środa, 29 czerwca 2016

~ Rozdział 20 ~

Girl, I think about you every day now


~Perspektywa Axla~

    Byłem pewny, że wielkimi krokami zbliżał się poranek nowego, pięknego dnia, który spędzić miałem wraz z Alex. Uśmiechnąłem się pod nosem, chowając nieco swoją twarz za włosami, aby w poczuciu głębokiej satysfakcji z jej obecności potrwać trochę w samotności.
    Słońce wynurzało się zza ogromnego sklepienia niezwykle spokojnego oceanu, który był równie pogrążony we śnie, co całe Miasto Aniołów. Wszystkie kluby pozostały opustoszone i jedynie w pojedynczych lokalach obsługa krzątała się, pieczołowicie sprzątając wszelakie pozostałości po nocnej imprezie. Pozostali zaś mieszkańcy byli już w domach, przypuszczając czysto teoretycznie, bo każdy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak w naszej rzeczywistości należy odbierać pojęcie dom.
    Delikatny powiew bryzy wiejącej znad oceanu zgrał się z ziewnięciem brunetki, która eufemistycznie pochylając głowę w bok, ułożyła ją na moim ramieniu. Spojrzałem na jej subtelnie zaróżowioną twarz, na której całą moją uwagę skupiły przymknięte powieki kobiety. Objąłem ją mocniej ramieniem, tym samym przyciągając jej ciało bliżej siebie i ponownie zatopiłem wzrok gdzieś w oddali.
    Nagle zostałem całkowicie wyrwany z tej błogiej sielanki, której niebiańsko przyjemny wydźwięk wydał się jakby momentalnie zachwiany. Wypuściłem nerwowo powietrze i przygryzając niespokojnie dolną wargę, rozpocząłem usilne główkowanie nad tym, jak bezpretensjonalnie wytłumaczyć Alex, że nie możemy tymczasowo wrócić do Hell House. Rzucanie pojedynczymi ziarnkami prawdy na pewno nie było dobrym rozwiązaniem, a szybkie streszczenie wszystkiego, co działo się pod jej nieobecność, niepodważalnie do lepszego nie należało. Pozostawała mi jedynie ostatnia opcja, która zdawała się być najbardziej przyjemna dla obu stron.
    - Gdzie idziemy? - zapytała Alex, ponownie ziewając, gdy skręciłem w zupełnie inną ulicę, aniżeli w tę, która prowadziła do naszego Piekielnego Domu. Nachyliłem się na krótko nad jej twarzą, po czym szybko cmoknąwszy jej policzek, odparłem bezceremonialnie:
    - Widziałaś tutaj kiedykolwiek wschód słońca? - Brunetka kiwnęła przecząco głową. - To będzie jeden z piękniejszych widoków w twoim życiu, gwarantuję.
    - Bo najpiękniejszy mam przy sobie każdego poranka, gdy się budzę? - rzuciła z drobną nutą ironii, którą oboje przypieczętowaliśmy stłumionym śmiechem.
    Kiedy stanęliśmy na skraju niewielkiej, betonowej drogi, która stykała się z piaszczystą plażą, kobieta stanęła przede mną i zamglonym spojrzeniem omiotła moją twarz.
    - Axl, naprawdę doceniam to, co dla mnie robisz, ale... - W tamtym momencie przyłożyłem jej palec wskazujący do ust i nieco niekulturalnie wszedłem brunetce w słowo.
    - To respektuj to w milczeniu - nakazałem szeptem, a następnie delikatnie musnąłem jej usta. Szum oceanu zdawał się jakby cichnąć z każdym naszym pocałunkiem. W pewnej chwili Alex oderwała się od moich warg i delikatnie chwyciła mnie za dłoń, po czym wspólnie skierowaliśmy się w kierunku wody, powoli stąpając po chłodnym piasku.
    Pomimo delikatnego wiatru i faktu, że znajdowaliśmy się w pobliżu oceanu, nie zniechęciliśmy się, aby rozkoszować się swoją obecnością właśnie w tym miejscu. Gdy brunetka otrzepała się z zimna, posadziłem ją sobie na kolanach i wspólnie wypatrywaliśmy bliżej nieokreślonych zjawisk w głębi tafli wody.
    - Cieszę się, że cię mam - powiedziała nagle kobieta, nawijając sobie kosmyk moich włosów na palec. Nie odpowiedziałem nic, a jedynie cmoknąłem ją w czoło. - Będziemy najlepszym małżeństwem na świecie, panie Rose.
    - Niewątpliwie, pani Rose - odparłem poważnie, na co Alex cicho parsknęła śmiechem.
    - Mów - nakazała stanowczym, lecz wciąż ciepłym tonem głosu po chwili.
    - Co? - zapytałem, nieco zdezorientowany.
    - Cokolwiek - odparła, jakbyśmy oboje zderzyli się z kolejną oczywistą rzeczą. - Proszę, uwielbiam twój głos.
    I tak spędziliśmy kolejną godzinę w swoich objęciach. Na snuciu planów na przyszłość, opowieściach o przeszłości, zachwytach teraźniejszością i wtórnym podekscytowaniem przyszłością, która miała być tylko nasza. Przy brunetce otworzyłem się niemiłosiernie. Wszelkie wspomnienia, uczucia, emocje, plany. Wszystko, co zawsze rozpatrywałem w samotności, dzieliłem od teraz z nią. Stwierdziłem, że zgrywanie twardziela
nie ma sensu. Już raz prawie ją straciłem. Nie chcę tego powtórzyć. Nie chcę powtarzać łez, cierpienia, wzajemnych uszczypliwości. Oboje przeszliśmy przez to wystarczająco wiele razy. Razem i osobno. Lecz żadne z nas nie chciało tego wspólnie powtarzać. Wspólnie, bo o żadnej samotności już nie było mowy.
    - Musimy jeszcze jakoś wpłynąć na Duffa - oznajmiłem, delikatnie całując opuszki palców dłoni kobiety, na której widniał podarowany przeze mnie jej sygnet.
    Alex podniosła głowę z mojej piersi i odwróciła się w kierunku wody, która zaczęła umiarkowanie falować. Brunetka zrobiła się niespokojna, co nie umknęło mojej uwadze.
    - Chciałabym już wrócić do domu - zakomunikowała mi cicho, ciężko wzdychając. - Bardzo bym chciała.
 

~Perspektywa Stevena~
 

    Nowy dzień - kolejna szansa na ponowne spierdolenie sobie, a co gorsza innym życia. Pewnie, mógłbym właśnie snuć opowieści, jak to super nie było wczorajszej nocy, ile to zajebistych sztuk nie udało mi się przerobić, jak to nie balowałem z kruchą blondynką, czy też jak dobrze było mi, gdy procenty przejmowały kontrolę nad moim organizmem, ale... No właśnie, zawsze gdzieś pojawi się to niezastąpione ale. Lecz co mogłem robić wczoraj, jak całkowicie oddać się dobrej zabawie, gdy, pierdolone, wyrzuty sumienia rozszarpywały mnie na wszystkie strony? No? Wszystko jednak na własne życzenie.
    Podniosłem się ociężale z podłogi, która dzielnie pełniła rolę mojego towarzysza przez cały wczorajszy dzień, kierując się następnie w kierunku łazienki.
    Nie było to tajemnicą, że nie miałem dobrego humoru, toteż nie zamierzałem się z tym faktem kryć. Najbardziej przekonali się o tym wszyscy, którzy zdecydowali się zostać na noc w naszym Hellu. Pobudka w postaci mocnych kopniaków na pewno zapadnie im na długo w pamięci.
    Przedzierając się przez ten cały syf, a także mijając kolejne osoby, które ledwo były w stanie popodnosić swoje dupska z podłogi, w końcu udało mi się dotrzeć do obranego sobie wcześniej za cel pomieszczenia.
    - Żarty - mruknąłem do siebie pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Takiego brudu to dawno tutaj nie było. Co jak co, ale łazienka na pewno nie przypominała wyglądem pomieszczenia o wskazanej nazwie. Prezentowała się gorzej niż rodowita melina.
    Przystanąłem w drzwiach, w których to moje nozdrza uraczone zostały wybornym smrodem i nabierając uprzednio powietrza, podwinąłem teatralnie rękawy, których, rzecz jasna, nie posiadałem, i podszedłem do wanny, wydobywając z niej słuchawkę od wężyka. Odkręciwszy wodę, rozpocząłem spontaniczne i niebywale szybkie czyszczenie łazienki. O skuteczności niestety nie można było tutaj powiedzieć.
    Zakończywszy maraton lania wody, odłożyłem sprzęt na miejsce i unikając wszelkich plam rozprzestrzeniających się po całym pomieszczeniu, skierowałem się do wyjścia z niego. I nagle przede mną ni stąd, ni zowąd wyrósł Stradlin. Mokry Stradlin. Zły Stradlin. W skrócie? Wkurwiony Stradlin.
    Brunet początkowo ruszał ustami, jakby umiejętność jego mowy ograniczała się jedynie do tego, lecz chwilę później, uśmiechając się sztucznie, wyglądał, jakby chciał zebrać się w sobie i wygłosić pouczające mnie kazanie. Skończyło się tradycyjnie. Pozostawił mnie w samotności, oddalając się na bezpieczną dla nas obojga odległość bez słowa.
    I jak na chwilę udało mi się zapomnieć o tych wszystkich nieprzyjemnościach, tak teraz uderzyły one we mnie ze zdwojoną siłą.
    Z impetem trzaskając drzwiami od łazienki, opuściłem pomieszczenie, wpadając przy okazji na tłumne zgromadzenie ludzi, którzy gęsiego opuszczali naszą małą ruderę. Zupełnie przypadkowo wpadając w bandę nieznajomych, zostałem wyciągnięty przez ich długi korowód, aż na same schody, gdzie dopiero mogłem spokojnie się oddalić i posiedzieć, przy okazji biorąc głęboki wdech upragnionego powietrza.
    Kiedy większość imprezowiczów opuściła nasze skromne, lecz zajebiste progi, tuż obok drzwi wejściowych ujrzałem Axla, który troskliwie obejmował zdezorientowaną Alex. Rudy starał się przekonać brunetkę o swojej obecności, jednak ona nie reagowała zbytnio na żadne z okazywanych jej czułości. Wodziła niepewnie wzrokiem po najbliższym otoczeniu i zdawać by się mogło, że z każdą sekundą bledła coraz bardziej.
    Sam nie do końca wiedziałem, jak powinienem zachować się w takiej sytuacji. W pobliżu nie było żadnego z chłopaków, a Hell House pogrążony został w dziwnie przeszywającej ciszy. Przerywał ją jedynie uspokajający szept Rose'a, który przy okazji podziałał także i na mnie.
    - Oczywiście, że nie jesteś gotowy na związek! - krzyknęła Annie, która z hukiem przechodząc obok mnie, żywo gestykulowała. Za nią podążał nieco wybity z pantałyku, lecz zwarty w sobie Duff. - Co, teraz będziesz ją posuwał, tak? Dla mnie przecież nie ma miejsca! - dodała z wyrzutem, wskazując dłonią na zdziwioną Alex.
    - Już raz to mówiłem, ale chyba nie dotarło - zaczął poważnym tonem Rudy. - Wyprowadź tę swoją sukę i każ jej przestać szczekać!
    - Duff, pozwalasz na to? - pisnęła ledwo słyszalnym głosem. McKagan pozostawał jednak niewzruszony. - Przecież było nam razem tak dobrze - załkała. Nawet ten gest owiany był mnóstwem fałszu.
    - Tym, którzy przerabiali cię w barze też było - rzucił kąśliwie Axl. - W tym domu nie ma miejsca dla dziwek, więc wypierdalaj!
    Śledziłem uważnie całe to zajście z boku, co w gruncie rzeczy wyszło mi na lepsze. O, ironio. Pierwszy raz w życiu. Jak już emocje opadną, bezceremonialnie przyda im się ktoś, kto nieco otrzeźwi ich umysły. Tyle dwuznacznych słów, paranoja.
    Zatrzymałem swój wzrok na brunetce. W tym całym zgiełku, pełnym wrzasków i pisków, zdawała się być jakby nieobecna. Doskonale wiedziałem jednak, że przez to osłabianie, wszystko dociera do niej znacznie wolnej. Totalny szok. Biedna Alex.
    Na moment zapomniałem o tym, co mnie męczy. Podkreślam, na moment. W chwili, gdy wśród pozostałych pojawił się Izzy, a zaraz po nim do pomieszczenia wtoczył się ledwo przytomny Slash, kompletnie przestałem zwracać uwagę na to, co się wokół mnie dzieje. Wróciłem myślami do tamtej nocy, do tego parku, do tej dziewczyny, do tych wydarzeń. I co? Paranoidalnie poczułem się, jak skończony chuj. Dlaczego? Bo nim najzwyczajniej w świecie byłem.
    Nie mogłem jednoznacznie określić uczuć, jakie mną targały. To była kwestia chwili. Raz ogromne wyrzuty, a później z kolei równie dobitna pustka. Pozostając w bliżej nieokreślonym transie, z jednej strony trwałem przy swoich najbliższych, a z drugiej w ogóle mnie przy nich nie było. Niby wszystko widziałem, słyszałem, a tak naprawdę pozostawałem bierny na wszelkie gesty czy słowa. Oparłem głowę na dłoni i czekałem. Na co? Cokolwiek. Byleby tylko nie musieć samotnie myśleć. Paradoksalnie, pozostawać samotnym wśród ludzi, którzy są dla ciebie najważniejsi.
 

~Perspektywa Izzy'ego~
 

    Nie za bardzo wiedziałem, co się dzieje, zważając chociażby na fakt zachowania rozwrzeszczanej Finley czy dziwne otępienie Adlera, jednak zdecydowałem absolutnie nie wnikać w szczegóły i kulturalnie, bo nie racząc towarzystwa ani słowem, wyciągnąłem spośród zgromadzenia Rose'a, aby pokrótce zrelacjonować mu to, co do powiedzenia miałem mu już wczoraj. Rudy niechętnie pozostawił brunetkę z dala od siebie, jednakże szybko trafiła ona w ramiona Hudsona, który niemiłosiernie ściskał jej osłabione ciało.
    - Dzisiaj gramy koncert - palnąłem prosto z mostu, chcąc szybko załatwić to, co należało. Axl popatrzył na mnie, jak na skończonego idiotę. Ach, no tak. Przecież zespół w ogóle nie ma nic wspólnego z reprezentowaniem swojej twórczości. Trzymajcie mnie!
    - Nie patrz się tak na mnie, tylko ogarnij ich, bo ja muszę wyjść - burknąłem, nie kryjąc poirytowania i odszedłem w kierunku drzwi.
    - Gdzie cię niesie? - rzucił za mną, rozkładając nieporadnie ręce i patrząc na mnie z wyrzutem.
    - Do Julie - odpowiedziałem szorstko i zniknąłem za drzwiami. 


Pół godziny później
 

    Okres przejścia od naszej rudery, aż pod blok Clarke, dłużył mi się niesamowicie, pomimo szybkiego tempa, które sobie narzuciłem. Pokonując po dwa schody, w końcu stanąłem pod drzwiami mieszkania brunetki. Zmierzwiłem nieco swoje włosy i biorąc głęboki oddech, popatrzyłem jeszcze na różę, którą udało mi się kupić. Pff, udało. Całkiem zgrabna blondynka przechadzała się po ulicy z koszykiem wypełnionym po brzegi czerwonymi kwiatami, toteż zdecydowałem się na zakup jednej z nich. Być może Julie choć trochę doceni ten gest.
    Naciskając na drobny przycisk, który potocznie został nazwany dzwonkiem, serce jakby na moment mi stanęło. Wpatrywałem się z wyczekiwaniem w masywne drzwi, zza których nie dobiegał ani jeden dźwięk. Żaden szmer, skrzypnięcie stropu. Nic.
    Upływające sekundy zdawały się trwać całą wieczność, a mój zasób cierpliwości prawdopodobnie był już na skraju swojej wytrzymałości. Oparłszy się o wnękę w drzwiach, czekałem. Wystukując o nią pierwszy lepszy takt, który wpadł mi do głowy, czekałem. Przechadzając się po piętrze, czekałem. Bez jakichkolwiek rezultatów.
    Czułem, jak nerwy zaczynają przejmować nade mną kontrolę, jednak nie chciałem się poddawać. Zadzwoniłem raz kolejny. Znowu nieefektywnie. Czego spodziewałem się, pukając do drzwi? Że otworzy. Nic podobnego nie miało miejsca.
    Znacznie zmarkotniałem, gdy pierwsze pięć minut mojego wyczekiwania okazały się jałowe. Wyciągnąłem jedną z gilz, które trzymałem w kieszeni spodni i ołówkiem, który miałem przy sobie, zanotowałem na niej kilka słów do Julie. Położywszy wiadomość wraz z różą na wycieraczce, skierowałem się do wyjścia z kamienicy. Grzyb malujący się na popisanych ścianach nie stanowił dla mnie czegoś odrażającego - byłem z tym najzwyczajniej w świecie obyty. Dlaczego więc wzbudzał mój niepokój? Naturalny, ludzki odruch. Po prostu martwiłem się o brunetkę i o to, w jakich warunkach przyszło jej funkcjonować. Brown życiorys swoich córek przedstawiał zupełnie inaczej. Nieodpowiedzialny sukinsyn.
    Wyszedłszy przed budynek, zacząłem zastanawiać się, gdzie powinienem teraz iść. W gruncie rzeczy, wypadałoby zrobić jakąkolwiek próbę i pomóc Axlowi z ogarnięciem pozostałych. Atmosfera, która panowała w Hell House w czasie, gdy wychodziłem, była wręcz trująca. Ostatecznie myśli te zeszły na drugi plan, a ja swoim standardowym krokiem, z wzrokiem wlepionym w betonowy chodnik, zdecydowałem się pójść do Rainbow, które o tej porze zdawało się być istnym zaciszem dla wszystkich, którzy pragnęli zaznać chwili spokoju.
    Usiadłszy przy stoliku, czekałem, aż przy moim boku pojawi się jakaś kelnerka. Odpaliłem papierosa i w ciszy penetrowałem wzrokiem pomieszczenie.
    - Alkohol z lodem czy bez? - zapytała uwodzicielskim tonem głosu pulchna, tleniona blondynka, której ciemne odrosty zauważyć było można z końca sali. Doskonale rozumiałem tutejszy język, który o tej godzinie był bardziej ocenzurowany.
    - Wystarczy czysta - odparłem beznamiętnie. Widząc pytające spojrzenie kelnerki, dodałem niechętnie. - Bez loda. Nie mam ochoty borykać się z zainfekowanym gardłem.
    - To podobno idealne lekarstwo na takie dolegliwości - zakomunikowała mi, nachylając się nade mną tak, że jej biust znajdował się na wysokości mojej twarzy.
    - Podziękuję - poinformowałem, odsuwając się na bezpieczną odległość. Blondynka westchnąwszy, oddaliła się w kierunku baru, nieporadnie starając się kręcić biodrami. Nie dziwię się, że to ona ma ranną zmianę.
    Oczekując na zamówienie, dalej oddawałem się delektowaniu swojej dawki nikotyny. Myślałem też o drobnym znieczuleniu, ale zapomniałem zaopatrzyć się we własną igłę. Chociaż... Przecież to nie stanowiło żadnego problemu.
    Odczekawszy, aż przyniesiony zostanie mi alkohol, dokończyłem papierosa, gasząc peta w popielniczce. Schowałem butelkę za kurtkę i odstawiając na bok kieliszek, który także został mi wręczony, skierowałem się w kierunku toalet.
    Upewniwszy się, że jestem w pomieszczeniu całkowicie sam, odkręciłem butelkę i pociągnąłem z niej sporego łyka.
    - Dla odwagi - mruknąłem do siebie, ocierając wierzchem dłoni alkohol, który skapywał z moich ust.
    Rozejrzałem się niepewnie po pomieszczeniu, po czym szybko kopnąłem w najbliższy, a w gruncie rzeczy jedyny śmietnik, znajdujący się w toalecie. Przenikliwa cisza spowodowała, że miałem ochotę się wycofać, ale na moje szczęście nikt nie znajdował się aktualnie w tej części klubu.
    Przykucnąłem przy kuble i zacząłem przyglądać się wszystkiemu, co się w nim znajdowało.
    - Nie, nie, nie, nie - wymieniałem, patrząc kolejno na zużyte prezerwatywy, podpaski i tym podobne. Nawet jeden test ciążowy się tutaj zapodział. Gratulacje dla szczęśliwych rodziców!
    Uniosłem niepozornie kącik ust do góry, gdy moim oczom ukazała się, co prawda zużyta, strzykawka. Kawałkiem papieru przetarłem igłę, a następnie pieczołowicie przygotowałem sobie narkotyk, który miałem zamiar zażyć.
    Usiadłem pod ścianą i zaciskając na ramieniu pasek, poczułem przypływ adrenaliny. Nie zwlekając, szybko zaaplikowałem sobie dawkę heroiny. Niemal w ostatniej chwili odrzuciłem strzykawkę na bok, gdyż w tym samym czasie do pomieszczenia weszła niebywale śliczna brunetka. Podbiegła do mnie bardzo szybko i przykucnęła przy mnie, ciągle ruszając ustami. Rozpoznając jej głos, przymknąłem powieki i wybełkotałem:
    -  Julie, ja na ciebie czekałem. - Brunetka przyciągnęła moją głowę do swojej klatki piersiowej. - Bo ja cię chyba kocham, wiesz? Ja nigdy na nikogo nie czekałem.
    W sumie następnie nie pamiętałem za wiele. Jedynie uspokajające mnie uciszanie, moment, w którym wsiadaliśmy do taksówki, a następnie chwila, gdy posadziła mnie na jakiejś kanapie. Ale gdzie? Nie wiem. Jednak czy to było takie istotne?
 

~Perspektywa Julie~
 

    Złapałam się za głowę, widząc, w jakim jest stanie. Pozostawiłam go dosłownie na moment samego i wróciłam po prezent, który dostrzegłam na wycieraczce. Delikatnie podniosłam złożoną gilzę od papierosa, uważnie śledząc tekst na niej zamieszczony. 

    Mam nadzieję, że już wszystko w porządku. Czekałem na Ciebie, ale nikt nie otworzył mi drzwi. Róża jest dla Ciebie. Pomyślałem, że może poprawi Ci humor.
~ Izzy

    Uśmiechnęłam się subtelnie pod nosem i wróciłam do mieszkania. Liścik schowałam do kieszeni, a kwiat szybko wstawiłam do wazonu z wodą.
    Powróciwszy do Izzy'ego, przysiadłam na podłodze przed kanapą, na której właśnie leżał. Popatrzyłam na jego twarz. Była bardzo spokojna, ale z drugiej strony zatroskana. Nie byłam pewna, czy śpi, ale w żadnym wypadku nie chciałam go obudzić. Musnęłam niepewnie jego dłoń, a on zamruczał cicho. Oparłam swoją głowę o brzeg mebla i próbowałam nie zasnąć. Pomimo, że zmęczenie brało górę, nie chciałam zostawić go samego, gdyby się obudził. Nagle jednak zrobiło mi się tak ciepło, a jego oddech zdawał się być tak kojący, że cała zła aura wypływająca z dzisiejszego dnia w pracy, po prostu mnie opuściła. Przymknęłam na chwilę powieki i nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, że momentalnie trafiłam do krainy snów. Pierwszy raz, nie w samotności, która zwykle mieszała się z ciszą i stanowiła cechy charakterystyczne mojego małego lokum.
    Drgnęłam, gdy usłyszałam skrzypnięcie podłogi. Zerwałam się gwałtownie z miejsca i zauważyłam Stradlina, który kierował się do wyjścia.
    - Idziesz już? - zapytałam, nie kryjąc smutku.
    - Tak - odparł, a jego głos przepełniony był zrezygnowaniem. - Julie, muszę cię o coś prosić.
    - No? - zagaiłam, podnosząc się i podchodząc do mężczyzny.
    - Nie bierz niczego, co powiedziałem lub co miało miejsce między nami do siebie, okay? - zakomunikował mi oschle, zabierając moje dłonie ze swojego torsu. Jego wzrok mówił sam za siebie.
    - Nie uważasz, że powinniśmy spróbować? - zapytałam, nie dając za wygraną.
    - Nie - rzucił szorstko. - Julie, nie potrafiłbym cię kochać, zrozum. To nie jest twoja wina - tłumaczył mi znacznie cieplejszym tonem głosu, kładąc dłoń na moim policzku. Wtuliłam w nią swoją twarz.
    - Muszę iść - zakomunikował po chwili, ujmując moją twarz w swoje dłonie. Pocałował krótko moje czoło i wyszedł. Tak po prostu.
    Zamknęłam za nim drzwi i dłuższą chwilę stałam, trzymając dłoń na zamku. Poczułam, jak uderza we mnie fala złości i goryczy. Odwróciłam się tyłem do wejścia i bezsilnie zsunęłam się po drewnianych drzwiach. Podkuliłam nogi i zatracając głowę między nimi, wybuchnęłam płaczem. Łzy ciekły po moich policzkach, a ja czekałam. Tak, jak on. Czekałam, aż mi przejdzie. Czekałam, aż w końcu do mnie dotrze, jak bardzo się upokorzyłam. Czekałam, aż zrozumiem, że znowu dałam się wykorzystać. Mijały minuty, a upragniona ulga nie przychodziła. Nawet ona nie była mi dana w ogromie cierpienia, które zaserwowało mi życie. Tylko za co? Dlaczego?   
    Skoro nadzieja umiera ostatnia, co musi umrzeć pierwsze? Co umarło we mnie już dawno temu, że nawet na nadzieję nie ma miejsca w tym nędznym życiu?
    Westchnęłam żałośnie. Zepsuty kran w łazience dawał o sobie znać, gdy pojedyncze krople wody spadały do odpływu, znajdującego się w umywalce. Podobnie jak łzy, które leniwie skapywały na podłogę. Ucinając spazmę, która opanowywała moje ciało, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam śpiewać piosenkę Black Sabbath. I pomyśleć, że mój wybór padł na ten sam utwór, którego nauczył mnie ojciec. 
 

No one told me the way I should feel
You left an aching heart
Lost and lonely, the feeling goes on
You were the one friend I had
You gave me so much love
Now the tears remind me you're gone
It still haunts me there's a silence
Where you used to be
It still haunts me
Just an empty space in history
It still haunts me
But life must go on, on and on
It's still haunting me
It's still haunting me
Haunting me
Haunting me
It's still haunting me

~Perspektywa Alex~
 

    Bolącą już dłonią poklepywałam tulącego się do mnie Slasha po plecach. Mulat, choć nietrzeźwy, szczerze się ucieszył na mój widok. Jedyny.
    Kłótnia pomiędzy Axlem, a Annie zdawała się nie mieć końca. Duff zdecydował się pozostać bierny, co bez wątpienia wyszło mu na lepsze. Rozgorączkowany Rose ledwo radził sobie ze swoimi emocjami, które pogłębiały się z każdą głupotą wypowiedzianą przez Finley.
    Steven, gdy tylko usłyszał, gdzie udaje się Izzy, zniknął z czyjegokolwiek pola widzenia. Mogliśmy się jedynie domyślać, co ma w planach na dzisiejszy dzień. Na pewno nie próbę, do której zrealizowania dążył wokalista.
    - Nie mam pojęcia, co ty tu jeszcze robisz - zakomunikował McKagan, gdy blondynka nie dawała za wygraną.
    - Kocham cię? - zapytała ironicznie.
    - Zajebiście - odparł Duff. - Sprawa wygląda o tyle gorzej, że są miliony lasek, które kochają mnie tak, jak ty.
    - Nikt nie kocha cię tak, jak ja! - pisnęła, rzucając się basiście na szyję. Parsknęłam, na co ta zgromiła mnie wzrokiem.
    Nie kryłam zdziwienia, widząc, co robi Duff. Bez cienia krępacji wziął Ann za rękę i wyprowadził z budynku. Wyswobadzając się z silnych ramion Slasha, wtuliłam się w Rose'a. Staliśmy tak w trójkę w milczeniu przez dłuższą chwilę, aż do naszej rudery, nie wpadł ucieszony McKagan.
    - I? - zapytałam.
    - Po sprawie - zakomunikował, wzruszając ramionami.
    - Co jej obiecałeś? - ciągnął temat Rudy.
    - Miejsce pod sceną na naszym koncercie.
    - Ale obsługa ma przecież to zagwarantowane - powiedział zdezorientowany Axl.
    - O tyle łatwiejsze było złożenie jej tej obietnicy - oznajmił, widocznie dumny z siebie blondyn.
    - Czyli możemy już spokojnie poćwiczyć? - upewnił się Rose. Basista skinął głową.
    Kiedy mężczyźni zbierali swój sprzęt w jedno miejsce, ja udałam się do sypialni Axla, gdzie w kąt rzuciłam swoją torbę i położyłam się na łóżku. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i uniosłam głowę do góry. W wejściu do pokoju zauważyłam Duffa.
    - Mogę? - zapytał.
    - Pewnie - odparłam, uśmiechając się delikatnie.
    - Chciałem cię przeprosić - oznajmił, siadając obok mnie.
    - Zapomnijmy o tym - poprosiłam, kładąc dłoń na jego dłoni.
    - Wiesz, że nie potrafię o tobie zapomnieć - zakomunikował mi smętnie.
    - Musisz ułożyć sobie życie, Duff. Proszę.
    Blondyn niepewnie skinął głową. Dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
    - Chcę, żebyś była szczęśliwa - powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
    - Już jestem, Duff - oznajmiłam. - Wiesz, że zawsze będę traktowała cię, jak dobrego przyjaciela.
    - To chyba najgorsze z możliwych pocieszeń - parsknął, uśmiechając się złośliwie.
    Pokręciłam głową i opadłam z powrotem na łóżko. Przymykając powieki, poczułam, jak ktoś delikatnie pocałował mnie w usta.
    - Duff! - rzuciłam z wyrzutem.
    - Musiałem. Ostatni raz - obiecał, śmiejąc się i podnosząc dłonie w geście poddania.

    - Na pewno - powiedziałam, gdy wychodził z pomieszczenia. Nagle wśród nas pojawił się Slash.
    - Podnoś swoją zgrabną pupę, mała, bo mam dostarczyć cię na dół - oznajmił i bezpruderyjnie podchodząc do mnie, posadził sobie na ramionach.
    Wspólnie wybuchnęliśmy śmiechem, a chwilę później siedziałam wraz z chłopakami na dole, wsłuchując się w dźwięki strojonych instrumentów. Do kompletu brakowało jedynie Izzy'ego. Nawet Stev siedział wśród nas, już nie tak bardzo nieobecny, jak wcześniej. Z pasją nawalał w perkusję, skazując się na cięte uwagi ze strony Rose'a, który próbował ułożyć setlistę na dzisiejszy występ.
    - Nie wiem, ile dokładnie mamy czasu, ale wydaje mi się, że dziesięć piosenek będzie wystarczającą ilością - powiedział bardziej do siebie, niż do nas, drapiąc się po karku i przygryzając długopis. Nawet nie podniósł na nas wzroku znad pokreślonej kartki. Mimo wszystko wszyscy skinęliśmy głowami.
    - Dobra, zaczynamy - zakomunikował Axl. - Na początek It's So Easy.
    Chwilę później cały Hell House został wypełniony dźwiękami pierwszego utworu. W oczekiwaniu na Stradlina udało im się zrobić niewiele. Trochę pograli, porozmawiali. Ja natomiast robiłam za doradcę i zapewniałam ich, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. W międzyczasie biegałam do kuchni po różne produkty, gdyż chłopcom zaczął doskwierać kac.
    Po jakichś dwóch godzinach pojawił się Stradlin. Początkowo był dziwnie przybity, ale gdy wspólnie zaczęli grać, cała magia wypływająca z ich współpracy dodała mu otuchy i widać było, jaką radość sprawia każdemu z mężczyzn. Wszyscy dawali z siebie maksimum, tworząc niebywale zgodną całość. Rudy wygłupiał się, większość utworów śpiewając z gestykulacją w moją stronę, przez co często wybuchałam śmiechem. Solówki Slasha sprawiały, że odpływałam. Power Adlerka dawał niezmierne poczucie radości, zwłaszcza, gdy współgrał z jego uśmiechem. Skupienie Duffa i Izzy'ego zdawały się pełnić rolę wisienki na torcie, idealnie czuwając nad perfekcją grupy.

     - Spróbuj to - powiedział rytmiczny, rzucając w kierunku Rudego jakąś kartkę. Axl uważnie przeczytał tekst i poprosił Izzy'ego, aby zaprezentował mu linię melodyczną, którą zdołał już opracować. Slash wraz z Duffem dogadali się ze Stradlinem w kwestii konkretnych chwytów, na których oparta będzie piosenka i chwilę później Rose dał znać, że mogą już zacząć. Przymknęłam oczy i zaczęłam kołysać się na boki, gdy Rudy wyśpiewał pierwsze słowa ich nowego utworu.

 I say baby you've been lookin' real good
You know that I remember when we met
It's funny how I never felt so good
It's a feeling that I know
I know I'll never forget
Ooh, it was the best time I can remember
Ooh, and the love we shared -
is lovin' that'll last forever

~~~
No i dwudziestka nam strzeliła! Ajaj, jak milutko, nieprawdaż?
Swoją drogą, ostatnio zauważyłam, że te rozdziały porobiły się okropnie melancholijne. Ale spokojnie, już staram się tego wyzbyć, wybaczcie!
Nie wiem, czy zwróciliście uwagę na to, że przez cały ten rozdział pojawia się odwołanie do czekania powiązanego z cierpliwością. Jak myślicie, ma to jakiś istotny związek z całą historią, czy zwyczajny przypadek?
Jak pisałam, w tym tygodniu wyjeżdżam i wracam dopiero za czternaście dni, więc nie wiem, kiedy pojawi się kolejny fragment. Choć kto wie, czy i tam sobie nie popiszę. Sama przyjemność, więc why not.
Nie przynudzam już, Wy czytacie, komentujecie, a ja spadam się pakować, trzeba w końcu poczuć te wakacje. No, oficjalnie Wam życzę, żebyście spędzili je miło, ale i bezpiecznie.
Do następnego, buźka!

     
 

9 komentarzy:

  1. O jaaaa Izzy i Julie...no,no :D. A tak w ogóle to cieszę się, że postanawiasz wrócić do weselszych wątków. Rozdział super. Czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały :D podoba mi się jak starasz się rozwinąć akcję w opowiadaniu (co jak najbardziej ci wychodzi) pozdrawiam i czekam na dalsze losy ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawno mnie tutaj nie było, ale już wracam xD Jak zawsze cudo, miód, malina i aż miło się czyta. Szkoda mi Julie, mam nadzieję, że i tak będą ze sobą z Izzy'm.

    Melancholijny, ale przyjemny w odbiorze 😉

    Btw wydaję mi się, że niedaleko LA jest ocean, a nie morze, ale to taki niewielki szczegół, a poza tym mogę się mylić.

    Pozdrawiam i życzę dużo weny 😉

    OdpowiedzUsuń
  4. Żadna melancholia! :D Powrót Alex, sama radość. Duff w koncu wyrzucił tą no że tak powiem szmate ze swojego życia. Szkoda, że biedmy cierpi bo dalej kocha Alex. Do następnego <3.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział kolejne zaskoczenie Julie i Izzy wow nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy ale nadal wierzę że pomiędzy Julie a Stevenem wszystko się ułoży to miłych wakacji i do następnego

    OdpowiedzUsuń
  6. Izzy & Julie aww 💖
    Mnie ta melancholia nie przeszkadza... świetny rozdział. Twój styl pisania mnie zadziwia. Jest taki dorosły, rozwinięty ... <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Ohh, trochę mnie tu nie było ale nadrobiłam :) Szkoda mi Julie, jest taka biedna, zraniona widać, że oczekiwała od Izziego czegoś więcej. Axl i Alex po prostu są cudowni. Czekam na następny rozdział, zajebistych wakacji i weny :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Na prawdę miło mi się czytało. Masz talent oby tak dalej! :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Kocham Izzy'ego. Nawet jak on nie kocha Julie. Znaczy dobra - wiem, że kocha, tylko nie potrafi tego przyznać. Nawet sam przed sobą. Fragmenty z perspektywy jego i Julie ogólnie najlepsze z całego rozdziału, ale być może tak mi się wydaje ze względu na fakt, że na to najbardziej czekałam. Tak czy siak, cieszę się w sumie, że robisz wszystko takie nieco bardziej zagmatwane, bo ogólnie jest ciekawej, a poza tym fajnie przedstawia to psychikę Stradlina. On wszystko zawsze wie, każdemu doradzi, nawet w życiu uczuciowym, ale jego własne to jego największy słaby punkt, tak jak zresztą kilka innych rzeczy dotyczących bezpośrednio jego samo - np. narkotyki. Szukanie igły w śmietniku - no naprawdę, najprawdziwszy akt desperacji. Dobrze, że nic mu się przez to nie stało. W każdym razie, wracając, to nie jest tak, że nie szkoda mi Julie, bo szkoda i ta sytuacja na serio boli w serce, bo to straszne, jak Ci ktoś najpierw robi nadzieje, angażujesz się, a później dupa, ale po prostu bardzo mi się podoba ta scena. Ja lubię takie smutne sceny. No i zachowanie Izzy'ego tutaj świetnie przedstawione. Tak, powtarzam się. Ale mogłabym godzinami pisać o tym, jaki on jest genialny.
    Jeśli już używasz słów, które brzmią w bardziej wygórowany sposób, to staraj się nie gromadzić ich blisko siebie, bo tekst może zdawać się wtedy za ciężki. Czasami lepiej jest użyć ich prostszych synonimów. Mam na myśli np. słowo "eufemistycznie", które pojawia się u Ciebie dość często.
    Zauważyłam jakieś błędy składniowe, ale oczywiście nie pamiętam, gdzie były. XD Ta uwaga na pewno będzie dla Ciebie bardzo cenna. XD
    Serdecznie pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń