I still love you baby
~Perspektywa Alex~
Kiedy tylko przysiadłam na parapecie, leniwie krzyżując zwisające w dół nogi w powietrzu, z dziecięcą radością i błyskiem w oku pochłaniałam widok najbliższej okolicy. Taki pozytywny strzał energii trafił mnie, niczym strzała amora dwójkę obojętnych na miłość ludzi w Walentynki, gdy uzmysłowiłam sobie, jak piękny czas czeka wszystkich domowników Hella. Czas na zmiany, powywracanie tego i owego do góry nogami, aby tak naprawdę wróciło na miejsce, które zajmować powinno od samego początku. Uporządkowanie paru spraw, a potem czysta sielanka - z rodziną, w długo wyczekiwanej, świątecznej atmosferze. Nietrudno domyślić się było, iż całe Los Angeles strzelił ten coroczny, obsesyjny wir zakupów i totalnej nerwówki, która później wynagrodzona miała zostać drobnostkami w postaci pięknie zapakowanych, kolorowych prezentów czy, już niekoniecznie tak beztroskimi, grzecznymi i dziecięcymi, całusami pod jemiołą. Westchnęłam rozmarzona, obserwując, jak pojedyncze osoby i mniejsze bądź większe grupki ludzi szturmują po ulicy lub przed domami, krzątając się z zakupami czy środkami czystości. Łoskot kół, zdawać by się mogło, jeżdżących w kółko samochodów, przerywał gwar śpieszącego po chodniku społeczeństwa. W gruncie rzeczy niewiele się zmieniło - przeskoczyła nam jedynie kolejna kartka w kalendarzu, którego w sumie nasza mała, ale przytulna rudera nie posiadała.
Listopad minął szybko, niemal niezauważalnie. Chłopaki bardzo skupili się w nim na próbach i gromadzeniu materiału na nową płytę; większość wolnego czasu spędzali w studiu (czyt. całe dnie), czynnie pracując nad kolejnymi kawałkami. Szemrali między sobą coś o trasie po realizacji celu w postaci wydania albumu, ale nie dowiedziałam się za wiele, bo nie chcieli zapeszyć. W każdym razie, przypadkowo usłyszałam, że ze względu na ogromną ilość nowych, dobrych piosenek, wytwórnia podpisze z nimi umowę odnośnie wydania podwójnego albumu. Cieszyłam się jak głupia, ale nie wiedziałam, czy powinnam to wiedzieć, więc i z gratulacjami się wstrzymałam. Jakby nie było, byłam z nich cholernie dumna. W końcu zaczęło się coś dziać i w gruncie rzeczy układać. No, pomijając drobne incydenty z niedyspozycją Stevena. Biedak nie radził sobie ze swoimi słabościami, przez co często musiał zostać zastępowany; Axl upierał się, aby zacząć szukać kogoś na jego miejsce, bo mniemał, że Pudel długo nie pociągnie. Nikt nie popierał jednak jego toku myślenia i choć nie pomagaliśmy Adlerkowi tak, jak powinno się to zrobić w owej sytuacji, bo został on po prostu zapomniany i pozostawiony z problemem na pastwę losu - co w gruncie rzeczy jedynie z dnia na dzień pogarszało sytuację - wyręczaliśmy go z jego roli nieco inaczej. Duff zaoferował grać za niego partie na perkusji, gdy nie mógł.
A nie mógł to on niestety często. Za często. Pozostając niedoinformowana w tym wirze obowiązków chłopaków, martwiłam się o niego za wszystkich. W końcu wiedziałam nie za wiele, a to już był powód do zmartwień.
Ja zaś żyłam sobie pół na pół. W klubie obowiązków znacznie mi przybyło, przez co miniony miesiąc był bardzo pracowity. Realizowałam się jednak na pewno, co w pewnym sensie było powodem do radości. Siedząc popołudniami często sama w domu porządkowałam swoje myśli, problemy swoje i pozostałych, często wraz z ich pokojami oraz wspólnie użytkowanymi pomieszczeniami. Nie było źle, ale strasznie brakowało mi ich obecności. Wracali późno z prób, przez co odsypiali swoje zaangażowanie do południa dnia następnego - do momentu, w którym ja musiałam już wychodzić. I tym oto sposobem widzieliśmy się przelotnie, co w żaden sposób mnie nie zaspokajało. Przez ten czas zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, jak ważną częścią mojego życia są. Od imprezy urodzinowej, która trwała a trwała niemal całą noc, tańcząc w owym czasie chyba ze wszystkimi, rzadko mieliśmy czas na spokojnie pogadać. Zabawa do upadłego trwała nadal, z tą jednak różnicą, że teraz to życie wywijało z nami w szaleńczo szybkim tempie. Na myśl o zbliżających się świętach w mgnieniu oka ogarniała mnie ekscytacja - wszystko miało zwolnić, a nasze relacje na nowo ocieplić się w czasie, gdy wszystko inne pochłonięte zostanie corocznym chłodem. Zdecydowanie był to okres, którego nie mogłam się doczekać. Jak małe dziecko niecierpliwie odliczałam dni do Bożego Narodzenia. Jednak... czy było w tym coś dziwnego? Nienaturalna była samotność, która targała wszystkimi po kolei, ot co. Rękę można dać sobie obciąć, iż cały zespół oczekiwał tych dni podobnie do mnie. Stęskniłam się za nimi, no co. Za tą bandą rozrechotanych, wiecznie napalonych idiotów. Nic dziwnego - tworzyliśmy naprawdę zgrany team, a przynajmniej do czasu. Miałam nadzieję, że to wszystko szybko się odnowi. Nikt w końcu nie znał się tak dobrze, jak my - niemalże na wylot, tolerując słabości i akceptując wady swoich przyjaciół.
Przenosząc ciężar ciała na jedną z rąk, nie zaprzestałam podążania wzrokiem po rozciągających się za oknem ulicach. Do środka Hell House wciąż napływało to samo świeże, ciepłe, choć nieco bardziej ochłodzone niż dotychczas powietrze, które w niewidocznej dla oka przestrzeni zderzało się z domowym zapachem - istną duchotą, fajkami wypalonymi bądź wypalanymi oraz alkoholem. Dźwięki instrumentów bajecznie kontrastowały z ulicznym, codziennym i tradycyjnym zamieszaniem, pełnym krzyków zachwytu, jak i tych mniej optymistycznych - wrzasków, które sprowadzały się do pogróżek. I tak oto płynął czas na Fuller Avenue - niezmiennie, raz szybko, gwałtownie i niespokojnie, a raz trochę bardziej subtelnie, przyjemnie i łagodnie. Ujmując rzecz krótko - bywały chwile, które aż chciało się zatrzymać i mieć je w garści, ale zdarzały się i takie, które najchętniej odrzuciłoby się w ułamku sekundy. Miasto Upadłych Aniołów, paradoksalne same w sobie?
Wydawało mi się już wielokrotnie, iż wciąż przebywam na terenie Los Angeles zbyt krótko, ażeby wydawać osądy na nieznajomych mi ludzi, szufladkować wszystkich jednakowo, spoglądać na nich spode łba i nie darzyć nikogo uśmiechem, nie mówiąc już o upiększeniu ich dnia miłym słowem. Faktem było, iż czułam się lepsza, mając za sobą wspaniałych i lojalnych mężczyzn, którzy byli moimi przyjaciółmi. Czasami miałam aż tak zaawansowane stadium niedowierzania w to, co ma miejsce, że budząc się w nocy i widząc koło siebie cholernie przystojnego wokalistę, za którym szalała niejedna małolata, wydawałam z siebie nienaturalne i nieme piski, które dodatkowo tłumiła łącząca nas kołdra. Euforia rozszarpywała mnie od środka i gdyby nie sumienie, które sprowadzało mnie na ziemię w dość skuteczny sposób, rozwaliłabym cały ten pokój dzikim tańcem, który i tak nie uwolniłby wszystkich drzemiących we mnie emocji. Hej, w końcu jestem tylko człowiekiem, nie? I tylko, tylko narzeczoną Axla. Nic wielkiego, pff.
Siedząc tak jednak bezczynnie i jednym uchem wpuszczając, a drugim wypuszczając to, co działo się wewnątrz naszego mieszkania i poza nim, mniej pozytywne myśli tknęły mnie nie wiadomo kiedy, jakby ot tak, po prostu, z miejsca. Bywa, że przychodzi taki okres, w którym pewne wspomnienia do nas wracają. Bywa i tak, że uśmiech maluje się szerzej na naszej twarzy, gdy angażujemy się w ich odkrywanie na nowo; w ścieranie tej mgły, za którą skryte są w obliczu przyziemnych spraw. Są jednak i takie, które są w stanie porządnie nas zdołować - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pstryknięcia palcami czy szybkiego mrugnięcia zaspanymi powiekami. I znajdowałam się właśnie pomiędzy taką alfą a omegą, jedną a drugą stroną medalu, obiema nogami stojąc po dwóch przeciwnych krańcach przepaści, znajdując się jednocześnie w bezpiecznym i bezstronnym położeniu. Miałam na wszystko idealny widok. Na przeszłość, nieobcą mi teraźniejszość. W przyszłość wolałam się nie zagłębiać - zbyt wiele negatywnych aspektów mogło z tego wypłynąć. W końcu, kto nie lubi być zaskakiwany? Życie to taka talia kart, z której raz spontanicznie i bez wysiłku wyciągniesz asa, a z kolejnymi szansami trafiać będą ci się nędzne cyfry, które umiejętnie potrafią przejąć kontrolę nad człowiekiem; spowodują liczenie, doszukiwanie się, niepewność, nieufność. W którą stronę by nie spojrzeć, nigdy nie dowiemy się, co, kiedy i dlaczego stanie na naszej drodze.
Nim obraz na dobre zdążył mi się wyostrzyć, niewyraźne, lecz znajome głosy obijały się o moje uszy. Czułam na swoim obolałym ramieniu pokrzepiającą dłoń Slasha, która delikatnie je rozmasowywała. Przede mną malowała się dwójka mężczyzn - w pierwszej chwili udało mi się rozpoznać tylko tajemniczą, nieobecną twarz Izzy'ego, obok którego stał wyraźnie niepocieszony, wkurwiony do granic możliwości Axl. Za nimi, w przerwie, która wytworzyła się pomiędzy ich postaciami ujrzałam lustro, a w nim swoje mało przekonujące odbicie. Przytłoczona, zmęczona twarz, której podkrążone oczy i zapadnięte policzki wskazywały na jedną z dwóch opcji - kolejna niepoprawna, nieodpowiedzialna, zdrowo rąbnięta dziewczyna albo zwyczajna ćpunka. Sama nie wiem, na co przystałabym bardziej, nie znając siebie.
- Nie zgadzam się. - Burknął niski ton głosu. - Mam to w dupie, Slash, nie obchodzi mnie to. - Zapierał się mężczyzna, nie dając Mulatowi możliwości dojścia do słowa. Momentalnie odszedł od nas, wyładowując swoje emocje na każdym kroku, pewnie ładując się gdzieś na górę swojego mieszkania.
Zbierająca się pode mną kałuża wody nie należała do komfortowych kwestii, jednak wciąż milczałam, starając się względnie ogarnąć, zebrać myśli, zacisnąć szczękę i wyjść.
- Nie zostawię cię - powiedział Saul, patrząc mi głęboko w oczy. - Coś ci obiecałem - dodał, luzując uścisk na nadgarstku, który zmierzył zakłopotanym spojrzeniem. Pokręciłam nim niezauważalnie, aby nieco go rozruszać. Nie chciał zrobić mi krzywdy, ale cała ta sytuacja zdawała się nie brnąć ku dobremu. Wszystkimi mężczyznami targały sprzeczne emocje. Brunet mierzył mnie przenikliwym spojrzeniem, popalając papierosa. W dalszym ciągu milczał, a Slash wzrokiem próbował znaleźć jakąś wskazówkę, która nakierowałaby go na racjonalne rozwiązanie tej sprawy. Mocno się zaangażował i nie zamierzał odpuścić. W duchu bezustannie mu za to dziękowałam - od tego, co stanie się ze mną teraz, zależna była cała moja przyszłość.
Pokręciłam niemalże teatralnie głową, odrywając spojrzenie od swojego odbicia w szybie, która zachlapana była milionem drobnych kropel wody. Lament zniecierpliwionego sąsiada, urządzającego sobie podlewanie ogródka ucichł - kto fatygowałby się przesadnie, żeby przepraszać kogoś takiego, jak my. Przeniósłszy wzrok z podwórka do pomieszczenia, natrafiłam na to samo, pełne troski, ciepła i spokoju, który jak magnes przyciągał i pochłaniał także i mnie, spojrzenie Slasha. Jego dłoń spoczywała na moim ramieniu, a ja uśmiechnęłam się głupkowato pod nosem.
- Co? - prychnął, szczerząc się za burzą loków. Wzruszyłam ramionami, próbując odszukać jego źrenice. Mistrz kamuflażu. Złośliwy w dodatku.
Mój spokojny wyraz twarzy umiejętnie kontrastował z tym, co, bądź co bądź, bardzo mnie psychicznie męczyło. Czułam potrzebę wygarnięcia mu wszystkiego, naprowadzenia na dobrą drogę, ale z drugiej strony... brakowało mi odwagi? Jak to prostacko i tchórzowsko musi brzmieć. Sama nie do końca wiedziałam, co zrobić; twierdził, że wiedział, w co wpadł, jednak przecież nie był uzależniony. Gdybym chciał, zerwałbym z tym z miejsca - zapierał się pewnie i wielokrotnie. Dlaczego więc nie chciał? Co stanowiło tę przeszkodę, która była dla niego za trudna do pokonania?
Miałam dość patrzenia na to, jak się stacza. Generalnie miałam go na co dzień, przy sobie. Sama chyba jednak nie do końca rozumiałam, że to może nie potrwać długo przy takim trybie życia. Jeden drobny incydent, jeden dodatkowy, niepewny ruch, bezsensowny krok w przód, bądź w najgorszym wypadku, paniczne cofnięcie się w tył i jego, i ich już nie będzie. Widocznie zbyt wiele życie pokazało mi przez te wszystkie lata; zbyt wiele widziałam w gazetach, telewizji czy nawet ulicy, na własne oczy. To było wciąż za mało, skoro nie robiłam nic wobec faktu obcowania z ćpunami na co dzień.
Potrząsnęłam głową i skrępowane spojrzenie wlepiłam w podłogę, gdy ocucił mnie pytający wzrok Slasha. Ugryzłam się w język, mimo wszystko boleśnie. I dobrze - skarciłam się w myślach. Jak mogłam ich tak nazwać?
Dobry humor opuścił mnie na dobre, gdy wpadłam wraz ze światłem wpraszającym się z podwórka w głąb pochłoniętego w dymie pomieszczenia. Kotłownia, istna kotłownia. A pośród niej zaostrzający się, coraz mniej zabawny konflikt dwóch sprzecznych racji.
Axl i Steven stali wewnątrz dywanów, które ułożone zostały z myślą o układzie sprzętu w tym prowizorycznym pomieszczeniu, gdzie komponowali coś nowego bądź przeprowadzali poważniejsze próby. Dzisiejsza skupiała się wobec trybutu i wyboru piosenek. A Pudel wraz z rudą, wredną i kompletnie nieznającą pojęcia kompromis małpą, zacięcie brnęli w uznawaniu swoich racji za pierwszorzędne. Co najgorsze, nie zapowiadało się, aby szybko zdecydowali się zejść z wojennej ścieżki.
Slash przycupnął obok mnie, nerwowo paląc i głęboko oddychając, a Duff z Izzym siedzieli na dodatkowej kanapie, którą dziwnym trafem Piekielny Dom posiadał. Basista rozmasowywał sobie czaszkę pod warstwą tlenionych włosów, a gitarzysta z kolei dziwnie zdezorientowany spoglądał na wszystko ze sporego dystansu. Widać, że cała trójka była na skraju wytrzymania wiecznego konfliktu tej dwójki.
Ja zaś żyłam sobie pół na pół. W klubie obowiązków znacznie mi przybyło, przez co miniony miesiąc był bardzo pracowity. Realizowałam się jednak na pewno, co w pewnym sensie było powodem do radości. Siedząc popołudniami często sama w domu porządkowałam swoje myśli, problemy swoje i pozostałych, często wraz z ich pokojami oraz wspólnie użytkowanymi pomieszczeniami. Nie było źle, ale strasznie brakowało mi ich obecności. Wracali późno z prób, przez co odsypiali swoje zaangażowanie do południa dnia następnego - do momentu, w którym ja musiałam już wychodzić. I tym oto sposobem widzieliśmy się przelotnie, co w żaden sposób mnie nie zaspokajało. Przez ten czas zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, jak ważną częścią mojego życia są. Od imprezy urodzinowej, która trwała a trwała niemal całą noc, tańcząc w owym czasie chyba ze wszystkimi, rzadko mieliśmy czas na spokojnie pogadać. Zabawa do upadłego trwała nadal, z tą jednak różnicą, że teraz to życie wywijało z nami w szaleńczo szybkim tempie. Na myśl o zbliżających się świętach w mgnieniu oka ogarniała mnie ekscytacja - wszystko miało zwolnić, a nasze relacje na nowo ocieplić się w czasie, gdy wszystko inne pochłonięte zostanie corocznym chłodem. Zdecydowanie był to okres, którego nie mogłam się doczekać. Jak małe dziecko niecierpliwie odliczałam dni do Bożego Narodzenia. Jednak... czy było w tym coś dziwnego? Nienaturalna była samotność, która targała wszystkimi po kolei, ot co. Rękę można dać sobie obciąć, iż cały zespół oczekiwał tych dni podobnie do mnie. Stęskniłam się za nimi, no co. Za tą bandą rozrechotanych, wiecznie napalonych idiotów. Nic dziwnego - tworzyliśmy naprawdę zgrany team, a przynajmniej do czasu. Miałam nadzieję, że to wszystko szybko się odnowi. Nikt w końcu nie znał się tak dobrze, jak my - niemalże na wylot, tolerując słabości i akceptując wady swoich przyjaciół.
Przenosząc ciężar ciała na jedną z rąk, nie zaprzestałam podążania wzrokiem po rozciągających się za oknem ulicach. Do środka Hell House wciąż napływało to samo świeże, ciepłe, choć nieco bardziej ochłodzone niż dotychczas powietrze, które w niewidocznej dla oka przestrzeni zderzało się z domowym zapachem - istną duchotą, fajkami wypalonymi bądź wypalanymi oraz alkoholem. Dźwięki instrumentów bajecznie kontrastowały z ulicznym, codziennym i tradycyjnym zamieszaniem, pełnym krzyków zachwytu, jak i tych mniej optymistycznych - wrzasków, które sprowadzały się do pogróżek. I tak oto płynął czas na Fuller Avenue - niezmiennie, raz szybko, gwałtownie i niespokojnie, a raz trochę bardziej subtelnie, przyjemnie i łagodnie. Ujmując rzecz krótko - bywały chwile, które aż chciało się zatrzymać i mieć je w garści, ale zdarzały się i takie, które najchętniej odrzuciłoby się w ułamku sekundy. Miasto Upadłych Aniołów, paradoksalne same w sobie?
Wydawało mi się już wielokrotnie, iż wciąż przebywam na terenie Los Angeles zbyt krótko, ażeby wydawać osądy na nieznajomych mi ludzi, szufladkować wszystkich jednakowo, spoglądać na nich spode łba i nie darzyć nikogo uśmiechem, nie mówiąc już o upiększeniu ich dnia miłym słowem. Faktem było, iż czułam się lepsza, mając za sobą wspaniałych i lojalnych mężczyzn, którzy byli moimi przyjaciółmi. Czasami miałam aż tak zaawansowane stadium niedowierzania w to, co ma miejsce, że budząc się w nocy i widząc koło siebie cholernie przystojnego wokalistę, za którym szalała niejedna małolata, wydawałam z siebie nienaturalne i nieme piski, które dodatkowo tłumiła łącząca nas kołdra. Euforia rozszarpywała mnie od środka i gdyby nie sumienie, które sprowadzało mnie na ziemię w dość skuteczny sposób, rozwaliłabym cały ten pokój dzikim tańcem, który i tak nie uwolniłby wszystkich drzemiących we mnie emocji. Hej, w końcu jestem tylko człowiekiem, nie? I tylko, tylko narzeczoną Axla. Nic wielkiego, pff.
Siedząc tak jednak bezczynnie i jednym uchem wpuszczając, a drugim wypuszczając to, co działo się wewnątrz naszego mieszkania i poza nim, mniej pozytywne myśli tknęły mnie nie wiadomo kiedy, jakby ot tak, po prostu, z miejsca. Bywa, że przychodzi taki okres, w którym pewne wspomnienia do nas wracają. Bywa i tak, że uśmiech maluje się szerzej na naszej twarzy, gdy angażujemy się w ich odkrywanie na nowo; w ścieranie tej mgły, za którą skryte są w obliczu przyziemnych spraw. Są jednak i takie, które są w stanie porządnie nas zdołować - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pstryknięcia palcami czy szybkiego mrugnięcia zaspanymi powiekami. I znajdowałam się właśnie pomiędzy taką alfą a omegą, jedną a drugą stroną medalu, obiema nogami stojąc po dwóch przeciwnych krańcach przepaści, znajdując się jednocześnie w bezpiecznym i bezstronnym położeniu. Miałam na wszystko idealny widok. Na przeszłość, nieobcą mi teraźniejszość. W przyszłość wolałam się nie zagłębiać - zbyt wiele negatywnych aspektów mogło z tego wypłynąć. W końcu, kto nie lubi być zaskakiwany? Życie to taka talia kart, z której raz spontanicznie i bez wysiłku wyciągniesz asa, a z kolejnymi szansami trafiać będą ci się nędzne cyfry, które umiejętnie potrafią przejąć kontrolę nad człowiekiem; spowodują liczenie, doszukiwanie się, niepewność, nieufność. W którą stronę by nie spojrzeć, nigdy nie dowiemy się, co, kiedy i dlaczego stanie na naszej drodze.
Nim obraz na dobre zdążył mi się wyostrzyć, niewyraźne, lecz znajome głosy obijały się o moje uszy. Czułam na swoim obolałym ramieniu pokrzepiającą dłoń Slasha, która delikatnie je rozmasowywała. Przede mną malowała się dwójka mężczyzn - w pierwszej chwili udało mi się rozpoznać tylko tajemniczą, nieobecną twarz Izzy'ego, obok którego stał wyraźnie niepocieszony, wkurwiony do granic możliwości Axl. Za nimi, w przerwie, która wytworzyła się pomiędzy ich postaciami ujrzałam lustro, a w nim swoje mało przekonujące odbicie. Przytłoczona, zmęczona twarz, której podkrążone oczy i zapadnięte policzki wskazywały na jedną z dwóch opcji - kolejna niepoprawna, nieodpowiedzialna, zdrowo rąbnięta dziewczyna albo zwyczajna ćpunka. Sama nie wiem, na co przystałabym bardziej, nie znając siebie.
- Nie zgadzam się. - Burknął niski ton głosu. - Mam to w dupie, Slash, nie obchodzi mnie to. - Zapierał się mężczyzna, nie dając Mulatowi możliwości dojścia do słowa. Momentalnie odszedł od nas, wyładowując swoje emocje na każdym kroku, pewnie ładując się gdzieś na górę swojego mieszkania.
Zbierająca się pode mną kałuża wody nie należała do komfortowych kwestii, jednak wciąż milczałam, starając się względnie ogarnąć, zebrać myśli, zacisnąć szczękę i wyjść.
- Nie zostawię cię - powiedział Saul, patrząc mi głęboko w oczy. - Coś ci obiecałem - dodał, luzując uścisk na nadgarstku, który zmierzył zakłopotanym spojrzeniem. Pokręciłam nim niezauważalnie, aby nieco go rozruszać. Nie chciał zrobić mi krzywdy, ale cała ta sytuacja zdawała się nie brnąć ku dobremu. Wszystkimi mężczyznami targały sprzeczne emocje. Brunet mierzył mnie przenikliwym spojrzeniem, popalając papierosa. W dalszym ciągu milczał, a Slash wzrokiem próbował znaleźć jakąś wskazówkę, która nakierowałaby go na racjonalne rozwiązanie tej sprawy. Mocno się zaangażował i nie zamierzał odpuścić. W duchu bezustannie mu za to dziękowałam - od tego, co stanie się ze mną teraz, zależna była cała moja przyszłość.
Pokręciłam niemalże teatralnie głową, odrywając spojrzenie od swojego odbicia w szybie, która zachlapana była milionem drobnych kropel wody. Lament zniecierpliwionego sąsiada, urządzającego sobie podlewanie ogródka ucichł - kto fatygowałby się przesadnie, żeby przepraszać kogoś takiego, jak my. Przeniósłszy wzrok z podwórka do pomieszczenia, natrafiłam na to samo, pełne troski, ciepła i spokoju, który jak magnes przyciągał i pochłaniał także i mnie, spojrzenie Slasha. Jego dłoń spoczywała na moim ramieniu, a ja uśmiechnęłam się głupkowato pod nosem.
- Co? - prychnął, szczerząc się za burzą loków. Wzruszyłam ramionami, próbując odszukać jego źrenice. Mistrz kamuflażu. Złośliwy w dodatku.
Mój spokojny wyraz twarzy umiejętnie kontrastował z tym, co, bądź co bądź, bardzo mnie psychicznie męczyło. Czułam potrzebę wygarnięcia mu wszystkiego, naprowadzenia na dobrą drogę, ale z drugiej strony... brakowało mi odwagi? Jak to prostacko i tchórzowsko musi brzmieć. Sama nie do końca wiedziałam, co zrobić; twierdził, że wiedział, w co wpadł, jednak przecież nie był uzależniony. Gdybym chciał, zerwałbym z tym z miejsca - zapierał się pewnie i wielokrotnie. Dlaczego więc nie chciał? Co stanowiło tę przeszkodę, która była dla niego za trudna do pokonania?
Miałam dość patrzenia na to, jak się stacza. Generalnie miałam go na co dzień, przy sobie. Sama chyba jednak nie do końca rozumiałam, że to może nie potrwać długo przy takim trybie życia. Jeden drobny incydent, jeden dodatkowy, niepewny ruch, bezsensowny krok w przód, bądź w najgorszym wypadku, paniczne cofnięcie się w tył i jego, i ich już nie będzie. Widocznie zbyt wiele życie pokazało mi przez te wszystkie lata; zbyt wiele widziałam w gazetach, telewizji czy nawet ulicy, na własne oczy. To było wciąż za mało, skoro nie robiłam nic wobec faktu obcowania z ćpunami na co dzień.
Potrząsnęłam głową i skrępowane spojrzenie wlepiłam w podłogę, gdy ocucił mnie pytający wzrok Slasha. Ugryzłam się w język, mimo wszystko boleśnie. I dobrze - skarciłam się w myślach. Jak mogłam ich tak nazwać?
Dobry humor opuścił mnie na dobre, gdy wpadłam wraz ze światłem wpraszającym się z podwórka w głąb pochłoniętego w dymie pomieszczenia. Kotłownia, istna kotłownia. A pośród niej zaostrzający się, coraz mniej zabawny konflikt dwóch sprzecznych racji.
Axl i Steven stali wewnątrz dywanów, które ułożone zostały z myślą o układzie sprzętu w tym prowizorycznym pomieszczeniu, gdzie komponowali coś nowego bądź przeprowadzali poważniejsze próby. Dzisiejsza skupiała się wobec trybutu i wyboru piosenek. A Pudel wraz z rudą, wredną i kompletnie nieznającą pojęcia kompromis małpą, zacięcie brnęli w uznawaniu swoich racji za pierwszorzędne. Co najgorsze, nie zapowiadało się, aby szybko zdecydowali się zejść z wojennej ścieżki.
Slash przycupnął obok mnie, nerwowo paląc i głęboko oddychając, a Duff z Izzym siedzieli na dodatkowej kanapie, którą dziwnym trafem Piekielny Dom posiadał. Basista rozmasowywał sobie czaszkę pod warstwą tlenionych włosów, a gitarzysta z kolei dziwnie zdezorientowany spoglądał na wszystko ze sporego dystansu. Widać, że cała trójka była na skraju wytrzymania wiecznego konfliktu tej dwójki.
- Nie zgadzam się - syczał przez zęby rozjuszony i coraz bardziej rozgorączkowany Axl. - Mam to w dupie, Steven, nie obchodzi mnie to, rozumiesz?
Trochę jak grom z jasnego nieba strzeliły mnie te słowa, przez co poruszyłam się nieznacznie. Oczywiście musiałam zwrócić tym samym na siebie uwagę Hudsona, którego pytającego spojrzenia nie zauważyłam... zupełnie przypadkowo.
Większej ilości obelg i, w gruncie rzeczy, niepotrzebnych nerwów nie widziałam o tak silnie zwiększonej częstotliwości ich użycia jeszcze w żadnym miejscu o jednym czasie. Cierpliwość zaczęli tracić już chyba wszyscy, bo w Hellu zapanowało niemałe poruszenie. Pozostali członkowie zespołu starali się wpłynąć na Rose'a, jednak ani on, ani Adler nie odpuszczali, wzajemnie wytykając sobie największe pierdoły. Umyślnie i skutecznie ignorując przy tym pozostałych.
- Tak? To ja mam wyjebane na twoje zdanie. Podetrę sobie nim dupę - warknął ironicznie Steven, co w wydaniu jego pociesznej, jak dotąd, osoby, wybrzmiało... mało groźnie. Axl parsknął drwiącym śmiechem, który uspokoił dopiero w momencie, kiedy przewracający się bęben basowy upadł wprost pod jego nogi z charakterystycznym hukiem. Sam Steven zaś złapał Axla za kołnierz koszuli, przystawiając go do ściany. Nie panował nad swoimi emocjami, a bez wątpienia olewatorskie zachowanie Rose'a nie pomagało mu w uspokojeniu się.
Gdy zaczęło dochodzić do poważniejszych, niż dotąd, rękoczynów, powiązanych z przewracaniem instrumentów i manewrowaniem między nimi, wszyscy doskoczyli do dwóch plujących na siebie - dosłownie i w przenośni, czego żadne z nas się chyba nie spodziewało - mężczyzn. Obaj oddychali ciężko, nie zrywając ani na sekundę kontaktu wzrokowego, który wydawał się zawierać w sobie więcej niż tylko nienawiść wobec swojego przyjaciela. Jak dla mnie ciągle nimi dla siebie byli. Wolałam się jednak po tym zajściu nie odzywać. Dla bezpieczeństwa pozostałych i niezaangażowanych w ich bezpodstawne skoczenie sobie do gardeł.
Wszystko działo się tak szybko, że nie szło nadążyć z racjonalnym myśleniem i ogólnym zrozumieniem całego zajścia. Stevena od razu wywiało poza nasze cztery ściany, Stradlin ulotnił się dużo wcześniej, a dziwnie przejęty całą sytuacją Duff odpuścił pogadankę Axlowi w chwili, w której Hudson wskazał na jego uszkodzony bas. Z niedowierzaniem oglądał swój instrument, po czym wraz z Saulem udali się po nową gitarę. Nie wiedzieć kiedy, zostałam sam na sam z wokalistą, który to teraz kontemplował widok za oknem.
- I tak zagramy Knockin' On Heaven's Door i Paradise City - zaskrzeczał. - Musi być optymistycznie. Chciałabyś, żeby ktoś po tobie płakał? - zapytał, marszcząc brew, w sekundzie odwracając się w moją stronę. Wzruszyłam ramionami, subtelnie unosząc kąciki ust ku górze. Wiedziałam, że potrzebuje chwili, aby się uspokoić. Dlatego zdecydowałam się mu ją dać - bez zbędnych ceregieli.
Stojąc za nim w odległości kilku metrów, widziałam skrawek nieba, które dzisiaj przybrało wyjątkowo dziwny odcień błękitu. Samoloty sunęły po nim na przemian - dwa skrzyżowały się, pozostawiając po sobie dwie bieluteńkie smugi. Niedługo miał nadejść moment, w którym i my wzniesiemy się ponad to wszystko; dokładnie tak, jak Axl sobie wymarzył.
Nie zorientowałam się nawet kiedy znalazłam się obok niego, a ten delikatnie przejechał swoją przyjemnie chłodną dłonią po moim kręgosłupie tuż pod warstwą cienkiego t-shirtu, aby następnie objąć mnie w pasie.
- Gdybym mógł, dałbym ci nawet skrawek tego nieba, jeśli tylko byś chciała - powiedział zduszonym głosem, jakby wciąż miał trudności z tym, co chce powiedzieć.
- Z tobą mam tutaj raj na Ziemi. Więcej naprawdę mi nie potrzeba - odparłam, zmuszając go do kontaktu wzrokowego. Rudzielec uśmiechnął się krótko, aby chwilę później wykrzywić twarz w bolesnym grymasie, uciekając wzrokiem gdzieś w dół pomieszczenia. Jego policzek był widocznie napuchnięty i zaczerwieniony, więc domyśliłam się, iż napinanie mięśni twarzy nie wychodzi mu w tym wypadku na zdrowie. Dodatkowo sam chyba był doskonale świadomy tego, że i piekło to on potrafi niezłe zgotować. Przez moment zawahałam się, czując się naprawdę niezręcznie. Momentami ciągle nie potrafiłam go rozgryźć, a bardzo zależało mi na tym, żeby wiedzieć o nim wszystko. Czy to jednak będzie kiedykolwiek możliwe? Nie wiem. Kolejne pytanie rodem z tych, które często plączą mi się po głowie, a nie można znaleźć na nie żadnej zadowalającej odpowiedzi.
~Perspektywa Duffa~
- Nie miałbym żadnych zastrzeżeń, gdyby oni umieli ze sobą rozmawiać od zawsze. - Usłyszałem w odpowiedzi na swój monolog. Halo, to wszystko zaczynało wyglądać coraz gorzej i najwidoczniej tylko ja to zauważałem. - Ale, Duff, co ty pierdolisz, mówiąc, żeby nauczyli się milczeć albo choć w minimalnym stopniu pojęli erystykę?
Przewróciłem jedynie oczami, nie siląc się na odpowiedź. Czego idiota nie zrozumie, tego uczony nie przetłumaczy.
- Jak chcą skakać sobie do gardeł, niech chociaż zachowują się przy tym jak faceci - odburknąłem.
- Czyli? - zapytał Hudson, wykrzywiając się przy tym dziwacznie.
- Z jajami. Czasami odnoszę wrażenie, jakbym widział przed sobą dwie pizdy. - Tutaj przerwa na dziwne spojrzenie Slasha. - Nie w tym sensie, baranie.
- Ale przyznaj, że dwiema naraz byś nie pogardził. - Poruszał wymownie brwiami znad swoich przeciwsłonecznych okularów. Pokręciłem głową, ponownie wywracając oczami. I tyle z inteligentnej rozmowy.
- Chodziło mi raczej o to, że postępują jak rozkapryszone lalunie - powiedziałem, kiedy przeszliśmy kolejne kilka metrów.
- Czy to jest teraz aż tak istotne? - jęknął, patrząc na mnie zrezygnowany. - Mam ich niemal dwadzieścia cztery na dobę, chwilę spokoju, hm?
- W obliczu tego, że rozpiździli nam większość sprzętu to tak - warknąłem, tracąc resztki cierpliwości.
- Tak ściślej rzecz ujmując, to tylko twój bas - powiedział nieco ciszej, jednak kiedy gwałtownie odwróciłem się w jego stronę, wzruszył zakłopotany i niechętny do wszczynania dyskusji ramionami.
- Tylko mój bas, tylko - syczałem bezustannie pod nosem, z tym jednak komfortowym dla mojego towarzysza faktem, że co raz, choć nieświadomie, to ciszej i ciszej.
Dwunasty miesiąc roku już sam w swojej nazwie zawierał to, co się w nim działo. Grudzień - gru dzień. G R U dzień. Generalnie Niereformowalne Ugrupowanie, czy też po prostu zbiegowisko, zbiorowisko, tabun, hołota czy prościej istne tałatajstwo ludzi, którzy za wszelką cenę lgnęli do tych wszystkich sklepów i gdyby tylko mogli, zapewne poprzyczepialiby się do ich wystaw z zachwytu tymi samymi jęzorami, które sieją masę plot po każdej części miasta. Ten pogląd był ogólnodostępny, a mimo tego i tak nikt nic z nim nie robił - dalej grzebano w czyjejś dupie, w czyimś kiblu, wchodząc z butami do czyjegoś mieszkania, węsząc i szukając nie wiadomo czego w trosce o swoje bezpieczeństwo. Ten ich dzień trwał jednak tak naprawdę cały miesiąc. Dało się przeżyć te trzydzieści jeden dni, które od reszty roku różniły się tym, że pieprzący (się) ludzie nosili wówczas sweterki w świąteczne wzory. Wszyscy zdegustowani - to jest ten moment, w którym możecie rzygać.
Jeśli idzie o wystawy sklepów, już pochłonięte zostały one wszelkimi ozdobami - Mikołaje, renifery, choinki i przewaga czerwieni, bieli i zieleni była trudna do niezauważenia. Na ulicach spotkać można było nawet bałwany, które wbrew pozorom nie toczyły się, a poruszały na dwóch nogach, błyszcząc swoją elokwencją na prawo i lewo. Nieskromnie przyznam, że jeden uczepił się mnie już przed wyjściem na ulicę - to się nazywa fame, bitches.
Wracając jednak do tych wszystkich świątecznych wystaw, w całym Los Angeles pozostawał tylko jeden sklep, do którego udawaliśmy się zdecydowanie najchętniej. Znajdował się on co prawda na drugim końcu miasta i to w dodatku końcu końca na obrzeżach, ale z przyjemnością go odwiedzaliśmy, gdy wymagała tego sytuacja, ale i bez powodu udawaliśmy się tam z zamiarem kulturalnego poprzechadzania się między jego zbiorami. Spojrzeć prawdzie w oczy, byliśmy jego najmilszymi i najczęstszymi klientami. I tym razem nogi nie poniosły nas nigdzie indziej, jak właśnie tam.
Mówiłem coś o przyklejeniu się jęzorem do szyby wystawowej? Moją pierwszą myślą było zrobienie tego, gdy tylko stanęliśmy przed wejściem do muzycznego. Ile cudeniek, mój Boże.
Staliśmy w milczeniu, rozumiejąc się bez słów. Ruchami głów wskazywaliśmy na kolejne gitary, a oczy o mało nie powypadały nam z orbit. Ludzie mijający nas w cieplejszych ubraniach mierzyli nas dziwnymi spojrzeniami - to nie ja, a ten idiota wyskoczył w samych bokserkach, wypraszam sobie.
Wchodząc do środka, wiedzieliśmy już, co będzie naszą pożądaną zdobyczą. Wiedzieliśmy... Ja wiedziałem, bo to nikt inny był tutaj poszkodowany, jak właśnie ja. Już staliśmy w kolejce, która na dobrą sprawę składała się z nas i jakiejś starszej pani, usilnie próbującej przypomnieć sobie nazwę zespołu, którego płytę chciała kupić dla wnusi.
- No wie pani, oni tak mordy drą - tłumaczyła, opierając się o ladę i rozmasowując palcami skronie.
Kiedy Slash odchodził od zmysłów, wcinając się w gadaninę babki i ciągle ją poprawiając, wywołując tym samym zdziwienie i w jego następstwie rozbawienie ekspedientki, jej, jak mniemam, koleżanka, która krzątała się pomiędzy ścianą wypełnioną winylami a równoległą do niej, z poukładanymi w jej wnękach kasetami, od razu przyciągnęła moją uwagę.
Powolnym krokiem oddaliłem się od przyjaciela, kierując się w stronę drobnej blondynki. Nic do mnie nie docierało i nie wiedziałem nawet, po co do niej idę. Dziwny impuls. Kto nie ryzykuje, ten nie pije... Nightraina, się wie.
- On normalnie tak nie ma. - Słyszałem gdzieś za plecami śmiech ekspedientki i przekonujący głos Hudsona, który chwilę później przystąpił do konkretnej bajerki, która jak najbardziej jej odpowiadała; stała oparta o ladę, nawijając kosmyk włosów na palec i głośno się śmiejąc.
Blondynka spojrzała na mnie ciepło, gdy stanąłem nad nią i wyrwała mnie z zamyślenia pytaniem:
- W czymś pomóc? - które poprzedziła uroczym uśmiechem.
- Wydaje mi się, jakbyśmy już kiedyś się poznali.
- Chyba ma pan déjà vu - odparła, wciąż ukazując szereg małych, bielutkich ząbków. - To niemożliwe. - Wzięła pod pachę pudełko, z którego uprzednio coś wyciągała i wyminęła mnie zwinnie.
Coś mi tu zaśmierdziało, a brak obecności Stevena utwierdził mnie w przekonaniu, iż coś faktycznie jest na rzeczy. Ruszyłem za nią, odchrząkując przepraszająco.
- Co jeszcze? - zapytała o wiele mniej cierpliwie.
- Wiesz, która godzina?
- Kwadrans po szesnastej. Co to ma do rzeczy? - dorzuciła, całkowicie przestając się uśmiechać. Na jej twarz wstąpił dziwny grymas... zdenerwowania? wyczekiwania? zirytowania?
- Skoro twierdzisz, że się nie znamy, to jest to dobry czas, żeby to nadrobić. - W pomieszczeniu znów rozległ się śmiech szatynki, która aż czerwieniła się od komplementów Slasha. Nie, nie naszej rozmowy dotyczyła jej reakcja. Totalnie i umiejętnie nas olewali.
- Wolałabym, gdyby pan przestał sobie ze mnie żartować - powiedziała, unikając kontaktu wzrokowego, po czym odwróciła się na pięcie.
- Która praca jest tą dorywczą? Jesteś ekspedientką czy dziwką, bo nie wiem, jak powinienem się z tobą obchodzić. - Blondynka od razu do mnie doskoczyła, wyraźnie zaciskając zęby. - Już nie pamiętasz, jak ciągnęłaś mi na imprezie u Metalliki? Tyle gówna w ciebie wepchali, czy się zgrywasz? - syknąłem, nie przestając ironizować.
- Zamknij się i wyjdź - nakazała. - To była jednorazowa sytuacja, namówiły mnie przyjaciółki - dodała, wskazując ręką na drzwi. Mierząc dziewczynę, naprawdę młodą dziewczynę, pogardliwym spojrzeniem, skierowałem się do wyjścia. Miałem ochotę splunąć jej pod nogi. Mała kurewka.
- Idziemy - trąciłem barkiem Mulata, który dalej toczył szarmancką rozmowę z drugą z pracujących tu kobiet.
- A co z basem? - zapytał, przepraszając swoją rozmówczynię na moment i prosząc ją, aby znalazła skrawek papieru.
- Nie spieszy się - odparłem, czekając, aż zakończy notować swój numer na kartce. Swój, pff. Dziwnym sposobem schował kartkę do kieszeni, gdy kłaniał się serdecznie nowej znajomej.
Gdy wyszliśmy przed sklep, skinąłem głową na dłoń, którą trzymał w kieszeni spodni.
- Co?
- Nie zapomniałeś czegoś zostawić?
- Rozmyśliłem się - odparł, ucinając temat. Okay. Choć w sumie nie do końca. Absolutnie nie okay.
Jeśli idzie o temat kobiet, Slash był w nim bardzo, baaardzo neutralny. Nie wiem, co było tego przyczyną, ale zdecydowaliśmy się po drodze wstąpić do baru, gdzie owy stosunek mógł w końcu ulec zmianie.
Rainbow może nie świecił pustkami, ale i tłumy nie pchały się do niego drzwiami i oknami. Było, no, co tu dużo kryć - idealnie. Zajęliśmy nasze ulubione miejsca pod sceną, gdzie akurat rozgrywał się całkiem niezły pokazik dla pokaźnej widowni - tancerki pole dance całkiem nią zawładnęły.
Hudson już zdążył rozpłaszczyć się na jednej z kanap przy wolnym stoliku, gdy znajomy głos skierował nasze głowy ku jemu.
- Siadajcie - rzucił Steven, zanurzając usta w kuflu z piwem, na którego powierzchni unosiła się gruba warstwa piany. - Dwa razy to samo, co wcześniej! - krzyknął do wystraszonej, najwidoczniej nowej w branży kelnerki, która chwilę później posłusznie do nas przydreptała. - Niech to będzie moja część rekompensaty za twój bas. - Poklepał mnie po plecach. - Wybacz, stary.
Skinąłem głową, upijając łyka zimnego alkoholu. Chyba jednak miałem ochotę na coś mocniejszego. To piwo zajeżdżało mi szczochami - ledwo je przełknąłem.
- Długo tu siedzisz? - zagadałem, w czasie gdy Slash czekał, aż na horyzoncie pojawi się ktoś, kto nas obsłuży. W każdym możliwym tego słowa znaczeniu.
- Odkąd wyszedłem z domu - odparł beznamiętnie, wzruszając ramionami i ponownie upijając z zawartości swojego szkła.
Ponownie skinąłem głową w geście zrozumienia i skupiłem wzrok na scenie. Chyba nie miałem dzisiaj ochoty na zbędne pitolenie. Obstawiałem kwadrans, w czasie którego skąpo ubrane tancerki miały zejść ze sceny i poszukać przygód pomiędzy stolikami, ale wystarczyło dziesięć minut, aby jedna z nich zasiadła mi na kolanach, kusząco przygryzając opuszek jednego ze swoich palców, kierując jednocześnie moje ku swoim piersiom.
~Perspektywa Slasha~
Chłopaki się wysypali, a ja jako jedyny zostałem przy stoliku. Siedziałem sam, borykając się z wyrzutami sumienia. Po co to zrobiłem? Czułem do siebie obrzydzenie. Pieprzyć się z nudów? Z byle jaką szmatą? Byle gdzie? Ot tak? Bez żadnej gry wstępnej, w obliczu braku intymności?
Sam zdziwiłem się, od kiedy zaczęło mi to wadzić. W końcu sex, dragi i rock n' roll były u nas na początku dziennym. A jednak coś we mnie zgasło. Potrzebowałem... uczuć?
Zaczynałem brzmieć naprawdę żałośnie, ale skoro robiłem coś, bo robili to inni, to aż oklepane i nieustające pytanie zaczynało odbijać się echem od moich półkul: a gdyby oni skoczyli w ogień, też byś skoczył? Wbrew pozorom rodzice mieli rację. Wow, co za sentymenty. Zaczynałem się o siebie bać.
- Masz. - Przede mną postawiono z hukiem szklankę wypełnioną whiskey, której zawartość pod wpływem wstrząsu nieco się rozlała. - Dobrze ci zrobi.
- Nie chcę - odburknąłem, nie spoglądając na dziwkę, która usiadła obok mnie, wtykając pomiędzy swoje wargi mentolowego papierosa. Zrobiło mi się niedobrze, gdy to zobaczyłem. Czego ona w tych ustach jeszcze nie miała?
- A jednak ja zrobiłam ci lepiej, że już wymiękasz, co? - drążyła, a ja zaczynałem odnosić wrażenie, jakby już nigdy nie miała przestać.
- Nie chciałbym być nieuprzejmy - zacząłem.
- Tak wiem. Nie chciałbyś, ale jednak musisz i mam spierdalać, okay. Tylko jeszcze jedno zanim odejdę - powiedziała ściszonym tonem głosu, nachylając się nade mną - daj sobie spokój z dragami, jeśli nie umiesz później nad sobą panować. Będziesz się niedługo prosił o śmierć, jeśli tak dalej pójdzie. Wyżrą cię od środka, doszczętnie i nic po tobie nie zostanie, nawet pamięć. - Widząc moje nienawistne spojrzenie wymierzone prosto w jej kierunku, dodała - Miło było - i salutując niedbale, chwilę później odeszła.
Zdecydowałem się wrócić do domu, bo stwierdziłem, iż mimo wszystko nic tak nie wznieca szczęścia w moim życiu jak obecność Alex i możliwość gry na gitarze. Już nawet seks nie sprawiał mi przyjemności, a dragi? Sam nie wiedziałem, na czym stoję. Wszystko zależało od dnia i w tym tkwił sęk. Zresztą, ja przecież nie byłem uzależniony. Byłem w stanie nad tym zapanować. I miałem zamiar to zrobić, udowadniając i sobie, i Alex, że nic nie jest w stanie przejąć kontroli ani nade mną, ani nad moim życiem.
Wychodząc na zewnątrz, natrafiłem na opartego o barierkę Duffa i rozweselonego Stevena, któremu chyba udzielono skutecznej pomocy w oderwaniu się od błahostek i olania ich. Znów szczerzył się jak głupi i przez całą drogę nadawał jak najęty. Starałem się uczestniczyć w rozmowie z Duffem w miarę aktywnie, ale chyba nie miałem na nic większej ochoty. Wlokłem się gdzieś obok nich, pozostając totalnie biernym na wszystko, o czym tylko rozmawiali.
- Odbyłem dziś dziwną, ale w końcu inteligentną rozmowę - klarował Stevenowi swoim zapijaczonym, dziwnie wysokim głosem.
- Z? - na kontynuację wysilił się drugi z blondynów.
- Nie mam pojęcia, ale chodziło o kobiety. Nieco podyskutowaliśmy, popolemizowaliśmy, aż w końcu zapytał się, czy znam jakąś fajną, zbliżoną do ideału. No to ja mu podsunąłem Alex, choć tu nieco przymrużyłem oko.
Nie powiem, że brzmiało to dziwnie. Nie widziałem jednak sensu w doszukiwaniu się afery na siłę i ściąganiu snu z powiek, zwłaszcza brunetce. Przez dalszą część drogi wciąż myślałem o tym, co mogę zrobić, aby wyrwać się od dragów. Ale ja w końcu nie byłem uzależniony, więc... co mógłbym i powinienem zrobić?
~Perspektywa Alex~
Przed oczami ciągle przewijała mi się postać niezadowolonego Axla, który widział, jak na złamanie karku leciałam do klubu. Dwie godziny to niewiele, a koniecznie musiałam uzupełnić coś w papierach.
Siedząc na przystanku w towarzystwie dwóch starszych kobiet, które spoglądały na mnie z ukosa, jedna przez drugą, wychylając się zza swojej kochaniutkiej przyjaciółki, podskakiwałam sobie nieznacznie, choć szybko, słuchając Kissów, którzy aktualnie zapętlili się na moim walkmanie. Zaczęłam odnosić wrażenie, że autobus już nie przyjedzie i gdy ostatecznie wstałam, aby iść na nogach, podjechał. Wpakowałam się do niego, pozostając jakieś kilkanaście minut w plecy. Ironia losu.
Wysiadłam zaledwie jedną przecznicę dalej od tej, która znajdowała się najbliżej klubu, przez własną nieuwagę i szybko przebierając nogami, w końcu do niego dotarłam.
Przywitałam się w biegu z Rufusem, który poprosił, abym przed wyjściem do niego zajrzała.
Kiedy weszłam zmachana do biura, zastałam w nim uśmiechniętego Arthura z jakąś dziewczyną. Czarny scenariusz przewinął się przez moją głowę.
- To jest Alex - powiedział do blondynki. - Alex to jest Jane, twoja współpracowniczka - uzupełnił szybko swoją wypowiedź, zapewne widząc, jakim spojrzeniem zmierzyłam kobietę. Odetchnęłam z ulgą, a moje serce waliło jak szalone. Cholera, faktycznie się zmęczyłam. - Dostawimy tu jeden regał i biurko, chyba ci to nie zawadzi? - kontynuował, zbliżając się z dziewczyną do wyjścia.
- Absolutnie - odparłam z uśmiechem.
Kiedy wklepałam wszystko do komputera tak, jak powinno być - idiotyczne wywalanie systemów, które zaczynało naprawdę już mnie irytować, zdarzało się ono bowiem co najmniej, co najmniej raz w miesiącu - zebrałam swoje rzeczy i udałam się w stronę baru. O mało, a zapomniałabym o prośbie Rufusa.
- Co jest? - zapytałam, stając przed nim i spoglądając nerwowo na zegarek.
- Ktoś do ciebie - powiedział półgłosem i odchrząkując, rozejrzał się dookoła i skinął głową na najbardziej oddalony w tył stolik. Rzadko kiedy był zajęty - ludzie zwykle go nie widzieli. Niepewnie oddaliłam się w jego kierunku.
- Alexandra Jenkinson - powiedział niski ton głosu, wskazując dłonią na miejsce naprzeciwko. - Proszę usiąść. Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty - odparłam mało przyjaźnie, jednak widząc ten nieprzyjemny błysk w jego oku, który zalśnił niczym jeden z jego złotych zębów, wycofałam się ze swojej pewności siebie.
- Widzę, że nie będziemy się razem nudzić - stwierdził starszy facet, szczerząc się i kiwając głową. Przez moje plecy przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Starałam się udawać, iż nie wzrusza mnie jego postawa, choć nogi same mi się trzęsły. Zaciskałam siłowo szczękę, lecz mimo to moja warga niebezpiecznie drżała.
~Perspektywa Axla~
W chwili, gdy mój humor był już na granicy tego, aby się poprawić i unormować, musiał zadzwonić ten pieprzony telefon. Gdy delikatnie i z zaskoczenia wtuliłem się w plecy rozmawiającej z jakimś mężczyzną kobiety, opierając swój policzek o jej i nadążając za głosem wydobywającym się ze słuchawki, odepchnęła mnie niedbałym, choć delikatnym ruchem ręki. Oparłem się o ścianę i czekając z założonymi rękami, aż raczy zakończyć rozmowę, wlepiałem w nią wyczekujące spojrzenie. Moje poirytowanie udzieliło się także brunetce, która po chwili odwróciła się do mnie plecami (ażeby tylko, ha!). Nie przeszkadzało mi to w żaden szczególny sposób, nie mówiąc o tym, iż znacznie umiliło oczekiwanie na moment, w którym będzie tylko moja. Podziwiając więc kształty swojej kobiety, cierpliwie znosiłem wszystkie potwierdzenia, skinięcia głową i inne bzdety, które miały, jak się później okazało, pogłębić jej dyspozycyjność.
- Wrócę za jakieś dwie, trzy godziny. Postaram się złapać autobus, a jak się nie uda to godzina w tą czy w tą chyba nic nie zmieni - rzuciła na odchodne, zmykając mi sprzed nosa. I to byłoby tyle ze wspólnego popołudnia.
Nie kryjąc się z emocjami, zatrzymałem się w kuchni, gdzie Stradlin zdecydował podzielić się ze mną swoim alkoholem.
- Gdzie jest Steven? - rzucił, podrywając się od stołu. Wzruszyłem niedbale ramionami. - Zajebiście ci dzisiaj poszło.
- Coś konkretnego, czy będziesz tak pierdolił trzy po trzy? - zapytałem w tak arogancki sposób, że bardziej się już chyba nie dało. Naturalnie, zrobiło mi się nieco głupio, bo w sumie brunet był w całym tym zgiełku wydarzeń Bogu ducha winny, ale już naprawdę na końcu języka kroiło mi się krótkie, zwięzłe, proste w odbiorze, barwne, soczyste fuck off, którym najchętniej obdarzyłbym dzisiaj każdego po kolei.
Moje podniesienie jednej brwi ku górze i ostentacyjne pomachiwanie butelką wzbudziło w nim jedynie politowanie, które natychmiastowo na mnie odbił.
- Pijany będziesz dogadywał się z Alanem? - kontynuował, udając, iż jest odporny na każdą z moich zagrywek. - Do szesnastej raptem czterdzieści minut. Jeden najebany, a pozostała trójka sobie wyemigrowała. Zajebiście, co?
- Slash i Duff zaraz wrócą - odparłem. - Chyba.
- A Popcorn, co z nim? - dopytywał. - Też jest częścią zespołu, jakbyś nie zauważył.
- N i e m a m p o j ę c i a - przeliterowałem. Rytmiczny pokiwał głową. Chwilę później zaparł się rękoma o stół i podniósł na mnie totalnie wkurzone spojrzenie. W jego wydaniu tego jeszcze nie było.
- Jak tak dalej pójdzie, to nic z nas nie zostanie. Nie będzie żadnych Guns N' Roses, nie będzie koncertów, muzyki, nie będzie niczego i wtedy na pytanie, kim jest ten zespół, którego wyruchał rynek odpowiedzią będzie nie mam pojęcia. Bo każdy, każdy, ma coś innego, do chuja, na głowie - wrzasnął, trzaskając pięścią w stół.
- Może to posunięcie było niewarte takiego poświęcenia? - rzuciłem, wyciągając się na krześle. - Slash coś przed nami ukrywa, Duff po kryjomu gryzie mnie po dupie, a Steven ma mózg przeżarty dragami i jak myślisz, z kim mam tu, kurwa, rozmawiać?
Pomimo że stał odwrócony tyłem, doskonale widziałem jego twarz - półprzymknięte powieki, rozchylone wargi i zaciśnięte pięści. Wszystko ustępowało, a ciało bruneta rozluźniało się z kolejnymi oddechami.
- To jest ich wybór, Axl - powiedział po kilku minutach milczenia. - Jesteśmy jednością. Na scenie - dodał, widząc, jak otwieram usta. Sam nie wiedziałem, co chciałem powiedzieć. Zaprzeczyć? Głupota. Bzdura. Potwierdzić?
- W pewnym momencie coś poszło nie w tym kierunku, w którym powinno - odparłem.
- Jako zespół powinniśmy naprawić to razem. Pomóc Stevenowi, dogadać się - wymieniał gorączkowo, a ja widziałem w nim tylko to samo, co i w sobie. Tonę ambicji, które czasami po prostu przykrywał brak czasu i tona zmartwień - takich przyziemnych, ludzkich codzienności, jak chociażby powrót myślami w przeszłość.
- Pamiętasz, kto wprowadził dragi w te mury? - wypaliłem i już wtedy po jego minie wiedziałem, że to błąd. Jednak, niestety, byłem takim typem człowieka, który się do owych nie przyznawał.
- Każdy ma swój rozum. Ja z tym zerwałem - powiedział ze stoickim spokojem, choć mimo wszystko jego nerwowe zachowanie wskazywało na to, że poczuł się obarczony uzależnieniem zespołu od używek.
- Ale Pudel nie potrafi. - Tym razem to ja przywaliłem w blat i podniósłszy się z miejsca, wyszedłem z Hell House. Co się z nami dzieje? Ostatnio wśród swoich szło dostać szewskiej pasji, nawet w momencie, gdy robiliśmy coś razem, coś, co wszyscy kochamy. Zaczynałem poważnie zastanawiać się, czy to wszystko ma sens. Coś pod nami zadrżało i skruszyło się. Nie wiadomo, czy którykolwiek miał jeszcze na tyle cierpliwości, żeby to naprawić. Wszyscy woleli uciec tam, gdzie czuli się najlepiej. Dlaczego więc ja miałem odmówić sobie chwili spokoju?
~Perspektywa Alex~
Wpadłam do domu niemalże zdyszana, opierając się o wewnętrzną część drzwi. Oddychałam ciężko, a kiedy się stosunkowo uspokoiłam, udałam się do swojej sypialni. Hell House był pusty, a przynajmniej cisza w nim panująca na to wskazywała.
Miałam szczerą ochotę rzucić się na łóżko, lecz wpierw sięgnęłam do szuflady, aby wyciągnąć z niej zdjęcie Axla. Przycisnęłam je mocno do swojej piersi, kiedy drzwi zaskrzypiały. Nerwowo odwróciłam się w ich stronę, czując rosnące wewnątrz przerażenie. Pisnęłam krótko, zatykając usta dłonią, dopiero po chwili zauważając w tajemniczej postaci Stradlina.
- Kobieto - rzucił, łapiąc się za głowę. - Wolałbym, żebyś piszczała na mój widok z zachwytu. - Wiecznie szarmancki.
- Wybacz, Izzy. - Odłożyłam zdjęcie na jego miejsce. - Co jest?
- Nie masz tabletki na głowę? Zaraz mi łeb rozpierdoli - powiedział, a ja się cicho zaśmiałam.
- Nerwy, co? - zapytałam, siadając na łóżku, gdzie chwilę później do mnie dołączył, wygodnie się na nim układając.
- Ta. Czasami mam wrażenie, że kiedyś nie wytrzymam - oznajmił. - To jak?
- Samej by mi się przydała. - Wzruszyłam bezsilnie ramionami.
- Obydwoje udupieni. Chociaż bez wyrzutów sumienia, bo ani ja ci nie mogę pomóc, ani ty mi - stwierdził, na co ponownie uniosłam kąciki ust w górę.
- Izzy, coś złego dzieje się między wami? - zapytałam, chcąc poznać prawdę odnośnie stosunków wśród chłopaków.
- To znaczy? - Spojrzał na mnie, jakby moje pytanie było dla niego niejasne.
- Chodzi mi o relacje w zespole.
- Widzisz, mała, musimy nauczyć się odpuszczać - rzucił, zaciągając się nikotyną, którą zaczął się raczyć minutę wcześniej. - Tak sami, od siebie. Bez żadnych wspomagających zapominanie środków - dodał, wypuszczając kłębki szarego dymu tytoniowego z płuc.
Skinęłam głową. Rozumiałam, o czym mówi. Chcieli być jak ich idole, a poszli o krok za daleko. To dawało im poczucie adrenaliny, a z drugiej strony ich niszczyło. Balansowali na krawędzi, na cienkiej, destrukcyjnej linii. Nie potrafili przystopować.
Nasze milczenie przerwało pukanie to drzwi.
- To na pewno Alan - powiedział, zrywając się i jęcząc, złapał się za głowę. - Chodź. - Pociągnął mnie za rękę, wracając się. - Pomożesz mi z nim gadać i usprawiedliwiać tych idiotów.
Kiedy schodziliśmy na dół, pukanie ponowiło się, ale o wiele intensywniej.
- Idę, no idę - odkrzyknął Izzy, nie puszczając mojej dłoni. Otworzył i tak otwarte drzwi - it's a kind of magic? - za którymi ukazała nam się twarz niewysokiego, choć schludnego i postawnego mężczyzny.
- Chyba w czymś przeszkodziłem - oznajmił, drapiąc się po karku, na które to słowa brunet uśmiechnął się i zaprzeczając, wpuścił go do środka.
Izzy z Alanem usiedli w salonie dyskutując o wyjeździe do Londynu, a ja w tym czasie przygotowałam mu, uwaga, fanfary - wodę z cytryną i lodem. W kostkach, w kostkach. Było mi nieco wstyd, ale cóż - widocznie znał standardy chłopaków. Niczego innego się bowiem nie domagał.
Zostałam zaproszona do rozmowy, więc usiadłam na brzegu kanapy i od czasu do czasu dorzucałam swoje parę groszy do planów wytwórni. Alan był naprawdę sympatycznym i zorganizowanym facetem, jednak nie zabawił u nas długo - ciągle zapewniając, że jednak nie będzie przeszkadzał, pozostawił kartkę z podstawowymi informacjami, powierzając ją w moje dłonie, pozostając pewnym, iż w nich nic nie zginie. Miejmy wszyscy taką nadzieję.
Kiedy pożegnaliśmy menadżera zespołu, przenieśliśmy się ze Stradlinem do kuchni, gdzie i on wyraził chęć spróbunku mojego popisowego dania. Jakże to wyrafinowanie brzmi. W każdym razie, przygotowałam cały dzbanek lemoniady, która schłodzona nie do końca wpasowywała się w ten świąteczno-zimowy klimat, którym postanowiłam podzielić się z Izzym.
- Mnóstwo świątecznych wzorków, powiadasz? - zagaił wkrótce Stradlin, który akurat stał w oknie i zdecydował się przerwać moją paplaninę. Podeszłam do niego, a moim oczom ukazał się Slash - paradujący wdzięcznie po ulicy w samych spodenkach.
- Preferujemy dla niego sweterek z wzorem renifera z ogromnym czerwonym nochalem czy mniej oryginalnie ze świętym nieświętym?
Zatrzymałam dłoń na jego barku, śmiejąc się bezustannie.
- Święty nieświęty? - Uniosłam pytająco brew ku górze.
- Ten skurwiel jest większym zboczeńcem od nas wszystkich razem wziętych. Mikołaj nie Mikołaj, biedakowi też się coś od życia należy - odparł, uśmiechając się pod nosem. Parsknęłam śmiechem raz jeszcze, chwilę później będąc rozczochrana przez ucieszonego Hudsona.
- W takim razie, ja mogę robić za niego codziennie. Przez pozostałe dni w roku, oprócz tych zarezerwowanych przez niego. Chociaż sądzę, że niektóre panienki same będą się prosić o Hudsona w każdy dzień roku - rzucił dumnie Mulat, wypinając pierś do przodu. Pokręciłam głową z uśmiechem i strzeliłam mu przyjacielskiego kuksańca w bok. I znowu moja fryzura na tym ucierpiała. Ale halo, lubiłam takie pogrywanie. W końcu było miło, a jednocześnie coś się w tym Hellu działo.
McKagan stał gdzieś z tyłu, jednak kiedy wychodziłam z kuchni, skutecznie zatarasował mi drogę.
- Jeden buziak i cię puszczam - zapewnił, wciąż pozostając w swoich okularach przeciwsłonecznych. Wspięłam się na palce i cmoknęłam go w policzek. Hej, w końcu to mój przyjaciel, nie? Zresztą, wyglądał dzisiaj całkiem przyzwoicie. Nie miałam zamiaru psuć sobie humoru, w końcu mieliśmy kolejną okazję do radości - ustalony i umówiony wyjazd do Londynu. Po takim występie, jaki wymyśliliśmy wspólnie z rytmicznym i Alanem zapamiętają Gunsów najbardziej ze wszystkich!
Kulturalnie opijając przez kolejną godzinę wybitny powód do radości, zauważyłam, iż wciąż kogoś wśród nas brakuje.
- Gdzie jest Steven i Axl? - zagaiłam, jednak mężczyźni wzruszyli ramionami.
- Popcorn wszedł z nami, ale najwidoczniej czmychnął gdzieś do góry - skwitował dryblas.
Chciałam coś odpowiedzieć, jednak skupiłam swoją uwagę na otwierających się drzwiach. Stanął w nich Axl, który widząc, iż się patrzę, ruchem ręki przywołał mnie do siebie.
- Zabieram cię na spacer - oznajmił, podsuwając mi buty pod nogi.
- O - tutaj zerknęłam na zegar - pierwszej w nocy?
- No i? - zapytał, wyciągając mnie przed budynek. Pozostali jedynie odprowadzili nas wzrokiem.
Szliśmy bardzo długi kawał drogi, rozmawiając o wszelkich, mniejszych i większych codziennych sprawach. Kiedy doszliśmy do parku, Axl zaczął zwierzać mi się z tego, jak idzie im praca nad albumem. Opowiedział, dlaczego tak impulsywnie reaguje na postawę Stevena. Mówił i mówił, wyrzucając z siebie to, co leżało mu na przysłowiowej wątrobie.
- Cieszę się, że cię mam - powiedział, przystając nagle przede mną.
- Ty ciągle mówisz, Axl - odparłam, wymijając go, pocierając dłońmi ramiona.
- To mam się nie odzywać? - Faceci.
- Pokazuj, udowadniaj. Nic nowego jak dotychczas. Idealnie ci to wychodzi - pogładziłam po wierzchem dłoni po policzku, a ten objął mnie w pasie i kroczyliśmy dalej przed siebie.
- Chciałabym, aby było, jak dawniej - powiedziałam, co nie spotkało się początkowo z aprobatą Rudego. - W sensie ze Stevenem na przykład. W ogóle z wami. Nie za kolorowo jest w zespole, jeśli idzie o relacje poza sceną.
- Ułoży się. Zawsze jest nerwowo, kiedy zbieramy materiał i wydajemy nowy krążek. Normalka - odparł, wciągając nosem rześkie powietrze. Kiedy spojrzałam w stronę, gdzie jedynie szereg drzew ujawniał i chował się w ciemności, nagle poczułam, jak na moich ramionach spoczywa kurtka mężczyzny. Uśmiechnęłam się do niego ciepło, a ten krótko cmoknął mnie w czoło.
- Idziemy na piwo? - zapytał, kiedy milczenie zaczęło mu doskwierać.
- Czemu nie - ziewnęłam, co nie umknęło jego uwadze.
- Ktoś tu chyba odpada - droczył się.
- Nieprawda - odparłam ze śmiechem.
Dalsza droga minęła nam na przekomarzaniu się i wzajemnemu dokuczaniu. Mężczyzna droczył się ze mną, jednak kiedy zrezygnowałam z jego kurtki, poczuwając się do odpowiedzialności odpuścił i szczelniej mnie nią otulił.
Drepcząc po ulicy, którą co chwilę smyrały światła mijanych przez nas latarni, momentalnie obskoczyła nas grupka dzieciaków, które wcześniej siedziały na murku i szeptały między sobą, gdy ich obeszliśmy.
- Axl, podpiszesz nam się tutaj? - zapytał jeden z chłopaków, a jego oczy wręcz błyszczały. Podał drżącą dłonią marker wokaliście, który nabazgrał coś na... pudełku od pizzy. Oryginalnie.
Zatrzymałam dłoń na jego barku, śmiejąc się bezustannie.
- Święty nieświęty? - Uniosłam pytająco brew ku górze.
- Ten skurwiel jest większym zboczeńcem od nas wszystkich razem wziętych. Mikołaj nie Mikołaj, biedakowi też się coś od życia należy - odparł, uśmiechając się pod nosem. Parsknęłam śmiechem raz jeszcze, chwilę później będąc rozczochrana przez ucieszonego Hudsona.
- W takim razie, ja mogę robić za niego codziennie. Przez pozostałe dni w roku, oprócz tych zarezerwowanych przez niego. Chociaż sądzę, że niektóre panienki same będą się prosić o Hudsona w każdy dzień roku - rzucił dumnie Mulat, wypinając pierś do przodu. Pokręciłam głową z uśmiechem i strzeliłam mu przyjacielskiego kuksańca w bok. I znowu moja fryzura na tym ucierpiała. Ale halo, lubiłam takie pogrywanie. W końcu było miło, a jednocześnie coś się w tym Hellu działo.
McKagan stał gdzieś z tyłu, jednak kiedy wychodziłam z kuchni, skutecznie zatarasował mi drogę.
- Jeden buziak i cię puszczam - zapewnił, wciąż pozostając w swoich okularach przeciwsłonecznych. Wspięłam się na palce i cmoknęłam go w policzek. Hej, w końcu to mój przyjaciel, nie? Zresztą, wyglądał dzisiaj całkiem przyzwoicie. Nie miałam zamiaru psuć sobie humoru, w końcu mieliśmy kolejną okazję do radości - ustalony i umówiony wyjazd do Londynu. Po takim występie, jaki wymyśliliśmy wspólnie z rytmicznym i Alanem zapamiętają Gunsów najbardziej ze wszystkich!
Kulturalnie opijając przez kolejną godzinę wybitny powód do radości, zauważyłam, iż wciąż kogoś wśród nas brakuje.
- Gdzie jest Steven i Axl? - zagaiłam, jednak mężczyźni wzruszyli ramionami.
- Popcorn wszedł z nami, ale najwidoczniej czmychnął gdzieś do góry - skwitował dryblas.
Chciałam coś odpowiedzieć, jednak skupiłam swoją uwagę na otwierających się drzwiach. Stanął w nich Axl, który widząc, iż się patrzę, ruchem ręki przywołał mnie do siebie.
- Zabieram cię na spacer - oznajmił, podsuwając mi buty pod nogi.
- O - tutaj zerknęłam na zegar - pierwszej w nocy?
- No i? - zapytał, wyciągając mnie przed budynek. Pozostali jedynie odprowadzili nas wzrokiem.
Szliśmy bardzo długi kawał drogi, rozmawiając o wszelkich, mniejszych i większych codziennych sprawach. Kiedy doszliśmy do parku, Axl zaczął zwierzać mi się z tego, jak idzie im praca nad albumem. Opowiedział, dlaczego tak impulsywnie reaguje na postawę Stevena. Mówił i mówił, wyrzucając z siebie to, co leżało mu na przysłowiowej wątrobie.
- Cieszę się, że cię mam - powiedział, przystając nagle przede mną.
- Ty ciągle mówisz, Axl - odparłam, wymijając go, pocierając dłońmi ramiona.
- To mam się nie odzywać? - Faceci.
- Pokazuj, udowadniaj. Nic nowego jak dotychczas. Idealnie ci to wychodzi - pogładziłam po wierzchem dłoni po policzku, a ten objął mnie w pasie i kroczyliśmy dalej przed siebie.
- Chciałabym, aby było, jak dawniej - powiedziałam, co nie spotkało się początkowo z aprobatą Rudego. - W sensie ze Stevenem na przykład. W ogóle z wami. Nie za kolorowo jest w zespole, jeśli idzie o relacje poza sceną.
- Ułoży się. Zawsze jest nerwowo, kiedy zbieramy materiał i wydajemy nowy krążek. Normalka - odparł, wciągając nosem rześkie powietrze. Kiedy spojrzałam w stronę, gdzie jedynie szereg drzew ujawniał i chował się w ciemności, nagle poczułam, jak na moich ramionach spoczywa kurtka mężczyzny. Uśmiechnęłam się do niego ciepło, a ten krótko cmoknął mnie w czoło.
- Idziemy na piwo? - zapytał, kiedy milczenie zaczęło mu doskwierać.
- Czemu nie - ziewnęłam, co nie umknęło jego uwadze.
- Ktoś tu chyba odpada - droczył się.
- Nieprawda - odparłam ze śmiechem.
Dalsza droga minęła nam na przekomarzaniu się i wzajemnemu dokuczaniu. Mężczyzna droczył się ze mną, jednak kiedy zrezygnowałam z jego kurtki, poczuwając się do odpowiedzialności odpuścił i szczelniej mnie nią otulił.
Drepcząc po ulicy, którą co chwilę smyrały światła mijanych przez nas latarni, momentalnie obskoczyła nas grupka dzieciaków, które wcześniej siedziały na murku i szeptały między sobą, gdy ich obeszliśmy.
- Axl, podpiszesz nam się tutaj? - zapytał jeden z chłopaków, a jego oczy wręcz błyszczały. Podał drżącą dłonią marker wokaliście, który nabazgrał coś na... pudełku od pizzy. Oryginalnie.
- Tego jeszcze nie było, co? - zagadnęłam, gdy ruszyliśmy dalej.
- Oj, mała, gdzie to ja się nie podpisywałem - odparł rozmarzony, jednak widząc moją minę, skwitował wszystko śmiechem. - Zazdrośnica.
- Chciałbyś - prychnęłam.
Krzyki, które dobiegły nas, gdy przechodziliśmy na drugą stronę jezdni, zmusiły nas do zatrzymania się wpół kroku.
- Nie chcecie się z nami napić? - zapytał inny z gromady, a Axl nie odmówił. Skinął głową i biegiem ruszyliśmy za rozentuzjazmowanym nastolatkiem.
Przysiedliśmy na murze, a na zegarach malowała się już trzecia nad ranem. Oparłam głowę o ramię Axla, mocniej się w niego wtulając. Byłam dosłownie półprzytomna i okropnie zmęczona, dlatego to właśnie Rose rozmawiał z dzieciakami.
- Co tam macie? - zapytał.
- Piwo - odpowiedzieli dumnie, a ja zaśmiałam się niepozornie, skupiając na sobie uwagę młodych.
Siedzieliśmy z nimi dobrą godzinę, jednak czas tak im zleciał, że aż żal było patrzeć na ich smutne, choć wciąż pełne niedowierzania miny. Kiedy odchodziliśmy, Axl pożegnał się z nimi wszystkimi z wyczuwalną w powietrzu wyższością.
Będąc znowu na chodniku prowadzącym do, choć nie tylko, Hella, słychać było okrzyki euforii i radości.
- Nie wierzę, uszczypnij mnie, kurwa, albo możesz mi possać, bo właśnie piłem z pieprzonym Axlem Rosem. Rock n' fuckin' roll, bitch!
Rudzielec kroczył dumnie przed siebie, uśmiechając się pod nosem, jednak nie odzywał się ani słowem. Ktoś musiał przerwać tę ciszę.
- Jak się wytłumaczysz ich rodzicom? - zaśmiałam się.
- Maleńka, tutaj seks zaczyna uprawiać się w podstawówce, żeby za pieniądze, które dostanie się na dziecko, móc kupić sobie właśnie coś na zabicie świadomości o swoim nędznym życiu - powiedział, biorąc łyka piwa i poprawiając buchem z papierosa, którego mi podał. - Od hery, koki aż po mniej opłakane w skutkach znieczulenia. Te dzieciaki nie mają rodziców - odparł, znacznie posępniej. - Widać.
- Jesteś cudowny. Sprawiłeś komuś radość - oznajmiłam mu, zmuszając, aby na mnie spojrzał.
- Mam nadzieję, że tobie będę sprawiał przez całe nasze życie - powiedział, po czym namiętnie wpił się w moje usta. Późna pora niczemu nie wadziła - wprowadzała jedynie lepszy klimat dla dwóch szalonych, spragnionych wrażeń serc. W gruncie rzeczy nie czułam się niekomfortowo, o braku prywatności mowy nie było; światła latarni nie padały na nasze rozpalone ciała. Jedynie w naszych oczach błyskały iskierki pożądania, które miały nie ugasnąć nie tylko dzisiejszej nocy, ale przez całe nasze, jak to podkreślił Axl, życie.
~~~
Hej kochani! A może raczej: ho, ho, ho? Dzisiaj w końcu każdy może być św. Mikołajem, więc i ja się w niego zamieniam i serwuję Wam ten fragmencik. Ależ się z niego cieszę, o kurczę.
W każdym razie, pozwólcie mi wpierw na dwa słowa. Chciałam zaznaczyć, że ten fragment jest bardzo, bardzo długi, pisałam o tym już zresztą na grupie (kto jeszcze nie jest niech wpada poprzez zakładkę Kontakt, teraz, szybciutko. Warto, przynależący szybciej dowiadują się o fragmencie, o ile nie jako pierwsi). Jakby jednak nie było wielką radochę - na miarę tej, na wieść o koncercie; swoją drogą, wybieracie się? ;) - sprawiło mi napisanie tego rozdziału. Mam nadzieję, że będzie to odczuwalne. Miałam chwilową załamkę, ale od tygodnia chodzę jak nakręcona i już nawet nie myślę o tym, jak wiele jeszcze pracy pozostało mi nad tym, by dojść do ideału z treścią. Jest, jak jest - po mojemu, ale wciąż do przodu. Zdałam sobie sprawę pisząc ten fragment, jak bardzo mnie rajcuje to, co robię. Polecam, hah.
Niedługo stuknie nam 20 tys. wyświetleń? Kiedy? Jak? Jesteście wielcy! No to macie, 18 wordowych stron na tę okazję - ależ ja rozrzutna.
A, no i co najważniejsze - kursywką strzeliłam retrospekcję, jak zdążyliście pewnie już się domyślić. Niegdyś zarzucano mi, że nie miałam prologu, poszłam na łatwiznę... A to po prostu mój plan, moi drodzy.
Co z tytułem? Prosty, znany, ale pozytywny - jak ja ostatnio. Nowość, guys. Oby od teraz aktualna everytime.
Trochę pytań, np. odnośnie tego, co przydarzyło się Alex, może Was nurtować, ale ja na razie milczę. Nie wiem nic, hah.
Tyle planowałam, co napiszę i zapomniałam (coraz częściej mam tak, że myślę, co muszę zrobić, zawrzeć, o czym napomknąć, a za chwilę przez nadmiar obowiązków i spraw na głowie zapominam; tego nie polecam). Nie będę wiele gadała, czekam na komentarze, no cóż.
Wesołych Mikołajek one more time i liczę, że spodoba Wam się to, co dzisiaj zaserwowałam.
Smacznego więc, haha!
Buźka i do następnego!
Omg 😍 No cudny!
OdpowiedzUsuńHmm, nurtuje mnie właśnie pytanie, co się stało, że Alex przybiegajac do domu, do razu wyciągnęła zdjęcie. Ten kolei starszy coś mi nie pasuje 😂😂
Wątek z Duffem i Slashem też mega 😂
W sklepie muzycznym, no super 👌 😁
Widać Oleńko, że się naprawdę starasz i te uczucie właśnie, które przelewasz na opowiadanie, cudowne to jest! Uczucia szarpia człowiekiem!
O koncercie to wszystko wiesz, bo my na bieżąco 😂😂 Tyle opowiadaniaaaa, taki fajny kolejny prezencik mikołajkowy 😄😄
Buzi, buzi i dziękuję za opowiadanko 💓💓💓
No trochę długi xdd Ale za to bardzo fajny ��
OdpowiedzUsuńWprowadziłaś taki trochę melancholijno-przemyśleniowy klimat.
Poza tym dzięki Tobie poczułam świąteczną atmosferą. Nie wiem, jak inni, ale ja nigdy nie mam dosyć Świąt.
Ciekawi mnie, kim jest ten facet, z którym spotkała się Alex. Na początku moja intuicja podpowiadała mi, że będę kłopoty. Aczkolwiek późniejsze zachowanie Alex trochę mnie zmyliło.
Czytając ten rozdział, odczywałam swego rodzaju smutek. Gunsi są w trakcie rozpadu, co nie wróży niczego dobrego. Chociaż Alex chce to naprawić. Mam nadzieję, że jej się uda.
Kto nie chciałby pić z Axlem xdd
Jeśli chodzi o koncert, bardzo chciałabym jechać, ale będzie ciężko. To jest na drugim końcu Polski �� Chyba będę musiała użyć siły perswazji i dobrych argumentów xdd
Pozdrawiam i życzę dużo weny ��
fallen angel
No cudownie długi! ����
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać takie długie rozdziały i to szczególnie w twoim wykonaniu :)
Pozdrawiam! ��
Należałoby się odezwać, bo trochę zaniedbałam czytanie twojego bloga. Przepraszam, za ten mój brak czasu.
OdpowiedzUsuńWięc tak, rozdział jest cudowny, podoba mi się jak zawsze :) ��
Uwielbiam twoją dokładność w każdym rozdziale. Koniec jest dość ciekawy, bo nie wiadomo co się wydarzy.
A teraz czas na bardziej przykrą część tego komentarza. Kurcze... :(
Nie chcę cię zmuszać, ale jest mi tak cholernie przykro. Twoje opowiadania były ucieczką od moich problemów szkolnych i nie tylko. Chciałam, żeby każdy rozdział trwał jak najdłużej. Te sytuacje między Alex i Axlem oraz te perspektywy reszty... Jest milion rzeczy, które mogłabym wymieniać.
Powiem tylko, tak jak wspomniałam, cholernie przykro :(
Wiem, że niczego na siłę się nie robi. Tak jak zapewne reszta, czytając, miałam wrażenie jakbym przeniosła się do tamtych czasów. To było tak zajebiście fajne... Kocham to czytać, no...
Mam nadzieję, że wrócisz, wierzę w to :) To dopiero 31 rozdział, a może być ich nawet sto...
Będzie mi przez ten czas brakować tego opowiadania i ciebie, tutaj na blogu.
Pozdrawiam i trzymaj się :)
Dziwię się, że tyle osób się ożywiło na tym blogu, oho. <3
OdpowiedzUsuńKażdy z nas ma trochę więcej, trochę mniej czasu.
Popieram dziewczynę w komentarzu z tym " przytupem ". ��
Przerwa każdemu się przydaje. Chciałam napisać tylko kilka słów. Nadrobiłam zaległości z rozdziałami i są genialne po prostu. Boję się, że możesz tu nie wrócić... tak jak wyżej �� Odskocznia od życia codziennego. Dziękuję Ci za te rozdziały <3
Pamiętaj, że masz ogromny talent Moja Droga :)
Co do rozdziału, przeslodkie z tymi samolotami które zostawiły ślad na niebie.
Czekam na ciebie. Chcę żebyś wiedziała, że masz dla kogo pisać :) Nadal tutaj jesteśmy chociaż czasami jest nas mniej, a czasami więcej.
Ale jesteśmy o czekamy.
Pozdrawiam ciepło.