niedziela, 12 czerwca 2016

~ Rozdział 18 ~

 So many seem so lonely
With no one left to cry to baby



~Perspektywa Duffa~

    Chyba sam nie do końca wiedziałem, w jak spore bagno przyszło mi się wpakować, próbując obudzić Hudsona właśnie w taki sposób, który był przeze mnie aktualnie praktykowany. Kudłaty ciągle mamrotał coś pod nosem, od czasu do czasu wykonując nerwowe i nieskoordynowane ruchy. Mając dość tych żenujących gierek, zdecydowałem się na ostateczny ruch.
    - Hudson, popierdoleńcu, ktoś ci zajebał gitarę - rzuciłem ze stoickim spokojem, uprzednio odsuwając się na bezpieczną odległość. I był to chyba jedyny dobry pomysł dzisiejszego dnia zaserwowany z mojej strony.
    W gruncie rzeczy nie jestem w stanie opisać tego, co się właściwie stało. Mulat jakby wierzgnął lub po prostu rzucił swoim ciałem, następnie lądując z hukiem na podłodze. Przeciągłe jękniecie z jego strony zostało przerwane wraz z chwilą, gdy spojrzał na leżącą obok niego gitarę. Momentalnie podniósł się z pozycji leżącej i przystąpił do bacznej obserwacji każdego elementu swojego instrumentu, nie zwracając tym samym uwagi na moją osobę. Dopiero chwilę później omiótł mnie nienawistnym spojrzeniem, trzymając w mocnym uścisku swojego ukochanego Gibsona.
    - Nigdy więcej - burknął, gdy wsparłszy się na mojej dłoni, podniósł się z podłogi. Stając na własnych nogach, wyszarpnął gwałtownie swoją rękę, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. - Czego tu szukasz? I to z nią? - zapytał, unosząc jedną brew do góry, jednocześnie wskazując dłonią na mojego akustyka.
    - Kiedy przestaniesz mówić o gitarach, jak o kobietach? - rzuciłem, ignorując jego poprzednie zapytanie.
    - Coś konkretnego? - dodał od siebie, nadając całej rozmowie nieco ironiczny charakter.
    Przewróciłem oczami i usiadłem na brzegu łóżka przyjaciela. Położyłem instrument obok siebie, leniwie i totalnie niedbale trącając palcami kolejno wszystkie struny. Z tego, wręcz zbytecznego i pustego zamyślenia wyrwało mnie wycie, które właśnie wydobył z siebie Slash. Spojrzałem na niego i ujrzawszy mężczyznę, który przykładając sobie dłonie do uszu, zaczął teatralnie tłuc głową o najbliższą ścianę, parsknąłem śmiechem.
    - Nigdy więcej - mruknął.
    - Powtarzasz się - odparłem bez cienia krępacji.
    - Co gramy? - zapytał, chwytając w dłonie swojego elektryka. Widząc, że wzruszyłem ramionami, zaczął zwinnie sunąć palcami po gryfie, układając wszystkie chwyty w ciekawą melodię. - Długo mam na ciebie czekać? - zapytał, nie zaprzestając gry. Nie zwlekając ani chwili dłużej, dołączyłem do przyjaciela
.
    Jak to jednak w tej naszej szarej i mocno pierdolniętej rzeczywistości bywa, stanowi ona kwestię wyborów, toteż już niecałą godzinę później gitary poszły w odstawkę, co w żadnym wypadku nie pokrywa się z faktem, iż w naszych dłoniach przestało znajdować się cokolwiek. Nie. Instrumenty zostały zastąpione raptem dwoma butelkami ubóstwianych przez nas alkoholi. Czy mogliśmy chcieć czegoś więcej?
    Będąc już w stanie początkowego zaawansowania nietrzeźwości, zaczęliśmy, jak to zwykło bywać, rozmowy na mniej przyjemne tematy.
    - A ty, co o tym sądzisz? - zapytał Saul, pociągając kolejnego łyka whiskey z butelki.
    I wraz z chwilą, gdy te słowa zostały wypowiedziane, któraś część mnie postawiła sobie swego rodzaju blokadę, uniemożliwiającą mi racjonalne myślenie. Chyba żadna zapytana o zawarcie związku małżeńskiego pomiędzy dwojgiem ludzi osoba, nie odpowiedziałaby, iż jest to coś złego czy przykrego. I ja także myślałbym podobnie, gdyby, do cholery, nie chodziło o Alex. O T Ę Alex, która miała wyjść za T E G O Rose'a. Co więc mogłem odpowiedzieć?
    - Paranoja - rzuciłem krótko i mętnie, także racząc się ostatnim z trunków, który mi pozostał.
    Kątem oka widziałem, jak Hudson odwraca głowę w moim kierunku i przez dłuższą chwilę mierzy mnie wzrokiem. Doskonale wiedział, jak wygląda sytuacja z mojej perspektywy, być może dlatego też zdecydował się nie kontynuować tego tematu. I bardzo, kurwa, dobrze. Jedyna rzecz dzisiaj, której szczerze pragnąłem. Pff, dzisiaj. Od kilku, jebanych, tygodni. Być z dala od niej, mentalnie i moralnie, psychicznie i fizycznie. Było jednak coś, co pod żadnym względem mi na to nie pozwalało. Za każdym razem, gdy ją widziałem, cieszyłem się. Kiedy się uśmiechała, ja także nie mogłem pohamować uśmiechu. I tak z każdą, codzienną, pierdoloną, czynnością. Dla innych monotonia, a dla mnie momenty, w których mogłem czerpać z życia garściami. Ale to tylko w chwili, gdy była sama. Widząc Rose'a przy jej boku, trafiał mnie szlag. Wiedząc, że płacze przez niego, miałem ochotę mu zajebać. A co było w tym wszystkim najlepsze? Nie mogłem zrobić kompletnie nic. Pierdoląc wszelkie sprawy i nasze relacje na własne życzenie.
    - Miłość - skwitował pod nosem Slash, jednocześnie wyszarpując mnie z sideł dziwnej i wręcz niebezpiecznej deliberacji.
    Jeszcze dobre kilkadziesiąt minut spędziliśmy w swoim towarzystwie, raczej kontemplując widok nieco obskurnego pomieszczenia w ciszy, aniżeli tocząc ze sobą jakąkolwiek rozmowę, aż do chwili, w której rozległo się pukanie do drzwi. Chwilę później do sypialni zawitał Stradlin.
    - Sam, kurwa, nie wiem, od kiedy to robię - powiedział bardziej do siebie niż do nas, odwracając się na moment w kierunku wejścia i drapiąc się po karku.
    - My też - odparliśmy niedbale w tym samym momencie z Hudsonem. Parsknęliśmy cicho i krótko przez ten zbieg okoliczności, nie podnosząc nawet smętnie zwisających głów, aby obdarzyć się choć krótkim spojrzeniem.
    - Normalnie zapytałbym co, gdzie, jak i kiedy, ale w tym wypadku pozostaje mi jedynie zakomunikować, że za kwadrans idziemy do szpitala - rzucił, kierując się do wyjścia. - Wszyscy.
    Wziąłem głęboki oddech i przełknąłem nerwowo ślinę. Jakiś impuls nakazał mi natychmiast wstać i skierować się na werandę naszego domku. Slash również zdecydował się na opuszczenie tych zapuszczonych, czterech ścian, ociężale podnosząc się z podłogi. Będąc w pobliżu drzwi, zatrzymał mnie jego głos:
    - Duff, słuchaj - zaczął, jakby niepewnie. - W naszym życiu często dzieją się różne, naprawdę dziwne rzeczy. O wielu pewnie nawet sobie nie mówimy, a przynajmniej nie na bieżąco. Czasami po prostu potrzebujemy czasu. Na wszystko. Raz dajemy sobie po mordzie, a raz wspólnie topimy smutki w alkoholu. Taki nasz żywot. Pamiętaj, czasami trzeba spiąć dupę i zrobić ten, jebany, krok do przodu. On po prostu może zaważyć na naszej przyszłości. Coś trzeba odstawić, żeby coś nowego do nas przyszło. Nie możemy żałować żadnej z podjętych decyzji. W końcu wszystko, co ma miejsce, czegoś nas uczy, nie?
    Pokiwałem twierdząco głową, starając się na bieżąco przeanalizować słowa przyjaciela. Nie odrywając wzroku od posadzki, krążyłem myślami to tu, to tam. Nie mogłem się jednak na niczym skupić. W pewnym momencie zapomniałem nawet, co ja właściwie tutaj robię.
    Hudson zdecydował się przerwać tę ciszę i zamknął nasze ciała w braterskim uścisku. Od razu zrobiło mi się o niebo lepiej. Wykrzywiłem usta w niepozornym, dziękczynnym uśmieszku i ponownie skierowałem się do wyjścia. Silne kopnięcie spowodowało, że niemal wypadłem z pokoju na zbity pysk.
    - To w ramach motywacji - powiedział Mulat, uśmiechając się głupkowato. - Zamknij ten, pieprzony, rozdział Duff i zacznij żyć od nowa. Bez niej. Bo ona za niedługo to zrobi, a ty zostaniesz z niczym - rzucił tonem przepełnionym powagą i poklepawszy mnie po ramieniu, wyminął moją osobę w przejściu, chwilę później znikając w głębi korytarza.
    Live fast, die young. Trzy mocne, otrzeźwiające umysł oddechy. Idę. Zamknąć raz na zawsze to, czego od zawsze bałem się pozbyć ze swojego życia. 

~Perspektywa Izzy'ego~
 

    Po wyjściu z pokoju Slasha poczułem się dziwnie przybity. Czyżby zła aura wywodząca się z zachowania moich przyjaciół zaczęła przechodzić także i na mnie?
    Miałem szczerą nadzieję, że tym wspólnym wyjściem uda nam się jeszcze wszystko naprawić, zebrać do kupy. Tą nierozłączną całość, która w nie wiadomo którym momencie zaczęła się sypać. Spojrzawszy jednak na smacznie śpiącego, a raczej obrzydliwie rozwalonego na kanapie Stevena, wiedziałem, że to moje drobne przedsięwzięcie na pewno nie będzie wyglądało tak, jak je sobie wyobraziłem.
    Jeśli idzie o sam fakt ślubu, nie miałem kompletnie nic przeciwko temu. Obawy jednak pojawiały się wraz z chwilą, gdy zwracałem uwagę na relacje w zespole czy jego niezmienność. Nie chciałem się jednak denerwować wcześniej, niż przed ostateczną rozmową z Axlem, od którego miałem nadzieję usłyszeć wszelkie wyjaśnienia.
    Wciąż jednak w trwałość obrastał niepokój o samą relację pomiędzy parą, który nie był już tak łatwy do zniwelowania. Doskonale rozumiałem uczucie, które być może połączyło tych dwojga, ale, cholera, znałem Axla. Czternaście, pieprzonych, lat, które pozwoliły mi na dogłębne poznanie jego i psychiki tego rudego wariata. Doskonale wiedziałem więc, iż do najłatwiejszych w współżyciu osób on nie należy. Zważając na wybuchowość czy impulsywność, miałem naprawdę szczerą nadzieję, iż będzie w stanie zmienić, a przede wszystkim opanować się dla Alex. Nie dlatego, że którakolwiek z tych cech mi przeszkadzała. Nie, absolutnie. Ba, mało tego. Pozwalały one na stworzenie kilku wersów naprawdę dobrego tekstu. Martwiłem się jedynie o brunetkę i ich wspólną przyszłość. Naprawdę chciałem, aby nigdy nie była świadkiem pewnych wyskoków swojego przyszłego męża.
    Stanąwszy na werandzie, odpaliłem papierosa. Zaciągnąwszy się dymem, rozpocząłem rozglądanie się po okolicy. Zapadał zmierzch, a dźwięki głośnej muzyki rozchodziły się po całej ulicy. Słońce powoli znikało za horyzontem, gdy kończyłem swoją porcję nikotyny. Przeszedł mnie lekki dreszcz, więc niemal natychmiast wsunąłem obie ręce w kieszenie kurtki. Na niebie stopniowo zaczynały pojawiać się gwiazdy. Zatopiłem gdzieś w oddali swoje spojrzenie, gdy nagłe skrzypnięcie zmusiło mnie do zwrócenia spojrzenia na najbliższe mi aktualnie miejsce.
    - Julie? - zapytałem, widząc zmarzniętą postać brunetki, która krzyżując ręce, pocierała nimi o zatracone w gęsiej skórce ramiona. - Co ty tutaj robisz?
    - I-Izzy, możemy p-pogadać? - ignorując moje pytanie, zadała własne. Odruchowo zdjąłem z siebie katanę i zarzuciłem na jej ciało. Przyciągnąwszy ją do siebie, objąłem subtelnie ramieniem. Clarke pociągnęła kilka razy nosem, zanim zaczęła mówić. Złożenie kilku zdań zajęło jej niewypowiedzianie dużo czasu, a na dodatek i tak nie dowiedziałem się praktycznie niczego. Rozpoczynając część nawiązującą do jej relacji ze Stevenem, ciałem brunetki wstrząsnął spazmatyczny dreszcz, a osiemnastolatka wybuchnęła nieopanowanym płaczem. Mocno ją do siebie przytuliłem, nie pozwalając, aby czuła się osamotniona. Dobre kilka minut zajęło jej opanowanie się, lecz zanim ostatecznie to nastąpiło, pojawili się przy nas McKagan z Hudsonem. Wyłonili się niepostrzeżenie z ciemności, mierząc mnie wymownymi spojrzeniami. Popukałem się kilka razy w czoło, wyrażając dezaprobatę dla ich głupoty i płytkiego myślenia, powiązanego z przedmiotowym traktowaniem kobiet.
    Daliśmy Julie jeszcze chwilę czasu, aby się uspokoiła. Poczułem, że jej uścisk na mojej koszulce się poluzował, co znacząco mnie uspokoiło. Nie wypuszczając jej ze swoich objęć, czynnie uczestniczyłem w wymianie zdań między mężczyznami:
    - A co ze Stevenem? - zapytał nagle Duff.
    - Idź do salonu, a wrócisz tu szybciej, niż ci się wydaje - odparłem oschle.
    - Izzy, wyluzuj - rzucił Slash. - Niejeden z nas zaliczył gorszy zjazd, a nikt nie robił z tego afery.
    - Musiał to zrobić akurat dzisiaj? - warknąłem, czując, jak tłumione emocje domagają się, abym dał im upust.
    - Kto, jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć trochę o dragach - mruknął niezrozumiale McKagan, także nie dając za wygraną.
    - Do cholery, może dlatego, że wiem, jestem wkurwiony jego podejściem do sprawy. Bo tak, kurwa, niejeden z nas miewał gorsze zjazdy. Ale raz, maksymalnie dwa. A on? Codziennie. Co dzien nie - niemal wykrzyczałem, wyraźnie sylabizując ostatnio wypowiedziany wyraz. Mój nagły wybuch spowodował, iż uścisk brunetki ponownie mocno się zawarł. Wziąłem głęboki wdech i popatrzyłem ponownie na przyjaciół, którzy wpatrywali się we mnie z wybałuszonymi oczami.
    - My chcemy jeszcze scalić to, co zostało z Guns N' Roses - zacząłem szorstkim i niby to obojętnym tonem. - A on ma na to ewidentnie wyjebane.
    - Mnie się wydaje, że problem leży w czymś innym - odezwał się nagle zapłakany głos. Popatrzyłem na chłopaków. Skinęli nieśmiało głowami.
    - Chodźmy już - nakazałem, przyciągając brunetkę bliżej siebie. Objąłem ją ramieniem, na którym chwilę później Clarke położyła głowę. - Odprowadzimy cię do pracy, a potem pojedziemy do szpitala.
    - Nie trzeba - ziewnęła, kiwając przecząco głową.
    - Nie pytałem o zgodę - powiedziałem stanowczym, ale ciepłym tonem głosu, wywołując tym samym uśmiech na twarzy brunetki.
    Kroczyliśmy ulicami, mijając kolejno domy, kluby, a także w większości zamknięte sklepy. Szedłem z Julie na przedzie, a za nami wlekli się Duff ze Slashem, których niezwykle ujmujące rozmowy toczyły się wokół nóg, pośladków i piersi mijanych prostytutek - i tak naprzemiennie. My natomiast nie rozmawialiśmy wcale. Wciąż pozostawałem w ciężkim szoku, który zaserwowała mi postawa dziewczyny. Tej pewnej siebie, niezniszczalnej osobowości, która dzisiaj obdarzyła mnie potokiem łez. To było coś na rodzaj uderzenia w twarz. To miasto było chore, ten świat był popierdolony, to życie nie miało sensu. To wszystko ją niszczyło, od zawsze, od kiedy tylko pamiętała. A ona na to nie zasłużyła.
    Spoglądałem na nią kątem oka. Ocierała łzy, ciągle podejmowała próby uspokojenia się. Widziałem, że zrobiła się senna, ale walczyła. Wciąż walczyła o swoją przyszłość.
    Nawet nie wiem, kiedy dokładnie znaleźliśmy się pod Rainbow. Droga minęła mi niemiłosiernie szybko. Aż żal było wypuszczać mi ją ze swoich objęć.
 
    - Julie! - krzyknąłem za nią, gdy oddaliła się od nas o kilkanaście metrów. - Dwieście - powiedziałem, podając jej wszystkie pieniądze. - Przepraszam, bardzo mi głupio.
    Ona jednak nic nie odpowiedziała i posyłając mi jedynie blady uśmiech, zniknęła w drzwiach wejściowych do budynku.
    Nawoływanie Slasha z powrotem ściągnęło mnie na Ziemię. Wskoczyłem za nim do taksówki, w której siedział już McKagan i wspólnie odjechaliśmy spod klubu w stronę szpitala. Zawieszając wzrok na budynku, aż do chwili, gdy nie zniknął z mojego pola widzenia, poczułem, jak ogarnia mnie wszelki niepokój.
    - Jak dobrze, że ilość osób odwiedzających i konkretne pory dnia na odwiedziny nie są ustalone - wymamrotał Hudson, przecierając twarz dłońmi.
    - Ustalone może i są, ale czy ktoś bawi się w ich przestrzeganie? - skwitował Duff, wkraczając na dalekie, destruktywne rejony twórczości, marząc coś po zaparowanej szybie okna pojazdu.
    Wchodząc do szpitalnego budynku, spotkaliśmy się z licznymi spojrzeniami ze strony pielęgniarek, siedzących przy głównej informacji. Ta w sędziwym już wieku spoglądała na nas z nienawiścią, młodsza zaś z okropną nieśmiałością, która jedynie dodawała jej słodyczy i uroku.
    Pokonując ostatnie schody, które doprowadzić miały nas na odpowiednie piętro, usłyszeliśmy znajomy nam głos.
    - Ale co pani pierdoli? Jakie wyjść? To jest moja narzeczona i mam prawo, kurwa, siedzieć tutaj ile mi się żywnie podoba!
    - Proszę się uspokoić, albo wezwę ochronę - zakomunikował zachrypnięty głos.
    - Gówno mnie to obchodzi!
    - Pan ma jakieś problemy z rozumowaniem? - zapytała zgryźliwie pielęgniarka. Staruszka chyba nie wiedziała, w co się pakuje. - Siedzi pan tu od dobrej doby, nieumyty, możliwe jest przeniesienie bakterii na pacjentkę. Tego chcemy?
    - Kurwa, kobieto, widzisz tu jeszcze kogoś innego, oprócz mnie?
    W tamtej chwili władowaliśmy się we trójkę na wskazane piętro. Pielęgniarka odruchowo wskazała na nas ręką, a rozgorączkowany Rose momentalnie do nas podszedł. Kobieta nie zamierzała odpuścić.
    - Nie wpuszczę dzisiaj już ani jednej osoby do pani Jenkinson, a zwłaszcza takiej hołoty. Nie ma takiej opcji.
    Wymieniliśmy się spojrzeniami. Slash wziął Axla na bok, aby nieco uciszyć buzujące w nim emocje, co stanowiło nie lada wyzwanie. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce.
    - Doskonale rozumiem pani położenie, ale bardzo proszę, musimy się z nią zobaczyć jeszcze dzisiaj.
    - Niestety nie mogę.
    - Każdy na krótką chwilę. Bardzo nam zależy, niech pani zrozumie.
    - Daję wam dziesięć minut - ustąpiwszy, kobieta odeszła w przeciwnym kierunku.
    Rozradowany poinformowałem o umowie z nią całą resztę. Wspólnie zadecydowaliśmy, że dla dobra Alex wejdzie do niej Rose, aby się pożegnać i Duff, aby wyjaśnić to, co jej się należy.
    Pobyt Rose'a u brunetki zaczynał się okropnie przedłużać. Slash zaczął wystukiwać nerwowo jakiś rytm o brzeg krzesła, a Duff z kolei plątał się po korytarzu w tę i z powrotem.
    - Mam to na końcu języka. - Dobiegł nas głos Jenkinson, gdy wśród nas zapanowała kompletna cisza.
    - Na końcu języka to możesz mieć, ale mojego... - Rozbrzmiał cwaniacki ton głosu Axla, który został przyćmiony przez dźwięczny śmiech brunetki.
    - Duff, wchodź, bo nie zdążysz - nakazałem. Widząc przerażenie w jego oczach, postanowiłem nie zwlekać. Otworzyłem na oścież drzwi od sali, w której przebywała Alex, a Hudson niemal wepchnął do niej blondyna.
    Kolejne minuty oczekiwania na powrót basisty upływały nam w ciszy. Axl z niepewnością zerkał w stronę drzwi, za którymi słychać było jedynie głos Duffa. Alex nie odezwała się ani razu.
    Kiedy dobiegł nas jej szloch, Rose momentalnie doskoczył do drzwi, nie dając nikomu innemu dostępu do nich. Kilkanaście sekund później został wyrzucony przez nie widocznie przybity McKagan, który nawet na nas nie patrząc, skierował się do wyjścia.
    Popatrzyłem z obawą na Hudsona i chwyciwszy za klamkę, chwilę później stanąłem pomiędzy korytarzem, a pomieszczeniem. Zastygłem w bezruchu widząc trwających w pocałunku zakochanych. Alex wtulała się w Rose'a, jakby z obawą, że może go stracić. Cicho zamknąłem za sobą drzwi, pozwalając im nacieszyć się sobą i uspokajając Slasha, zszedłem z nim na dół.
    Blisko dwadzieścia minut czekaliśmy na Axla, zanim raczył pojawić się na zewnątrz. Wydawać by się mogło, że wszystko jest w porządku, jednak jego reakcja na nasz widok była zbyt oczywista, aby uprzednio nie wziąć jej pod uwagę.
    - Jaki był, kurwa, sens, wpierdalania się tutaj z, jebniętym, McKaganem? Po jakiego chuja go tutaj zabraliście? Widzieliście, jak to wpłynęło na Alex?
    I tak przez blisko piętnaście minut, które były przepełnione masą wyrzutów, tłumaczeń, zażaleń i innych kwestii, które niestety nie zawsze w pełni do nas trafiały. Dzięki przyzwyczajeniu zwykliśmy w takich sytuacjach wyłączyć się już w połowie wywodów Rose'a. Gdy skończył i stosunkowo ochłonął, wymieniliśmy między sobą kilka chłodnych zdań. Następnie charakter rozmowy stał się bardziej wesoły, a po gratulacjach z naszej strony, ze względu na przyszłość Axla, jako pana młodego, zdecydowaliśmy się na drobne uczczenie podjętej przez Rudego decyzji. Taki wieczór kawalerski przed nim, o. Zawzięcie więc dyskutując i omawiając wszelkie szczegóły, a także odnosząc się do emocji towarzyszących wokaliście, zdecydowaliśmy skierować się najpierw do klubu, aby ubezpieczyć się w zapasy alkoholu na tę noc, by następnie urządzić kameralną imprezę w naszym Piekielnym Domu. Takie przynajmniej były plany. Każdy jednak doskonale wie, że za każdym razem nasze kameralne przyjęcia kończyły się tak samo.
 

~Perspektywa Julie~
 

    W pośpiechu wpadłam na zaplecze i trzęsącymi się dłońmi, starałam się otworzyć moją szafkę. Dopadając do zamka torebki, zaczęłam wysypywać z niej wszystko, dopóki nie natrafiłam na paczkę papierosów i zapalniczkę, która, jak na złość, wpadła mi pod stalowy mebel. Znajdująca się w pomieszczeniu Annie, która właśnie pindrzyła się przed lustrem, nie omieszkała skomentować tego w złośliwy sposób. Spojrzałam na nią z wyrzutem, jednak nie odezwałam się ani słowem i czym prędzej wyszłam z naszej garderoby, w której wejściu wpadłam na wysokiego blondyna. Spuściłam wzrok w dół i szybko wybiegłam z budynku.
    Początkowo przykucnęłam w pobliżu tylnego wejścia, jednak szybko zmieniłam zdanie, ze względu na chłodny powiew wiatru, który omiótł całe moje ciało. Starając się nieco rozgrzać, skierowałam się w kierunku pobliskiego parku. Już z daleka, w świetle jednej z niewielu żarzących się lamp, zauważyłam wolną ławkę, na której chwilę później usiadłam.
    Podciągając kolana wysoko pod brodę, starałam się nie rozpłakać. Łzy jednak same cisnęły mi się do oczu, przez co dotrzymanie mojego postanowienia stało się okropnie utrudnione. Nie chciałam pokazać, że jestem słaba. Nie miałam już jednak siły walczyć, a strumień łez zalał okalane przez nikotynowy dym policzki.




    Próbując się uspokoić, starałam się głęboko oddychać. Wyrzucałam sobie, że podczas miesiączki nie potrafię zapanować nad swoimi emocjami. Pomimo tony minusów, zawierała w sobie jednak ona jeden, jedyny, drobny plusik. Szef nie zmuszał mnie wtedy, abym obsługiwała klientów w klubowej toalecie. Mogłam więc spokojnie odetchnąć przez blisko tydzień z ulgą.
    Przeraziłam się, gdy padające na mnie wcześniej światło zaczęło gasnąć. Mój oddech przyspieszył i zrobiłam się niespokojna. W chwili, gdy chciałam wstać z ławki coś mnie jednak unieruchomiło. Czyjeś silne dłonie przycisnęły moje ciało do ławki, naciskając na moje barki. Przełknęłam głośno ślinę. Oprawca pozostawał anonimowy, jedynie jego głośny oddech informował mnie o tym, że wciąż jest w pobliżu. Miałam ochotę krzyczeć, ale wiedziałam, że to mi nie pomoże. Przygryzłam mocno wargę, gdy jego dłonie zaczęły śmiało sunąć po moim ciele. Spazmatyczny dreszcz przejął moje ciało, gdy jego ręka znalazła się powyżej mojego uda. Krzyknęłam. Wołałam o pomoc przez dłuższą chwilę, za co zostałam spoliczkowana. Latarnia całkowicie zgasła, przez co nie byłam w stanie zauważyć z kim mam do czynienia. Wiedziałam jedynie, że jest to mężczyzna, dużo ode mnie silniejszy. Pisnęłam cicho, gdy jego palce wsunęły się pod moje majtki. Zdałam sobie sprawę, że już nic nie jest w stanie mi pomóc.
    Łzy ciekły mi po policzkach, gdy doniosłe sapanie dochodziło ze strony mojego oprawcy. Przestałam się szarpać, przestałam walczyć. Przegrałam. Przegrałam walkę przeciwko sobie i całemu światu.
    Jakaś bliżej nieokreślona siła sprawiła nagle, że ten obrzydliwy facet został ode mnie odepchnięty. Usłyszałam serię jęków, spowodowanych uderzeniami, a następnie znalazłam się w czyichś ramionach. Zamknięta i bezpieczna.
    - Nie zdążyłem - wytknął sobie mężczyzna. Kiwnęłam potakująco głową.  


~Perspektywa Annie~
 

    Odprowadziłam wzrokiem tę niedojdę do wyjścia, w którym chwilę później pojawił się McKagan. Tak, zdecydowanie jeszcze jego mi tutaj brakowało.
    - Czego chcesz? - rzuciłam oschle, strzelając ustami, na które chwilę wcześniej nałożyłam szminkę.
    - Porozmawiać - odparł beznamiętnie, opierając się o szafki. Był jakoś nienaturalnie zdołowany i z pewnością nietrzeźwy, co nie umknęło mojej uwadze. Zdecydowałam się więc także dobrze to wykorzystać, póki miałam taką okazję.
    - Myślisz, że mamy o czym? - zapytałam, odwracając się w jego stronę.
    - Ann, posłuchaj. Oboje w jakimś stopniu zawiniliśmy. Drobne kłamstwa wywołały pomiędzy nami zbędne kłótnie. Doskonale wiesz, że nie były one konieczne - zaczął swoim seksownym głosem, w którym powoli zaczynałam się rozpływać.
    - Tak, tak - odparłam po chwili, wypadając z transu.
    - Więc?
    - Nie znoszę twoich przyjaciół, kochanie - powiedziałam, sztucznie się uśmiechając.
    - Ale oni nie są nam do niczego potrzebni - skwitował, zakładając mi kosmyk włosów za ucho.
    - Wiesz - zaczęłam, zaplatając dłonie na jego karku. - W sumie moglibyśmy o tym zapomnieć.
    - Ale?
    - Uwielbiam takich błyskotliwych, kotku. Ale chciałabym otrzymać jakąś rekompensatę za twoje niemiłe zachowanie - oznajmiłam, zmieniając ton swojego głosu na bardziej smutny. Basista podniósł brew do góry, na co przewróciłam teatralnie oczami. Wzięłam go za dłoń i pociągnęłam w kierunku toalet. Nie zastanawiając się długo, wkroczyłam do pierwszej i od razu uklęknęłam przed nieco zdezorientowanym, choć podnieconym 
mężczyzną. Niewiele trzeba było, aby znalazł się w siódmym niebie. A szkoda, bo miałam ochotę na drobne terroryzowanie go z osiągnięciem orgazmu. On także nie miał na co narzekać, jeśli idzie o czas mojego szczytowania. Szybka akcja i pewne relacje zostały między nami przypieczętowane.
    - Tak więc witaj, tygrysie - rzuciłam, sprzedając mu namiętnego buziaka w usta, gdy znaleźliśmy się tuż obok baru. Duff uśmiechnął się zawadiacko i odwzajemniając mój gest, następnie przygryzając płatek mojego ucha, wyszeptał prosto do niego:
    - Ostra z ciebie zawodniczka, kotku.
    Zaśmiałam się cicho, a następnie wtulając się w ramię basisty, skierowaliśmy się jeszcze po moje rzeczy, abyśmy już wspólnie mogli skierować się do... No właśnie.
    - Dzisiaj zabieram się do Hell House - zakomunikował. Widząc, że chcę coś powiedzieć, dodał szybko - Bez gadania - po czym zatkał mi usta pocałunkiem.
    Takie obroty spraw to ja lubię. Przyznam jednak, że nie do końca uśmiechało mi się takie nocowanie. Postanowiłam być jednak dobrej myśli. Nie ma w końcu rzeczy, której nie można byłoby dobrze wykorzystać, to znaczy dobrze sobie... Ekhem... Przyswoić? Taa, nieważne.
    Wychodząc z Rainbow, trafiliśmy na Axla, Slasha i Izzy'ego, z którymi postanowiliśmy od razu się przywitać, rozwiewając tym samym wszelkie ich wątpliwości, zawarte w pytających spojrzeniach. Zmierzyli nas na początku przenikliwym wręcz wzrokiem, który zdecydowałam się zignorować. Słysząc o imprezie, którą mieli dziś w planach, momentalnie poprawił mi się humor. Już chwilę później całą piątką kroczyliśmy w stronę Piekielnego Domu.
    Po drodze myślałam o tym, jak będą teraz wyglądały relacje Alex z Duffem, skoro pewne incydenty całkowicie zmieniły swój przebieg. Przyciągnęłam blondyna mocniej do siebie i wypaliłam:
    - Kochasz mnie?
    - Em... Tak?
    Nie odpowiedziałam. W gruncie rzeczy tyle mi wystarczyło. Zastanawiała mnie jedynie jedna rzecz. Dlaczego nie mogłam być na jej miejscu? Pięciu zajebistych facetów, wszyscy na wyłączność. Ale teraz, gdy nie było jej w domu, wszystko w sumie mogło ulec sporej zmianie.
    - Witamy w dżungli - rzucił Rose, pstrykając światło w wejściu do domu. - Czuj się, jak u siebie.
    - Będę, oj, będę - powiedziałam bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. Mimo tego i tak ściągnęłam na siebie spojrzenie Slasha. Przynajmniej wydawało mi się, że jego kudłaty łeb zwrócił się w moją stronę.
    Kiedy przysiedliśmy w kuchni, gdzie został wypakowany cały zakupiony uprzednio alkohol, usiadłam Duffowi na kolanach. Reszta zajęła inne wolne miejsca i wspólnie przystąpiliśmy do konsumowania trunków. Nie wnikałam, z jakiej to okazji, bo z opowieści ludzi żyjących na Sunset Strip doskonale wiedziałam, że oni owej potrzebować nie musieli.
    Czułam się zajebiście z tym, że siedziałam wśród nich i mogłam przebywać w ich towarzystwie. Sami Gunsi, żadnej, pieprzonej, Alex w pobliżu, to jest to.
    Odwróciłam głowę w kierunku Duffa i agresywnie wpiłam się w jego usta. Przez chwilę nasze języki wiły się w namiętnym tańcu, jednak w pewnym momencie blondyn przestał oddawać pocałunki. Podniosłam nerwowo powieki i oderwawszy się od ust basisty, podążyłam za jego niedowierzającym spojrzeniem.
    - Steven? Co ci się, kurwa, stało?

~~~
Możecie mnie zabić, co w gruncie rzeczy w pełni by mi się należało. Ale cóż, nie ma tego złego, bo, jak widać, spięłam się i napisałam ten oto fragmencik! Jakiś dziwny power mnie tchnął, zapał się obudził i coś czuję, że dzisiejszy dzień także poświęcę na tworzenie. Jakby nie było, bardzo mi tego brakowało. Po napisaniu tego rozdziału zdecydowanie dopiero poczułam się, że jestem w domu. Nie ma, jak u siebie.
Mam nadzieję, że będziecie usatysfakcjonowani tym, co Wam podsuwam. To ten, wiecie, zostawcie po sobie jakiś ślad, co? Aktywność pod moją nieobecność podskoczyła, ale dalej szału nie ma.
Może macie jakieś wskazówki lub inne porady. Piszcie, przeanalizujemy wspólnie i wprowadzimy jakieś zmiany. Nikt w końcu nieomylny nie jest, a i autorowi jest jakoś cieplej na serduszku, gdy utrzymuje kontakt z grupą czytelników.
Z góry dziękuję i do następnego.
Buźka!  

7 komentarzy:

  1. No nareszcie! Strasznie długo czekałam na ten rozdział i czekam na następny z niecierpliwością co będzie dalej :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten fragment z wierzgajacym Slashem był najlepszy xdd czekam na next bo naprawdę się wkręciłam ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam twoje rozdziały ❤️ Zawsze tak dużo się w nich dzieje! Ale kto uratował Julie?!

    OdpowiedzUsuń
  4. W końcu dodałaś*.* szkoda mi Julie :( bardzo fajna postać xD czekam na dalszy ciąg:D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ile można czekać �� ale podobno tak lepiej smakuje ;) brak weny twórczej rozumiem to i znam to więc wybaczam ze tak długo musiałam czekać na kolejną dawkę . To co robisz jest uzależniające ! Ale moim zdaniem trochę przesadzasz z tą aktywnością , wiem zależy ci żeby ktoś czytał i doceniał twoją pracę , ale moim zdaniem nie to jest najważniejsze ile komentarzy bedze pod danym rozdziale , wiedz ze masz fanów (we mnie wieelkiego ) swojej twórczośc :) Rozdział niezły ale brakuje mi Alex , a poza tym ��. Życzę dużoo weny ! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Super super super super jak zawsze kochana! <3 Rozpisze sie przy następnym! :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Przez te złamania zapomniałam, o czym był rozdział. XD Znaczy pamiętam, ale nie pamiętam, co powinnam skomentować. XD
    To może powiem, że Annie jest straszną suką, chociaż to w sumie nie nowość. XD Ale nie no, fajnie, że zrobiłaś jej perspektywę, bo mamy wgląd na jej sposób myślenia i możemy zobaczyć, że wcale nie jest taką świętą, idealną suką, tylko jednak taką dziwkowatą suką (pomijając sam fakt, że ogólnie jest prostytutką). Niby że tak nie lubi Gunsów, ale jak Alex nie ma, to najchętniej sama by ich wszystkich przeruchała. No co za kurwa. XD
    Kto w sumie uratował Julie? No bo Duff za nią nie poszedł, a reszta chłopaków szła do Hell House i nie mieli jej ze sobą, jak tam przyszli. Chyba że... to był Steven? Ej, dobre. XD
    O, wiem, co miałam napisać! Kocham Izzy'ego z mojego opowiadania, jest cudowny i ogólnie nigdy nie mam mu nic do zarzucenia, a mimo to są czasami momenty, w których mam wrażenie, że mogłabym czerpać inspirację od Ciebie, jeśli chodzi o jego postać. Izzy jest the best. XD
    Serdecznie pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń