Alex i Axl się zaręczyli, świetny moment. Do następnego! ❤
OdpowiedzUsuńCudownie !!!!!!
OdpowiedzUsuńCzekam na wiecej ❤
troche sobie wszystko nadrabialam, co tu pisalas i powiem tak: samo wrazenie o blogu bardzo pozytywne. masz fajne pomysly, mysle, ze klarownie je przedstawiasz, takze plusik :) przyszlam tu z zaproszenia XD z mojego blogu i potrzebowalam uzupelnic zaleglosci :) ogolnie rzecz biorac to podoba mi sie to co piszesz, fajnie jest, ciekawie :D takze, jesli chodzi o tresc i przekaz - jest dobrze i idze w dobrym kierunku :D
OdpowiedzUsuńjedyne co mnie drazni to czcionki, ale to tylko moja opinia ;-;
do anstepnego rozdzialu i powodzenia! :D
u mnie tez cos chyba bedzie niedlugo, wiec mozesz zagladac :)
nie wiem czemu, ale nie moge dodac bloga do obserwowanych .-.
UsuńSpróbuj przez laptopa, bo na telefonie jest ciężko.
UsuńA co do czcionki, no cóż... Nie lubię kombinować, ale jak już wrócę i odetchnę wakacyjnym powietrzem to wszystko postaram się ogarnąć.
Dzięki i pozdrawiam. :)
Nie wiem, czy dopiero teraz zwróciłam na o uwagę, czy w tym rozdziale było to jakoś bardziej zauważalne, ale szczegółowość niektórych Twoich opisów przypomniała mi, jak bardzo ja się na nich skupiałam i jak przyjemnie mi się je pisało, kiedy były takie przemyślane, zwłaszcza w ostatnim rozdziale przed moją przerwą. Chyba pora wrócić do czegoś takiego...
OdpowiedzUsuńW każdym razie naprawdę trudno jest mi tutaj coś napisać, bo przez większość rozdziału zastanawiałam się - o co, kurwa, chodzi??? Nie widzę, żeby ktokolwiek pytał się o to w komentarzach, więc nie wiem, czy to ja jestem tym razem taką amebą i tylko ja nie rozumiem, co odpierdala Duff, czy rzeczywiście nie powinnam tego rozumieć i to wyjaśni się gdzieś dalej. Tak czy siak, nie rozumiem, a bardzo bym chciała. XD
Mogę jeszcze dopisać tyle, że scena w areszcie była niesamowicie traumatyczna i brutalna, aż serio bałam się o Slasha. O i jeszcze to, że jakoś nawet mnie nie zdziwiło, że Izzy wziął ten hajs. On jest dobry facet, ale czasami ma swoją własną logikę, swoje własne "ważniejsze sprawy", no i ten... cel uświęca środki. XD
To chyba mój najgorszy komentarz, wybacz. To wszystko przez tego Duffa, namieszał mi w głowie.
Serdecznie pozdrawiam. :*